Rozdział 5

- Scarlett! - poczułam nagłe szarpnięcie i jeszcze głośniejszy pisk opon.

Upadłam na ośnieżoną powierzchnię asfaltu. Trench stał zaraz nade mną i patrzył na odjeżdżający samochód. Chciałam wstać i biec zanim. Dowiedzieć się, jaki był powód tego wszystkiego, ale nie dałam rady wstać. Leżałam w totalnym osłupieniu. Co by było, jeśli Trench nie zdołałby na czas odepchnąć mnie spod kół tego szaleńcy?

- Scarlett, chodź tu, nic Ci nie jest? - poczułam na sobie umięśnione ramiona, które mnie przytulały.

- Kto to był? - spytałam, przytulając się do niego.

- Nie mam pojęcia. Chodź, możesz wstać? - wstał i podał mi rękę.

Nie chciałam żeby wypuszczał mnie ze swoich ramion. Czułam się w nich tak bezpiecznie... ale nie miałam wyjścia. Nie mogę przypatrywać się bezczynnie, jak ktoś poluje na moje życie. Chwyciłam dłoń Trencha i stanęłam na równe nogi. Otrzepałam się ze śniegu i spojrzałam w stronę ciemnej uliczki, gdzie wcześniej poszedł Trench.

- Zapamiętałeś numery? - spojrzałam na chłopaka.

- Chyba żartujesz. Widziałaś jak szybko jechał? - chwycił mnie za ramiona - dlaczego on jechał prosto na Ciebie?

- Sama chciałabym to wiedzieć...

Trench objął mnie czule.
- Jesteś cała? Scarlett... Tak się o Ciebie bałem.
Przytuliłam mocno chłopaka.
-Tak, wszystko w porządku - podniosłam głowę ku górze - co ja bym bez Ciebie zrobiła? - Trench przytulił mnie jeszcze bardziej.
- Chcesz wracać do domu?
- Tak. Przepraszam, że tak wyszło, ale chyba nie mam już ochoty na niespodzianki.
Trench zaśmiał się nonszalancko i wyszeptał mi do ucha

- Moja niespodzianka też miała sprawić żebyś padła na kolana, no ale może nie aż tak - pocałował mnie lekko w czoło.
Kolana się pode mną ugięły, a w ustach poczułam suchość. Jeszcze żaden facet tak na mnie nie działał, jak ten, który właśnie drażnił się ze mną.
- Chodź, odwiozę Cię do domu - chwycił mnie za rękę i poprowadził w stronę jego czarnego BMW.
Nie opierałam się i ruszyłam za nim. Miałam dość wrażeń jak na jeden wieczór.

- Myślisz, że powinnam powiedzieć o tym tacie? - zapytałam, gdy byliśmy już w drodze do domu.
- Sam nie wiem - spojrzał na mnie odwracając wzrok od drogi - może pomyśleć, że to ja przenoszę Ci pecha i nie pozwoli więcej się nam spotkać.
Położyłam dłoń na jego prawnym kolanie.
- Pecha? Uratowałeś mnie już dwa razy. Jesteś moim aniołem stróżem.
Trench się zaśmiał i położył swoją dużą dłoń na mojej. Poczułam miły dreszczyk na ciele, gdy mnie dotknął. Nagle poczułam szarpnięcie i wbiło mnie w fotel.
- Co Ty robisz? - przełknęłam głośno ślinę.
- Jestem Twoim aniołem stróżem - puścił do mnie oko - nic Ci się nie stanie, zaufaj mi.
Łatwo mu powiedzieć. Siedziałam nieruchomo w fotelu powstrzymując się, żeby nie spojrzeć na licznik. Mogłam się tylko domyślać ile wskazywał. Zamknęłam oczy i nagle przyszła na mi do głowy pewna myśl. Czemu ja się boję? Siedzę u boku mojego wybawiciela, który już dwukrotnie uratował mi życie, które do tej pory było nudne. Czyżby teraz miało być inaczej? Poczułam, że nie poruszamy się już z ogromną prędkością i otworzyłam oczy. Trench wpatrywał się we mnie z zniewalającym uśmiechem.
- Scarlett, jesteś taka piękna - odgarnął mi dłonią kosmyk włosów, który zachodził na lewy policzek. Oblała mnie fala gorąca. ‘Dobrze, że jest ciemno’- pomyślałam. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Siedziałam jak zaczarowana i gapiłam się na Trencha. Przejechał dłonią wzdłuż mojej szyi, a ja mogę przysiąc, że słyszałam bicie mojego serca. Zbliżył się do mnie i czułam jego oddech na mojej twarzy. Patrzył na mnie z wielkim pożądaniem w oczach. Spojrzałam na jego usta, które teraz pragnęłam równie mocno co jak i on. Trench... Ile każesz mi czekać? Spojrzałam na niego błagalnie. No pocałuj mnie wreszcie! Trench zaśmiał się uwodzicielsko, wziął moją twarz w dłonie i pocałował w czoło.

- Mam nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie na osobności - odsunął się ode mnie i wyszedł z samochodu.

Siedziałam zbita z tropu. Myślałam, że mnie pocałuje... Tak bardzo tego chciałam... A on wysilił się na mały pocałunek w czoło. Otworzył mi drzwi i pomógł wyjść.

- Powiesz tacie? - zapytał, gdy staliśmy przed drzwiami mojego domu.

- Nie wiem. Coś wymyśle... - objął mnie i przyciągnął do siebie.

- Wszystko będzie dobrze. Do zobaczenia jutro w szkole - odsunął się i wrócił do czarnego BMW.

Stałam i patrzyłam się na niego, dopóki nie odjechał. Przerażało mnie to, jak dobrze czułam się w jego ramionach i jak bardzo źle, gdy mnie z nich wypuszczał i zostawiał. Scarlett! Co się z Tobą dzieje? Ktoś bez wątpienia chciał Cię zabić i może czyhać na Ciebie wszędzie, a Ty się przejmujesz uczuciami! Usłyszałam wkurzający głosik w mojej głowie. Otworzyłam drzwi do domu, mając nadzieję, że tata na mnie nie czeka, tylko śpi. Nie chciałam mówić mu prawdy. Trench miał rację. Mógłby źle to odebrać i zrozumieć. Opowiem mu o tym, ale w swoim czasie.

- Scarlett to Ty? - tata siedział na dużym fotelu i oglądał jakiś film.

- Tak, to ja. A spodziewamy się kogoś innego? - spytałam, stając przy schodach. Nie chciałam żeby pomyślał, że coś poszło nie tak.

- Jak randka się udała?

- Było świetnie - starałam się żeby brzmiało naturalnie.

- Jakby było inaczej, to ten cały Trench by mnie popamiętał.

Zaśmiałam się.

- Dzięki tatku. A teraz pozwól, że pójdę do pokoju, jestem trochę zmęczona.

- Jasne słonko, śpij dobrze.
***

- Randka się udała? - zapytał Jed, przed wejściem do szkoły, po tym jak całą drogę do niej milczał. Co się z nim działo?

- Tak - odpowiedziałam nie patrząc na niego.

Miałam nadzieję, że pójdzie tak samo łatwo, jak z tatą i on też mi uwierzy.

- Scarlett, przecież widzę, że nie mówisz tego szczerze - otworzył mi drzwi.

Nie chciałam mówić mu prawdy, bo miałby wątpliwości co do moich randek z Trenchem, ale nie potrafiłam go okłamać ot tak. Powiedziałam mu całą prawdę.

- Ale jesteś pewna, że ten samochód jechał wprost na Ciebie?

- Tak. Jestem tego pewna.

- A może kierowca był po prostu pijany? - wyszeptał, gdy Pan Clark sprawdzał listę obecności.

- Wątpię... To wyglądało, jakby było zamierzone.

- I on Cię uratował? - Jed spojrzał na mnie znad książki.

- Tak. Gdyby nie on... - nagle rozległ się głośnik Pana Dyrektora.

- Scarlett Bannerman proszona do mojego gabinetu - spojrzałam na Jeda.

- Pierwsza lekcja, a Ty już zdążyłaś narobić problemów? - spytał nauczyciel - Czemu mnie to nie dziwi - pokręcił głową i wrócił do czytania listy.

Wstałam i wyszłam z sali. Po chwili zamknęłam za sobą wielkie drzwi do gabinetu naszego dyrektora i zajęłam miejsce w fotelu.

- Wzywał mnie Pan?

Starszy mężczyzna z brązowymi włosami spojrzał na mnie przyjaźnie.

- Tak Scarlett, dawno się nie widzieliśmy.

Uśmiechnęłam się do mężczyzny.

- Ale oczywiście nie to jest powodem, dla którego Cię wezwałem - wstał ze swojego miejsca i spojrzał przez duże okno - Pan Clark był u mnie wczoraj...

No super. Ale z niego dupek! Obiecał, że nie pójdzie do dyrektora. Wiedziałam, że nie mogę wierzyć w ani jedno jego słowo!

- Panie Dyrektorze... Ale to nie tak.. Pan Clark - wstałam ze swojego miejsca - on mnie nie lubi i robi wszystko... - dyrektor mi przerwał.

- Daj mi skończyć. Twój nauczyciel, jak Ci wiadomo przygotowuje przedstawienie zimowe.

- Coś słyszałam - tak na naprawdę to nic, ale dyrektor nie musi o tym wiedzieć.

- Był u mnie z prośbą abym nakazał Ci zapisanie się do tego przedsięwzięcia.

Zrobiłam małe okrążenie po gabinecie dyrektora.

- A jeśli się nie zapiszę?

- I właśnie dlatego był z tym u mnie. Wie, że mi nie odmówisz - spojrzał na mnie - ale ja nie będę Cię do tego zmuszał. Zrobisz jak będziesz chciała.

Odetchnęłam z ulgą.

- Niech Pan pozdrowi żonę.

Dyrektor uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.

- A Ty pozdrów tatę. A teraz możesz wracać na lekcje.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego i pomachałam przed wyjściem z gabinetu.

Lubiłam go. Tylko on był w porządku w stosunku co do mnie. Inni po śmierci mojej mamy albo rozczulali się nade mną, albo nie akceptowi tego, jak się czasem zachowywałam. A on był inny. Traktował mnie tak samo, jak wcześniej, bez względu na moje zachowanie. Czułam, że jemu mogłam zaufać, i że on mnie nie zawiedzie. Biologia jeszcze trwała, ale nie chciałam na niej być. Zajęłam miejsce na jednym z krzesełek. Co mam zrobić z tym przedstawieniem. Zapisać się, tak jak oczekuje ode mnie Clark, czy pokazać mu, że nie ma nade mną władzy i olać to? Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Zobaczyłam Jeda wychodzącego z sali i pomachałam do niego, żeby podszedł do mnie.

- Co się stało? - zapytał z wyczuwalną troską w głosie.

- Wszystko Ci opowiem, tylko mam do załatwienia jedną sprawę. Widzimy się na francuskim.

Weszłam do sali, w której siedział już tylko Cyborg. Jak ja go nie lubiłam... Podpierał głowę jedną ręką i siedział nad jakimiś papierami. Odchrząknęłam, żeby zaznaczyć swoją obecność.

- Jakiś problem? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

- Pan dobrze wie w jakiej sprawie przyszłam - spojrzałam na niego stanowczo, ale nie zbyt groźnie.

- Może mnie oświecisz? - zapytał, patrząc równie surowo co i ja.

- To ma być ta kara dla mnie? Dobrze, zgadzam się na nią. Ale nie ze względu na Pana - nie dałam mu szansy na odpowiedź, bo odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

Jed czekał na mnie koło drzwi. Nie czekałam długo i opowiedziałam mu całą sytuację.

- Zawsze mogło być gorzej - zaśmiał się - charytatywne sprzątanie czy coś.

Dałam mu kuksańca w bok.

- W sumie to masz rację, a może nie będzie tak źle. No poza tym, że Cyborg to przygotowuje.

- Jak chcesz, to ja też mogę się zapisać. Będzie Ci raźniej - objął mnie ramieniem, gdy wyrósł przed nami mój Anioł Stróż.

- Siema Jed, widzę, że dbasz o moją dziewczynę - wskazał na rękę mojego przyjaciela, spoczywającą na moim pasie.

- Scarlett mi opowiedziała o wczorajszym zdarzeniu - Jed wziął rękę i wyciągnął ją w stronę Trencha - dziękuję.

Widziałam, że dużo kosztował go ten gest. Trench nie czekał długo i odwzajemnił uścisk mojego przyjaciela.

- Pozwolisz? - spojrzał na Jeda, a potem na mnie, łapiąc moją rękę i ciągnąc do przodu.

- Gdzie idziemy? - zapytałam, gdy spostrzegłam, że Trench wcale nie ma zamiaru iść na lekcje.

- Niespodzianka - szepnął mi do ucha i zaprowadził na parking szkolny, gdzie wsiedliśmy do jego czarnego BMW i odjechaliśmy.

Nie miałabym ochoty na kolejną niespodziankę, gdyby nie fakt, że przygotował ją Trench.

Podczas drogi opowiedziałam mu historię z Clarkiem.

- Może tylko Ci się wydaje, że traktuje Cię inaczej niż innych?

Zaśmiałam się głośno.

- Nie widziałeś go jeszcze w akcji...

- Mogę z nim porozmawiać jeśli chcesz.

- Lepiej nie, bo oboje będziemy mieć problemy.

Położył mi rękę na kolanie.

- Jak chcesz. A teraz zamknij oczy.

- Zamknąć oczy? - zapytałam zdziwiona.

- Tak. Zamknij oczy - przeciągnął uwodzicielsko.

Nie musiał długo czekać. Zrobiłam o co prosił bez zawahania. Poczułam, że bierze mnie ze ręce i pomaga wyjść z samochodu. Nie opierałam się i ufnie podążałam za nim. Otworzył drzwi i wprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia.

- Możesz otworzyć - zrobiłam, jak nakazał i ujrzałam przed sobą tor gokartowy i dwa piękne, zielone gokarty. Podskoczyłam z radości.

- Serio? Będziemy jeździć?

- Cieszysz się? - zapytał z wielkim uśmiechem, widząc moją radość.

- Żartujesz? - uściskałam go najmocniej jak tylko umiałam.

Gokarty! Zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie miałam okazji się na nie wybrać.

- Będziemy tak stać, czy w końcu wsiądziemy? - rzucił, idąc w stronę jednego z zielonych gokarcików.

Wyprzedziłam go i pierwsza prawie wskoczyłam do swojego pojazdu.

- Ścigamy się! - krzyknęłam w stronę Trencha, który przyglądał mi się z uśmiechem.

- Umiesz się tym w ogóle obsługiwać? - zaśmiał się.

Zrobiłam zadziorną minę.

- Nauczę się!

Po męczących wyścigach siedzieliśmy na torze i głośno się śmialiśmy.

- Nie przypuszczałem, że będziesz aż tak dobra.

- Jeśli mam być szczera, to ja też nie.

Trench nagle ucichł i spojrzał mi prosto w oczy.

- Nie przypuszczałem, że poznam tutaj kogoś takiego - pogłaskał mnie po policzku.

Przełknęłam głośno ślinę. Znowu miałam niewyobrażalną potrzebę pocałowania go, ale tym razem nie chciałam dać tego po sobie poznać.

- A ja nie przypuszczałam, że - że się tak łatwo w Tobie zakocham! Krzyczało moje serce - że też poznam kogoś takiego jak Ty.

Trench zbliżył się do mnie i złączył nasze usta w najpierw spokojnym, a potem coraz bardzie namiętnym pocałunku. Czułam, że cała płonę, gdybym teraz stała, to upadłabym na ziemie. Nie mogłam złapać tchu, gdy odsunął się ode mnie i pocałował w policzek.

- Że tak dobrze całujesz też nie przypuszczałem - zaśmiał się, a ja dałam mu kuksańca w bok.

- Widzisz? Ciągle Cię zaskakuje! - wstałam i zaczęłam biec szczęśliwa przed siebie.

Trench nie czekał długo i pobiegł za mną, ale szybko złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

- Masz jeszcze siłę, żeby mi uciekać? - chwycił mnie w pasie i przerzucił przez ramię - wracamy do domu.

Zaczęłam kopać i wierzgać nogami, ale bezsilnie. Był dla mnie za silny i musiałam poddać się jego woli. Postawił mnie na nogi przed samochodem i otworzył drzwi.

- To była rekompensata, za wczorajszy nie udany wieczór - odrzekł, włączając silnik - mam nadzieję, że się podobało.

- Oj tak! - krzyknęłam podekscytowana.

To była najlepsza randka w moim życiu! No i nie ukrywam, że jedna z pierwszych.... Ale tej nigdy nie zapomnę. Trench jeszcze raz się nade mną nachylił.

- Mam na Ciebie coraz większą ochotę - po czym złączył nasze usta w kolejnym, nieziemskim pocałunku.

- Ty chyba na mnie też - zaśmiał się, gdy nie chciałam oderwać od niego ust, gdy przestał mnie całować.

- Chyba musimy już jechać - zaśmiałam się.

To jak Trench na mnie działał było nie do pomyślenia. Traciłam przy nim dech w piersiach, a jak dotykał mnie, to traciłam czucie w kończynach, nie wspominając, co było, gdy mnie całował. Chyba sie zakochałam!

Opierając się o drzwi kucałam na panelach w swoim domu. Byłam taka szczęśliwa. Taty nie było w domu, więc jeszcze nie miał pojęcia, że urwałam się z lekcji. Ale było warto! Wyjęłam swój telefon z torby. Pięć nieodebranych połączeń od Allie i dziesięć od Jeda. Kurde. Wstałam z ziemi i poszłam do kuchni. Zapomniałam o nich! Do kogo oddzwonić najpierw... Wybrałam numer Allie i wybrałam zieloną słuchawkę. Ona będzie mniej krzyczeć niż Jed...

- Scarlett?! Co się z Tobą działo?! - usłyszałam zdenerwowany głos mojej przyjaciółki - Jed mówił, że wyszłaś gdzieś z Trenchem. I opowiedział mi o próbie zabicia Ciebie! Dziewczyno! Co Ty wyrabiasz?! - krzyczała Allie, nie dając mi dojść do słowa.

Może i się myliłam...? No cóż. Teraz to już za późno. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam tłumaczyć jej wszystko po kolei.

- Serio Cię pocałował? - piszczała z ekscytacji - no ja nie wierzę! Całowałaś się z największą dupą w szkole!

- Tak, wiem Allie - zaśmiałam się do telefonu - nawet nie wiesz, jak nieziemsko całuje... I podkreślam, że nigdy się nie dowiesz!

Allie się zaśmiała.

- Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę! - usłyszałam w tle głos jej mamy - musze kończyć, ale jutro masz mi wszystko opowiedzieć ze szczegółami!

- Leć, nie przeszkadzam, a ja muszę jeszcze zadzwonić do Jeda - mogłam przysiąc, że Allie trochę zesmutniała po moich słowach.

- Zrób to szybko. Chłopak wychodził ze skóry.

- Życz mi powodzenia - po czym nacisnęłam czerwoną słuchawkę.

Nalałam sobie wody do szklanki. Dam radę. Nie raz bywało gorzej. Jed zrozumie. A przynajmniej miałam taką nadzieję... Odebrał po pierwszym sygnale.

- Scarlett? Dzięki Bogu, że dzwonisz. Tak się o Ciebie martwiłem! Mogę do Ciebie przyjechać żeby sprawdzić, czy nic Ci się nie stało? - mówił z ulgą, a zarazem przejęciem w głosie.

- Jed spokojnie, nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa. Przepraszam Cię, że tak wyszło, ale Trench chciał zrobić mi niespodziankę...

- To starzy przyjaciele się już nie liczą? - przerwał mi w pół słowa.

- Liczą! A Trench... On nie jest moim przyjacielem...

- Tylko? Kim on dla Ciebie jest Scarlett!?

Przygryzłam wargę.

- Teraz to sama nie wiem. Całowaliśmy się dzisiaj.

Nastała krótka cisza po drugiej stronie. Było mi strasznie głupio, ale nie chciałam tego przed nim ukrywać, bo prędzej czy później i tak by wyszło na jaw.

- Jesteś? - spytałam, gdy Jed nie odezwał się ani słowem.

- Tak jestem. Tylko nie wiem co powiedzieć. Znacie się zaledwie kilka dni...

- Wiem Jed, ale spróbuj mnie zrozumieć. Nigdy przy nikim się tak nie czułam.

- Dokładnie rozumiem co przy nim czujesz... - usłyszałam nutkę zawodu w jego głosie, ale szybko się jej pozbył - no ale nic. Pogadamy o tym jutro, ok?

- Jasne. Dobranoc.

- Pa.

Odłożyłam szklankę, którą ciągle trzymałam w dłoni i udałam się do swojego pokoju. Wzięłam podkoszulek i poszłam do wanny. Miałam zbyt dobry humor żeby rozmowa z Jedem mogła mi go zepsuć. A przynajmniej tak mi się wydawało... Odkręciłam kran z gorącą wodą i upajałam się jej delikatnością. Wyszłam spod prysznica i ubrałam czarny podkoszulek. Spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się do siebie smutno.

- Już sama nie wiem co było lepsze. Nudne życie bez Trencha, czy życie pełne uczuć z Trenchem.

Wyszłam z łazienki i stanęłam przed oknem, chcąc zasunąć zasłony. Było juz ciemno, ale zdołałam dostrzec jakiś cień na ulicy. Jakaś zakapturzona postać stała na wprost mojego okna i kiwała się z nogi na nogę. Przełknęłam głośno ślinę. Mogę przysiąc, ze ta osoba wpatrywała się prosto na mnie. Nie ma czego się bać, pomyślałam. To pewnie Jed przyjechał, bo nie wierzy, że jest wszystko ze mną w porządku. Wolałam jednak się upewnić, odsunęłam się od okna i wykręciłam jego numer. Tak, jak poprzednio odebrał po pierwszym sygnale.

- Coś się stało? - zapytał bez emocji.

- Nie, tylko mówiłam Ci, żebyś nie przyjeżdżał, że wszystko u mnie w porządku.

- I tak też zrobiłem - powiedział ze zdenerwowaniem - Nie pojechałem do Ciebie Scarlett, co się dzieje?

Połknęłam ślinę chyba najgłośniej w całym moim życiu i ledwo ustałam na nogach.

- Skoro nie Ty stoisz pod moim oknem, to... to kto?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top