Rozdział 10
- Co my teraz zrobimy? - krzyczałam przerażona - Oni nas zabiją!
Nathaniel ignorował moje wrzaski i spokojnie prowadził motocykl.
- Kim oni są! - krzyknęłam desperacko, odwracają głowę w ich kierunku.
Mężczyzna wystrzelił kolejny pocisk, który Nathaniel ominął z równą łatwością co poprzedni. Kim kolwiek byli ci ludzie, to nie celowali w nas, tylko w motocykl.
- Trzymaj się - powiedział chłopak i postawił pojazd na jednym kole.
Pisnęłam ze strachu, gdy przez krótką chwilę jechaliśmy na jednym kole. Nathaniel znacznie przyspieszył i nagle skręcił w jakąś uliczke. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy, gdyż ciemność ogarniała wszystko. Jedynym źródłem światła były zapalone lampy motocykla, które też po chwili zgazsły. Nathaniel wyłączył silnik i zsiadł z maszyny. Zrobiłam dokladnie to samo co on, gdy usłyszałam zatrzymujące się pojazdy naszych wrogów.
- I co teraz? Ślepa uliczka - pokazałam trzęsącą się dłonią na ściany, które otaczały nas ze wszystkich stron.
- Scarlett uspokój się i schowaj się tam - wskazał dłonią na duży śmietnik, który stał w rogu - nie wychodz z tamtąd, dopóki Cię nie zawołam - spojrzał mi prosto w oczy i nakazał ręką, żebym poszła.
- Nathaniel, boję się... - powiedziałam prawie przez łzy.
- Wiem, ale wszystko będzie w porządku, zrób tylko to, o co Cię proszę.
Pokiwałam głową i poszlam w skazane miejsce. Minęła raptem chwilka, gdy przy wejściu w ciemną ulicę ukazało się kilka postaci. Jeszcze bardziej się skuliłam, żeby mnie nie zobaczyli i obserwowałam co się wydarzy. Nie byłam dobrej myśli, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że tamci mieli broń... Czterech rosłych mężczyzn stało na przeciwko jednego, ale za to silnego Nathaniela. Z początku nikt nic nie mówił, tylko stali w milczeniu i przyglądali się sobie. Ciszę przerwał spokojny i opanowany głos Nathaniela.
- Jakiś problem panowie?
Nasi prześladowcy zaśmiali się równocześnie i jeden z nich zrobił krok w przód.
- A gdzie Twoja księżniczka? - zapytał z rozbawieniem w głosie.
- Nie wiem, co masz na myśli - odpowiedział na jego docinkę.
Mężczyźni znowu się zaśmiali i głos zabrał ten sam facet, co wcześniej. Myślę, że był ich jakimś przywódcą, albo liderem, bo oni robili dokładnie to samo co on. Było ciemno i nie mogłam przeyjrzeć się ich twarzą, ani ocenić w jakim byli wieku.
- Mieszasz szyki naszemu przyjacielowi - powiedział już bez udawanego uśmiechu.
- To on namieszał w moich. Nie wiem w co gra, ale niech przestanie.
Nathaniel ciągle mówił ze spokojem, w przeciwieństwie do swojego rozmówcy, który raczej nie wyglądał na spokojnego typa. Co ja właściwie mówie. Natahniel ani tyle na takiego nie wyglądał. Mówił ze spokojem i opanowaniem, ale co na prawdę kryje się pod jego spokojem pokazał kilka dni temu...
- Za późno. Jak to się mówiło w Rzymie "kości zostały rzucone". Wszedłeś na ścieżkę wojny, którą przegrasz.
Mężczyzna zrobił krok w tył i znalazł się w jednej linii ze swoimi kompanami. Pokazał coś jedną ręką, dając reszcie znak do ataku. Trójka posłusznych chłopaków rzuciła się na Nathaniela. Chłopak był na to gotowy od samego początku, widać to było po jego ruchach. Był taki zwinny i przewidywał każdy ruch wroga. Jednak nie był niepokonany i dostał kilka ciosów, przed którymi nie był w stanie się obronić. Zostało już tylko dwóch napastników, którzy nieustannie zadawali i otrzymywali ciosy. Szef tej szajki, który jak dotąd stał z boku i tylko się przyglądał wyciągnął pistolet i skierował lufę w stronę bijących się. Pocisk wystrzelił z niewiarygodną prędkością i słychać było tylko gniewny okrzyk Natahniela.
- Nie! - krzyknęłam i poderwałam się z ziemi.
- Scarlett nie wychodź! - krzyknął do mnie, zadając z większą wściekłością ciosy.
Spostrzegłam, że mężczyzna, który postrzelił Nathaniela zmieża w moim kierunku. Patrzyłam na niego z przerażeniem, a potem usłyzałam huk upadanego ciała na ziemię. Spojrzałam w miejsce bójki, ale nikogo tam już nie było. Znowu przeniosłam wzrok na mężczyznę, który stał już dokładnie przede mną. Chwycił mnei za rękę i przyciągnął do siebie.
- Puszczaj mnie, bo pożałujesz! - ze wszystkich sił starałam się wyrwać rękę z jego uścisku.
- Nie szarp się księżniczko - powiedział i chwycił mnie za drugą rękę, zmniejszając odległość między nami.
Zapierałam się nogami jak tylko mogłam i szarpałam całym ciałem, jednak byłam bezsilna. Moje serce waliło jak oszalałe na samą myśl, do czego ten gość był zdolny.
- Puszczaj! - nie chciałam, żeby usłyszał strach w moim głosie.
- Puść ją - podniosłam wzrok i zobaczyłam Nathaniela, który stał zaraz za mężczyzną z pistoletem przyłożonym do jego głowy.
Poczułam, że jego ciało na chwilę sztywnieje i popuścił uścisk. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili jeszcze mocniej ścisnął moje nadgarstki.
- Bo co mi zrobisz? - zaśmiał się, patrząc na mnie.
- Rozwale Ci łeb - odpowiedział z tym samym spokojem, co wcześniej.
Spojrzałam na chłopaka. Patrzył wprost na mnie, tzrymając rękę na wysokości głowy mężczyzny.
- Nathaniel, powiedz mi, dlaczego to robisz? - powiedział, puszczając moje ręce, które od razu przybliżyłam do siebie.
Chłopak powoli odwrócił się do Nathaniela i nieźle się wsciekł, gdy w jego ręce nie ujrzał tego, czego się spodziewał.
- Pożałujesz tego... - powiedział i wycelował cios w Natahniela.
Chłopak rzucił metal, który trzymał w ręce i zatrzymał cios napastnika. Mężczyzna mógł teraz tylko żałować tego co zrobił. Każdy jego cios był bezskuteczny, a po chwili upadł na ziemię od decydującego ciosu zadanego przez Nathaniela. Patrzyłam na niego z niedowierzeniem. Kim on do cholery jest? Nathaniel nagle osunął się po ścianie na dół, kuląc się i trzymając za prawe ramię.
- Jesteś ranny! - rzuciłam się w jego stronę - daj, zobaczę.
Klęczałam przed krwawiącym chłopakiem. Po twarzy też spływała mu strużka krwi, ale to nie miało zbytniego znaczenia. Odsunęłam jego skórząną, czarną kórtkę, na co Nathaniel cicho jęknął.
- Spkojnie, pomogę Ci - prawda jednak była taka, że nie miałam bladego pojęcia, co mogłabym zrobić.
Poczułam lepką maź na koszulce pod kurtką. Wiedziałam, że to krew. Dostał kulkę w ramię i nieźle krwawił.
- Zostaw - powiedział, gdy chciałam dotknąć rany.
- Nathaniel, to jest poważne, musisz jechać do szpitala.
- Scarlett, umiesz prowadzić motocykl? - zapytał, próbując wstać, co jednak mu się nie udało.
- Pomogę Ci - wstałam szybko i podałam mu rękę, pomagając oprzeć się na moim ramieniu.
Mogłam poczuć na sobie jego napięte mięśnie.
- Nigdy tego nie robiłam... - powiedziałam ze smutkiem.
Przeszliśmy obok mężczyzn, którzy leżeli na ziemi i ledwo się ruszali. Mam nadzieję, że wyjdą jakoś z tego...
- A samochód? Umiesz prowadzić samochód?
- Nie. Tak. Tak - dodałam szybko.
- Więc? - spytał, patrząc na czarny samochód zaparkowany na zjeździe do ślepej uliczki.
Trzęsącymi dłońmi przekręciłam kluczyk w stacyjce i położyłam dłonie na kierownicy. Prowadziałm samochód raptem może pięć razy w życiu, jeszcze przed śmiercią mamy, ale obiecałam sobie, że nie zrobie już tego, jednak nie miałam teraz wyjścia. Nathaniel był ranny i musiałam mu pomóc.
- Dokąd mam Cię zabrać, skoro do szpitala nie? - nie spuszczałam wzroku z przedniej szyby, mimo że jeszcze nawet nie ruszyłam.
- Na następnym skrzyżowaniu w prawo - powiedział, ciężko oddychając.
Zamknęłam na chwilę oczy, po czym wrzuciłam bieg i ruszyłam. Nathaniel instruował mnie, gdzie jechać i po chwili staliśmy pod małym domkiem, ogrodzonym zniszczoną siatką. Dookoła nie było za wielu sąsiadów. Nie znałam tej części miasta, byłam tutaj pierwszy raz. Spojrzałam na chłopaka, który leżał na drzwiach. Wysiadłam z samochodu i pomogłam mu wyjść.
- Nieźle prowadzisz - zaśmiał się, gdy prowadziłam go do drzwi.
- Nie marnuj sił - odpowiedziałam, nie będąc w nastroju na żarty.
Nacisnęłam na dzwonek i nie musiałam długo czekać na rekację właściciela. Otworzyła dzrwi jakaś kobieta. Spojrzała najpierw na mnie, a potem na Nathaniela.
- Nathaniel! - krzyknęła, przykładając jedną dłoń do buzi.
Wzięła go pod rękę z drugiej strony i pomogła mi wprowadzić do środka.
- Połóżmy go na ziemi - wskazała na posadzkę w salonie, na której na szczęście nie było żadnego dywanu.
- Coś Ty znowu robił - zaśmiała się kobieta, na co Nathaniel odpowiedział jej uśmiechem.
Dziewczyna była starsza ode mnie, wysoka, szczupła i piękna. Długie, proste blond włosy były spięte w wysokiego kucyka. Miała nieskazitelną urodę i poczułam się przy niej jak brzydkie kaczątko, jednym słowem. Jednak szybko odrzuciłam tą myśl i klękłam obok niej, przy chłopaku. Dopiero teraz mogłam się dokładnie przyjrzeć ranie. Nie wyglądała dobrze.
- Pomożesz mu? - spojrzałam na dziewczynę, która właśnie rozcięła koszulkę Nathaniela.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz - zaśmiała się melodyjnie i nachyliła jakąś butelkę nad raną.
Ciecz spłynęła na ramię, a chłopak wykrzywił się z bólu.
- Mogłabyś być delikatniejsza - powiedział drwiąco.
Nagle moja komórka się odezwała i wyświetlił się na niej numer Trencha. Nie zastanawiając się długo odrzuciłam połączenie i wysłałam mu sms's: Nie mogę teraz gadać, potem Ci wytłumaczę, Kocham Cię. Schowałam telefon do kieszeni, nie czekając na odpowiedź mojego chłopaka.
- Gdzieś się tak dorobił? - spytała dziewczyna, wyciągając szczypcami kulkę z jego ramienia.
Nathaniel wykrzywił się znowu i spojrzał na mnie.
- Nancy jak skończy, odwiezie Cię do domu - znowu wykrzywił się z bólu.
- Spokojnie, już szyjemy - pocieszyła go dziewczyna, na co i ja się wykrzywiłam.
- Nie ma potrzeby, Trench może po mnie przyjechać - nie chciałam robić Nancy problemu - i po drodze mógłby odwieźć i Ciebie - uśmiechnęłam się.
- Nathaniel zostanie tu na noc. Potrzebuje odpoczynku, a ktoś musi miec go na oku - powiedziała, wstając z podłogi.
Włożyła zakrwawione naczynia do zlewu i pozbierała resztę przyrządów, po czym spojrzała na mnie.
- Nancy - wystawiła rękę w moją stronę.
Stanęłam na przeciwko niej i uścisnęłam dłoń.
- Scarlett.
- Nikt po Ciebie nie przyjedzie, ona Cię odwiezie - powiedział Nathaniel, stając przede mną - muszę być pewien, że trafiłaś bezpiecznie do domu.
Patrzył na mnie ciemnymi oczyma, które raczej nie znoisły odmowy, więc nie próbowałam się sprzeciwiać i tylko kiwnęłam głową.
- Chodź - krzyknęła od drzwi Nancy.
Uśmiechnęłam się jeszcze raz do Nathaniela i nie wiedząc co powiedzieć wyszłam z domu, i wsiadłam do samochodu, w którym już czekała na mnie dziewczyna.
- Pasy - powiedziała, patrząc na mnie.
Bez wahania zrobiłam o co poprosiła i dziewczyna odpaliła samochód i ruszyła.
- Kim Ty właściwie jesteś? - spytała, patrząc na drogę.
- Ymm. - nie wiedziałam co powiedzieć i podrapałam się po głowie.
- Dla Nath'iego kim jesteś - popatrzyła na mnie krótko.
- Koleżanką. Miał odwieźć mnie do domu, gdy...
- Pewnie nie chcesz teraz o tym gadać - przerwała mi - Nathaniel opowie mi jutro.
- Dziękuję, że mu pomogłaś. Jesteś pielęgniarką? - uśmiechnęłam się do niej.
- Tak, pracowałam trochę czasu w szpitalu, ale jako tako umiejętności mam po mamie.
- Twoja mama też jest pilęgniarką?
- Była. Bo już nie żyje - spojrzała na mnie, wjeżdżając na mój podjazd - to jesteśmy - uśmiechnęła się.
- Bardzo mi przykro, przepraszam - znowu nie wiedziałam co powiedzieć.
- Jasna sprawa, miło było mi Cię poznać - spojrzała na mnie życzliwie.
- Ja też się cieszę, że poznałam dziewczynę Nathaniela - uśmiechnęłam się i wysiadłam z samochodu.
Nancy odjechała, a ja weszłam do domu. Dopiero teraz, gdy wiedziałam, że jestem bezpiezna poczułam, jaka byłam zmęczona i wykończona. Spojrzałam na telefon, jedno nieodebrane połączenie od Jeda. Spojrzałam na zegarek, było później niż się spodziewałam.
- Śpisz tatku? - zapytałam, nalewając sobie soku jabłkowego do szklanki.
Pragnienie męczyło mnie nie wyobrażalnie.
- Nie, nie śpię - powiedział, wychodząc z salonu - zanim doprowadzą biuro do całkowitego ładu mam trochę papierkowej roboty w domu.
- Przepraszam, że tak wyszło z tym dzisiejszym naszym wspólnym wieczorem - przytuliłam tatę do siebie.
- Innym razem - odsunął się ode mnie i przyjrzał mi się uważnie - chyba niezły wycisk Ci dali przy tych dekoracjach - zaśmiał się.
- Wiesz, dużo roboty z tym, z resztą sam zobaczysz - w niedzielę przedstawienie.
Nie chciałam mówić mu o tym, co się stało. Przecież jakbym mu wszystko opwoiedziała, to nie pozwoliłby mi z domu wychodzić, a nie chciałam, żeby się zamartwiał. Miał już i tak dużo problemów na głowie.
- Będę na pewno - zaśmiał się - A teraz idź może już spać.
- Masz rację, to mam zamiar treraz zrobić. Słodkich snów tatku.
- Śpij dobrze.
Rzuciłam się na swoje łóżko i wykręciłam numer Jeda. Odebrał po drugm sygnale.
- Scarlett?
- Cześć Jed, powiedz mi taką rzecz. Kiedy masz te zajęcia z kickboxingu?
Jed od pewnego czasu chodził na te właśnie zajęcia. Gdy siedziałam potulnie za śmietnikiem, a Nathaniel bił się z tamtymi, potem jak jeden złapał mnie i nie chciał puścić podjęłam pewną decyzję. Nie mogę być wiecznie taka słaba i liczyć tylko ta no, że ktoś mnie uratuje. Muszę umieć saa o siebie zadbać i najlepiej zacząć naukę samoobrony jak najszybciej.
- A co, masz zamiar się zapisać? - zapytał zdziwiony.
- Dokładnie tak. Mam zamiar się zapisać jak najszybciej się tylko da - powiedziałam pewnie.
- W następnym tygodniu. Allie mówiła, że Nathaniel odwiózł Cię do domu - dodał Jed.
- Powiedzmy, że mnie odwiózł.
- Mam nadzieję, że się polubicie - zaśmiał się - dziwię się, że jeszcze nie znalazł sobie jakiejś fajnej dziewczyny.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, które od razu stłumiłam.
- Jed.
- Tak?
- Nathaniel ma dziewczynę.
Pokażcie w komentarzach swoją obecność ! ;* writerka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top