3. Droga do dormitorium
— Celebrytka? — Metedith uniosła brwi, odrywając oczy od włosów Jamesa.
Od godziny siedzieli w wielkiej sali, chociaż śniadanie skończyło się już jakiś czas temu. Większość uczniów popędziła na zajęcia, ale pierwszo i piątoklasiści zaczynali lekcje od dziewiątej. James rozłożył się wygodnie na ławce, a Meredith z całych sił starała się doprowadzić jego poranną fryzurę do ładu. Lily skorzystała więc z okazji i opowiedziała im o spotkaniu z nieprzyjemnym, ciemnowłosym chłopakiem z łódki.
— Hmmm... może chodziło mu o to?
Sięgnęła do torby i wyjęła dzisiejsze wydanie „Proroka Codziennego". Pierwszą stronę przyozdabiał wielki napis „Czy czarodzieje czystej krwi mogą czuć się dyskryminowani?" wraz ze zdjęciem wnętrza ministerstwa magii. Meredith zignorowała jednak ten temat i przekartkowała prędko gazetę. Zatrzymała się prawie na samym końcu, pukając z zadowoleniem w otwartą stronę. Lily podsunęła Proroka bliżej siebie i zerknęła na mały artykulik w samym rogu. Tytuł głosił: „Kolejne dziecko Potterów rozpoczyna karierę szkolną w Hogwarcie". Otworzyła oczy szeroko ze zdumienia, ale czytała dalej, już na głos.
— „Najmłodsze dziecko Harrego i Ginny Potterów, a zarazem ich jedyna córka, rozpoczęła w tym roku naukę w Szkole Magii i Czarodziejswa w Hogwarcie. Bez zbędnych niespodzianek Lily Luna Potter (11 lat) została przydzielona do Gryffindoru, podobnie jak jej starsi bracia James Syriusz (15l.) i Albus Severus (13l.). Rodzice są z niej bardzo dumni i nie ukrywają swych wielkich oczekiwań wobec kariery naukowej córki. Od anonimowego informatora wiemy bowiem, że Lily Potter od małego odznaczała się niezwykłym talentem magicznym. Sami także z ciekawością będziemy śledzić przebieg nauki tej młodej czarownicy. Przypomnijmy, że Harry Potter jest znanym na świecie aurorem oraz tym, który ponad dwadzieścia lat temu pokonał samego Lorda Voldemorta."
Spojrzała zmieszana na tekst przed sobą. Przeczytała go raz jeszcze, tym razem w głowie, by przekonać się, że na pewno dobrze zrozumiała. Nie miała pojęcia, dlaczego kogokolwiek miałoby interesować, że uczy się w Hogwarcie, czy w jakim jest domu. No i te bzdury na temat jej umiejętności...
— Ale ja nie mam żadnego „niezwykłego talentu"... i kto to niby jest anonimowy informator? — mruknęła, spoglądając to na Jamesa, to na jego przyjaciółkę.
— Oni piszą zupełne bzdury, Lils. Tania rozrywka. Olej to i tyle. O mnie pierwszego tygodnia szkoły napisali, że jestem identyczny jak dziadek Potter — stwierdził James, nie podnosząc się z ławki.
— To akurat prawda... — skrzywiła się Lily
— Nie chodzi o to, czy to prawda, czy nie, tylko o to, że piszą w ogóle — żachnęła się Meredith. — Czy ktoś widział, aby kiedykolwiek pisali o mnie, Finniganie, czy o tym małym fajfusie z łódki? Nie. A to już nie pierwszy raz, kiedy pojawiasz się w prasie.
Lily poczuła narastającą frustrację. W domu nigdy nie czytała czarodziejskich gazet, bo nie czuła takiej potrzeby. Najważniejszych rzeczy i tak się dowiadywała – od rodziców, braci, albo sąsiadów. Teraz jednak przysięgła sobie, że jeszcze dziś zamówi prenumeratę „Proroka Codziennego". Nie pozwoli robić z siebie wariatki.
— Wcale się o to nie prosiłam — syknęła wściekle.
— Tak, ja to wiem, James wie, ale niektórzy, jak widać, dają się złapać na ten tani chwyt.
Siedziała sztywno, analizując słowa Meredith. Miała rację, tylko co można było z tym zrobić? Przecież nie będzie tłumaczyć każdemu, że wcale nie jest zachwycona wspominkami na swój temat w codziennej prasie, bo wyjdzie na kompletnego bufona...
— Mówię ci, nie przejmuj się tym — powtórzył James, wstając z miejsca i łapiąc swoją torbę. — Musimy iść na zajęcia, bo się spóźnimy. Co masz pierwsze?
Lily zerknęła na plan lekcji.
— Transmutację.
— Odprowadzić cię pod salę?
Przewróciła oczami.
— Za kogo ty mnie masz? Poradzę sobie. Do zobaczenia wieczorem.
James uśmiechnął się szeroko i poczochrawszy ją po włosach, odwrócił się w stronę schodów.
Machnęła im ręką na pożegnanie i skierowała się w lewo. Jej zegarek kieszonkowy wskazywał ósmą pięćdziesiąt. Przeklęła w duchu. Mimo tego, co powiedziała bratu, zupełnie nie miała pojęcia, w którą stronę powinna dalej iść. Posiadała wiele zalet, ale orientacja w terenie z całą pewnością nie była jedną z nich, w dodatku korytarze Hogwartu przypominały bardzo skomplikowany, poruszany magiczną energią labirynt. W końcu z opresji uratował ją jeden z prefektów Hufflepuffu, rysując na kawałku pergaminu prowizoryczną mapkę, jednak do klasy wpadła już dobre pięć minut po rozpoczęciu zajęć.
— Dzień doby panno Potter. Właśnie mówiłam o tym, jak bardzo cenię sobie punktualność na moich zajęciach — przywitała ją profesor Deprim.
Po sali rozbrzmiał śmiech. Lily zauważyła siedzącego w rogu Iana Ashvilla. Wydawał się bardzo zadowolony z zaistniałego stanu rzeczy. Poczuła, jak robi się czerwona. Od rodziców nie raz słyszała opowieści o poprzedniczce profesor Laury Deprim – Minerwie McGonagall i z tego co zdołała wywnioskować, obydwie kobiety były do siebie zaskakująco podobne oraz równie wymagające. Gorsza pod tym względem była podobno jedynie opiekunka ich domu – Septima Vector, ale Lily jeszcze przez kilka lat nie musiała przejmować się zajęciami z numerologii. Za to oficjalnie mogła uznać swoją pierwszą lekcję transmutacji za katastrofę.
Ze skruszoną miną wybąkała przeprosiny i usiadła na ławce obok Hugona.
— Zabłądziłaś? — wyszeptał, kiedy profesor Deprim zajęła się prezentacją ich pierwszego zadania - transmutacją zapałki.
Lily przytaknęła.
— Nauczę się drogi, nie jestem głupia. Potrzebuje tylko trochę czasu! — syknęła mu do ucha, bo widziała, że unosi oczy do góry i zaczyna kręcić głową z politowaniem.
Laura Deprim odwróciła się od zapałki, która teraz w magiczny sposób stała się srebrną, błyszczącą igłą. Lily po raz kolejny zrobiła skruszoną minę, ale wolała nie denerwować bardziej nauczycielki, więc przez całą lekcję siedziała cicho jak trusia, notując w zeszycie uwagi i podkreślając co ważniejsze rzeczy w podręczniku.
Po dziesiątej profesor Deprim ponownie zmieniła igłę w drewnianą zapałkę, po czym pożegnała ich, zadając obszerny esej o podstawach transmutacji niewielkich przedmiotów nieożywionych na za tydzień. Hugo jęknął, robiąc zbolałą minę.
— Już nam dowaliła...
Lily przytaknęła, równie przygnębiona. Wpakowała podręczniki do torby i już miała wstawać, gdy zobaczyła przed sobą wysoką sylwetkę nauczycielki.
— A pani, Panno Potter, z racji swojego spóźnienia, chciałabym, by napisała szczegółowo o zmianach, jakie zachodzą w przeobrażanych przedmiotach oraz zawarła wychodzące z tego wnioski w eseju. Minimum sześć stron pergaminu. Potrzebne książki można bez problemu znaleźć w bibliotece. Z pewnością się to pani przyda, bo będziemy od tego zaczynać kolejne zajęcia, a jaką mam pewność, że i tym razem się pani nie spóźni?
Lily zbladła, ale pokiwała prędko głową.
— Nie spóźnię — wydukała jeszcze, zanim ruszyła prędkim krokiem w stronę drzwi.
— Mam nadzieję, że reszta zajęć nie pójdzie mi tak tragicznie — mruknęła do Hugona, znalazłszy się już na korytarzu.
*
Gdy wieczorem opadła na kanapę w pokoju wspólnym, czuła jakby miała za sobą co najmniej trwający miesiąc mecz quiddicha, a nie jeden dzień zajęć. Chociaż na zaklęciach poszło jej całkiem nieźle, a profesor Slughorn nie mógł przestać zachwalać jej znajomości eliksirów, poranna transmutacja odcisnęła swoje piętno. Stwierdziła, że jeszcze pokaże profesor Deprim na co ją stać i napisze taki esej, że nauczycielce oczy wyjdą na wierzch. Obiecała sobie zacząć realizować ten plan jeszcze dziś, zgarnęła więc pergaminy, pióro oraz „Wprowadzenie do transmutacji dla początkujących" i odnalazła siedzącego przy kominku Hugona.
— Idziesz ze mną do biblioteki? Moglibyśmy razem napisać tę pracę dla Deprim.
— Och... — Hugo zrobił zmieszaną minę. — Już umówiłem się z chłopakami na partyjkę szachów. Zaczynamy za piętnaście minut...
Wskazał ręką stolik w rogu, na którym trzech pierwszorocznych Gryfonów rozkładało zaczarowaną szachownicę. Lily poczuła w piersi ukłucie zazdrości, nie dała jednak nic po sobie poznać, przybierając „w pełni rozumiejącą minę".
— Jeśli chcesz, to dołączę do ciebie później... — zaczął niepewnie, ale przerwała mu prędko.
— Nie, nie ma sprawy. Zapytam dziewczyn, może będą chętne. Bawcie się dobrze.
Uśmiechnęła się lekko, machnęła mu ręką i wbiegła po schodkach do dormitorium. Przecież nie mogła liczyć, że będzie go ciągać za sobą zawsze i wszędzie. To, że był jej kuzynem, nie oznaczało, że nie znajdzie w szkole swoich znajomych. To ona powinna stać się nieco bardziej otwarta. Z mocnym postanowieniem zmiany otworzyła drzwi sypialni.
W środku panował względny porządek. Grube zasłony wisiały na zdobionych karniszach, przysłaniając lekko uchylone okna. Na szerokich parapetach lokatorki pomieszczenia porozstawiały prywatne rzeczy, a cztery duże łóżka z baldachimami były zaścielone i zapełnione stosami poduszek. Na dwóch z nich siedziały dziewczyny – Jenna i Maria, o ile Lily dobrze zapamiętała. Plotkowały o czymś zawzięcie, lecz ucichły momentalnie, gdy tylko zorientowały się, że nie są same.
— Cześć... Tak sobie pomyślałam... może chciałybyście pójść ze mną do biblioteki, popisać eseje na transmutację? — wypaliła Lily prosto z mostu.
Dziewczyny spojrzały po sobie zaskoczone. Przez moment była pewna, że się nie zgodzą, że mają lepsze rzeczy do roboty niż nauka z praktycznie nieznajomą osobą, ale już po chwili ta z jasnymi włosami i pieprzykami na całej twarzy – Jenna, zaśmiała się wesoło, kiwając głową.
— Pewnie! Razem będzie raźniej!
*
Szła schodami złapana przez Jennę pod bok i odpowiadała na masę pytań. Głównie dotyczyły one Jamesa. Czuła się trochę zawiedziona, ale nie na tyle, by rezygnować z szansy zawarcia nowych przyjaźni. Już pierwszego wieczora, domyśliła się, że James musi być w Hogwarcie czymś w rodzaju legendy dla młodszych uczniów, a zwłaszcza uczennic. Była przekonana, że nie miałby nic przeciwko, gdyby wiedział, że jest głównym tematem rozmów pierwszorocznych Gryfonów, więc chętnie opowiadała przeróżne anegdotki z jego udziałem.
Maria prowadziła je, skręcając co raz to w prawo to w lewo, a Lily miała wrażenie, że krążą w kółko. Przypuszczenia te okazały się jednak zupełnie mylne, bo już kilka minut później zajmowały stolik przy oknie szkolnej biblioteki. A biblioteka Hogwartu robiła naprawdę ogromne wrażenie. Tysiące poukładanych tematycznie woluminów piętrzących się na regałach oznaczonych tabliczkami informującymi jakich dziedzin wiedzy dotyczą, sprawiały, że nie wiedziała gdzie podziać oczy. Wysokie lampy z abażurami w kształcie pękniętych od spodu bombek emanowały złotym światłem i nadawały miejscu przytulny klimat, a rzeźbione ławy oraz drewniane stoliki aż kusiły, by zasiąść przy nich na dłużej.
Lily przyniosła z półek przydatne według niej książki i ułożywszy je na środku blatu, zasiadła nad pustą kartką pergaminu. Przewertowała opasły tom Transmutacji przedmiotów martwych i zatrzymała się na rozdziale Transmutacja rzeczy o niewielkich rozmiarach, łapiąc pióro w dłoń. Jenna i Maria poszły za jej przykładem, ale już po chwili odsunęły na bok swoje kartki, rozprawiając tym razem o pierwszorocznych chłopakach. Analizowały szczegółowo wygląd oraz usposobienie każdego, a Lily bardzo żałowała, że nie jest w temacie. Właściwie nie przypatrywała się uczniom płci męskiej. Kojarzyła jedynie Hugona i Iana Ashvilla, przy czym tego drugiego wcale nie dlatego, że chciała. Milczała więc, od czasu do czasu tylko potakując, by dać wyraz temu, że słucha. Gdy dziewczyny zachwycały się właśnie jakimś Krukonem, Damianem Rosenbrattem, bibliotekarka - Pani Pince, stanęła przy ich stoliku z założonymi rękami.
— Ciszej! Biblioteka to nie miejsce na pogaduszki — syknęła wściekle.
Jenna i Maria zrobiły niezadowolone miny, pochylając się na powrót nad kartkami pergaminu, ale najwyraźniej nie miały zamiaru się uczyć, bo wytrzymały zaledwie kilka minut.
— Późno już się zrobiło — mruknęła Jenna, a Maria przytaknęła głową, dodając:
— Muszę jeszcze wziąć prysznic. Idziesz z nami?
Lily westchnęła. Nie zrobiła nawet połowy tego, co zamierzała.
— Zostanę jeszcze chwilkę. Spotkamy się w dormitorium — stwierdziła, uśmiechając się przyjaźnie.
Dziewczyny odwzajemniły gest i czmychnęły prędko, unikając wzroku Pani Pince.
Lily rozsiadła się wygodnie. Z jednej strony było jej przykro, że nie była w stanie swobodnie poplotkować i mogła wyjść na mało towarzyską. Z drugiej cieszyła się, że Gryfonki już poszły, bo wreszcie miała szansę w spokoju dokończyć rozpoczęty wątek. Otworzyła opasły tom Wiedzy transmutacyjnej i skupiła się na pracy.
*
— Zamykamy! — wysoki, donośny damski głos rozniósł się echem po pomieszczeniu.
Otworzyła oczy zdezorientowana. Rozejrzała się wokół, zdając sobie sprawę, że wciąż jest w bibliotece. Pani Pince stała przy swoim kontuarze wlepiając w nią wzrok.
— Zamykamy. Lepiej się pospiesz, bo zaraz cisza nocna — powtórzyła.
Lily spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Musiała przysnąć... Przeklęła w duchu, zrywając się na równe nogi. Wybiegła na korytarz, szukając wzrokiem drogi do wieży Gryffindoru. Poprzednio całą trasę prowadziła ją Maria, a ona była zbyt zajęta rozmową, by zapamiętać, którędy szły. Zacisnęła pięści i ruszyła w górę. Tego jednego była pewna. Dokoła było już zupełnie pusto. Pewnie nikt nie chciał ryzykować szlabanu w pierwszym tygodniu. Pognała w kierunku czwartego piętra, po czym skręciła w prawo przy ponuro wyglądającym gobelinie. Po przejściu kilkunastu metrów natrafiła na ścianę. Ślepy zaułek. Wycofała się i tym razem skręciła w lewo, ale dobrze wiedziała, że błądzi jak dziecko we mgle.
Po kilkunastu minutach poczuła narastającą panikę. Przysiadła na schodkach, aby się trochę uspokoić. Musiała tylko przypomnieć sobie jakieś punkty odniesienia. Setki uczniów przez lata dawały sobie radę. Czemu ona nie potrafiła? To nie mogło być takie trudne. Wzięła kilka głębokich wdechów i uderzyła dłońmi w policzki.
— Drugi dzień szkoły, a Potter już czeka na szlaban.
Uniosła wzrok. Dwa metry od niej stał wysoki blondyn. Gapił się na nią, mrużąc powieki i uśmiechając się kpiąco. Lily poczuła nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Czemu ze wszystkich ludzi to musiał być akurat on?
— A ty, to niby co? Sam wałęsasz się już po ciszy nocnej...
— Mam coś do załatwienia — mruknął zdawkowo. — Przynajmniej nie siedzę na podłodze z miną zbitego psa i nie biję się po twarzy.
— Zgubiłam się — westchnęła zrezygnowana. Jeśli chciała spędzić tę noc we własnym łóżku, a nie na kamiennej posadzce zamku, musiała na chwilę schować dumę do kieszeni. Najwyżej będzie się z niej nabijał do końca szkoły. Trudno. W tym momencie miała to w nosie.
— A gdzie armia Potterowych sługusów, z których tak słynie twój ród? Zawsze łazicie tłumnie, otaczając się wianuszkiem fanów.
Lily zrozumiała, że musiał mówić o wielbicielach Jamesa i Albusa. Przygryzła wargi podirytowana.
— Nie mam żadnych fanów i nie zamierzam mieć. W ogóle nie mam nikogo. Jestem tu nowa...
Chłopak uniósł brwi i wpatrywał się w nią jeszcze chwilę, po czym ruszył przed siebie.
— Tak się składa, że idę w tym samym kierunku co ty. Tylko mi nie przeszkadzaj — zawołał, nie odwracając się.
Lily zajęło moment zrozumienie tych słów. Wstała, otrzepując się prędko i pobiegła za nim.
Czuła się trochę zmieszana. Nie chciała ryzykować, że się zezłości i każe jej pójść w diabły, ale męczyła ją niezręczna cisza. Skoro zaproponował jej pomoc, nawet jeśli tylko przypadkiem, to nie mógł być przecież taki okropny. Postanowiła, że wypada się chociaż przedstawić.
— Tak w ogóle, to jestem Lily Potter — powiedziała, siląc się na najbardziej przyjacielski z przyjacielskich tonów.
— Wiem — mruknął, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Lily czekała cierpliwie, aż też powie swoje imię i nazwisko, ale najwyraźniej nie miał zamiaru tego robić, bo pauza przeciągała się bardzo długo. Westchnęła zrezygnowana. Z tyłu nie wyglądał tak strasznie, nie mógł zamrozić jej tym swoim stalowym spojrzeniem, więc wlepiła wzrok w jego plecy. Był szczupły, wyższy od niej i atletycznie zbudowany. Prawie białe włosy sterczały mu w nieładzie na wszystkie strony, a jasna koszula wystawała ze spodni. Wyglądał na o wiele mniej ułożonego, niż ostatnim razem.
— Już się spotkaliśmy — wypaliła Lily. Właściwie sama nie wiedziała dlaczego. — W pociągu.
— Ciężko zapomnieć. Walnęłaś mnie głową w klatkę.
— A ty byłeś bardzo nieuprzejmy, chociaż cię przeprosiłam.
Odwrócił głowę, spoglądając na nią z ukosa. Na jego twarzy znów zagościł ironiczny uśmieszek.
— Myślałem, że zrobiłaś to specjalnie. Nie wiedziałem jeszcze, że jesteś po prostu taką pierdołą.
— Ha?! Że co proszę?! — oburzyła się Lily, czując, jak znowu pieką ją policzki, tym razem ze złości. — Jestem bardzo zwinna. Może nie mam orientacji w terenie, ale świetnie latam na miotle, biegam nie wolniej niż moi bracia i umiem włazić na drzewa. Na pewno nie jestem żadną pierdołą.
Skrzyżowała ręce na piersi, czekając na kontratak. Nic takiego nie miało miejsca, więc prychnęła pogardliwie. Jeszcze nikt nie podał w wątpliwość jej zdolności fizycznych. Jak na swój wiek była naprawdę szybka i dobra w sportach. Gdyby tylko ten głupi blondas mógł to zobaczyć. Z pewnością zmieniłby zdanie. Zaczęła intensywnie myśleć nad jakimś wyzwaniem, które mogłaby mu rzucić, by udowodnić prawdziwość swych słów. Niestety, nie zdążyła nawet wybrać kategorii. Zamyślona zupełnie nie zauważyła znikającego schodka i uderzyła nogą w pustą przestrzeń, tracąc równowagę. Całe jej ciało przechyliło się do tyłu, by runąć na sam dół schodów, gdy w ostatnim momencie poczuła silną dłoń na swoim nadgarstku. Blondyn zgrabnym ruchem przyciągnął ją do siebie, ratując przed niechybnym upadkiem. W efekcie wylądowała nosem przy ostatnim zapiętym guziku jego koszuli. Znów poczuła ten przyjemny zapach bergamoty i zrobiło jej się podejrzanie gorąco.
Chłopak zwolnił uścisk.
— O tym właśnie mówiłem — mruknął jej do ucha.
Odskoczyła jak poparzona. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Z jednej strony czuła się potwornie upokorzona, a z drugiej odczuwała dziwną chęć potknięcia się raz jeszcze. Z jednej strony pragnęła kopnąć go w piszczel, a z drugiej znów znaleźć się tak blisko. Miała wrażenie, że zaczęła się pocić. Czyżby aż tak zmęczyło ją wspinanie się po schodach?
Ogarnij się, Lily! — zganiła się w duchu.
Chłopiec wciąż stał obok wpatrując się w jej twarz, co wcale nie pomagało. Miała wrażenie, że on zaraz wybuchnie śmiechem, a wtedy ona zapadnie się pod ziemię. Zamiast tego westchnął, od niechcenia wskazując ręką wielki portret pulchnej kobiety zawieszony na ścianie.
— Wchodzisz, czy będziesz tak stać i się na mnie gapić?
Zdziwiona spojrzała na Grubą Damę, która robiła teraz dwuznaczne miny w ich kierunku. Trafiła na miejsce. W końcu. Powinna skakać do góry z radości, ale z niewiadomego powodu wcale nie było jej już tak śpieszno do łóżka. Stwierdziła jednak, że okazanie tego, byłoby najgłupszym, co mogłaby zrobić. Podeszła więc prędko do obrazu i szepnęła Damie hasło do ucha.
— Dobranoc — mruknęła na odchodne, przełażąc przez dziurę w ścianie. — Jeszcze ci udowodnię, że nic o mnie nie wiesz...
Zanim portret ponownie zakrył przejście, zdążyła usłyszeć melodyjny, chłopięcy śmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top