Rozdział 23
Nie miałam teraz ani czasu ani ochoty roztrząsać tego, co powiedział Nathaniel. a co powiedziała Allie. Schowałam telefon do kieszeni i udałam się do swojego pokoju. Jutro czeka mnie pracowity dzień.
Obudziłam się, gdy tylko zaczęło świtać. Konkretniej obudził mnie śmiech Ann dobiegający z naszej kuchni. Ubrałam szybko długie, dresowe spodnie i szarą bluzę i zeszłam po schodach na dół.
- Dobrze, że już wstałaś - powiedziała z uśmiechem Ann - trzeba szybko wszystko przygotować.
Uśmiechnęłam się do kobiety i rozejrzałam po kuchni. Panował tu taki porządek, jakby wcale dzisiaj nie miała być wigilia. Nie mam pojęcia jak Ann udało się utrzymać taki porządek przy tylu wykonywanych czynnościach na raz.
- Gdzie tata? - zapytałam, nie widząc go nigdzie w pobliżu.
- Pojechał po choinkę, niedługo powinien wrócić - odpowiedziała i wróciła do gotowania.
Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w jej zajęcie. Pierwsze swięta bez mamy... Pamiętam jak ona krzątała się po kuchni i ze spokojem dyrygowała mną i tatą. Każdy miał jakieś zajęcie, bo trzeba było się spieszyć. Goscie mogli przyjść lada moment. w te święta wszystko było inaczej. Nie było mamy, nie było gości. Poczułam, że moje powieki robią się mokre więc szybko zatrzepotałam rzęsami.
- Pomóc Ci? - zapytałam, chcąc nie myśleć o zeszłorocznej wigilii.
- Byłabym wdzięczna - zaśmiała się Ann.
Nawet się nie obejrzałam, jak na dworze się ściemniło i trzeba było zając miejsce przy stole. Nie byłam szczęśliwa, jak dotychczas... Było tak bardzo pusto. Nikt nie przyszedł, bo nikogo nie było, każdy wyjechał. Nawet mój ukochany musiał gdzieś jechać, oczywiście nie powiedział mi gdzie. Westchnęłam cicho, nie chcąc, zeby tata zauważył, że coś jest nie tak.
- Scarlett - Ann popatrzyła najpierw na mnie, a potem na tatę i zniosła mnie na ziemię.
Zaczęłam nerwowo obracać widelec w rękach. Wiedziałam, ze takie zagrywki nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.
- Chcieliśmy Ci o czyms powiedzieć - dodał powoli tata, patrząc na mnie z uśmiechem.
Wiedziałam... Podrapałam się po głowie i czekałam aż zaskoczą mnie czymś nowym. Może będę miała rodzeństwo? Zaśmiałam się w duchu na samym myśl o tym, ale nie wydałam z siebie żadnego słowa. Dałam im do zrozumienia, że mogą kontynuować.
- Wiesz jak bardzo kocham Ann - powiedział tata, a ja wzięłam do ust kawałek pysznej ryby i przytaknęłam.
- Za dwa dni są Twoje urodziny i chcielibyśmy się pobrać - powiedziała Ann, a ja pożałowałam, że zjadłam tę rybę.
Zaczęłam kaszleć i poczułam, że ość utknęła mi w przełyku. Tata szybko wstał od stołu i zaczął klepać mnie po plecach. Ann nerwowo stała obok nas i przekładała w ręce serwetkę. Wyplułam ość, który była sprawcą tego całego zamieszania i wzięłam duży łyk wody.
- Nie cieszysz się? - spytała -podenerwowana.
Spojrzałam na nią, a potem na tatę. On serio ją kocha, widziałam to w jego oczach. Nie było to to samo spojrzenie, którym darzył mamę, ale równie emocjonalne.
- Skoro tego chcecie - uśmiechnęłam się do niej - tylko jest jedno pytanie.
Oboje spojrzeli na mnie.
- Zdążycie wszystko załatwić?
Ann się zaśmiała i wzięła tatę za rękę.
- W zasadzie to wszystko jest już gotowe.
Co?! Wszystko już załatwili, więc powiadomienie mnie o szybszym terminie ślubu to była tyko formalność i i tak nie miałabym nic do gadania...? Spojrzałam powoli na tatę, a potem na kobietę, o której w zasadzie nie wiedziałam nic, a która za dwa dni miała zostać moją macochą. Super! Ta wigilia miała być normalna, tak bardzo chciałam, żeby tak właśnie było... Zatrzymałam wzrok na Ann i nie mrugnęłam przez dłuższą chwilę. Kobieta byłą trochę zmieszana, ale wytrzymała moje spojrzenie.
- Aha, to świetnie, nie ma na co czekać - powiedziałam z udawanym uśmiechem i wstałam od stołu.
- Jeszcze nie skończyliśmy kolacji - powiedział tata, zajmując swoje miejsce.
- Muszę wyjść, bo obiecałam komuś, że go dzisiaj odwiedzę - to było jedyne zdanie, które mogłam teraz wymyślić.
- O, a kogo takiego? - zapytała z ciekawością Ann - z tego co wiem Trench i Jed wyjechali - spojrzała na tatę, a potem na mnie.
- Nie ograniczam się tylko do dwóch znajomych - od parsknęłam i opuściłam jadalnie.
Tego było za wiele z jej strony. Nie dość, że pakuje się w nasze życie to jeszcze myśli, że wszystko jej wolno.
Wzięłam kurtkę, włożyłam kozaki i wyszłam z domu. Gdzie? W tym problem, że sama nie miałam pojęcia, gdzie mogę iść. Ann miała rację, nikogo nie ma, do kogo mogłabym teraz pójść i się wypłakać. Szłam przed siebie szybkim krokiem, a płatki śniegu spadały na moją odkrytą twarz. Było ciemno i zimno. Dookoła mnie było pełno różnych kolorowych światełek, które ozdabiały domy. Nikt się nie plątał, wszyscy byli zajęci wspólnym posiłkiem, śpiewaniem kolęd, wręczaniem sobie życzeń. Ja nie miałam ochoty na nic z tych rzeczy. Bo co miałam życzyć Ann? Żeby wyniosła się z naszego życia tak szybko, jak się w nim pojawiła? Nie mogłam jej to powiedzieć. Przecież tata ją kocha, a jego szczęście jest najważniejsze. Czy gdyby tata nie polubił Trencha i nie pozwoliłby mi się z nim spotykać czy zrezygnowałabym z niego? Nie ma opcji! Kocham Trencha i będę z nim czy im by się to podobało czy nie, więc nie mogę tacie zabronić spotykać się z kim chce. Jest dorosły i mam nadzieję, że wie co robi, i że nie będzie tego później żałował. Trench... Na samą myśl o nim poczułam, że policzki zaczęły mnie palić, mimo tak mroźnej nocy. Włożyłam rękę do kieszeni, chcąc wyciągnąć telefon komórkowy, żeby móc do niego zadzwonić, ale nie było go tam. Włożyłam rękę do drugiej kieszeni i tam również nie znalazłam to, czego szukałam. Jednak poczułam zimny metal pod opuszkami i wyjęłam z kieszeni mały, czarny nóż, który wręczył mi Nathaniel. Nathaniel... Moje szare komórki zaczęły myśleć. Nathaniel nigdzie nie wyjechał na święta! Pewnie siedzi sam w domu i nie ma nawet komu powiedzieć 'Wesołych Świąt'.
Skręciłam w pierwszą uliczkę, żeby jak najszybciej znaleźć się u niego w domu. On dął mi swój nóż, a co ja mam dla niego? Stanęłam na środku drogi. Idę w gości, a nic dla niego nie mam. Nathaniel mi wybaczy, uśmiechnęłam się pod nosem.
Szłam i szłam, a drogi nie było końca. Wiedziałam, że mieszka daleko ode mnie, ale nie przypuszczałam, że pieszo będzie tak dużo iścia. Moje palce zaczęły pomału zamarzać, a przynajmniej ja tak to odczuwałam. Nagle moim oczom ukazał się długi podjazd. Nareszcie! Odetchnęłam z ulgą i prawie biegiem udałam się do drzwi. Tylko co ja mu powiem? Że co tu robię? Nie zwalniając tępa szybko znalazłam się pod drzwiami i głośno zapukałam.
Byłam przekonana, że otworzy od razu, ale myliłam się. Zapukałam jeszcze raz, a później nacisnęłam na dzwonek, który był na wysokości moich oczu. Odczekałam parę minut i nadal nie słyszałam żadnego ruchu w środku.
Zrezygnowana osunęłam się po futrynie i usiadłam na zimnym betonie. Nie miałam sił wracać do domu, a nie miałam gdzie się udać. Siedziałam z nogami podciągniętymi do brody i mocno ścisnęłam je dłońmi. Gdzie on jest? Zadawałam sobie w głowie to pytanie tysiące razy, aż nagle przyszła do mnie odpowiedź. Nancy! Oczywiście. Nathaniel spędza święta z Nancy, bo w sumie tylko ona już mu została. Poczułam smutek w środku, jednak nie mam pojęcia czym został spowodowany. Może dlatego, że chciałam z kimś pogadać i moja ostatnia nadzieja zawiodła? Opuściłam głowę i zamknęłam oczy. Nie prawdopodobne, że może być tak zimno. Co chwile moje ciało przeszywały zimne dreszcze, a szczękającymi zębami mogłabym wystukiwac rytm jakiejś kolędy.
Nagle straciłam rachubę czasu i odpłynęłam.
Do świadomości przywrócił mnie dźwięk silnika. Otworzyłam oczy i ujrzałam mężczyznę, który zsiada z dużego motocyklu. Nie widziałam twarzy, ale byłam przekonana, że był to Nathaniel.
- Scarlett?! - usłyszałam niski głos, a mężczyzna zaczął biec w moim kierunku - co Ty tutaj robisz?
Nathaniel nachylał się nade mną, a ja ledwo mogłam podnieść głowę do góry, żeby móc się do niego uśmiechnąć.
Chłopak położył mi dłoń na czole.
- Jesteś lodowata - schylił się jeszcze bardziej i wziął mnie na ręce.
Nie stawiałam oporu, Nathaniel był taki ciepły... Gdy mocno trzymał mnie w ramionach wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Szczękanie ustąpiło, ale poczułam, że cała się trzęsę.
- Ile czasu tutaj jesteś? - zapytał, przenosząc mnie przez próg.
Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nathaniel zaniósł mnie do swojej sypialni i położył na łóżku.
- Musisz się zagrzać - owinął mnie kocem i wyszedł z pokoju.
Boże, Scarlett, co Ty robisz? Dreszcze ustąpiły i moje szare komórki się odmroziły, więc dotarło do mnie co ja właściwie zrobiłam. Mogłaś zamarznąć pod jego drzwiami! Skarcił mnie głos w mojej głowie. Miał rację, co ja sobie myślałam, zostając tutaj...? Powinnam siedzieć w domu i wybierać zastawę na wesele Ann! Zsunęłam z siebie koc, żeby wstać z łóżka, ale szybko zmieniłam zdanie i naciągnęłam go na siebie jeszcze bardziej. Wyszłam na idiotkę w oczach Nathaniela...
O wilku mowa, bo chłopak akurat wszedł do sypialni z dużym kubkiem w ręce.
- Zrobiłem Ci kakao - powiedział i wręczył mi gorący kubek.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i mogę przysiąc, że on też się do mnie uśmiechnął.
- Co tu w ogóle robiłaś? - zapytał po chwili, nie odwracając ode mnie wzroku.
- Chciałam Ci życzyć Wesołych Świąt - zaśmiałam się.
Kakao bardzo dobrze mi zrobiło, bo już po pierwszym łyku poczułam się o niebo lepiej.
- Nie widziałem Twojego samochodu - odparł.
- Bo go nie ma - znowu się zaśmiałam.
- Szłaś na piechotę taki kawał drogi, żeby życzyć mi wesołych świąt? - teraz i on się zaśmiał.
- Nie myślałam, że Cię nie będzie - dodałam szybko.
Nagle śmiech chłopaka ucichł i odpowiedział tym swoim niskim tonem.
- Byłem u Nancy.
- Tak właśnie pomyślałam, tylko troszkę za późno - zasmiałam się znowu, chcąc rozluźnić sytuację.
- Jeszcze chciałam Cię zaprosić na moje urodziny - dodałam już bez uśmiechu.
Na samą myśl o weselu taty i Ann zrobiło mi się smutno i Nathaniel to dostrzegł.
- Skoro Twoje urodziny, to czemu się nie cieszysz?
Westchnęłam głośno.
- Ann przyspieszyła uroczystości i chcą z tatą właśnie w tym dniu się pobrać.
Nathaniel się zaśmiał.
- To źle? - zapytał.
- Nie śmiej się ze mnie - walnęłam go w ramię - ja nawet za dobrze nie znam tej kobiety, a za dwa dni ma zostać moją macochą.
- Nie znasz, bo ona nie dała się poznać, czy dlatego, że Ty nie chciałaś jej poznać - powiedział poważnym tonem i ciągle patrzył na mnie.
Spojrzałam w jego czarne oczy i na chwilę się w nich zatraciłam. Czy to, co mówi Nathaniel może mieć jakiś sens? A co jeśli on ma rację i po prostu ja wszystko utrudniam?
Zatrzepotałam szybko rzęsami.
- Obiecaj, że będziesz - powiedziałam powoli.
- Nie przegapiłbym Twoich urodzin - odpowiedział poważnym głosem.
- I wesela mojego taty - dodałam.
- Właśnie - uśmiechnął się tajemniczo - chcesz, żebym odwiózł Cię do domu?
Dobrze, że o to zapytał, bo powinnam już wracać. Nie wzięłam komórki i tata na pewno się martwi, że jeszcze nie wróciłam.
- Tak, proszę - powiedziałam i wygramoliłam się z pod koca - dzięki za kakao - pomachałam mu przed oczyma pustym kubkiem i puściłam oczko.
Nigdy więcej takich długich spacerów, powtarzałam sobie w głowie. Masz samochód, to jeździj, mówił mi ciągle głosik. Podziękowałam jeszcze raz Nathanielowi za wszystko i weszłam do domu.
Obecność Scarlett pod jego drzwiami bardzo go zaskoczyła, nigdy nie przypuszczał, że dziewczyna go od tak odwiedzi, a jednak się mylił. Jechał z szybką prędkością, chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku. Oczywiście, że wiedział, że Scarlett ma urodziny, ale nie przypuszczał, że będzie miał możliwość być na jakimś przyjęciu. Obiecał jej, że przyjdzie i miał zamiar dotrzymać obietnicy.
Dziś wigilia, był u Nancy, żeby nie musiała sama spędzać Świąt. On jako tako ich nie lubił, ale nie mógł pozwolić na to, żeby siostra jego najlepszego przyjaciela spędzała je w samotności. Gdy umarł, Nancy została sama, a on przysiągł sobie, że zastąpi jej brata. Nathaniel miał jedną, ważną zasadę. Zawsze dotrzymuje obietnic.
Zatrzymał się na podjeździe i zaparkował motocykl. Nie potrzebował dużo czasu, żeby dostrzec, że coś nie gra. W jego domu paliło się światło. Zdjął kask i udał się w stronę drzwi. Nigdy nie zostawiał zapalonego światła i tak jak przypuszczał, drzwi były wyważone. Wyjął zza spodni dużego gnata i wszedł do środka.
- Rzuć to - usłyszał znajomy głos.
- Zabije Cię - powiedział Nathaniel przez zęby.
Lufę miał wycelowaną w mężczyznę, który stał tuż przed nim.
Nieproszony gość nie trzymał w ręku żadnej broni, tylko stał i bezczelnie śmiał się do Nathaniela. Nagle poczuł głośny huk, a zaraz po tym silny ból w czaszce. Nathaniel dostał w głowę metalowym prętem i głośno jęknął z bólu.
- Zabije Cię! - krzyknął resztką sił.
Chciał się bronić, ale nie miał jak. Mężczyzna, który zadał mu cios uniemożliwił mu jakiekolwiek ruchy. Nathaniel przestał czuć grunt pod nogami i opadł bezwładnie na ziemię.
Cześć kochani! Oto jest nowy rozdział, nowy i baaardzo długo wyczekiwany. Bardzo Was za to przepraszam, i nie mam za bardzo co powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, mogę powiedzieć tylko tyle
wakacje=czas=nowe rozdziały! Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto nie zapomniał o Scarlett i się ucieszy z tego rozdziału :) Jeszcze raz przepraszam i zapowiadam, że wracamy do pracy! :D
Kocham Was,
writerka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top