4. "Poza kontrolą"

Wkrótce siedzieli na zapleczu knajpy, której pracownicy byli zwykłymi ludźmi, nie zamieszanymi w żadne zlecenia. Z tego powodu nie mogli zostać tam długo, aby ich nie narażać, ale potrzebowali chwilę na rozpatrzenie pewnych spraw. Nie patrzyli na siebie, ale oboje rozmyślali nad tym samym tematem.

-Powinieneś przyjąć jego propozycję. Zaczynam robić się już zmęczona uciekaniem – Maya unikała śmierci od długiego czasu i nie wiedziała ile jeszcze będzie w stanie to robić.

-Nie chcesz żyć? - dopiero wtedy spojrzał na nią, dostrzegając jak opiera głowę o ścianę.

-Nic konkretnego mnie tu nie trzyma. No może poza chęcią zniszczenia tych gnojów.

-Mówisz o Fordzie? - kiedy kobieta potwierdziła, zamierzał dopytać ją o tego człowieka. - Dobrze go znałaś? Na pewno coś na niego znalazłaś.

-Nie mam żadnych dowodów.

-Oni o tym wiedzą? - Maya spojrzała na niego, jakby właśnie wspólnie wpadli na pewien pomysł.

Przebywała w ich budynku dosyć często i nie była przez nikogo sprawdzana. Istniało prawdopodobieństwo, że zebrała pewne informacje o Fordzie i jego obawy, że kobieta zaszkodzi jego firmy, mogły okazać się słuszne.

Zapoznała Johna z wieloma informacjami na temat organizacji jaką prowadził mężczyzna wraz ze swoim synem. Mieli pod sobą wielu dobrze opłacanych ludzi. Mafijne porachunki, korupcje, Maya wiedziała o nich naprawdę sporo. Właśnie dlatego Ford postanowił się jej pozbyć.

-Sporo o nich wiesz – skomentował słuchane historie, wchodząc po schodach na niezamieszkane poddasze.

-Naprawdę chcemy to zrobić? - Maya spojrzała na niego niepewnie, kiedy dotarli na miejsce.

John włączył telefon, który wcześniej otrzymał od jednego z zabójców i wybrał ostatni numer. Poczekał jednak aż kobieta da mu sygnał, że jest gotowa i dopiero wtedy uruchomił połączenie, podając jej urządzenie.

-Namyśliłeś się John? - po kilku sygnałach usłyszeli głos Forda w słuchawce, który oczekiwał, że przekonał Wicka do wykonania zlecenia. Nie spodziewał się, że odezwie się do niego ktoś inny.

-Oboje się namyśliliśmy – odparła, starając się zapanować nad emocjami.

-Wciąż żyjesz – był tym zawiedziony, zwłaszcza, że zaoferował za jej zabójstwo coś cennego. - Czego chcesz?

Domyślił się, że dzwoni do niego z jakiegoś powodu.

-Znudziło mi się już to polowanie, zwłaszcza, że zabiłam tylu twoich ludzi. Czas żebym ci się odwdzięczyła – jej głos był pewny siebie, a otuchy dodawała jej obecność Johna.

-Nie stać się na zlecenie mojego zabójstwa.

-Nawet o tym nie myślałam – Ford nie odpowiedział na to, obawiając się, że poruszy temat jego firmy. - Mam coś co ci się nie spodoba. Początkowo chciałam od razu to upublicznić, ale zważając na to, że nie jestem sama, możemy się potargować.

-Czego chcesz? - spytał, powoli zaczynając żałować, że odebrał telefon.

-Zdjęcia zleceń. Obu – dodała patrząc na Johna, który pokiwał głową, aby wiedziała, że idzie jej dobrze realizacja planu.

-Wick to nie moja działka.

Słysząc to Maya miała ochotę zaśmiać się głośno. „Hipokryta" – pomyślała.

-Czy nie właśnie to oferowałeś mu za zabicie mnie?

-Nie jestem złotą rybką. Spełniam jedno życzenie – chciał jakoś z tego wyjść i nie dać się groźbom kobiety, zwłaszcza, że kiedyś sam dopuścił ją do swojej rodziny.

-Za to co na ciebie mam powinieneś to rozważyć.

Wyczuwalna w jej głosie pewność siebie wystarczyła, aby zasiać w Fordzie ziarnko niepewności. Nie mógł być pewien czy rzeczywiście nic na niego nie ma.

-Jak chcesz to zrobić? Nie spotkasz się przecież ze mną.

-Dlaczego nie? - spojrzała na Johna, który pokręcił głową, ale kobieta brnęła w to dalej. - Wybiorę miejsce.

Od razu po tych słowach rozłączyła się, wyłączając całkowicie telefon.

-Ile mamy czasu?

-Nie mamy go – odparł Wick, załadowując broń, a Maya zabrała swoje rzeczy i ruszyli schodami pożarowymi w stronę wyjścia, a zaraz po tym w pomieszczeniu, w którym chwilę temu się znajdowali rozległy się strzały.

Zdążyli wyjść na zewnątrz, ale zabójcy udali się za nimi w pościg. Walka między nimi odbyła się już na wysokości ósmego piętra, gdzie zadając sobie wzajemnie ciosy między barierkami, próbowali nie wychylić się za daleko.

John pomagał kobiecie i z drugiej strony także otrzymywał wsparcie. Zbiegali po schodach kilka pięter, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza budynkiem, ale nagle zobaczyli jak z niższych klatek zmierzają do nich inni zabójcy.

-Skaczemy – powiedział, wychylając się przed siebie i patrząc w dół, wykonując w głowie obliczenia określające ich szanse.

-Oszalałeś? - jego wzrok świadczył jednak o czymś innym.

Maya nie zamierzała rzucić się z takiej wysokości. Nie widziała w tym żadnego sensu.

John wysunął w jej stronę dłoń, chcąc opanować jej strach, ale nie mogło się to udać. Maya postanowiła mu zaufać, a kiedy trzymali się za ręce, mężczyzna wykonał pierwszy krok poza barierkę, ciągnąc za sobą kobietę.

Wylądowali w odkrytym koszu na śmieci, na workach z ubraniami, co pozwoliło im nie połamać sobie kości. Dzięki temu ruchowi zyskali kilka dodatkowych sekund, jednak był to stresujący moment.

-Maya, musimy iść – zwrócił się do niej John, po chwili dostrzegając spływające po jej twarzy łzy. - Jesteś ranna?

Spytał nie wiedząc o co chodzi. Kobieta pokręciła głową, przecierając dłonią policzki i jako pierwsza stanęła na ziemię. Wyjęła ze śmietnika swoją torbę i udała się w kierunku pobocznej drogi.

-Maya? - jego towarzyszka nawet nie odwróciła się w jego stronę. Zamiast tego szła przed siebie, nie zwracając uwagi na zbliżających się zabójców. John musiał ich zastrzelić, bo inaczej trafiliby w kobietę, która wyglądała jakby wszystko było jej już jedno.

John dogonił ją i stanął przed nią, aby w końcu na niego spojrzała.

-Co się dzieje?

Deszcz, który mocno się rozpadał, nie pozwalał mu dostrzec czy na jej twarzy znajdują się krople wody, czy łzy. Słysząc jej załamany głos, sam sobie na to odpowiedział.

-Mam dość tego wszystkiego – próbowała być silna, ale nie wytrzymała. Nie chciała dłużej udawać. - Okłamałam cię. Nie chcę umierać.

John patrzył na nią nie zamierzając jej oceniać. Kilka dni wcześniej próbowała przekonać go, aby przyjął zlecenie Forda. Było to jednak tylko maską, którą starała się zasłaniać swoje prawdziwe, delikatne oblicze.

Sporo energii poświęciła na rozmowę ze swoim wrogiem i straciła siły na bycie silną.

-Chcę adoptować kota, wiesz? - na jej twarzy pojawił się nieoczekiwany uśmiech, jakby właśnie podzieliła się z nim swoim marzeniem.

-Posłuchaj mnie – John musiał przekonać ją do podjęcia działania.. - Załatwimy Forda i będziesz wolna, rozumiesz? A później dopilnuję, żebyś zaadoptowała tego kota. Zgoda?

Maya pokiwała głową patrząc mu głęboko w oczy.

-Nie możemy tak cały czas uciekać. Spotkanie musi odbyć się dzisiaj.

-W porządku – odparł i zrobili tak jak powiedzieli.

Po drodze zabili kolejnych zabójców i zatrzymali się na chwilę w zwykłym markecie, gdzie między regałami ustalili dalszą część planu.

-Jesteś pewna, że chcesz spotkać się z nim w jego firmie? - spytał, wiedząc jak ostatnie wydarzenia na nią wpłynęły.

-To stamtąd ustala zlecenia. I z tego miejsca je cofnie.

We dwoje wyruszyli do firmy Forda, nie wiedząc nawet czy dotrą tam żywi. To była ich szansa na wolność, musieli tylko wszystko dobrze rozegrać.

-Nie wiem jak go nazwę – odezwała się siedząca na miejscu pasażera Maya. - Nigdy nie miałam przyjaciela, więc to imię musi być wyjątkowe.

-Mam psa – John postanowił podzielić się z nią tą informacją. Ich szanse na przetrwanie nie były za wielkie, więc ostatnie chwile w szczerości mogły ich uspokoić.

-Tak? Jak się nazywa?

John pokręcił głową, ale odpowiedział.

-Nie ma imienia.

-Dlaczego? - spytała, zauważając jednak, że nie zamierza on kontynuować tego tematu. Być może nawet sam nie do końca to wiedział. Maya o tym myślała i szybko doszła do pewnego wniosku. - Boisz się przywiązywać, prawda?

-Nie chcę już nikogo stracić.

Maya rozumiała jego postawę, wiedząc, że przeżył wiele w swoim życiu.

Ich podróż nie minęła spokojnie. Goniło ich kilku zabójców, ale byli oni tylko przypomnieniem o tym, co i tak kiedyś ich czekało. Udali się do firmy Forda, aby zrealizować swój plan do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top