6.
Budynek znajdował się na skraju podejrzanej dzielnicy, tuż przy moście, którym tu dotarli. Szóstka obszarpanych wilkołaków posłusznie rozeszła się po pokojach na parterze, rzucając intruzom ostatnie spojrzenia. Pani domu zaprowadziła dwójkę przybyszy na drugie piętro, mówiąc:
– Zapraszam gościa na salony. – Kolejny raz zupełnie zignorowała Vasey. Carney tylko zgromił ją wzrokiem, nadal nie mogąc odegnać uporczywych uczuć. Zrezygnowana Vasey udała się za nimi, przewracając oczami. Wiedziała, że najrozsądniej będzie pozostać w cieniu Szkota.
Pokój, który otrzymali na tę noc, mieścił spore łóżko małżeńskie, kilka obrazów i ozdobnych waz, rozstawionych na kilku rzeźbionych meblach.
– Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie, przystojniaku – puściła oczko do Carneya i zamknęła za sobą drzwi. W tym czasie Vasey zdążyła zdjąć buty, wierzchnie okrycie i pas z szablą. Padła na łóżko, wzdychając ciężko.
Carney już chciał położyć się obok, ale zreflektował się i spojrzał na dziewczynę pytająco. Ta kiwnęła głową, mrucząc cicho:
– Kładź się. Dobranoc.
Pół godziny później, gdy półelfka od dawna oddychała miarowo, Carney wciąż nie zmrużył oka. Oczami wyobraźni widział przywódczynię wilkołaków, czuł jej palec na swoim torsie. Pragnął położyć ręce na jej ciele, całować czerwone usta i znaleźć się z nią w łóżku. Jęknął po raz kolejny tej nocy, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Z zamyślenia wyrwały go ciche kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Zerwał się z posłania, chcąc przegonić nieproszonych gości. Dwie obdarte wilkołaczki osaczyły go pod drzwiami, zwabione jego magnetyzmem. Mężczyzna zmarszczył nos, czując ich niezbyt przyjemny zapach alkoholu i przede wszystkim krwi wampira.
– Co wy tu robicie? – warknął, ale zaraz przypomniał sobie, że Vasey śpi w tym samym pokoju. Odpowiedział mu chichot kobiet, a jedna z nich odrzekła prowokującym głosem:
– Pomyślałyśmy, że pewnie panicz nie pogardziłby lepszym towarzystwem niż to szkaradztwo. – Sięgnęła do jego kołnierza, rozwiązując mu koszulę. Mężczyzna złapał je z obrzydzeniem za ręce i wypchnął z pokoju nie używając zbyt dużo siły.
Wtem z drugiej sypialni wyszła odświeżona i uczesana przywódczyni watahy. Na widok dwóch rozochoconych podopiecznych przybrała srogą minę.
– Dlaczego niepokoicie mojego gościa? – powiedziała ostro, podchodząc do nich szybkim krokiem. Kobiety odskoczyły przestraszone i czmychnęły czym prędzej na parter. Carney powiódł za nimi wzrokiem i już miał bezszelestnie uciec do pokoju, gdy zatrzymał go zdecydowany uścisk na ramieniu.
– A ty dokąd? – zamruczała mu do ucha, podgryzając jego płatek.
Szkot zamarł, niezdolny do wykonania żadnego ruchu. Głośno przełknął ślinę, czując palce kobiety wspinające się coraz wyżej po jego ciele. Wilkołaczka objęła go drugą ręką i pożądliwie pocałowała go w usta, przywierając do niego na dobre. Ulegając pokusie, mężczyzna w końcu odwzajemnił pocałunek i chwycił jej pośladki. Ta od razu wykorzystała okazję i oplotła go nogami. Nie ważyła wiele. Carney bez trudu udźwignął ją i zaniósł do jej sypialni. Zamiast podejść do wąskiego, pojedynczego łóżka, oparł kobietę o najbliższą ścianę, nie mogąc dłużej powstrzymywać swojej żądzy.
W tym samym momencie schody zaskrzypiały nieznacznie pod ciężarem wchodzących na górę intruzów. Szkot wychwycił dźwięk, ale zignorował go, zbyt zajęty całowaniem wzdychającej raz po raz kobiety w szyję. Czwórka wilkołaków była tak mocno odurzona narkotykiem, że nie przejmowali się otoczeniem. Wkroczyli na korytarz, podśmiewając się z tego, co działo się w pokoju obok. Najciszej jak potrafili, czyli wcale niedyskretnie, wpakowali się do sypialni, gdzie spała niczego nie świadoma Vasey. Półelfka przewróciła się na drugi bok, powoli wybudzając się ze snu. Gdy zauważyła, że Carneya nie ma obok niej, uniosła się i wciąż nieprzytomnie rozejrzała po pomieszczeniu. Widząc cztery obce twarze, momentalnie otrzeźwiała i chwyciła pozostawiony na szafce sztylet. Sprawnym ruchem odgarnęła kołdrę i wyskoczyła z łóżka, sięgając po jedyną broń, którą naprawdę potrafiła się posługiwać. Najbliższy z intruzów zdążył nadepnąć na koniec pochwy. Nie powstrzymało to dziewczyny przed wyszarpnięciem szabli i przygotowaniu się do walki. Ten, który nie zdążył zablokować jej broni, z rozpędu natarł na nią, popychając z powrotem na łóżko. Półelfka straciła równowagę, desperacko wbijając sztylet w ramię przeciwnika. Wilkołak zawył z bólu. Wyciągnął sztylet, po którym spływała teraz krew i odrzucił broń pod ścianę. Do tego czasu pozostali zdążyli doskoczyć do Vasey próbując wyrwać jej szablę.
Nie zdążyli tego zrobić, bo rozległ się pewny głos:
– Nawet o tym, kurwa, nie myślcie.
Czwórka mężczyzn spojrzała w stronę drzwi, gdzie Carney sięgał po pozostawiony tam przed momentem miecz. Jeden z nich ryknął:
– Tobie wolno, a nam nie?
Ledwo dokończył, wydając z siebie jęk po tym, jak ugodziła go szabla. Nie była to do końca mądra decyzja, gdyż pod wpływem emocjonalnej reakcji dziewczyna odsłoniła cały bok. Wilkołak z blizną na pół twarzy rzucił się na nią i wytrącił szablę, ściskając jej nadgarstek z nadludzką siłą. Vas wydała z siebie cichy jęk bólu, drugą ręką próbując poluźnić uścisk. Widząc to, Carney warknął z gniewu i rzucił się na napastnika. Zatrzymał go drugi, obnażając żółte kły. Vasey dalej mocowała się z dużo silniejszym przeciwnikiem, aż ten zdołał przewrócić ją na plecy. Szkot zaś mocnym ciosem znokautował pierwszego wilkołaka i doskoczył do tego, który powalił dziewczynę. Odciągnął go jednym ruchem i nachylił się nad Vasey.
– Wszystko w porządku? – spytał z bijącym szybko sercem.
– Za tobą... – wskazała jednego z krwawiących wilkołaków, skaczącego na Carneya. Wbił mu długie jak szpony paznokcie blisko szyi, na co mężczyzna syknął z bólu. Vasey chwiejnie wstała i precyzyjnie ugodziła napastnika w nos. Uścisk na ramieniu Szkota zelżał, co ten błyskawicznie wykorzystał i poprawił uderzenie półelfki ciosem łokciem. Zakrwawiony wilkołak odpuścił, wycofując się pod ścianę.
– Co tu się, do kurwy nędzy, wyprawia?! – zagrzmiała przywódczyni watahy, wpadając w ledwo dopiętej sukni, z świeczką w ręce.
W świetle lampki Vasey mogła przyjrzeć się pobojowisku. Zatrzymała wzrok na twarzy Carneya.
– Czemu cię nie było? – jęknęła żałośnie. Po chwili skojarzyła fakty. Szminka rozmazana wokół ust towarzysza i pognieciona suknia wilkołaczki mówiły same za siebie.
W przypływie rozpaczy, Vas zaczęła wycofywać się w stronę drzwi, z zaskoczenia uderzając kobietę w twarz. Mogła być od niej wolniejsza i słabsza, ale technika i niespodziewany cios umożliwiły udany atak.
– Chędożona żmija! – krzyknęła, dodając jeszcze jeden cios. – Specjalnie go odciągnęłaś, czy chciałaś zabawić się raz jeszcze tego dnia?
Wilkołaczka poczerwieniała ze złości.
– To nie moja wina, że nie potrafisz go zatrzymać w łóżku i ucieka do lepszej partii – syknęła, podnosząc rękę do ciosu.
– Vasey... – zaczął Carney uspokajającym tonem, ale obie kobiety spojrzały na niego gniewnie i w tym samym momencie powiedziały:
– Zamknij się!
Mężczyzna posłusznie zamilkł.
Vasey uchyliła się przed wyraźnym zamachem i wpakowała pięść w brzuch właścicielki mieszkania.
– Jak mi miło, że raczyłaś się do mnie odezwać, wstrętna lafiryndo! – Dodała jeszcze kopniaka. – Pytam czy ich nasłałaś?!
– Nikogo nie nasyłałam, krowo, najwidoczniej mają gorszy gust niż sądziłam!
To mówiąc szybkim ruchem złapała dziewczynę za włosy i szarpnęła w dół. W tej samej chwili przy kobietach znalazł się Carney. Złapał walczące za nadgarstki i zaczął:
– Teraz... – Nie dane mu było jednak dokończyć, bo wilkołaczka kopnęła go w piszczel, a półelfka sprzedała kuksańca pod żebra. Mężczyzna jęknął cicho, nie puszczając ich rąk.
– Puszczaj! – wściekle wykrzyknęła Vas, co mogło odnosić się do obu wilkołaków. Udało jej się kopnąć przeciwniczkę w brzuch, ignorując łzy bólu od pociągnięcia za włosy. Wyszarpnęła się z jej uścisku, dysząc głośno. – A ty... – Rysy nieco jej złagodniały, gdy zerknęła na Szkota. – Ty idź, zajmij się swoją kochanką. – Przetarła oczy i zaczęła mocować się z jego ręką, zaciśniętą na bolącym nadgarstku. – I puść mnie! – Jej głos graniczył z płaczem.
– Słyszałeś, co mówiła – stęknęła wilkołaczka. – Masz się mna zająć.
Carney spojrzał na nią z odrazą. Jej magnetyzm nadal przyciągał go do niej, ale teraz przytłumiło go poczucie winy. Mężczyzna zerknął na półelfkę i puścił obie kobiety.
– Vasey... – sam nie wiedział co chciał powiedzieć. Dziewczyna była zajęta zbieraniem swoich rzeczy i ubieraniem butów. Po drodze do wyjścia kopnęła każdego z wilkołaków, zaścielających podłogę.
– Dziękuję za gościnę – prychnęła do kobiety, mijając Carneya. Ten bez słowa zabrał miecz z płaszczem i podążył za nią, nie obdarzając nikogo w pokoju spojrzeniem. Na szczycie schodów zatrzymał go drwiący głos wilkołaczki:
– Nie skończysz tego, co zacząłeś?
– Zostawiam cię w doborowym towarzystwie. – Uśmiechnął się do niej kwaśno i ruszył na dół.
Na parterze zobaczył jak półelfka wymija wilkołaczki, które zastąpiły jej drogę, bombardując masą pytań o to, co działo się na górze. Gdy tylko ujrzały mężczyznę, straciły nią zainteresowanie i przypadły do niego.
– Zostawcie mnie – burknął wilkołak stanowczo, odpędzając od siebie kobiety i wypadając na ciemną ulicę.
Błyskawicznie zlokalizował towarzyszkę i pospieszył za nią. Vasey dopadło zmęczenie i senność, toteż posuwała się naprzód bardzo wolnym krokiem. Szkot znalazł się przy niej, zawieszając rękę tuż obok jej ramion. Dziewczyna odepchnęła jego rękę niemrawo, przymykając oczy.
– Pozwól mi wszystko wyjaśnić – poprosił miękko.
Vasey westchnęła cicho, potarła nos i przysiadła pod filarem mostu. Objęła kolana i bez słowa oparła głowę o zimny mur. Mężczyzna przykucnął naprzeciw niej.
– Do niczego między nami nie doszło, tylko się całowaliśmy.
Dziewczyna nie słuchała go, odpływając w sen. Mężczyzna, widząc jej zmęczenie, po chwili zastanowienia wziął ją delikatnie na ręce. Ruszył w stronę miasta, z zamiarem znalezienia najbliższej stajni, żeby móc tam w spokoju odpocząć.
***
Vasey obudziła się lekko obolała, choć leżała na miękkiej słomie. W pierwszej chwili nie pamiętała, co wydarzyło się zeszłej nocy. Podniosła się do pozycji siedzącej, rozglądając się wokół i wdychając przyjemny zapach. Syknęła, gdy oparła się na prawym nadgarstku. Wtedy wszystko sobie przypomniała. Momentalnie zerwała się na nogi. Szabla leżała nieco dalej, obok miecza Carneya. Obejrzała się za siebie, widząc Szkota, odrzucającego płaszcz, służący mu za kołdrę. Niepewna swoich uczuć względem wilkołaka, stała tak, czekając na jego pierwsze słowa.
– Mam nadzieję, że dobrze spałaś – rzucił ostrożnie, podnosząc się powoli.
– Gdzie jesteśmy? – zaczęła neutralnie.
– W stajni przy gospodzie blisko rynku. Przyniosłem cię w nocy, bo byłaś zbyt wyczerpana.
Powoli przypominała sobie coraz więcej wydarzeń.
– Zostawiłeś mnie. – Tym razem jej głos przepełniała gorycz.
Carney wstał, ale nie zbliżył się do dziewczyny, pozostawiając jej przestrzeń. Zanim zdążył odpowiedzieć, dziewczyna dodała:
– To bez znaczenia. – Niespodziewanie spuściła głowę, jakby godząc się ze swoim losem. – Pasujecie do siebie. Rozumiem, jeśli ci się bardziej podobała.
– Vasey, do niczego między nami nie doszło – powtórzył słowa sprzed paru godzin. – Całowaliśmy się tylko, nawet jej nie rozebrałem.
– Pewnie dlatego, że wam przerwaliśmy. Nie umiałam poradzić sobie z czterema obdartusami – mruknęła ze wstydem.
– Przestań. To były wilkołaki, w dodatku mężczyźni. Ja... – Spuścił głowę. – Nie powinienem był cię tam samej zostawiać.
– A ja powinnam była sama się obronić – utrzymywała z uporem. – Dlaczego nas tam zabrałeś?
– Myślałem, że nam pomogą, że będą coś wiedzieć o Ealisaid, o jakimkolwiek innym uzdrowicielu.
– Dlaczego zgodziłeś się, żeby nas przenocowali?! – sprostowała, zniecierpliwiona.
– Bo byłem głupi i myślałem, że powstrzymam swoją naturę, ale to było za silne. – Zerknął na dziewczynę, szukając jej spojrzenia. Ta nadal miała odwrócony wzrok. – Przepraszam. Za to, że cię tam zabrałem, za to, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo i... za to, że cię zraniłem. Przepraszam.
– Wyleczy się – prychnęła, ostentacyjnie patrząc na swój nadgarstek. – Ale jeśli naprawdę ją wolisz, to idź do niej. Dam radę wrócić do domu. Wierzę, że znajdziesz Ealisaid, albo innego uzdrowiciela. Przepraszam za to, że ją pobiłam. I ciebie za to uderzenie też.
– Żartujesz? – Mężczyzna pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Za to, co zrobiłem należy mi się solidny kopniak w jaja.
Vasey ze wstydem starła łzy, których nie była w stanie dłużej powstrzymywać. Carney wyciągnął do niej rękę, ale zaraz ją cofnął.
– Proszę, wygarnij mi wszystko, pobij mnie, zostaw tu, tylko nie płacz.
– Wcale tego nie chcę, to jest silniejsze. – Starała się mówić spokojnie. – Nie mam czego wygarniać. Potrzebowałeś kogoś takiego... jak ona. Ze mną się nudziłeś, rozumiem. – Zaczęłą otrzepywać się ze słomy.
– Przez te wszystkie lata jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty – zaczął mężczyzna. – Żadna inna kobieta nie intrygowała mnie tak, jak ty, z żadną inną tak długo nie rozmawiałem i chyba żadna nie widziała we mnie niewiele poza przelotnym kochankiem. Nie wspominając o tym, że naprawdę nie często zdarzało mi się, aby któraś uciekła z łóżka. – Uśmiechnął się na wspomnienie tej pamiętnej nocy jeszcze w Maravillas. – Tylko ty zobaczyłaś we mnie coś więcej i chyba sam w to uwierzyłem. A tamta wilkołaczka... – Pokręcił głową, marszcząc czoło. Rozejrzał się po stajni, upewniając się, że dookoła nikogo nie ma. – Część osobników mojej rasy ma rzadki dar. My... potrafimy oddziaływać na inne istoty, sprawiać, że w ich oczach stajemy się bardziej atrakcyjni. Gdy spotkam normalną osobę, tylko ja oddziałuję na nią, jednak gdy spotkają się dwa osobniki z tą samą umiejętnością... – urwał.
Vasey stała, zasłuchana.
– Nie chcesz z nią być? Omamiła cię czarami czy jak?
– Ona mnie, a ja ją. I nie, nie chcę spędzić z nią życia. Ani przez chwilę nie chciałem, to ten zwierzęcy popęd, on był zbyt silny i nie mogłem mu się oprzeć.
– Czyli... To jest tak, że tylko ja do ciebie coś czuję, bo na mnie działasz w jakiś magiczny sposób? Nie możesz tego... zatrzymać?
– Ten... dar działa niezależnie ode mnie. Chyba że skupię się na tym, wtedy oddziałuję na daną osobę mocniej. Tych dziesięć lat temu, kiedy się poznaliśmy, wtedy używałem mojej zdolności mocniej. Od kiedy wróciłem do Maravillas, nie pomyślałem o tym ani przez chwilę.
Trawienie jego słów zajęło dziewczynie chwilę.
– W takim razie – podjęła decyzję, wciąż lekko roztrzęsiona. – Pomogę ci znaleźć lekarstwo, a potem rozejdziemy się, każde w swoją stronę. Czy tego chcesz? – spytała.
– Jeżeli będziesz tego chciała, to odejdę, ale... jeśli nadal potrzebujesz pomocy w stajni, to chciałbym być do twojej dyspozycji.
Dziewczyna zupełnie się rozkleiła.
– Ty idioto, nie mogłeś mi wcześniej powiedzieć?! Chciałam zabrać swoje rzeczy i wrócić, a ty czekałeś do ostatniej chwili?! – Opadła na ziemię, ciężko siadając na słomie, z której dopiero co się otrzepała. Otarła oczy rękawami koszuli i poprawiła włosy, spadające jej na twarz. Mężczyzna przykucnął obok niej.
– Lepiej późno niż wcale – powiedział z dobrze Vasey znanym uśmiechem, a następnie wyciągnął do niej rękę, aby pomóc jej wstać. Nie żeby specjalnie oczekiwał, że półelfka skorzysta z jego pomocy. – To jak, ruszamy dalej? Wiem gdzie powinniśmy się udać.
– Daj mi chwilę – westchnęła, wyrównując oddech. – To dokąd zmierzamy?
– Najpierw zjeść śniadanie – zdecydował. – A później do kuźni elfów.
– Skąd wiesz, że mają w mieście elficką kuźnię? – spytała zaskoczona.
– Wczorajszej nocy nie spieprzyłem wszystkiego. Zanim wróciłem do ciebie udało mi się co nieco wyciągnąć od Ismeraldy.
– Tej szmaty? Ufasz jej? Właściwie to nie miała powodu kłamać... – Vasey wstała, otrzepując pośladki. – Gdzie idziemy na śniadanie? – Uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna.
– Będziemy przechodzić obok targu, na pewno coś tam znajdziemy. – Również wstał i razem skierowali się do wyjścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top