4. Twoje imię
Talerz pełen szalenie żółtej jajecznicy stał przed nią, kusząc wyglądem i smakowitym zapachem. Wzięła kolejny widelec do ust, czując, że jej brzuch zaraz eksploduje. Zaczęła się zastanawiać, czy da się w ogóle umrzeć z przejedzenia. Śniadanie wyglądało tak pysznie, że nałożyła sobie o wiele więcej niż była w stanie zjeść, ale teraz poważnie myślała o skutkach ubocznych obżarstwa, które mogły ją dopaść w każdej chwili. Zaniepokojona odsunęła talerz.
— Chcesz moją porcję? — zapytała siedzącego obok Albusa. Nie widziała, aby tego ranka wziął do ust cokolwiek oprócz kilku sucharów. Myślała, że z pewnością musi być głodny, ale on rzucił jej zabójcze spojrzenie.
— To coś kiedyś żyło.
— To jajka, one nigdy nie żyły.
— Ale żyłyby, gdybyś nich nie zeżarła.
Lily przewróciła oczami.
— Nie mogę się doczekać, aż wróci do normalności. Z każdym dniem mam coraz większą ochotę przywalić mu w twarz — mruknął do niej James, nakładając sobie kolejną porcję szynki z karmelizowaną dynią i piklami.
Lily skinęła głową, w pełni rozumiejąc jego frustrację i sięgnęła po leżący na stole egzemplarz Proroka codziennego. Już wcześniej przewertowała całą gazetę w poszukiwaniu kompromitujących informacji na swój temat, ale dzięki bogu plotkarskie rubryki skupiły się wyłącznie na wokaliście Pędzących Jednorożców, którego widziano w weekend obściskującego się z jakąś mugolską dziewczyną. Wróciła więc do pierwszej strony, na której zamieszczono obszerny artykuł o nowo powstałym związku zawodowym.
Czy równouprawnienie w świecie czarodziejów faktycznie ma wspierać osoby pochodzące z niemagicznych rodzin, czy może ociera się już o dyskryminacje tych, którzy magiczną krew mają w żyłach od pokoleń? To pytanie zadajemy dziś osobom strajkującym pod ministerstwem magii.
„ W naszym departamencie przeforsowano ustawę, według której minimum połowa stanowisk ma przypadać czarodziejom półkrwi lub mugolakom. Jest to absurd, którym wszyscy jesteśmy dogłębnie oburzeni. Ministrowie powinni być wybierani podług swych umiejętności, a nie statusu urodzenia. Mamy wrażenie, że Minister Magii panicznie boi się powtórki historii sprzed dwudziestu lat, ale jeśli będzie trzeba, będziemy walczyć o swoje" – mówi nam jeden z urzędników czystej krwi, który pragnie pozostać anonimowy. Nie jest to jedyny taki głos w tej sprawie. Niepokoje społeczne rosną z każdym dniem. Wczoraj po południu w ramach protestu, napadnięto jednego z działaczy ruchu na rzecz Równouprawnienia Czarodziejów z Mugolskich Rodzin. Czarodzieje tak zwanej czystej krwi wystąpili z wnioskiem o stworzenie związku zawodowego, broniącego ich interesów w ministerstwie. Natomiast skrajne ugrupowania nie szczędzą w słowach, jawnie propagując hasła do walki z opozycją. Minister Magii uspokaja: „Wszystko da się rozwiązać za pomocą dialogu. Nie zachęcamy nikogo do wrogości, z pewnością uda nam się znaleźć rozwiązanie, które będzie satysfakcjonujące dla obu stron".
— To okropne, myślicie, że grozi nam... — Zaczęła Lily, ale przerwała w połowie.
Do Wielkiej Sali wszedł właśnie chłopak o bardzo jasnych blond włosach. Towarzyszył mu wysoki Ślizgon z burzą czarnych loków i grupa rozchichotanych dziewcząt. Uśmiechały się to do jednego, to do drugiego, trzepocząc rzęsami i wieszając się brunetowi na ramionach. Latynos złapał jedną z nich i wyraźnie uradowany zakręcił wokół własnej osi. Blondyn wyglądał jednak tak, jakby mało obchodziło go to, co robią jego towarzysze. Przystanął z rękami założonymi na piersi, mierząc stalowym spojrzeniem wielką salę. Lily zauważyła, że znów miał gładko przylizaną fryzurę i schludnie nałożoną szatę.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Meredith.
— Czy ty się gapisz na Scorpiusa Malfoya, czy mi się wydaje?
— Na kogo? — odparła Lily zbita z tropu.
— Na Scorpiusa Malfoya. — Meredith pochyliła się w jej stronę, a potem skinęła głową w kierunku blondyna.
— Wcale się nie gapię! — wypaliła, robiąc urażoną minę. Jakoś nie miała ochoty opowiadać komukolwiek o wczorajszym powrocie z biblioteki. Stwierdziła, że ma prawo do własnych sekretów. Widząc powątpiewającą minę przyjaciółki Jamesa, zdecydowała zgrywać wariata. — Kim on w ogóle jest?
— Ślizgon z trzeciej klasy. Podobno straszny dupek, ale nawet ja muszę przyznać, że niezłe z niego ciacho... — Meredith zrobiła rozmarzoną minę. Po chwili jakby zdała sobie sprawę, z tego jak musi wyglądać, bo pokręciła szybko głową i z powrotem wbiła wzrok w Lily. — Tylko nie mów Jamesowi, że tak powiedziałam!
Lily potaknęła prędko, dając do zrozumienia, że nie ma takiego zamiaru. Brunetka odetchnęła.
— Albus na pewno będzie wiedział więcej. Powinni mieć razem jakieś zajęcia.
— I to nawet zaraz — skrzywił się Albus, wstając od stołu. — Malfoy to egoistyczny bufon — mruknął na odchodne.
Lily też podniosła się z ławy. Obrona przed czarną magią zaczynała się za dwadzieścia minut, ale nie zamierzała powtarzać wczorajszego błędu. Tym razem wszystko miało pójść dobrze. Rzuciła ostatnie spojrzenie blondynowi. Scorpius Malfoy – powtórzyła w duchu. Na pewno połowa szkoły wiedziała, jak się nazywa. W dodatku nawet nie byli znajomymi. Mimo to, choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, czuła dziwną radość na myśl o dzisiejszej wizycie w bibliotece.
*
Wieczorem wzięła szybki prysznic, złapała jabłko i zebrała do torby wszystkie rzeczy, potrzebne do pisania eseju. Maria i Jenna dzielnie jej towarzyszyły, chociaż ich zapał do pracy był równy zeru. Wierciły się na krzesłach, gadając półgębkiem o jakimś bardzo alternatywnym zespole rockowym. O dwudziestej stwierdziły, że muszą wracać do dormitorium i wyszły z biblioteki. Lily myślała, że kiedy pójdą, w pełni skupi się na pracy. Niestety zdała sobie sprawę, że jej myśli wciąż błąkają się gdzieś w okolicy szkolnych schodów, a zamiast przemiany drewna w metal, analizują prawdopodobieństwo spotkania Scorpiusa Malfoya. Skarciła się w duchu za swoją głupotę, ponieważ było prawie pewne, że do ponownego spotkania nie dojdzie i że w ogóle nie powinna o tym myśleć, bo przecież nawet jej nie zależy, by do niego doszło.
Jednak gdy o dwudziestej drugiej stojąc na pustym, szkolnym korytarzu, zobaczyła z daleka szczupłą, chłopięcą sylwetkę, poczuła w piersi ukłucie radości.
Gdy tylko ją zauważył, przystanął na moment, unosząc brwi. Po chwili wyminął ją łukiem i ruszył schodami w górę, nie odzywając się ani słowem. Lily patrzyła, jak przechodzi po kolejnych stopniach, ignorując głośne uwagi namalowanych lokatorów Hogwartu traktujące o niesubordynacji co poniektórych uczniów. Dotarło do niej, że w sumie nie wie, czy chłopak idzie w kierunku wieży Gryffindoru i że przecież równie dobrze mógł zmierzać dzisiaj zupełnie gdzie indziej. Trwała więc tak, nie ruszywszy się z miejsca, znów ganiąc się w duchu — tym razem za swoją naiwność.
— Idziesz, czy masz zamiar nocować dziś na korytarzu? — Scorpius zatrzymał się u szczytu schodów i obrócił w jej kierunku.
Drgnęła. A więc jednak...
Uśmiechnęła się i pognała w górę. Minęła obraz starego mężczyzny karmiącego groźnie wyglądającego Smoka Walijskiego, ustawione na półce miniaturowe, zardzewiałe zbroje przywodzące na myśl zaklętą w czasie armię i zgrabnie przeskoczyła przez jeden ze znikających stopni. Ominięcie ich nie było wcale takie trudne, jeśli już wiedziało się, że takowe istnieją, a zamiast analizowania poprawności trasy, patrzyło się od czasu do czasu pod nogi.
— Nazywasz się Scorpius Malfoy — odezwała się po chwili, bo chłopak szedł w milczeniu i najwyraźniej nie miał zamiaru zaczynać rozmowy.
— Stalkujesz mnie?
— Zwariowałeś?! — obruszyła się Lily. — Jakbym nie miała nic lepszego do roboty. Dowiedziałam się przypadkiem.
— Jasne — mruknął, a ona poczuła niezmierną chęć walnięcia go w głowę.
— Zresztą ja ci się przedstawiłam, a ty mi nie. Uważam, że to bardzo nieładnie. — Zignorował jej uwagę, więc kontynuowała: — Widziałam cię dziś rano, jak wchodziłeś do Wielkiej Sali. I kto tu niby otacza się wianuszkiem wielbicieli, co? Zarzucasz mi coś, co sam robisz, to głupie.
Spojrzał na nią z ukosa, unosząc jedną brew.
— Znajdź sobie jakichś znajomych, serio. Bo zaczynasz mnie przerażać.
— Nie śledzę cię! Widziałam to PRZYPADKIEM. — Zrobiła obrażoną minę i nadymała poliki. — I nie jestem najlepsza w zawieraniu nowych znajomości. Myślisz, że nie chciałabym poznać przyjaciół? Bardzo bym chciała. To moje marzenie, odkąd tu przyjechałam. Tylko że to nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje.
— A może po prostu odstraszasz ludzi swoją nieustającą paplaniną?
Uśmiechnął się kpiąco, a Lily nie wytrzymała i uderzyła go lekko w ramię. Miękki materiał jego białej koszuli wydał jej się aż nazbyt przyjemny.
— I agresywnym zachowaniem — dodał, mierząc ją stalowym spojrzeniem.
Wciąż uśmiechał się w ten irytujący sposób. Nie wiedziała, czy się z nią drażnił, czy mówił poważnie, ale miała wielką chęć wytargać go za te jasne kłaki. Spojrzała mu prosto w twarz, w jednej chwili zdając sobie sprawę, że jego oczy nie mrożą jej tak, jak wcześniej. Nie bała się ich. Gdzieś daleko, za szaro-niebieską powłoką, zauważyła złoty błysk. Tak, jakby mały, samotny promień słońca przebijał się przez zamarzniętą, lodową taflę. Poczuła to dziwne kotłowanie w brzuchu. Speszona odwróciła głowę. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, jakby mu się odgryźć, ale w momencie, w którym znalazła odpowiednie słowa, przystanął nagle. Zaskoczona wpadła na niego, uderzając głową w jego szczupłe plecy. Znów ten przyjemny zapach. Wirowanie w okolicy żołądka powróciło ze zdwojoną siłą.
— Obijanie się o mnie sprawia ci przyjemność, czy to kolejny przejaw twojej skrajnej pierdołowatości?
Lily ponownie poczuła uderzającą falę gorąca, ale tym razem nie było to przyjemne, otulające ciało ciepło, tylko żar, który rozpala się w naprawdę rozzłoszczonym człowieku.
— Ani jedno, ani drugie! Strasznie jesteś nieprzyjemny. Dziwię się, że z tobą ktokolwiek chce się kolegować! Starałam się zagaić rozmowę. Myślałam, że tak będzie milej iść. Przecież nie ma w tym nic złego. Ale ty tylko mnie obrażasz!
Odskoczyła prędko, starając się uspokoić. Nie chciała słuchać kolejnych, złośliwych komentarzy. Miała dosyć. Nie tyle jego, co tego, co mówił. Nie uważała się za gadułę, pierdołę, ani osobę szczególnie agresywną. Miała raczej spokojną naturę. No i z całą pewnością nie wpadała na niego specjalnie. Przecież to w ogóle nie była jej wina. To on zatrzymał się ni z gruszki ni z pietruszki. Kotłowanie w brzuchu minęło. Poczuła się porządnie wkurzona.
Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się wokoło. Stali przy portrecie Grubej Damy. Postacie z pobliskich obrazów patrzyły na nich zaciekawione. Lily odwróciła się na pięcie.
— Dobranoc — mruknęła szorstko, podchodząc szybko do namalowanej, pulchnej kobiety w różowej sukni. Już miała przechodzić przez dziurę w ścianie, gdy usłyszała za plecami chłopięcy głos.
— Jesteś Gryfonką. Wy zawsze, prędzej czy później, znajdujecie sobie kompanów.
Zamarła w pół kroku. Te dwa zdania, wypowiedziane niby od niechcenia zawisły w powietrzu, najpierw stopniowo przedzierając się do jej umysłu, a potem uderzając prosto w serce. Nie była pewna, czy zrobił to celowo, nie wiedziała, czy chciał ją pocieszyć, dodać otuchy na swój dziwny, nieco zawiły sposób, a może kiełkująca gdzieś w środku odwaga, była efektem zwykłego przypadku...
Odwróciła się prędko, lecz korytarz świecił już pustką. Otaczała ją jedynie cisza, dochodzące z oddali pohukiwanie sów, kamienne zamkowe mury, poruszające się leniwie obrazy oraz specyficzna woń Hogwartu jeszcze nieco zmącona zapachem piżma i bergamoty. Jego zapachem. Przez chwilę, zdawało jej się, że widziała rąbek białej koszuli znikający za rogiem, jednak równie dobrze mógł być to wytwór wyobraźni, efekt łapiących ostrość oczu w zalewającym zamek półmroku. Przeciągnęła dłońmi po twarzy. Została sama z mętlikiem w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top