Rozdział 1

Rozdział 1

Zastanawialiście się kiedykolwiek nad sensem życia? Bo ja owszem. Zastanawiam się nad tym codziennie rano, gdy idę do kuchni i nie ma tam mojej uśmiechniętej, pełnej życia mamy. Gdy wieczorem siadam do stołu tylko z tatą, który nie karci mnie tak jak ona: 'Nie jedz palcami!'. Nie ma jej już od pięciu miesięcy. Mam 18 lat i nie mogę zrozumieć, dlaczego akurat mnie to spotkało? Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Nie był mały, a wręcz przeciwnie - był ogromny. Duże łóżko, na którym właśnie siedziałam, duża szafa, która mieści mnóstwo ubrań. Położyłam stopy na dywanie i zeszłam z łóżka. Spojrzałam za okno. Zima. Odwróciłam się od okna i skierowałam swoje kroki do łazienki. Stanęłam pod prysznicem i odkręciłam gorącą wodę. Tego było mi trzeba - relaksu. Kochałam czuć gorącą wodę na swoim ciele, która ogrzewała mnie od środka. Opatuliłam się bawełnianym, żółtym ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Moje brązowe loki były w totalnym nieładzie. Uśmiechnęłam się do siebie, pokazując równe, białe zęby. Byłam przeciętnej urody i w tym właśnie był problem. W moim liceum albo jesteś piękny i bogaty, albo jesteś nikim. Prym w szkole wiedzie elita. Nie znoszę ich, ale nie dlatego, że im zazdroszczę. Co to, to nie! Nie zależy mi na popularności. Oni po prostu nie szanują innych, nie interesują się nikim poza sobą. Na szczęście przyjmują mało osób do swojego 'klanu'. Ale są tacy, którzy za wszelką cenę chcieliby się do nich dostać i zrobiliby wszystko w tym kierunku. Czy im się udaje? Rzadko. Ułożyłam włosy i pomalowałam usta szminką. Podkreśliłam rzęsy i użyłam odrobiny rozświetlacza na kości policzkowe. Opuściłam łazienkę i wróciłam do pokoju, żeby się ubrać. Moja szafa mieści dużo ubrań, ale stoi prawie pusta. Kilka par jeansów i T-shirtów. Oczywiście kilka swetrów i trzy sukienki, które kupiłam jeszcze z mamą. Mówiła, że powinnam w nich chodzić, bo mam piękne nogi. Jednak teraz, gdy jej nie ma, nie chcę ich ubierać. Moja mama była piękna. Wysoka brunetka o prostych jak drut, długich włosach. Wystarczyło na nią spojrzeć i już było wiadome, że ta kobieta jest uosobieniem spokoju. Nigdy nie krzyczała. Wszystkie sprawy załatwiała polubownie. Wszyscy ją uwielbiali, a ja w szczególności. Kochałam ją nade wszystko. Zawsze, gdy o niej wspominałam łzy napływały mi do oczu. Zatrzepotałam szybko kilka razy rzęsami żeby się ich pozbyć. Włożyłam jeansy i sweter, wzięłam torbę i zeszłam do kuchni. Tata siedział z kubkiem kawy w ręce i czytał gazetę. Podziwiałam go. Wie jak przeżyłam jej odejście i stara się nie pokazywać, że on również bardzo za nią tęskni. Stara się zachowywać normalnie, żeby nie dołować mnie jeszcze bardziej. Ale ja wiem, że w środku on to wszystko dusi i od czasu do czasu daje upust emocjom. 

Tak, jak było to w imieniny babci- teściowej taty. Pojechaliśmy oboje ją odwiedzić.

 Nie było nikogo poza nami, może ze względu na to, że byłam jedyną wnuczką babci, a Josie była jej jedyną córką. Po kolacji poszłam się do pokoju, który niegdyś należał do mojej mamy, kolorowy i cały w nieładzie. Odzwierciedlenie całego charakteru rodzicielki. Babcia nic tu nie zmieniła. Został taki, jaki mama zostawiła go przy wyprowadzce z domu. Lubiłam leżeć na łóżku i wpatrywać sie w kolorową tapetę na suficie. Tak bardzo mi ją przypominała. Obudziłam się w środku nocy zmęczona pragnieniem. Z niechęcią zeszłam po schodach do kuchni, żeby napić się zimnego mleka i ugasić pragnienie, gdy usłyszałam głos taty. Spojrzałam na zegarek, który wisiał w kuchni na ścianie. Dochodziła 3 w nocy. 'Z kim on mógł o tej godzinie rozmawiać' - pomyślałam. Po cichu zaczaiłam się pod drzwiami do jego pokoju i wtedy już wiedziałam, że tata z nikim nie rozmawia, a raczej szlocha jak małe dziecko. Siedział na łóżku, a obok niego leżały porozrzucane zdjęcia. Nie musiałam zgadywać kto na nich był. Wiedziałam, że to mama.

- Josie, tak bardzo mi Cię brakuje- mówił z rozpaczą w głosie- oddałbym wszystko, żebyś wróciła. Tyle mieliśmy planów, tyle do zrobienia.

Przejeżdżał palcami po zdjęciach, a po jego policzkach spływały kolejne łzy. Stałam za drzwiami, a w gardle wyrosła mi wielka gula. 'Czemu on ze mną o tym nie porozmawia', nasunęło mi się na myśl pytanie, gdy zobaczyłam jak cierpi. 

- Scarlett też bardzo za Tobą tęskni. Ja nie wiem, jak mam z nią rozmawiać. Ty miałaś taki dobry kontakt z naszą córką, zawsze Ci tego zazdrościłem. Teraz oddałbym wszystko żeby było jak kiedyś. Wy obie, śmiejące się w niebogłosy, niechcące mi powiedzieć z czego. Teraz nic nie jest tak samo, skarbie. Scarlett się załamała. Ja to widzę i nie mam pojęcia, co z tym zrobić, jak jej pomóc- otarł łzy z policzka.

Wtedy to już nie tylko on płakał. Łzy płynęły mi strumieniami. Uciekłam szybko do pokoju, chowając się pod koc. Wtedy zrozumiałam, że jemu jest jeszcze ciężej niż mi.

 - Cześć tato - uśmiechnęłam się czule.

- Cześć Scarlett- spojrzał na mnie znad gazety- usiądź i zjedz śniadanie.

Podeszłam do taty, ucałowałam go w policzek i zajęłam miejsce przy stole obok niego oraz zajęłam się robieniem kanapek. 

- Ile kanapek życzy pan sobie do pracy?- zapytałam z uśmiechem, nakładając masło na kolejną kromkę chleba.

- Nie ma znaczenia, zjem tyle ile mi zrobisz- odpowiedział tata odkładając gazetę- dzisiaj wrócę późno, nie czekaj na mnie z kolacją. 

Tata pracuje jako architekt w jednej z większych firm, więc jestem przyzwyczajona do tego, że czasami wracał bardzo późno w nocy, albo w ogóle, bo i tak się zdarzało. 

- Kolejny duży projekt?

- Oj, bardzo duży. Jeśli wszystko pójdzie po myśli, to dostaniemy za niego dużo kasy. 

- Kosztem nie przespanych nocy- zaśmiałam się.

- Nic nie jest za darmo kochanie- odparł tata również się śmiejąc- nie siedź do późna, dobrze?

- Jasne tato- podałam mu ładnie zapakowane drugie śniadanie i wstałam od stołu- muszę już lecieć, Jed zaraz po mnie przyjedzie.

Już miałam wychodzić z domu, gdy tata zadał najgłupsze pytanie na świecie.

- Czy ty i Jed...- podrapał się po głowie, a ja zaczęłam się śmiać.

- Tak tato, jesteśmy tylko przyjaciółmi, a gdyby było coś więcej, wierz mi, wiedziałbyś o tym.

Tata odetchnął z ulgą.

- Dobra no, nie śmiej się ze mnie- zrobił minę, udając obrażonego- idź już bo będzie musiał na ciebie czekać.

- Już idę- otworzyłam drzwi, po czym odwróciłam się jeszcze w jego stronę - kocham Cię tatku.

Na jego twarzy od razu pojawił się promienny uśmiech.

- Ja Ciebie też słonko.

Pomachałam tacie i wyszłam z domu. Od razu poczułam na sobie ujemną temperaturę i mróz, który sprawił, że moje policzki przyjęły lekki, czerwony kolor. Lubię zimę. Biały krajobraz rozpościerał się dookoła tworząc białą, malowniczą krainę. Biały puch przykrywał wszystko, co napotkał i ukrywał pod swoim płaszczem. Wysokie drzewa pozbawione liści, były uzbrojone w białą, lekką pierzynkę, która nadawała im delikatności. Zimą wszędzie panuje spokój i cisza. Większość zwierząt śpi, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje w około. Niekiedy dzieci sąsiadów wychodzą na podwórko zaopatrzone w grube rękawiczki, szaliki, zimowe czapki i z sankami zjeżdżają z górki, albo rzucają się śnieżkami, ale rzadko. Częściej wydaje mi się, że dzieci też zapadają w sny zimowe i nie wychodzą z domu, bojąc się, że zmarzną. Zawsze zimą razem z mamą i tatą toczyliśmy wielkie kule i tworzyliśmy wielkiego, zimowego przyjaciela - Pana Bałwana. Zakładaliśmy mu szalik, żeby nie było mu zimno, mimo tego, że był cały ze śniegu. Sople lodów zwisały z domów niczym miecze, gotowe do ataku w każdej chwili. Wystarczy tylko po nie sięgnąć... Ruszyłam w stronę ośnieżonego chodnika 'zajęcie na popołudnie', pomyślałam, gdy nagle zatrzymał się przede mną czarny Jeep Cherokee. Dobrze znałam ten samochód, a może dlatego, że należał do mojego najlepszego przyjaciela. Jed i ja byliśmy nimi od kąd pamiętam. Kochałam przypominać mu historyjkę naszego 'poznania'. Zawsze śmiałam się z nas, jakimi głupimi dziećmi byliśmy. Nasze mamy wybrały się na zakupy do Quaker Bridge Mall ze swoimi pociechami. Nie znały się wcześniej i nie poznałyby się, gdyby nie my. Moja mama, jak i mama Jeda były zajęte przymierzaniem i wybieraniem ciuchów. Nas to jednak nie interesowało ani trochę. Znudzeni tymi wszystkimi cenami, promocjami, sprzedawczyniami, postanowiliśmy pozwiedzać na własną rękę. Tak więc oboje ruszyliśmy, jak nam się wtedy wydawało w szeroki świat. Szliśmy przed siebie mijając sklepy, butiki, restauracje. Zjechaliśmy ruchomymi schodami w dół, usadowiliśmy się na fontannie. Od razu się polubiliśmy. Nasze mamy wychodziły z siebie, bo zgubiły dzieci, a my w najlepsze bawiliśmy się, wyciągając monety z fontanny, które ludzie wrzucali z nadzieją, że ich marzenia się spełnią. Nikt do nas nie podchodził, nie pytał. Po prostu siedzieliśmy i śmialiśmy się jak przypadało na sześciolatków. Ale w końcu podeszła do nas kelnerka, z pobliskiej restauracji i zaczęła pytać o naszych rodziców. Jed się rozpłakał, że chce do mamy, a ja siedziałam i patrzyłam jak łzy lecą mu po policzku i próbowałam go jakoś pocieszyć. Kobieta ogłosiła przez mikrofon, żeby nasi rodzice sie po nas zgłosili. Nie minęła chwila i oboje byliśmy w ramionach naszych mam. Najlepsze to, że ja nawet nie uroniłam łzy, a Jed płakał jak małe dziecko. No cóż, wtedy nim był, ale był chłopcem. Powinien być twardszy ode mnie. Mama Jeda była całkowicie z innej bajki niż moja. Pani Brown pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Jej mąż jest właścicielem wielu spółek w naszym mieście i na terenie całej New Jersey. Innymi słowy miała kasy jak lodu. W przeciwieństwie do nas. Mama pracowała w małej firmie krawieckiej, co nie przynosiło wielkich kokosów. Ale mimo to Pani Brown polubiła moją mamę. Ba! Zostały najlepszymi przyjaciółkami. Na codzienne odwiedziny wypady z całą rodziną. Trudno było żebym z Jedem nie była na prawdę bardzo blisko. Zawsze wszystko robiliśmy razem. Jed prawko miał od niedawna, a z racji bardzo dobrych stopni dostał nowy samochód. Nie raz przekonywał mnie, że też powinnam jeździć samochodem, przystawałam na tą myśl, ale po wypadku mamy prowadzenie samochodu odpadało całkowicie z gry. Może to dziwne, ale taka była prawda. Nie ufam tym pojazdom mechanicznym, od których zginęło tylu ludzi. Jed odsunął przednią szybą i zapytał z szerokim uśmiechem.

- Wzywała Pani taksówkę?

- Ależ oczywiście, jak zawsze o tej godzinie.

Okrążyłam samochód i zajęłam miejsce po stronie pasażera, i zapięłam pas.

Jed mógłby bez gadania należeć do elity, ale jednak tak nie jest. Czemu? Nie zależy mu na sławie, woli towarzystwo prawdziwych przyjaciół, a nie udawanych żeby tylko być z nimi w centrum uwagi. Jednak pod względem urody to muszę przyznać, należy do najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Nie jedna chciałaby z nim być, nawet Amira. Największa księżniczka w szkole. Któregoś razu Jed dał jej kosza, przez co jesteśmy na jej czarnej liście. Siedzieliśmy akurat na stołówce przy jednym ze stolików, gdy podeszła do nas Amira wraz z swoimi niby przyjaciółeczkami, które zrobiłyby wszystko, co tylko by im powiedziała. Jeszcze puściejsze niż ona, bo Amira miała chociaż swoje zdanie.

-Cześć Jed, powiedz mi - tu się zatrzymała i objechała mnie wzrokiem od góry do dołu- powiedz mi, dlaczego przyjaźnisz się z...- udała, że szuka odpowiedniego słowa i dodała- z NIĄ- mógłbyś być ze mną, jesteś przystojny i bogaty, tak samo jak ja. Jesteśmy dla siebie stworzeni.

Przyjaciółeczki stały obok i próbowały odgrodzić mnie od chłopaka, stając między nami. Jeda bardzo śmieszyła cała ta sytuacja, a mi nie było do śmiechu. Czułam się jak śmieć. Co ona sobie właściwie wyobrażała, że co, że może wszystko? Pewnie skoczyłabym jej do gardła, gdyby nie mój przyjaciel, który objął mnie ramieniem i odpowiedział wrednej małpie.

- Słuchaj cukiereczku- ciągnął słodkim głosikiem- moglibyśmy być razem, ale nie lubię cukru, a z Ciebie jest straszna landrynka, słonko- zrobił smutną minę i spojrzał na mnie- chodź kocie, zwijamy się stąd.

Mina Amiry była nie do opisania. Kipiała z wściekłości tak samo jak jej przydupaski, a ja wybuchnęłam śmiechem. Cukiereczek więcej nie kręcił się koło Jeda, ale za to robiła wszystko, żeby uprzykrzyć nam życie. Nie dziwi mnie dlaczego miała nadzieję, że będą mogli być razem. Jed był idealnym kandydatem dla przywódczyni. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany brunet, przy którym zawsze czułam się bezpiecznie. Chłopak należał do szkolnej drużyny pływackiej i do klubu kickboxingu. Chodził na zajęcia walki od nie dawna, ale był już całkiem niezły. Nikt nie był na tyle odważny żeby wyprowadzić go z równowagi, a co było bardzo trudne. Jed nie zwracał uwagi na docinki rzucane w jego kierunku. Miał je gdzieś i ciężko było go wkurzyć. Ale jak już komuś się to udało, to nie chciałabym być na miejscu człowieka. Jed był nie obliczalny, a mimo to nigdy nie pomyślałam, że mógłby mnie skrzywdzić. Zawsze patrzył na mnie swoimi błękitnymi i intensywnymi jak morze oczami pełnymi nadziei. Nigdy nie dostrzegłam w nich złości albo nienawiści, nawet gdy zdarzyło się nam pokłócić.

- Coś jesteś dzisiaj taka milcząca?- wyrwał mnie głos chłopaka, który mi się przyglądał.

- Ja milcząca? Zdaje ci się.

- No właśnie nie zdaje mi się. Stało się coś?- spytał z troską w głosie.

- Nie, nic się nie stało, po prostu nie spałam prawie całą noc- odpowiedziałam z przekonaniem- dzisiaj test z biologii.

- Tak wiem, uczyłaś się całą noc?

- Raczej próbowałam się uczyć- zaśmiałam się- nie każdemu wszystko do głowy wchodzi bez najmniejszego problemu. Jed również zaczął się śmiać.

- Nie moja wina, moja głowa mieści tak dużo.

- Tak, moja też nie. W ogóle co go wzięło na ten cały głupi test?

- No patrz. Przychodzi nowy nauczyciel do szkoły w połowie roku i chce wiedzieć na jakim poziomie jest dana klasa. 

- Może i masz rację... - spojrzałam na chłopaka- Cyborg jest u nas dopiero dwa tygodnie i ja już widzę, że mnie nie lubi.

Cyborg- tak mówiliśmy na naszego nowego nauczyciela od biologii, pana Deana Clarka. Jest świeżo upieczonym nauczycielem, niewiele starszym od nas.

- Scarlett, nie dałaś mu jeszcze do tego powodu- chłopak dał mi kuksańca w bok wolną ręką.

- To nie jest śmieszne- udałam oburzoną i oboje zaczęliśmy się śmiać.

- Pamiętasz, że jutro Ashton robi imprezkę? - spytałam ucieszona.

Chłopak spojrzał na mnie z poirytowaniem.

- Serio musimy na nią iść?

- Tak, musimy. Będzie Lora, a z tego co wiem, to ona leci na Ciebie - spojrzałam na chłopaka i zatrzepotałam uwodzicielsko rzęsami.

- Oj weź, nie zaczynaj tego tematu.

- Ale Jed, o co Ci chodzi. To byłoby słodkie i pasowalibyście do siebie. Jest miła, mądra, ładna... tak samo jak Ty i do tego nie interesuje się przynależnością do elity - dałam mu kuksańca w bok, gdy nagle samochód się zatrzymał, a my byliśmy już na parkingu szkolnym. Wysiadłam z samochodu i stanęłam obok Jeda. O dziwo zawsze zatłoczony parking był prawie że pusty. Spojrzałam na przyjaciela. Zastanawiałam sie, która mogła być godzina, a nie chciało mi się grzebać za telefonem w plecaku. Spojrzałam pytająco na towarzysza, na co on się tylko uśmiechnął i spojrzał na swojego roleksa, którego dostał rok temu na gwiazdkę od rodziców.

- Dochodzi 9- powiedział z rozbawieniem.

Zrobiłam wielkie oczy.

- I powiedz mi, co Cię tak bawi? Test już się na pewno zaczął! Nie po to się tyle uczyłam żeby się na niego spóźnić! Pospiesz się- powiedziałam, ciągnąc za sobą chłopaka.

- Nie chcesz dokończyć debaty na temat Lory? - ruszył za mną w stronę wejścia ciągle się śmiejąc.

- Nie martw się, dokończę, tylko w swoim czasie.

Oboje zaczęliśmy się śmiać. 

Sala biologiczna była na pierwszym piętrze budynku, więc dotarcie do niej nie zajęło nam zbyt wiele czasu, zwłaszcza, że trwała lekcja i nikt nie łaził po korytarzu. Stanęliśmy pod drzwiami i zapukaliśmy do drzwi. Nie czekając na zaproszenie weszliśmy do środka. W jednej chwili wszystkie pary oczu skierowały się na nas, włącznie z oczami cyborga.

- Dzień dobry, przepraszamy za spóźnienie - powiedzieliśmy prawie równocześnie. 

- Nie będę pytał o powód waszego spóźnienia, bo mnie to właściwie nie interesuje. Nie możecie być w sali, ponieważ test już się zaczął- zbliżył się do nas, przewiercając mnie wzrokiem- opuśćcie salę, proszę.

Patrzyłam na niego z niedowierzeniem.

- Nie może pan tak z nami postąpić. Uczyłam się całą noc, nie po to, żeby pan nas teraz wyprosił  z sali! To jest nie sprawiedliwe.

Jed stał obok mnie i nic się nie odzywał. 

- Zostało jeszcze bardzo dużo czasu, zdążymy to napisać- ciągnęłam dalej.

Nauczyciel, który krążył po klasie wpatrując się w uczniów jak sokół wypatrujący swojej ofiary zerknął na nas.

- Jeszcze tutaj jesteście?- zapytał z wrednym uśmieszkiem. 

- Nie słuchał mnie pan- zaczęłam od nowa, gdy Jed położył mi dłoń na ramieniu.

- Zapewniam pana, że zdążymy napisać ten test, niech da nam pan tylko szansę- mówił błagalnym głosem, nie to co ja, pomyślałam. 

- Niech Wam będzie- odrzekł nauczyciel- tylko żeby sprawa była jasna, poprawka Was już nie obowiązuje.

- Dziękujemy- powiedział Jed po czym udał się na swoje miejsce. Poszłam za nim i dodałam pod nosem

- Kto powiedział, że będziemy potrzebowali poprawki...

- Co mówiłaś?- zapytał cyborg zatrzymując mnie w pół kroku.

- Nic nie mówiłam, panie profesorze- szeroko uśmiechnęłam się do nauczyciela. Nie nawidzę go!

Zajęłam swoje miejsce i skupiłam się na teście. Znałam odpowiedź na każde pytanie i byłam przez to z siebie bardzo dumna. 'Utrę Ci nosa, cyborgu', pomyślałam.

Lekcje szybko dobiegły końca i nadszedł czas na lunch. Nie lubiłam jeść na stołówce, gdzie były tylko wrzaski i przepychanki wygłodniałego tłumu. Jak była ładna pogoda to z Jedem siedzieliśmy pod dużym dębem, który rósł tu już od pokoleń i pamiętał pewnie więcej niż nasz dyrektor. Kochałam siedzieć na zielonej trawie w cieniu jego korony, ale w zimie było to nie możliwe, bo bym sobie pewnie tyłek odmroziła. Nie było innego wyjścia, więc musieliśmy zjeść na stołówce. Wśród głośnego tłumu znalazłam wzrokiem Ashtona i resztę naszej paczki. Udaliśmy się w ich kierunku i zajęliśmy miejsce.

- Siema ludzie, jak tam?- spytał Jed zajmując miejsce obok Lory. Zauważyłam, że jej policzki automatycznie się zarumieniły, co próbowała ukryć, patrząc w swoją kanapkę, udając, że Jed wcale obok niej nie usiadł. To było takie słodkie. Zawsze wygadana i radosna dziewczyna przy Jedzie nie wiedziała jak się zachować. Będę musiała skierować ich ku sobie. Jed zasługuje na taką fajną dziewczynę. 

- Halo, żyjesz?- podniosłam głowę zobaczyłam, że wszyscy mi się przyglądają.

- Coś nie tak?

- No właśnie chyba z Tobą- wszyscy zaczęli się śmiać- nie odpływaj więcej, ciągnął Patric.

- Dajcie jej spokój, pewnie się zakochała- dodała Allie śmiejąc się.

- Masz rację, zakochałam się w Twoim lunchu. Będziesz to jadła?- wskazałam palcem na duże jabłko, które stało na stoliku i też zaczęłam się śmiać.

- Chciałabyś kochana, żebym Ci to dała...- odpowiedziała, po czym wbiła zęby w duże, czerwone jabłko.

- Ashton- zwróciłam się do chłopaka- jutrzejsza impreza u Ciebie jest aktualna?

- Nie zadawaj głupich pytań! Oczywiście, że tak!

Widać było, że był podekscytowany całą tą sytuacją. Jego rodzice dzisiaj wyjeżdżają na kilka dni i zostawiają go samego w domu. Chłopak zaprosił pewnie z pół szkoły, jak i nie więcej.

- Więc widzimy się dopiero jutro u mnie- powiedział.

- Jak to jutro dopiero u Ciebie?- spytał Jed, który dotąd nie angażował się w rozmowę dotyczącą imprezy- jutro mamy trening. Zapomniałeś?

Ashton należał razem z Jedem do drużyny pływackiej. Wysoki blondyn, dobrze zbudowany. Mógłby mieć każdą, nawet Amire. Tylko, że on wolał zwykłą dziewczyną, taką jaką na przykład była Allie. Średniego wzrostu, z krótkimi, czarnymi jak smoła włosami i niebieskimi oczami. Po Jedzie była moją najlepszą przyjaciółką. Z Ashtonem zaczęli kręcić pod koniec wakacji, a teraz tworzą piękną parkę.

- Nie stary, nie zapomniałem, ale nie będzie mnie, nie dam rady jutro. Robie imprezę. Muszę wszystko przygotować, a Ty mógłbyś mi w sumie pomóc- uśmiechnął się Ash.

- Przykro mi, ale ja idę na trening. Może po nim wpadnę, ale nic nie obiecuje.

- Ale na imprezę przyjdziesz na pewno, tak? Musisz na niej być stary, nie masz wyjścia.

Tu ja wkroczyłam do akcji.

- Ashton nie martw się. Przyprowadzę Jeda choćby nie wiem co sie działo- zapewniłam chłopaka, patrząc na najlepszego przyjaciela z wyrzutem w oczach.

Wiedziałam, że on nie chce iść. On nie cierpiał imprez. Co z niego za facet? Każdy lubi dobrze się bawić z dziewczynami i alkoholem. Ale nie Jed. Wolałby siedzieć w domu i robić jakieś nudne rzeczy. I dlatego miał mnie. Odkąd mama nie żyje przestałam lubić nudne rzeczy, a zaczęłam korzystać z życia, więc i Jeda ciągałam za sobą po różnych imprezach. Nagle rozległ się dzwonek na lekcje. W jednej chwili wszyscy zaczęli tłoczyć się przy wyjściu ze stołówki, chcąc zdążyć na lekcję, która właśnie się zaczęła. 

Reszta lekcji minęła mi bardzo szybko. 

- Na pewno jutro do Ciebie przyjdziemy- zapewniłam Ashtona żegnając się z nim pod budynkiem szkoły.

- Jesteś pewna, że musimy iść?- zapytał Jed, gdy byliśmy już poza zasięgiem Ashtona.

- Tak. Jest naszym przyjacielem, idziemy i koniec. Nie możesz cały czas siedzieć w domu, musisz się trochę rozerwać- rzuciłam mu uwodzicielskie spojrzenie i zatrzepotałam rzęsami.

- Dlaczego masz na mnie taki wpływ, powiedz mi...- powiedział, ściągając mi czapkę, którą właśnie miałam na głowie.

- Oddawaj czapkę! rzuciłam się w jego stronę, co nie było dobrym pomysłem, bo wyciągnął rękę w górę i uniemożliwił mi dostęp do czapki. 

- Sam tego chciałeś! - schyliłam się i zrobiłam okrągłą śnieżkę ze śniegu, odbiegłam kawałek do przodu i rzuciłam w chłopaka.

- O Ty jędzo!- krzyknął chłopak śmiejąc się- teraz to na pewno Ci jej nie oddam!

- Oddasz, oddasz, tylko jeszcze o tym nie wiesz - zrobiłam szybko druga śnieżkę i rzuciłam w przyjaciela.

- Teraz się doigrałaś- założył moją czapkę na głowę i ruszył w pogoni za mną. Zaczęłam uciekać, patrząc pod nogi żeby nie wybić sobie zębów na olodzonym chodnik. Nagle dostałam w plecy wielką śnieżką, na co szybko zareagowałam odwracając się i odrzucając pocisk. Jed otrzepał się ze śniegu i był już coraz bliżej mnie.

- Zaraz Cię dogonię i pożałujesz- usłyszałam rozbawiony głos chłopaka za swoimi plecami.

- Zobaczymy kto pożałuje- skręciłam ścieżką do parku.

Minęliśmy staruszkę, która siedziała na ławce i tylko zmierzyła nas swoim spojrzeniem. Nie przejmowałam się tym, tylko biegłam dalej. Nagle się zatrzymałam i odwróciłam, chcąc zobaczyć jak daleko zdołałam uciec. Za mną tylko ośnieżone drzewa, żywej duszy nie było poza mną. Gdzie się podziewał Jed? Nie obchodziłoby mnie to, gdyby nie fakt, że miał moją czapkę, którą bardzo lubiłam. Wiedziałam, że prędzej czy późnie mi ją odda, ale lubiłam się z nim droczyć o różne mało istotne rzeczy.

- Zgubiłaś coś?

Usłyszałam nagle głos przyjaciela, który przygniatał mnie już swoim ciałem. Było za późno na jakąkolwiek próbę ucieczki z mojej strony, bo oboje leżeliśmy już na zimnym śniegu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam piękne błękitne oczy, które z uwagą mi się przyglądały. Nigdy nie czułam się niezręcznie w obecności Jeda, ale tym razem było trochę inaczej. Potem będę musiała o tym pomyśleć. Teraz czas na odzyskanie czapki. Zrobiłam zamach na lewą stronę i całym ciężarem ciała, przewaliłam chłopaka i teraz to ja leżałam na nim. Chłopak trochę się zdziwił, ale nie dał tego po sobie poznać. Wzięłam do ręki garść śniegu i trzymałam nad chłopakiem.

- Oddawaj co nie Twoje bo pożałujesz!

- Dobra, wygrałaś, poddaje się. Jesteś niepokonana- zdjął z głowy czapkę i założył ją mi- nie powinienem Ci jej zdejmować, bo wyglądasz w niej ślicznie.

- Jed- walnęłam go ręką- ale z Ciebie romantyk- i oboje zaczęliśmy się śmiać.

- Scarlett, jeśli tak bardzo chcesz na mnie leżeć, to powiedz, ale w domu, bez zagrożenia, że się rozchorujemy, co Ty na to?- pokazał swoje równe białe zęby.

- Przy najbliższej okazji Ci o tym przypomnę- zaśmiałam się, wstając z ziemi i podając dłoń przyjacielowi.

Zrzuciliśmy śnieg z jednej z ławek i usadowiliśmy się na niej.

- Nie spieszy Ci się dziś do domu?

- Nie, dziś tata wraca późno. Dostali jakąś niezłą fuche i mam na niego nie czekać.

Jed szeroko się uśmiechnął.

- To świetnie się składa, pojedziemy do mnie, zjemy obiad i obejrzymy jakiś film, co Ty na to?

- Bardzo chętnie, ale wiesz, jakoś nie mam dzisiaj humoru na film...- wstałam z ławki i ruszyłam w stronę parkingu szkolnego, a Jed podążył zaraz za mną.

- No dobra, jak chcesz, ale pamiętaj, że mamy do nadrobienia jeden film- dał mi kuksańca w bok.

- Ma się rozumieć.

W domu wiało pustkami. Tata wróci późno, a ja byłam skazana na samotną noc. Szłam do kuchni, gdy nagle usłyszałam jakiś ruch w domu. Czyżbym nie była sama? Ostrożnie odwróciłam się na pięcie, spoglądając na drzwi od tarasu, skąd dochodziły szmery. Podeszłam do nich ważąc każdy swój krok i delikatnie odsunęłam roletę. Moim oczom ukazał się duży, rudy kot, którego znałam aż za dobrze. Nie czekając długo uchyliłam drzwi i zwierze było już w środku, mrucząc głośno i tuląc się do mnie.

- Cześć kocie, a co ty tu robisz?- spytałam, biorąc kota na ręce.

Kochałam to zwierzątko. Gdy miałam 12 lat znalazłam go porzuconego, małego i bezbronnego. Mama miała drobny problem co do tego, żeby go zostawić, ale za namową moją i taty kociak mógł z nami zamieszkać. Był ze mną zawsze, odkąd pamiętam.

- Chodź kociaku, musimy coś zjeść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top