Rozdział 17
Co ja najlepszego narobiłam? Wpadłam w ramiona zdezorientowanego Nathaniela, który patrzył na mnie ze zdziwieniem. Całe moje ciało częsło się i od środka i na zewnątrz. Chciałam, żeby okazało się, że to wszystko to jest tylko jeden głupi sen, z którego zaraz się obudzę. Sen, w którym pogrążyłam się jeszcze przed imprezą u Asha, gdzie poznałam Trencha. Chciałam się obudzić i wiedzieć, że wszystko jest dokładnie takie samo, jakie było jeszcze do niedawna. Nikt nie grozi ani mnie, ani moim bliskim... Jednak zdawałam sobie sprawę, że nie ważne jak bardzo bym pragnęła, żeby to wszystko okazało się byc snem, była to rzeczywistość.
- Allie... - powiedziałam przez łzy - muszę ją ratować... policja...
Nathaniel odsunął mnie od siebie i przyjrzał mi się uważnie. Chciałam wyczytać coś z jego twarzy, ale nie byłam w stanie dojrzeć czegokolwiek, gdyż oczy przysłaniała mi mgła z moich łez.
- Scarlett - powiedział poważnym tonem - co sie stało.
- To wszystko Twoja wina - chciałam, zeby zabrzmiało to bardziej groźnie niż wyszło.
Łzy ciągle spływały po moich policzkach.
- Wyjaśnij o co chodzi - potrząsnął mnie za ramiona - nie możesz płakać - powiedział niskim i stanowczym tonem - płacz nic nie pomoże, a tylko pogarsza sprawę. Właśnie tracimy czas - powiedział, wciąż potrząsając moimi ramionami.
Chciałabym, żeby to wszystko było takie proste, jak mówił. Żeby przestać płakać ot tak i wziąć się za ratowanie przyjaciółki, którą swoją głupotą i bezmyślnością skazałam na to wszystko. Nigdy sobie tego nie wybaczę!
- Masz rację - przetarłam oczy i zmusiłam się resztką sił na pozbycie się łez.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam głośno, chcąc uspokoić swój oddech. Dobra, łzy ustąpiły, teraz musze brać się za działanie, ale sama nie dam rady. Potrzebuję pomocy.
- Ktoś porwał Allie - powiedziałam szybko - musisz mi pomóc.
- Opowiedz mi wszystko - powiedział spokojnie.
Zdziwił mnie jego spokój. Gdybym ja była na jego miejscu, a on był mną, to bym pomyślała, że chłopak zwariował. Bez zapowiedzi wpada do mojego domu, atakuje mnie, rzuca telefonem, wpada w panikę... Ale cóż. Takie jest tylko moje zdanie. Może Nathaniel był odporny na tego typu swiruski? Jedno było tylko pewne. Ja do tej grupy nie należałam. Mówiłam całą prawdę i wszystko tak, jak było.
Opowiedziałam wszystko po kolei, zaczynając na liście u mnie w łazience, a kończąc na chwili obecnej.
- Kim Ty jesteś - spojrzałam surowo na Nathaniela, oczekując szczerej odpowiedzi.
Chłopak jednak zignorował moje pytanie i schylił się, zeby podnieść telefon, który upuściłam z nerwów.
- Jak mi nie powiesz, to wezwę policję - powiedziałam, mając nadzieję, że może chociaż to jakoś pomoże mi dojść do prawdy.
Nathaniel spojrzał na mnie bezemocjonalnie, a potem na telefon.
- Zadzwoń do Jeda - powiedział, podając mi komórkę - niech tu przyjedzie.
Spojrzałam na niego pytajacą.
- Mogę zadzwonić też po Trencha? - zapytałam z nadzieją w głosie - on nam pomoże.
Nathaniel jak na zawołanie spojrzał na mnie poważnie i zacisnął usta.
- Do Jeda - powiedział i odwrócił się do mnie plecami.
Zaskoczona jego zachowaniem wymamrotałam pod nosem coś w stylu.
- Jasne szefie...
I wykręciłam numer mojego przyjaciela. Jak ja mam mu to powiedziec... Wścieknie się na mnie jak nigdy, jestem tego pewna. Spokojnie Scarlett, dasz radę, powtarzałam sobie w myślach. To tylko Jed, nic Ci nie zrobi.
- Co jest? - odezwał się już po pierwszym sygnale.
- Problem - odpowiedziałam niepewnie.
- Jaki problem? Scarlett już jadę do Ciebie - odpowiedział tak szybko, ze ciężko było zrozumieć co mówi.
- Nie! - krzyknęłam, gdy dotarło do mnie, że chłopak zaraz będzie u mnie w domu - Znaczy... - przygryzłam wargę, bojąc się jego reakcji - przyjedź, ale nie do mnie... - przerwałam na chwilę, ale chłopak milczał, czekając aż dokończę.
- Przyjedź do Nathaniela, czekam tu z nim na Ciebie, pospiesz się - powiedziałam jednym tchem i nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Nie chciałam słuchać jego gniewu skierowanego w moim kierunku, ale dam sobie głowę uciąć, że teraz jest na mnie wkurzony dwa rzy tyle. W głowie słyszałam jego ostre słowa, którymi rzucał pod nosem, jego zielone oczy, które teraz świeciły z wsciekłości. Tylko raz w życiu doprowadziłam go do takiego stanu, i miałam nadzieję, że wtedy był to ostatni raz, ale jak widac myliłam się.
- Nathaniel? - rozejrzałam sie dookoła, zdając sobie sprawę z tego, że jestem sama, a chłopaka gdzieś wcięło.
Weszłam po schodach i stanęłam przed zamkniętymi drzwiami do jego sypialni, skąd dochodził odgłos rozmowy. Czyżbyśmy nie byli sami? Lekko pchnęłam drzwi i ujrzałam Nathaniela w samych bokserkach z telefonem przy uchu. Jego ciało oświecało światło Księżyca, wpadające przez duże okno. A jeśli nie mogę mu ufać? Jeśli ten ktoś chce mnie przed nim ostrzec i dlatego posuwa się do tak radykalnych kroków? A co jeśli... Nagle poczułam się obserwowana. Podniosłam wzrok, Nathaniel stał i patrzył wprost na mnie.
- Zadzwoniłaś? - zapytał.
- Tak, już jedzie - odpowiedziałam zawstydzona.
- Wyjdź, bo chcę się ubrać - powiedział, uśmiechając się tajemniczo.
Zdziwiona szybko odwróciłam sie i zbiegłam po schodach. Był bezczelny. Wściekła na Nathaniela czekałam, aż wkurzony na mnie Jed przyjedzie. Nie ucieszy się, gdy mu powiem co się stało.
- Już możesz patrzeć - zaśmiał się chłopak.
- Jakoś mi nie jest do śmiechu - odburknęłam chłopakowi, gdy nagle na podjeździe zatrzymał się samochód mojego przyjaciela.
- co tutaj robisz i gdzie jest Allie - krzyknął, patrząc to na mnie, to na Nathaniela.
Podeszłam do neigo zdenerwowana.
- Wszystko Ci opwowiem, spokojnie Jed - położyłam dłonie na jego ramionach.
Wiedziałam, że jest na mnie wściekły, a pezy okazji jeszcze na Nathaniela, chociaż na niego to i ja byłam wściekła. Ale właściwie dlaczego?
- Allie spała, zamknęłam dom, a musiałam dowiedziec się prawdy... - powiedziałam ze spokojem - bo kto inny by mi to wyjaśnił, jak nie on?
- I gdzie teraz jest Allie? - zapytał wściekły.
- Ktoś ją porwał. Przepraszam Jed, nie powinnam jej samej zostawić... - poczułam w środku silne ukłucie.
Miałam cholerne wyrzuty sumienia. Obwiniałam Nathaniela, a tak na prawdę to wszystko moja wina. Nie mogłam pojechac na policję? Musiałam do Nathaniela?
- Musimy ją znaleźć - spojrzałam najpierw na jednego, a potem na drugiego.
- Musimy iść na policję - powiedział stanowczo Jed.
- Żadnej policji - powiedział stanowczo Nathaniel, udając się do garażu.
- Jak mogłem cię posłuchać i nie zabrać Was do siebie - powiedział ze smutkiem - jesli jej się coś stanie to nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Jed... - przerwał mi warkot silnika podjeżdżającego samochodu.
- Wsiadajcie - powiedział Natahaniel, zatrzymując się przed nami.
Ja wsiadłam, a Jed stał nieruchumo i patrzył w przestrzeń.
- Jed? - wysiadłam i położyłam mu rękę na ramieniu - nie możemy stać bezczynnie.
- Czemu nie pójdziemy z tym na policję? Scarlett. To są niebezpieczni ludzie - zwalił moją rękę ze swojego ramienia.
- Posłuchaj, ufam mu. Dla niego Allie też jest ważna i nie pozwoli jej skrzywdzić.
- Nie znasz go - powiedział oschle.
- Ostatnio sam mówiłes, że mu ufasz - powiedziałam natarczywym tonem.
- Jak widzisz dużo się pozmieniało.
- Jed, musimy z nim pojechać. Sami nic nie zdziałamy, a z nim...
- No własnie - przerwał mi Jed - co z nim zdziałamy? Na pewno nie więcej niż z policją.
- Tu się mylisz. Oni nic nie zrobia, żeby ją szukać, jestem tego pewna.
Jed spojrzał na mnie niepewnie. Czyżby przestał mi ufać? Nie, niemożliwe... Nigdy nie pozwolę, żeby stracił do mnie zaufanie.
- Jed proszę - przysunęłam się do chłopaka- jedź z nami, a obiecuję, że Allie nic się nie stanie, a jak ją znajdziemy to wtedy pójdziemy na policję, dobra?
- Obiecujesz? - Jed patrzył prosto w moje oczy.
- Obiecuję - przełknęłam głośno ślinę, gdy on podszedł do samochodu.
Okłamałam go prosto w twarz. Ale co miałam zrobić? Musiałam jakoś go przekonac, żeby z nami pojechał. Nie wiem gdzie jedziemy, po co, ale wiem jedno. Nathaniel pomoże nam uratowac Allie. W końcu to z jego powodu ktoś ją porwał.
- Gdzie jedziemy? - zapytał Jed, siadając obok Nathaniela.
- Mam znajomego, który wisi mi przysługę - odpowiedział zdawkowo Nathaniel.
- Dobra, Nathaniel nie bawmy się w te podchody - powiedział stanowczo Jed - wiesz kto ją porwał, prawda?
Nathaniel zignorował pytanie Jeda i w spokoju prowadził samochód z dużą prędkością. Jed zasmiał się głośno. Myślę, że jeszcze trochę potrwa, zanim przyzwyczai się do specyficznego charakteru naszego nowego kompana.
- Posłuchaj, dla Ciebie może i to wszystko nic nie znaczy, ale dla mnie owszem. Znam Allie bardzo długo, jest dla mnie ważna i nie pozwolę, żeby stała się jej jaka kolwiek krzywda, rozumiesz? - Jed spojrzał na Nathaniela - nie musisz nam pomagać. Zgodziłem się z Tobą współpracować, bo myślę, że nie pozwolisz jej skrzywdzić mimo tego, ze nic dla Ciebie nie znaczy. Nie chcę zmieniać o Tobie zdania Nathaniel.
Spojrzałam zdziwiona na swojego przyjaciela. Nie chciałabym sobie go wyobrazić w sytuacji, gdyby mi się coś stało...
- Ludzie, którzy napadli mnie i Scarlett porwali Allie, a przynajmniej tak mi się wydaje - powiedział niskim tonem - zależy mi na niej, bo dziewczyna niczemu nie jest winna.
- Powód? - dopytał Jed.
- Nieznajomość powodu nie skreśla nam szans na odbicie Twojej przyjaciółki - odpowiedział chłopak.
- Nieznajomość powodu skreśla zaufanie do Ciebie, co skreśla jakiekolwiek szanse na uratowanie Allie - odpowiedział takim samym tonem Jed.
- Lepiej powiedz, jaki masz plan - postanowiłam przerwać tą wymianę zdań.
Oczywiscie, że chciałam znać powód, ale siłą tego nie wyciągniemy z Nathaniela. Dowiem się wszystiego, ale w swoim czasie. Teraz muszę wiedzieć, że wszystko się uda i Allie wróci do nas cała i zdrowa.
- Ty zadzwoń do taty - spojrzał na mnie przez ramię - powiedz, że jesteś u Jeda i od niego pojedziesz do szkoły.
Pokiwałam twierdząco głową.
- A tobie dam radę Jed - spojrzał na chłopaka z kamiennm wyrazem twarzy - nigdy się nie angażuj. Twoi wrogowie będę doskonale wiedzieć, jak to wykorzystać.
- Nie mam wrogów.
Nathaniel tylko się tajemniczo uśmiechnął i zatrzymał samochód.
Dobrze wiedziałam, gdzie teraz byliśmy. Dom Nancy.
- Po co tu przyjechaliśmy? - zapytałam.
Nathaniel zignorował moje pytanie i wysiadł z samochodu. Nie wiedzialiśmy, czy powinniśmy iść za nim, czy lepiej zostać w środku i się nie ruszać. Postanowiliśmy jednak pójść za nim i sprawdzić powód naszych odwiedzin.
Weszliśmy do środka, ale nigdzie nie mogliśmy dostrzec ani Nathaniela, który przed chwilą tu wszedł, ani Nancy.
- Gdzie oni są? - zapytał Jed.
- Tutaj - wskazałam dłonią na zaknięte drzwi, z których dostawało się słabe światło.
Popchnęłam ciężkie drzwi, które bynajmniej długimi schodami prowadziły do ciemnej piwnicy. Ruszyłąm pierwsza, a zaraz za mną podążył Jed. Nic specjalnego. Stary samochód, pralka... Wszystko na swoim miejscu, ale wciąż nie widzieliśmy naszego kompana. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam kolejne drzwi. Nie czekając na Jeda, który przechadza się po garażu otworzyłam drzwi, a potem pożałowałam, że to zrobiłam.
- Co to wszystko ma być? Skąd to masz? - zapytałam, wskazując na broń, która znajdowała się w małym, jeszcze ciemniejszym pomieszczeniu.
Poczułam, że Jed stoi już obok mnie tak samo zdezorientowany co i ja.
- Gdy się pracuje w ochronie trzeba mieć stosowny ekwipunek - powiedziała Nancy, patrząc na nas ze smutkiem w oczach - Nathaniel pomoże Wam ją odnaleźć, jestem tego pewna - uśmiechnęła się, chcąc nas pocieszyć.
- Miejmy nadzieję - powiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
Wciąż byłam pewłna podziwu dla jej urody, ale tym razem bardziej skupiłam się na Nathanielu, który grzebał po różnych szfkach.
Pokój był mały, kwadratowy i ciemny. Światło dawała tylko mała lapka, która stała na rogu małego stolika. Wzdłuż ścian były różne szafki sięgające po sam sufit i nawet nie chciałam wiedzieć, co w nich jest...
- Umiesz się tym posługiwać? - Nathaniel stanął przed Jedem i wręczył mu pistolet małego kalibru.
Jed nie odpowiedział, tylko wziął broń i schował ją z tyłu spodni.
Nathaniel zgasił lampkę i nastała totalna ciemność. wiedziałam, że stoi tuż przede mną. Czułam jego ciepły oddech, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że było tu bardzo zimno. Szybko jednak minął mnie i wpuścił światło, otwierając drzwi. Wszyscy udaliśmy się za nim do domu.
- Hej Scarlett - Nancy złapała mnie za rękę, gdy wchodziłam po schodach.
- Tak? - odwróciłam się w jej kierunku.
Dziewczyna tylko objęła mnie i powiedziała bardziej do siebie niż do mnie trzy słowa.
- Nie trać nadziei.
Uśmiechnęłam się, patrząc w ciemność i odwzajemniłam uścisk.
W salonie stał Nathaniel, a Jeda dostrzegłam siedzącego w samochodzie.
- Scarlett - powiedział chłopak.
Podeszłam i stanęłam tuż na przecwiko niego. Nathaniel wziął moją dłoń i włożył w nią jakieś narzędzie. Spojrzałam na prezent i zaniemówiłam. Trzymałam w dłoni mały nóż z czarną rękojeścią, idealnie dostosowaną do mocnego uścisku, zakończony ostrym, krótkim, ale szerokim ostrzem. Po dłużysz przyjrzeniu się dostrzegłam, że nóż się składał. Nigdy nie trzymałam czegoś takiego w dłoni, a co dopiero użyć czegoś takiego... Na samą myśl o tym, że miałabym go kiedykolwiek użyć potrząsnęłam szybko głową.
- Dostałem go od kogoś - powiedział, wpatrując się w moją rękę, w której trzymałam narzędzie.
- Nie mogę do od Ciebie wziąć - wyciągnęłam rękę w jego kierunku, ale on odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz.
Jeszcze raz spojrzałam na nóż, a potem na bransoletkę, która bła zapięta zaraz obok zegarka Jeda.
- Oh Trench, gdybyś mógł tu być... - powiedziałam do siebie i udałam się w kierunku samochodu.
Witajcie Kochani! Dziś środa, więc dołączam kolejny rozdział do spisu Oszukanej. Jeśli przeczytaliście, to zostawcie po sobie ślad, Was nie kosztuje, a mnie raduje :D także do następnego i licze na Was :D
writerka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top