7.
Na rynku udało im się kupić świeże pieczywo. Zjedli w drodze, zmierzając do wschodniej części miasta. Ulice od rana tętniły życiem, pełne gadatliwych mieszczan, handlarzy i strażników. Słońce dawało im się we znaki, zmuszając Vas do naciągnięcia kaptura głęboko na oczy.
– Daleko jeszcze? – wymamrotała, przeciskając się obok trajkoczących gospodyń.
– Musimy jeszcze przejść ze dwie dzielnice – odparł mężczyzna, ignorując zalotne spojrzenie jednej z młodych Hiszpanek.
– Dwie dzielnice? – stęknęła z niedowierzaniem. – To potrwa jeszcze z pół dnia w tym tłumie! Mogłam wziąć konia...
– Spokojnie, musimy tylko przebić się przez targ, a potem będzie coraz mniej ludzi. – To mówiąc przepchał się przed półelfkę, aby ułatwić jej przemieszczanie się między ludźmi. Rzeczywiście, gdy tylko skończyli lawirować między najróżniejszymi kupcami i ich klientami, zrobiło się znacznie luźniej.
– Znasz swoją rodzinę z tej elfiej strony? – zagadnął Carney dyskretnie, aby przerwać uporczywą ciszę.
– Nie bardzo. Tylko babkę kilka razy spotkałam, z tego co wiem, ona jako jedyna oprócz mojej matki żyje. Mieszka gdzieś w Irlandii, parę razy nas odwiedziła. Znalazła sobie nawet partnera, bo dziadek od dawna nie żyje. Nie wiem nawet, ile ma lat. Znaczy babcia. Nigdy tego nie pamiętam.
– Nie planujesz żadnej wycieczki na wyspy?
– Może kiedyś. W sumie nawet chciałabym tam pojechać, ponoć to stamtąd wywodzi się moja rasa. Ale nigdy nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, w końcu nawet nie jestem pełnej krwi elfem. Trochę bałam się tego jak mnie przyjmą.
"Na pewno nie będzie gorzej niż wczoraj" pomyślał Szkot, ale nie chciał przypominać wczorajszej nocy, więc zachował tę uwagę dla siebie. Zdziwiło go za to, że dziewczyna chciała odciąć się od swojej rasy.
– Czemu nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego? Magia elfów bywa bardzo pomocna.
– Ale ja nie jestem elfem i nie chcę mieć z magią nic wspólnego – ucięła. Mimo że w ostatnich dniach miała z tą magią coraz więcej do czynienia, jak i widziała jej efekty po przybyciu do Maravillas, wciąż nie ufała jej i się jej bała. Zawsze chciała wierzyć, że coś takiego nie istnieje, gdyż dawało jej to poczucie bezpieczeństwa.
Widząc, że wchodzi na grząski grunt, mężczyzna natychmiast się wycofał. Zanotował w pamięci, żeby wypytać o to półelfkę, gdy będzie w lepszym humorze.
– Rozumiem. Ale jakbyś kiedyś wybierała się w tamte rejony, to daj znać. – Wyszczerzył zęby.
– Nie pogardzę przewodnikiem. – Uniosła kącik ust, na co Szkot odrzekł poruszając zawadiacko brwiami:
– Zawsze do usług.
Bez takich tłumów jak na targu dość szybko dotarli na obrzeża miasta. Od razu wyczuli bliskość kuźni, chociaż wilkołak szybciej niż półelfka.
– Wiem co powiedzieć kowalowi, żeby wpuścił nas do elfów, więc najpierw ja to załatwię, a później ty przejmiesz inicjatywę, zgoda?
– Masz na myśli jakiś kod? No dobrze. Ale z elfami rozmawiam ja.
Wkrótce ich oczom ukazał się budynek wyglądający tak typowo, jak tylko mógł: do podmurowanego domu dało się dostać przechodząc przez osłoniony dachem warsztat. Z wielkiego pieca buchał żar paleniska, a na długiej drewnianej ławie leżało kilka zniszczonych mieczy. Młody terminator uwijał się przy dużym miechu, zaś mistrz skuwał na nowo w całość połamany sztylet. Widząc przybyszy, przywołał do siebie ucznia.
– Miguel! Zajmij się tym, tak jak cię uczyłem – polecił mu. Chłopak obrzucił bystrym spojrzeniem Vasey i Carneya, po czym przejął młot i zaczął rytmicznie uderzać w oręż.
– Czego chcecie? – spytał starszy, podchodząc do pary. Jego spojrzenie od razu powędrowało do ich broni.
Szkot wyjął sakiewkę z pieniędzmi, pogrzebał w niej i wyciągnął złotą monetę. Podał ją kowalowi ze słowami:
– Ismeralda przesyła pozdrowienia.
Mężczyzna zlustrował czujnie obcych, po czym przygryzł monetę i sprawdził jej stan. Mruknął z uznaniem, wskazując im ręką wejście do budynku. Vasey ruszyła pierwsza, a gdy przestąpiła próg, nie zdążyła powstrzymać westchnienia. Jej oczom ukazał się schludny i czysty warsztat, znacznie większy niż mogłoby się wydawać i przede wszystkim znacznie głośniejszy. Zanim weszli do środka, dziewczyna słyszała tylko dźwięk młota młodego terminatora. Teraz dochodziły do niej uderzenia jeszcze dwóch narzędzi. Czterej smukli mężczyźni z charakterystycznymi uszami pracowali sprawnie nad misternymi okuciami i bronią; jeden z nich wsadził wykuwany miecz do wiadra z zimną wodą, pomieszczenie wypełnił cichy syk. Vasey zerknęła na Carneya. On również wodził po pomieszczeniu wzrokiem, na jego twarzy dało się wyczytać ogromne zaintrygowanie. Czując jej wzrok na sobie, mężczyzna również na nią spojrzał, oczekując aż zacznie rozmowę. Dziewczyna podeszła do najbliższego mężczyzny, wyciągającego akurat miecz z wody.
– Przepraszam, że przeszkadzam w pracy. Szukam Ealisaid, elfiej księżniczki, może widzieliście ją lub wiecie, gdzie obecnie przebywa? Potrzebuję jej pomocy.
Elf spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.
– Nie jesteście jedynymi, którzy o nią pytają, ale nie wyglądacie na poddanych rodu Talaithel.
Przybysze wymienili spojrzenia. Carney już chciał wtrącić, że istotnie, nie są niczyimi poddanymi, ale uznał to za niezbyt rozsądne. Milczał więc, nieznacznie wydymając wargi dezaprobatą.
– Racja, nie jesteśmy.
– Kim więc jesteście, że szukacie Ealisaid?
– Spotkaliśmy ją kiedyś w pewnej karczmie na północy kraju, w Maravillas, dziesięć lat temu. Ealisaid uleczyła ciężko rannego człowieka, w kilka minut ratując go przed śmiercią.
– Nie słyszeliście, że Ealisaid została ogłoszona przestępcą?
– Coś nam się obiło o uszy... – mruknęła niechętnie.
Pozostali kowale podeszli do nich, przerywając pracę. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji.
– Mimo tego jej szukacie?
– Nie mamy złych zamiarów. Jeśli znacie kogoś z jej umiejętnościami, przestaniemy jej szukać! – dodała pospiesznie. – Choć jej ufam najbardziej.
Jeden z elfów zaczął przyglądać się jej ze szczególną intensywnością. Vas poczuła, jakby ktoś dobijał jej się do głowy. Zmarszczyła brwi i dotknęła skroni, udając, że poprawia włosy. Elf przeniósł spojrzenie na Carneya i po chwili rzekł.
– Nie mają złych zamiarów. Przynajmniej ten wilkołak. – Wojownik zmarszczył brwi i otworzył usta w geście zaskoczenia. – Ale do twoich myśli nie mogłem się przedostać.
– Mieszałeś mi w głowie? – Głos i mina Szkota były pełne oburzenia.
– Musiałem się upewnić, że nie macie powiązań z inkwizycją ani wrogami Ealisaid – odpowiedział spokojnym tonem, unosząc ręce w obronnym geście. – Nie zrobiłem ci krzywdy.
– Nawet gdybyś chciał, i tak by ci się nie udało – mruknął. W tym czasie Vas odzyskała mowę.
– Skoro możesz czytać w jego myślach, to dlaczego w moich nie? – zapytała zaniepokojona, choć powinna się z tego faktu cieszyć.
– Nie blokowałaś mnie świadomie? – Elf przybliżył się do niej wolnym krokiem. – Masz umysł odgrodzony niby grubym murem. To musi być twoja magiczna umiejętność.
– Niby jak? Ja nie posługuję się magią. – Jej wypowiedź bardziej przypominała pytanie, jakby chciała potwierdzenia, że zupełnie się od magii odcięła.
– Każdy elf może się nią posługiwać.
– Ale ja nie jestem elfem...
– Twoja matka nim była, a to czyni cię wrażliwą na magię.
– Skąd...? – zaniemówiła. Po chwili wszystko do niej dotarło. – On? – wskazała Carneya. Elf kiwnął głową. Mężczyzna spojrzał na nich pytająco, a zaraz potem otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Zanim to zrobił, ponownie odezwał się elf.
– Nie pomożemy ci w żaden sposób, jeśli nie wpuścisz mnie do swojego umysłu.
– Nawet gdybym tego chciała, nie mam pojęcia, jak to zrobić.
– Po prostu nie walcz z tym. Rozluźnij się, nie staraj się na niczym koncentrować, pozwól mi sprawdzić swoje zamiary. Obiecuję, że nie będę przeszukiwać twych wspomnień. Muszę jedynie upewnić się, że nie wydacie nas inkwizycji ani nie zaszkodzicie Ealisaid.
Vas obruszyła się. Absolutnie nie chciała, by ktoś szperał jej w myślach, ale przypomniała sobie, w jakim celu to robi. Mimowolnie pomyślała o wilkołaku i westchnęła, niezadowolona.
– Zgoda. – Powstrzymała się przed dodaniem uwagi o mentalnym kopnięciu, jeśli elf będzie próbował wyciągnąć od niej coś więcej.
– Rozluźnij umysł i pozwól mi go przeniknąć. Nie odrzucaj mnie.
– Masz pięć sekund – mruknęła przez zaciśnięte zęby.
– Wystarczą dwie. – Elf skupił się, marcząc brwi. Nieprzyjemne uczucie powróciło, ale tym razem Vasey odetchnęła głęboko i po chwili było po wszystkim.
– Dziękuję. Zrobimy, co w naszej mocy, twoje zamiary są szlachetne. Witamy wśród swoich, Vasey.
– Miały być jedynie... Aha, znowu on.
Carney spojrzał na dziewczynę przepraszająco, a elf po raz pierwszy uśmiechnął się delikatnie.
– Nazywam się Eadoin – przedstawił się, następnie wymieniając imiona pozostałych. Wyglądało na to, że czytający w myślach był swego rodzaju przywódcą grupy. – Przebyliście długą drogę, proszę, rozgośćcie się. – Zaprosił gości do pomieszczenia obok, podczas gdy pozostałe elfy wróciły do pracy. – Herbaty?
Poczęstował ich białym pieczywem i ciepłym napojem. Usiedli przy sporym drewnianym stole. Carney wciąż łypał na gospodarza nieufnie.
– Twój problem jest bardzo uciążliwy. Osobiście nie wiem, jak ci pomóc. – Eadoin zwrócił się do Szkota. – Wierzę, że elf obdarzony umiejętnością leczenia magią będzie w stanie załagodzić twój ból, może nawet uśpić na czas pełni. Nie spotkałem jeszcze osoby o takich zdolnościach, jak Ealisaid, u której talent wydaje się wrodzony. Nie tylko was zdziwiła jej skuteczność. Jednak teraz, kiedy została wygnana, znalazło się kilka osób, które na nią polują, głównie na usługach inkwizycji lub dla zysku. Raczej jej nie znajdziecie, jeśli ona tego nie chce.
– Czyli Ealisaid jest jedyna? – wtrącił Carney. – Czy są jakieś inne elfy z podobnym darem?
– Nie jest. – Do pomieszczenia wszedł elf, który jako pierwszy się do nich odezwał, zwany Amargein. – Znam pewnego człowieka, mieszka w pobliskiej wsi. Musi kryć się ze swoimi umiejętnościami, od dawna ich nie używa.
– Gdzie dokładnie go znajdziemy? – ożywiła się Vasey.
– Idźcie na wschód, około pięciu kilometrów stąd. Nazywa się Sleibhin, ale ukrywa się pod imieniem Brancho. Jest rzemieślnikiem, wyplata kosze, pytajcie więc o to.
Zgodnie z wskazówkami elfickiego kowala, udali się do wioski jeszcze tego samego dnia. Tym razem, aby usprawnić podróż zdecydowali się pożyczyć od elfów konie.
– Jesteś podejrzanie milczący i zamyślony – zaczęła Vasey, zastanawiając się co trapi jej towarzysza.
– To czytanie w myślach...
– Ach. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, zadowolona z tego, że w końcu okazała się w czymś lepsza.
– Myślisz, że tamten elf naprawdę szukał wyłącznie informacji? Nie zauważył po drodze nic... niepożądanego?
– Co masz na myśli? – zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co mogłoby stanowić dla nich zagrożenie.
– Wyobraź sobie, że jesteś w obcym domu i chcesz znaleźć, powiedzmy, bochenek chleba. Podczas przeszukiwania szafek znajdujesz masę innych rzeczy. Może odłożysz je na bok, ale i tak je zobaczysz. Myślisz, że z czytaniem myśli może być tak samo?
– Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami. – Tak samo jak nie wiem, jak się przed tym obronić. Znaczy jak ty możesz się przed tym uchronić.
Szkot mruknął coś pod nosem, wyraźnie niezadowolony. Nie podobało mu się, że ktoś mógł tak po prostu wejść mu do głowy, poznać przeszłość oraz słabości.
– Teraz już wiesz, jak czułam się ja pośród wilkołaków.
– To trochę co innego. Ich działanie przynajmniej było widać.
– Ze swoją szybkością i siłą każdy z nich mógłby mnie pokonać – rzekła gorzko. Bardzo przeżywała swoją bezradność.
– Po to masz mnie. Nie da się robić wszystkiego samemu. – Wzruszył ramionami.
Dotarli do wioski, położonej między skalistymi wzgórzami.
– Jak myślisz, powinniśmy się rozdzielić? – spytała dziewczyna, omiatając wzrokiem budynki. – To chyba nie będzie potrzebne, co? Ta wieś nie wygląda na mocno zaludnioną.
– Miałbym się rozstać z mistrzynią dyplomacji? – Sprawnie zamaskował wyrzuty sumienia po tym, jak ostatnim razem ją zostawił.
Vasey prychnęła, ale w duchu ucieszyła się, że zostają razem. Podjechali do najbliższych wieśniaków, pracujących w polu i zapytali o drogę do twórcy koszyków. Hiszpańscy chłopi byli bardziej otwarci od tych, których Vasey spotykała w Rzeczypospolitej. Zapytani o wyplatacza Brancho, zaczęli jednak głośno żegnać się i gwałtownie poruszać rękoma.
– Panie kochany, to zły człowiek był! Inkwizycja zabrała go parę dni temu.
– Wtargnęli tu na koniach, wzniecili raban, wykurzyli go i pognali do lochów!
– Rano szłam po nowy koszyk, bo ten idiota, mój mąż, wdepnął w poprzedni po pijaku, a tu człowieka z domu wyrzucają, konie, rycerze, wielcy panowie zabierają pana Brancho!
Vasey z Carneyem spojrzeli na siebie, dziewczyna zaskoczona ich gadatliwością, a mężczyzna bardziej tym faktem rozbawiony.
– Naprawdę, nikt z nas się tego nie spodziewał! Bardzo nas to wstrząsnęło, bo pan Brancho był dobrym człowiekiem, pomocnym i mądrym!
– Ale teraz wiemy już jak było naprawdę! To groźny czarnoksiężnik, lepiej nie zbliżajcie się do jego domu.
– Popaliliśmy wszystkie koszyki...
– Spokojnie – odezwał się Szkot, dodając do rzeczowego tonu gest dłoni. – A więc waszego rzemieślnika będą pewnie wieszać. Pamiętacie kiedy dokładnie go zabrali? Przed niedzielą czy po?
– Panie, no przecież kto porządny zabiera się do roboty w niedzielę?
– Ja to mówiłem, że jakoś w zeszłym tygodniu tu wtargnęli i jak go nie wyrzucili z domu...
– A mi się wydaje, że to jakoś po ostatniej niedzieli było. Jaki mamy dziś dzień tygodnia?
– Jutro niedziela? Dzwony będą bić, to się zobaczy.
– Głupi, przecież dzisiaj piątek! A wtedy to pod wieczór biły dzwony, pewnikiem musiało być rankiem po niedzieli!
Carney spojrzał na Vasey zaniepokojony. Jeżeli siedział zamknięty już tyle dni, to z pewnością niedługo spotka go kara. Znając inkwizycję, pewnie chcieliby załatwić sprawę jeszcze przed dniem pańskim, co oznaczało, że mieli niewiele czasu.
– Dziękujemy wam. Oby żaden taki diabeł już was nie nawiedził – powiedział z przekonaniem. – Dobrego dnia i obfitych plonów!
– Dziękujemy miłościwemu panu!...
Po oddaleniu się kawałek od pola Szkot powiedział:
– Gdyby się dowiedzieli z kim przed chwilą rozmawiali, chyba padliby trupem.
Vasey roześmiała się krótko. Zaraz zapytała:
– I co, myślisz, że jest w tym lochu?
– Nie wymyśliliby takiej historyjki, zwłaszcza przed kimś bogatszym od siebie. Ale jeżeli nie pomylili się co do dnia, mamy niebezpiecznie mało czasu.
– To znaczy? Jeśli planują egzekucję, w mieście na pewno będzie wiadomo.
– Więc chodźmy się dowiedzieć.
Droga powrotna upłynęła im dużo szybciej. By dowiedzieć się o najbliższych egzekucjach, udali się na rynek. Carney od razu podszedł do handlarzy z pytaniem o dzisiejsze i jutrzejsze egzekucje.
– Na dziś wieczór już niczego nie będzie, ale za to jutro po południu szykuje się widowisko – poinformował go kupiec korzenny. – Emilio! – krzyknął do swojego wspólnika. –Co to jutro miało się dziać?
– Mają palić czarnoksiężnika i jakieś wiedźmy. Do tego chyba jeszcze kogoś.
– Widzi pan. Może cynamonu?
Ale Carney już go nie słuchał, dawno odwróciwszy się do Vasey.
– Wracamy do kuźni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top