Rozdział 13
- Mogłabym o to samo zapytać Pana - odwróciłam się w stronę mężczyzny.
Dean Clark stał przede mną w luźnych, krótkich spodenkach i czarnym podkoszulku, trzymając w dłoniach czrwone rękawice bokserskie.
- Trenuję - powiedział, patrząc na mnie - byłaś na wagarach - zrobił surową minę - jutro jest przedstawienie. Masz szczęście, że... - przerwałam mu w pół słowa.
- Tu nie muszę Pana słuchać - odwróciłam się do niego plecami i znalazłam wzrokiem jakiegoś umięśnionego gościa, który wyglądał na obeznanego w tej branży.
Nie chciałam teraz myśleć, o jutrzejszym przedstawieniu. Tak wiem, że zobowiązałam się do przygotowania tych dekoracji i nie wywiązałam się do samego końca.... ale to jest tak zwana złośliwość rzeczy martwych. Wcale nie prosiłam się o to wszstko, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Nie miałam zamiaru tłumaczyć się Cyborgowi, byliśmy poza szkołą i ja nawet w małym stopniu nie miałam obowiązku słuchac jego wyrzutów skierownyach w moim kierunku. Miałam dość towarzystwa tego człowieka, a jeszcze tutaj mi go brakowało...
Umięśniony mężczyzna podszedł do mnie. Był całkiem przystojny, wysoki, brunet, dobrze zbudowany, ale nie w moim typie. Był aż za dobrze zbudowany.
- Ty jesteś od Jeda? - zapytał mężczyzna.
Gdy wypowiedział imie mojego przyjaciela przypomniało mi się wszystko, co zaszło ledwie kilka minut temu. Odwróciłam się, chcąc zobaczyć, czy czasem mój przyjaciel nie stoi za mną i nie czeka na mnie, żeby pokazac mi co i jak... Jednak za mną nie było już nikogo, nawet natrętnego nauczyciela biologi.
- Jestem Camil - powiedział i wyciągnął rękę w moim kierunku.
Uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam jego łoń.
- Scarlett.
- Minąłem się z Jedem przed chwilą, mówił, że nie masz jeszcze żadnego sprzętu.
Podrapałam się po głowie.
- Tak, bo właściwie nie wiedziałam, co będzie mi potrzebne.
Chłopak najwidoczniej rozbawiony moją odpowiedzią zaśmiał się i ruszył z miejsca.
- Chodź, zaraz coś zaradzimy.
Nie czekając długo poszłam za mężczyzną. Budynek wewnątrz był całkiem ładny i przestronny. Weszliśmy do jednego z pomieszczeń, w którym znajdowało się dużo sprzętu, jakby magazyn, jednak cały sprzęt nie był pozamykany w pudłach, wszystko luzem wyukładane na szafkach i podłodze.
- Poczekaj tu - wskazał ręką miejsce przy wejściu, a sam wszedł do środka.
Stanęłam jak kazał i czekałam.
- Przymierz - podał mi do ręki pare rękawic - powinny być dobre.
Wzięłam je od niego i z lekkim trudem włożyłam na dłonie.
- Idealne - powiedziałm, przyglądając się niebieskim rękawicą, któe idealnie pasowały do moich dłoni.
- świetnie, to teraz możesz się przebrać i zaczynamy trening mam rozumieć? - spojrzał na mniem gdy opuszczaliśmy pomieszczenie - Pierwsza lekcja jest darmowa żebyś zobaczyła jak to w ogłoe funkcjonuje.
- Nie mam zamiaru łatwo zrezygnować - uśmiechnęłam się do Camila.
Chłopak ironicznie się zaśmiał.
- Miejmy nadzieję.
- Mówię serio - obruszyłam się na jego małą wiarę w moje możliwości.
- Miałaś kiedykolwiek styczność z czymś chociaż trochę podobnym?
- Nie - odpowiedziałam pewnie - ale nigdy nie jest za późno, żeby zacząć - spojrzałam na rękawice, ktore wciąż były na moich rękach, a potem na Camila - dzięki, że pożyczkę, a teraz udam się do szatni.
Nie czekałam na Jego odpowiedź, tylko udałam się w stronę szatni, gdzie miałam sie przebrać i zostawić swoje rzeczy.
Trening minął bardzo szybko, bez większych obrażeń, bo jestem dopiero początkowym uczniem. Jak to powiedział Camil podczas naszego treningu
- Najpierw Cię zachęcę, a potem zniechęcę. Zobaczymy ile warte są Twoje słowa.
Camil został moim trenerem i myślę, że będzie nam się dobrze współpracowało. Jest bardzo wymagający, a ja bardzo zawzięta. Nie mogłam trafić lepiej.
Gdy ja zaczynałam trening Clarka już nie było. Na szczęście. Z Jedem mijaliśmy się, jak tylko było to możliwe, ale zdołałam zauważyć, że jest całkiem niezły w te klocki. Po treningu odwiózł mnie do domu, chociaż wcale o to nie prosiłam. Opuściłam budynek z nastawieniem, że wrócę na piechotę, jednak mój przyjaciel czekał na mnie i zaoferował mi podwózkę. Nie protestowałam i w milczeniu odwiózł mnie do domu.
- Już jestem! - powiedziałam, wchodząc do domu, który był otwarty.
- Chodź, kolacja już czeka.
Od samego wejścia czuć było piękne zapachgy, unoszące się po całym domu. Mój żołądek od razu się odezwał, przypominając mi, że nic dziś nie jadł. Poklepałam się po brzuchu w ramach przeprosin i weszłąm do kuchni.
- Cześć kochanie - usłyszałam głos taty, który nakładał pieczeń na talerz.
- Cześć tato - pocałowałam go w policzek - czemu zawdzięczamy tę kolację? - zapytałam podejrzliwie - kiedy ostatni raz coś gotowałeś?
Tata się zaśmiał, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- Do Ciebie? - zapytałam, idąc otworzyć.
Stanęłam przed dzrzwiami, a moim oczom ukazała się postać nikogo innego, jak Ann.
- Cześć Scarlett, jak się masz? - spojrzała na mnie z uśmiechem i wręczyła mi podłóżną torebeczkę.
- Dzień dobry - odpowiedziałam i wzięłam prezent od kobiety, wpuszczając do domu - Dobrze, a Pani?
- Prosiłam, żebyś mówiła do mnie TY - zaśmiała się, zdejmując płaszcz.
- Tak, przepraszam, w końcu się przyzwyczaję. Ann - uśmiechnęłam się do kobiety i weszłam za nią do kuchni.
- Witaj Patric, ale pięknie pachnie - zsmiała się melodyjnie.
- Pochwalisz, jak spróbujesz. Scarlett - zwrócił się do mnie - pomożesz mi zanieść kolację na stół?
Pokiwałam głową i po chwili wszyscy zajadaliśmy się pieczenią. Nie pamiętałam, kiedy tata ostatni raz gotował, a jak już to robił, to było to najczęściej spaghetti, więc teraz byłam pod ogromnym wrażeniem.
- Jak układa Ci się z Trenchem? - zapytała kobieta, co mnie trochę zdziwiło.
Spojrzałam na tetę, a potem na nią. Nie wydawało mi się, że to jest jej sprawa, ale widziałam jak tata się starał, więc nie chciałam mu tego psuć.
- Dobrze, ja i Trench śiwetnie się dogadujemy - uśmiechnęłam się i wrćciłam do jedzenia.
- Bardzo ładnie razem wyglądacie - ciągnęła dalej - miłośc jest bardzo ważna w życiu - spojrzała na tatę.
Zrobiło mi się trochę żal w środku, na myśl o mamie, ale szybko wypędziłam to uczucie. Chciałaby, żeby tata był szczesliwy, a z Ann najwyraźniej taki był.
- Zgadzam się z Tobą - odpowiedziałam, gdy tata nalał mi wina do kiliszka.
Spojrzałam na niego ze zdziwniem. Nigdy wcześniej nie dawał mi alkoholu pod żadną postacią i nie był zadowolony, gdy widział mnie na przykład z piwem w ręce. Tata wyłapał moje spojrzenie i trochę zmieszany podniósł swój kieliszek.
- Wypijmy za miłość.
Stuknęliśmy się kieliszkami i wzięłam mały łyk czerwonego wina. NApój przyniosła Ann i muszę przyznać, miałą dobry gust. Nie miałąm dużego doświadczenia z winami, ale to przypadło mi do gustu. Widać, że jakieś z wyższej półki... Moment. Odłożyłam widelec na talerz i spojrzał najpierw na Ann, a potem na tatę. Kolacja, drogie wino, teksty o miłości... Odchrząknęłam i patrzyłam na tetę. Wiedziałam co chciał mi powiedzieć, tylko nie wiedział jak to zrobić. Ann zauważyła napiętą sytuację między nami i wzięła tatę za rękę.
- Twój tata mi się oświadczył.
Zrobiłam wielkie oczy, na słowa, które właśnie wypowiedziała. Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałam, jednak gdy ona to powiedziała, nieźle się zdziwiłam. Spojrzałam na tetę, który puścił dłoń kobiety i podrapał się po głowie.
- To prawda, co ona mówi? - spytałam go tak, jakby Ann wcale koło nas nie było.
- Tak Scarlett. Ja i Ann się kochamy i nie wiem na co mielibyśmy czekać.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Uważam, że za krótko się znacie.
- Liczymy się z Twoim zdaniem, ale decyzja już podjęta - powiedział tata.
- Nie wierzę, że podjąłeś decyzję, bez mojej wiedzy... - powiedziałam z wyrzutem.
Ann wstała od stału i udała się do kuchni. Tata spojrzał na mnie gniewnie.
- Dobra, przepraszam. Pójdę ją przeprosić, ale na Ciebie i tak jestem zła - powiedziałam i poszłam za nią.
Kobieta opierała się o blat i dostrzegłam, że łza spływa jej po policzku. Zrobiło mi się jej tak strasznie żal. Przecież to nie jest jej wina, że zakochała się w tacie, a on w niej... Powinnam być bardziej wyrozumiała. Zrobiłam głęboki oddech i stanęłam przed nią.
- Ann? - spytałam nie pewnie.
Kobieta podniosła na mnie wzrok.
- Chciałam Cię przeprosić za moje zachowanie - zacięłam się, szukając odpowiednich słów - gdy pierwszy raz słyszę takie nowiny zachowuję się bardzo spontanicznie, ale potem, jak przemyśle wszystko zmieniam zdanie. Tak jest i teraz. Uważam, że tata dobrze postąpił. Jesteście już dorośli, oboje wiecie czego chcecie więc na co czekać - uśmiechnełam się nie pewnie.
Czekałam na jakąś odpowiedź ze strony kobiety, ale się jej nie doczekałam. Stała i patrzyła na mnie. Co jeszcze miałam zrobić? Paść jej do stóp i błagać o wybaczenie? Wiem, że źle zareagowałam, ale miałam do tego prawo.
- Rozumiem Cię - w końcu odpowiedziała.
- To co, między nami wszystko w porządku? - zapytałam przyjaźnie.
Skoro to wszystko tak daleko idzie, muszę to zaakceptować, nie jestem już małym dzieckiem, któremu ma się nie podobać nowa żona taty.
Ann uśmiechnęła się do mnie i przytuliła do siebie. Odwzajemniłam jej uścisk.
- Szkoda żeby taka dobra kolacja się zmarnowała, wracamy do stołu? - zapytałam.
- Masz rację, Patric za bardzo się postarał.
Wróćiłyśmy do stołu, a tata patrzył na mnie z wilką wdziecznością w oczach. Powinnam bć na niego zła, że mi nic nie mówi, że podejmuje zbyt spontaniczne decyzje, że nie rozważa tego ze mną... Ale za bardzo go kocham, zeby się na niego złościć.
Ann poszła późno w nocy, ale nie czekałam, że pójdzie. Udałam sie do pokoju, zapraszając obydwóch na jutrzejsze przedstawienie świąteczne. Obydwoje obiecali przyjść, co bardzo mnie ucieszyło. Nie miałam dużego wkładu w dekoracjach, ale jednak jakiś był. Padnięta po kłotni z Jedem, ciężkim treningu zasnęłam od razu jak niemowlę.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Niechętnie otworzyłam oczy i popatrzyłam na zegarek. Jak poparzona zerwałam się na równe nogi. Zaspałam. Zbiegłam po schodach w piżamie, chcąc zobaczyć, kto dobija się do moich drzwi. Miałam nadzieję zobaczyć Jeda, chciałam się z nim pogodzić. Przed domem stał jednak Trench, co bardzo mnie ucieszyło.
- Cześć kochanie - spojrzał na mnie od dołu do góry i zagwizdał, wchodząc do środka.
- No no, gdyby nie Twoje przedstawnienie myślę, że byśmy dziś tu zostali - powiedział.
Zaśmiałam się na jego słowa i rzuciłam mu się na szyję, łącząc nqsze usta w namiętnym pocałunku. Chłopak chwycił mnie za biodra i wziął na ręce.
- Idziemy Cię ubrać, jesteś spóźniona - powiedział, wnosząc mnie po schodach.
Mieliśmy przy tym wszystkim niezły ubaw i po chwili byłam gotowa do wyjścia.
- Gdzie właściwie jest Jed? - zapytałam, zajmując miejsce po stronie pasażera.
- Zadzwonił z zapytaniem, czy mógłbym dziś po Ciebie przyjechać. Nie stawiałem oporu - spojrzał na mnie z szarmanckim uśmiechem.
Nie chciałam sobie zaprzątać teraz nim głowy. Załatwię z nim wszystko w szkole.
Jechaliśmy z dość dużą prędkością, ale nie zwracałam na to uwagi. Opowiedziałam Trenchowi całą historię z tatą i Ann. Powinnam wczoraj od razu zadzwonić z tym do Allie, ale nie miałam już na to sił.
Trench ograniczył się jedynie do krótkiego
- Pogratuluj im ode mnie.
Będę musiała za wszelką cenę obgadać to z Allie i Lorą. One zrozumieją.
Trench udał się na lekcje, a ja na salę gimnastyczną, gdzie trwały ostatnie poprawki i próby.
- Tutaj musisz mnie słuchać - miałam nadzieję, że nie zauważy mojego spóźnienia... - do pracy - Dean powiedział surowo, torując mi przejście.
- Dzień dobry panie profesorze - uśmichnęłam się ironicznie i zgrabnie go minęłam.
Znalazłam wzrokiem moją ekipę dekoracyjną.
- Jesteś! - usłyszałam głos mojej przyjaciółki - co się z Tobą działo? Czemu nie przyjechałaś z Jedem? - Allie zalała mnie falą pytań.
Gdy dokonywałyśmy ostatnich powprawek opowiedziałam jej wszystko po kolei, włącznie z zaręczynami taty.
- Nie martw się, Ann wydaje się być całkiem spoko babką - zaśmiała się, chcąc mnie pocieszyć - jednak mogli zsapytać Cię najpierw o zdanie...
- Udzieliłam im już błogosławieństwa - zaśmiałam się - mam nadzieję, że nie zmarnują tego - dodałam poważnie i całkowicie szczerze.
Chcą ślub? Proszę bardzo, tylko lepiej dla nich, żeby tego nie zepsuli, bo nie będzie za ciekawie, jeśli chodzi o mnie.
Południe szybko minęło i nadszedł czas na przedstawienie. Zebrało się bardzo dużo ludzi, cała widownia była pełna młodszych i starszych widzów. W tłumie dostrzegłam również tatę i Ann, któzy z zaciekawieniem czekali na sztukę. Ucieszyłam się na ich widok, i musze przyznać, że całkiem ładnie razem wyglądali. Obok taty dostrzegłam sylwetkę mojego przyajciela i znowu zrobiło mi się smutno. Zrozumiałam, że zbyt ostro Go potraktowałam... Ma prawo nie ufać Trenchowi i się o mnie martwić, nie powinnam mu tego zabraniać. Jednakże mółby robić to w inny sposób, ale o tym jeszcze z nim porozmawiam...
- Ale jestem podekscytowana - piszczała Lora, która grała na trąbce razem z Patriciem w przedstawieniu - Przyszło tylu ludzi! Scarlett! - podeszła do mnie - uszczypnij mnie. Tak bardzo się denerwuję - wyciągnęła dłoń w moim kierunku.
Zaśmiałam się i zamiast szczypania prezytuliłam ją do siebie.
- Jesteś świetna, wszystko pójdzie po Twojej myśli - dodałam jej otuchy, za co Lora była bardzo mi wdzięczna i uśmiechnęła się radośnie.
- Jesteś kochana. Patric! - dziewczyna nagle zniknęła mi z pola widzenia, szukając chłopaka w całym zamieszaniu poza kulisami.
To było niewiarygodne. Na scenie wszyscy są opanowami, wiedzą co robić, mówić... Zachowują się jak profesjonaliści. Ale jaka jest prawda? Każdy czekając za sceną na swoją kolej umiera z nerwów. Zaśmiałam się sama do siebie i stanęłam bliżej sceny, chociaż znałam scenariusz już na pamięć.
Oczywiście motyw świąteczny i wątek miłosny, którego nie mogło zabraknąć. Uśmiechnęłam się, gdy główni bohaterowi na koniec musieli się pocałować. Wyglądali jak serio zakochani w sobie młodzi ludzie, ale każdy kto był na próbach wiedział, jaka była rzeczywistość. Nie przepadali za sobą, a na myśl o pocałunku chcieli Clarka udusić. Jednak obydwum zależało na głównej roli, więc musieli się dostosować i myślę, że nawet się poulubili...
Przedstawinie dobiegło końca i wszyscy bylismy zmuszeni wyjść na scenę, nawet dekoratyści. Nie spodziewałam się tego, ale posłusznie udałam się za resztą. Przywitały nas gromkie brawa i owacje na stojąco. Poczułam wielką radość w środku. Tak się cieszyłam, że się im podobało, że to uczucie nie było do opisania... Chyba zostanę tuta na dłużej, tylko teraz konsekwentnie.
- Wierzyłem w Ciebie do samego końca - zatrzymał mnie dyrektor, gdy schodziliśmy ze sceny - najlepsze dekoracje, jakie były na zimowym przedstawieniu.
- Dziękuję, ale bardziej w imieniu przyjaciół. Mój wkład pracy był mały - powiedziałam ze wstydem.
- Scarlett. Liczy się to, że własnowolnie podjęłaś się jakiej kolwiek pracy - poklepał mnie po ramieniu - a teraz podziękuję Wam publicznie - zaśmiał się i wszedł na scenę.
Chciałam złapać Jeda jeszcze dzisiaj, więc wzięłam szybko swoje rzeczy z sali i wyszłam tylny wyjściem. Nie mogłam czekać, aż wszyscy opuszczą widownię, bo Jed wsiadł by do samochodu i odjechał, a my ciągle bylibyśmy w złych stosunkach. Oczywiscie mogłabym zadzwonić, ale to nie to samo... Zimno dzisiejszego wieczoru dawało się we znaki, bo zaczęła lekko szczękać zębami z zimna. Nie mogłam ubrać się grubiej? Pomyślałam z wyrzutem do nikogo innego jak tylko do siebie, no i do trencha, który mówił
- W tej spódniczce wyglądasz słodko.
Kto by mu nie wierzył? Ja uwierzyłam i dałam się skusić, to teraz są konsekwensje.
Szłam wzdłuż budynku, jak najszybciej chcąc znaleźć się na parkingu i poczekać na Jeda, gdy nagle usłyszałam jakiś szmer. Na myśl o ostatnich wydarzeń moje serce od razu zaczęło szybciej bić i zatrzymałam się na moment. Czemu ta część szkoły nie była w żadnym stopniu oświetlona? Pamiętaj, co mówił Camil.
- Strach to jest słabość,a Ty nie możesz być słaba.
Wzięłam głęboki oddech i szybkim krokiem ruszyłam dalej. Szmery były coraz częstsze i głośniejesze. Wiedziałam czym był ten szmer. Śnieg skrzypił pod czyimiś krokami i to nie były moje kroki. Nie chciałam tego robić, ale zrobiłam to. Odwróciłam się i nie myliłam się. Ciemna postać była tuż za mną i było za póżno na jaką kolwiek rekację z mojej strony. Jedyne, co mi zostało to zacząć piszczeć i wołać o pomoc. Marne szanse, że ktoś by mnie tu usłyszał, ale lepsze to niż nic. Nie czekałam długo żeby z moich ust wydobył się głośny pisk, ale mężczyzna stał zaraz za mną i zdążył zakryć mi usta dłonią. Zaczęłam się wierzgać i próbowałam wydostać się z uścisku mężczyzny, który przygniatał mnie swoim ciężarem do ściany budynku.
- Nie krzycz - usłyszałam niski i zarazem tajemniczy głos.
Moje serce zaczęło szybko bić, czego Natahneil mógł ode mnie chcieć? Zrobiłam jednak o co poprosił i pokiwałam głową, zgadzając się. Chłopak powoli zdjął dłoń z moich ust, ale nie zmniejszył odległości, która była między nami. Czułam na sobie jego przyspieszony oddech, Jemu pewnie też było zimno.
- Co tu robisz? - zapytałam już bez zdenerwowania.
To tylko Natahaniel, a mogłam być pewna, że z jego strony nic mi nie grozi.
- Wyszło Wam świetnie - powiedział, ignorując moje pytanie.
- Spiesze się - powiedziałam - muszę złapać Jeda.
- Wiesz co podobało mi się najbardziej? - zapytał, znowu ignorując moje słowa.
Tym razem nie odpowiedziałam, tylko czekałam na ciąg dalszy, bo i tak moje odpowiedzi w tym momenice nie miały dla Nathaniela najmniejszego znaczenia.
- Ostatnia scena - powiedział i zbliżył się do mnie jeszcze bardziej.
Przełknęłam głośno ślinę. Moment, jaka była ostatnia scena? Myśl mózgu, myśl! Krzyczało wszystko wewnątrz mnie, ale nie musiałam czekać aż sobie przypomnę.
Nathaniel objął mnie jedną ręką, nie odrywając od ściany, drugą natomiast położył na mojej twarzy i złączył nasze usta.
Jak się Wam podobał rozdział? Komentujcie i gwiazdkujcie :D Mam nadzieję, że się podoba :) Taki mały zwrot akcji :D Ale przejdźmy do tego, co nie przyjemne... Właśnie będą zaczynać mi się ferie i można by pomyślec, że będzie dużo czasu na nowe rozdziały, ale niestety tak nie będzie :( wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do laptopa przez dwa tygodnie :( ale obiecuję, że jak tylko wrócę wracamy do pracy! Mam nadzieję, że wytrwacie przez te dwa tygodnie :D Dziękuję Wam, że jest Was tak dużo! ;* Pamiętajcie, kocham Was i gdyby nie Wy nie było by tego opowiadania :D Do następnego :* !
writerka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top