2. Czy Gryffindor jest tym, czego pragniesz?
Przy płocie odgradzającym stację od piaszczystej drogi spotkała Hugona. Był cały blady i wyglądał, jakby zjadł coś bardzo niestrawnego.
— Zaraz zwymiotuję z nerwów — wybełkotał, łapiąc się za brzuch.
— Też się stresuję... — jęknęła, zresztą zgodnie z prawdą.
Przez drogę, dzięki Jamesowi i jego znajomym, zdążyła nieco zapomnieć o zbliżającej się ceremonii przydziału, ale teraz wizja wystąpienia przed całą szkołą wróciła ze zdwojoną siłą, przyprawiając ją o nerwowe skurcze w okolicy żołądka.
— A wcale nie wyglądasz... — mruknął młody Weasley, krzywiąc się jeszcze bardziej. — Myślałem, że znajdziemy się w pociągu, ale w końcu skończyłem w przedziale Rose. Wszyscy jej kumple to jacyś kujoni...
Lily oczyma wyobraźni widziała, jak Hugo przez kilka godzin słucha o pracach domowych i napiętych planach lekcji, blednąc z każdą minutą coraz bardziej. Poklepała kuzyna pocieszająco po ramieniu, jednak postanowiła nie zaczynać kolejnego tematu. Miała nieodparte wrażenie, że mówienie sprawia mu szczególną trudność i może przyczynić się do zwrócenia tuzina czekoladowych żab, które wujek Ron z pewnością spakował synowi w tajemnicy przed ciotką Hermioną.
Resztę drogi przeszli więc w milczeniu. Lily podziwiała otaczającą ją naturę i przyglądała się pozostałym pierwszoroczniakom. Niektórzy wyglądali podobnie do Hugona, jednak większość szeptała między sobą podekscytowanym głosem. Zastanawiała się, kto z nich będzie dzielił z nią pokój wspólny, dormitorium, kto będzie siedział obok przy stole. No i czy ktoś z nich zostanie jej przyjacielem. Miała nadzieję, że tak. Machinalnie wygładziła spódniczkę i przygryzła wargi, czując rosnące napięcie.
Zatrzymali się na brzegu sporego jeziora, które z jednej strony otaczały bezkresne błonia, z drugiej gęsty las. Na samym końcu, po drugiej stronie ciemnej wody, widać było wielki zamek z licznymi wieżyczkami. W środku musiało już tętnić życiem, bo z wielu okien emanowało ciepłe, żółte światło.
— Oto wasz transport, dzieciaki. Ładujcie się — zachrypiał wesoło Hagrid, wskazując im zacumowane nieopodal niewielkie łódeczki z przyczepionymi doń lampami.
Z wielu gardeł wydobył się pisk, w zależności od właściciela — radości bądź przerażenia.
— Wszystko w porząsiu, maluchy? — Tym razem zwrócił się bezpośrednio do Lily i Hugona, którzy już ustawili się w kolejce do jednej z łódeczek.
Lily przytaknęła, trochę zbyt energicznie, a Hugo wydał z siebie jęk, który prawdopodobnie miał oznaczać „tak". Hagrid zrobił strapioną minę i poklepał ich po plecach.
— Zobaczycie, będzie super. Spodoba się wam.
*
Łódki sunęły po tafli jeziora prawie bezszelestnie. Lily sięgnęła dłonią w kierunku wody i zanurzyła koniuszki palców, kątem oka obserwując towarzyszy podróży. Prócz jej kuzyna była ich dwójka – chłopak i dziewczyna. On wyglądał na znudzonego a ona na onieśmieloną. Hugo nadal milczał jak zaklęty, więc Lily doszła do wniosku, że jedynie ona może przerwać niezręczną ciszę. Skarciła się w duchu — przecież jeśli chciała znaleźć przyjaciół, musiała być choć trochę towarzyska.
— Piękna okolica, prawda? — wypaliła pierwsze, co przyszło jej do głowy.
Hugo spojrzał na nią jak na wariatkę, ale dziewczyna pokiwała głową, uśmiechając się lekko. Lily, trochę ośmielona jej gestem, postanowiła kontynuować:
— Moi bracia sporo mi opowiadali o tym miejscu, ale pierwszy raz widzę je na własne oczy, a to zupełnie co innego. Jestem Lily Potter, a to mój kuzyn, Hugo Weasley.
Hugo uniósł lekko rękę, ale zaraz z powrotem przycisnął ją do brzucha.
— A ja Emma Dron — wypaliła dziewczyna, rozluźniając się zupełnie. — Zazdroszczę ci, u mnie w rodzinie nikt nie jest magiczny. To wszystko to dla mnie absolutna nowość.
Chłopak siedzący obok niej prychnął ostentacyjnie. Emma posłała mu pytające spojrzenie, ale nawet nie raczył obrócić się w jej stronę. Lily postanowiła udawać, że tego nie usłyszała.
— Nie przejmuj się. Wszyscy mówią, że w Hogwarcie jest ekstra. Niezależnie od tego, czy masz rodziców czarodziei, czy nie.
Chłopak prychnął ponownie. Lily zmierzyła go wzrokiem. Miał dłuższe, czarne włosy i zadarty nos. Oczyma wyobraźni już widziała srebrno-zielony krawat na jego szyi. Nie miała bowiem wątpliwości, czym spowodowana była jego reakcja. Normalnie ignorowałaby istnienie takiego typka, ale tym razem chodziło o zrobienie dobrego pierwszego wrażenia.
Zebrała w sobie pokłady całej odwagi.
— No i czemu tak parskasz jak prosiak? Bawi cię to? — zapytała.
Wyszło o wiele głośniej, niż planowała, uczniowie z sąsiednich łódek odwrócili się z ciekawością w ich stronę. Przeklęła w duchu. Była spokojną osobą i nie nawykła do utarczek słownych. Z widzami. Pierwszego dnia szkoły. Poczuła, jak pocą jej się dłonie, ale zachowała pokerową twarz.
Hugo wpatrywał się w nią oczami wielkimi jak denka od butelek. Prychający chłopak uniósł brwi, obracając się do niej przodem.
— Bawi? Trochę. Bardziej jestem załamany waszym, jakże doborowym, towarzystwem. Mała celebrytka, Weasley i mugolak. Czy można trafić na gorszy zestaw?
Lily poczuła, jak serce zaczyna walić jej coraz prędzej. „Mała celebrytka"? Poważnie ktoś ją tak nazwał? Mimowolnie przypomniała sobie słowa Albusa. Czy to możliwe, że miał rację? Prędko odgoniła od siebie te myśli. Teraz nie chodziło o nią. Musiała bronić honoru nowej koleżanki.
— Gorszy zestaw? Wystarczy jeden bufon, propagujący hasła czystej krwi, który nawet wśród swoich nie ma kolegów — syknęła, wpatrując się w ciemne oczy chłopaka, ale ten tylko się zaśmiał.
— Poznałem już kilka fajnych osób, jeśli do tego pijesz.
— To czemu nie siedzisz z nimi w łódce?
— Bo chciałem płynąć z tobą. Byłem ciekaw, jaka jesteś. — Uśmiechnął się złośliwie, mrużąc oczy.
Hugo dostał nagłego ataku kaszlu, Emma spoglądała zdezorientowana to na rudą, to na czarnowłosego, a Lily wmurowało. Nie była przygotowana na taką odpowiedź. Zobaczyła, jak chłopak pochyla się i otwiera usta, by wyszeptać tuż nad jej uchem:
— I wiesz co? Jesteś beznadziejna.
Zdążyła zrobić pełen wdech i wydech, nim w pełni dotarło do niej znaczenie tych słów. Zacisnęła pięści, powstrzymując łzy. Wiedziała, że nie powinna przejmować się obelgą jakiegoś nieznajomego, niewychowanego dzieciaka, ale to był jej pierwszy dzień w szkole. Tak bardzo chciała, aby było przyjemnie. Ze złości pomieszanej z bezsilnością zapragnęła uderzyć tego małego, brzydkiego chłopaka ze sterczącym nochalem. Chciała zrobić mu krzywdę. Chciała, żeby go bolało. Już miała brać zamach ręką, gdy uprzedził ją Hugo. Poderwał się na równe nogi i odepchnął chłopaka tak, że tamten opadł z powrotem na swoje miejsce.
— Jeszcze jedno słowo, a będziesz się taplał w tym jeziorze do rana.
Czarnowłosy zaśmiał się kpiąco i wskazał palcem przestrzeń za plecami Lily i Hugona.
— Trochę na to za późno.
Kuzynostwo odwróciło się we wskazanym kierunku. Łódki cumowały właśnie do brzegu. Zaledwie kilkanaście metrów dzieliło ich od olbrzymiego, kamiennego zamku, który z bliska wyglądał nie mniej majestatycznie niż z oddali. Grube mury zdawały piąć się w górę bez końca, by zniknąć gdzieś wysoko w chmurach.
Chłopak sprawnie wyskoczył na brzeg i nie czekając na ich reakcję, ruszył w stronę bramy wejściowej.
Hugo skrzywił się, ale sam również wyskoczył na ląd. Najwyraźniej adrenalina zrobiła swoje, bo jego twarz stopniowo odzyskiwała naturalny koloryt.
— Skąd biorą się takie pajace? — zapytał, marszcząc nos.
Lily zacisnęła pięści, na usta cisnęły jej się same niecenzuralne słowa, za które zapewne dostałaby od matki tygodniowy szlaban na czekoladowe ciastka.
— Nawet nie chcę wiedzieć — warknęła, z całych sił powstrzymując się przed dodaniem kilku epitetów.
Hugo złapał ją i Emmę za ramiona i pomógł im wygramolić się z łódki.
— Racja. Zresztą, jeszcze będziemy mieli okazję się odgryźć. A tymczasem, komu w drogę, temu czas. Nie wiem jak wy, ale ja chcę to już mieć za sobą...
*
Wielka Sala naprawdę robiła wrażenie. Nad czterema długimi, ustawionymi równolegle stołami unosiło się rozgwieżdżone sklepienie. Wyglądało, jakby zostało wykonane ze szkła i ukazywało to samo niebo, które majaczyło wysoko nad zamkiem, jednak Lily wiedziała, że jest zaczarowane, a nad wielką salą nie znajdowała się wielka przestrzeń podwórza, a kolejne zamkowe pomieszczenia. Dziesiątki uczniów siedziały przy stołach swoich domów, dumnie przyozdobionych w barwy Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu lub Slytherinu. Większość z nich zajęta była rozmowami, ale niektórzy machali przyjaźnie do pierwszaków, próbując dodać im otuchy.
Zatrzymali się przed podwyższeniem na końcu sali, na którym, oprócz miejsca dla nauczycieli i dyrektora, ustawiono taboret z Tiarą Przydziału. Setki lawirujących w powietrzu świec oświetlało twarze zebranych.
Profesor Flitwick powoli podszedł do mównicy. Omiótł wzrokiem Wielką Salę, ale panujący gwar nie ustawał. Skierował różdżkę w kierunku swojej szyi i chrząknął znacząco. Dźwięk przetoczył się echem po całym pomieszczeniu i w przeciągu kilku sekund zapanowała zupełna cisza. Dyrektor uśmiechnął się pod nosem i ułożył ręce na brzuchu.
— Witam was kolejnego roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieję, że będzie to dla nas wszystkich czas sprzyjający rozwojowi wiedzy i przyjaźni, że będzie to rok, którego nikt z nas nie będzie żałował, okres, z którego będziemy dumni — powiedział głosem spokojnym, lecz stanowczym. — Pamiętajmy także o tym, że musimy dbać o siebie nawzajem i o swoje bezpieczeństwo. Z tego względu nasz woźny, Argus Filch, prosił, bym przypomniał, że wstęp do Zakazanego Lasu jest absolutnie zabroniony. Niektórzy z was wiedzą, czym grozi zignorowanie tego zakazu.
Zrobił pauzę i spojrzał znacząco w stronę stołu Gryffindoru. Kilkoro uczniów starszego roku zaśmiało się, patrząc na swoich, robiących pełne skruchy miny, kolegów.
— Skoro wszystko jest jasne, to nie przedłużając, zacznijmy ceremonię przydziału! — Skinął ręką w stronę taboretu z tiarą i skierował się w stronę stołu, aby zasiąść przy nim z resztą nauczycieli.
Po kilku sekundach tiara przydziału drgnęła, a na gładkim dotychczas materiale pojawiła się szczelina przypominająca usta, z której wydobył się melodyjny głos. Wśród pierwszaków zapanowało poruszenie. Lily aż podskoczyła z wrażenia. Chociaż nie raz słyszała o magicznym kapeluszu śpiewającym szkolną pieśń, której słowa zmieniały się każdego roku, zobaczenie i usłyszenie tego na żywo było absolutnie niesamowitym doświadczeniem.
Gdy hymn dobiegł końca, pierwszoroczniacy ustawili się w rzędzie. Zgodnie z instrukcjami mieli czekać aż ich imiona i nazwiska zostaną wywołane, po czym podejść do taboretu, założyć na głowę tiarę, poczekać na jej werdykt i skierować się w stronę stołu wyznaczonego domu. Brzmiało prosto, ale Lily i tak obawiała się, że potknie się o stopień i wywali na oczach całej szkoły, albo co gorsza, że będzie siedziała na stołku tak długo, że wszystkim znudzi się czekanie i wygonią ją z powrotem do domu.
— Ian Ashvill!
Chłopak z ciemnymi włosami i zadartym nosem, ten sam, który siedział z nią w łódce i perfidnie upokorzył, wystąpił z rzędu i pewnie ruszył przed siebie. Kapelusz ledwie dotknął jego głowy.
— Slytherin! — Wrzasnęła tiara. Przy stole z prawej strony rozległy się gromkie brawa.
Do teraz Lily nie obawiała się werdyktu tiary. Była święcie przekonana, że trafi do Gryffindoru, tak samo jak jej bracia, rodzice i dziadkowie. W chwili obecnej zaczęły ją jednak nachodzić wątpliwości. Co będzie, jeśli stanie się inaczej? Słyszała przecież historie o tym, że ktoś, kogo rodzina od pokoleń uczyła się w jednym domu, zostawał przydzielony zupełnie gdzie indziej. Chociażby przyjaciel jej dziadka, Syriusz Black, którego wszyscy krewni lądowali w Slytherinie, jako jedyny został uczniem Gryffindoru. Co by było, gdyby nagle ona, zamiast do Gryffindoru, została przydzielona do Slytherinu? Pomyślała o swojej ukochanej, choć przyszywanej, ciotce, Andromedzie. O Severusie Snape, o którym ojciec opowiadał im wiele historii. Kiedyś nawet zastanawiała się, oczywiście czysto hipotetycznie, czy nie byłoby fajnie przywdziać barwy inne niż czerwono-złote, ale mimo to...
Spojrzała w stronę Iana Ashvilla. Nie chciała przez siedem kolejnych lat dzielić z nim pokoju wspólnego. Nie chciała rozstawać się ze swoimi braćmi, z Hugonem...
— Lana Pasteur!
Dziewczynka o jasnych włosach wystąpiła z tłumu pierwszaków. Lily poczuła, jak pocą jej się dłonie, a serce bije jak szalone. Dotarli już do litery P. Lada moment nadejdzie jej kolej. Słyszała jak stojący obok Hugo, klnie pod nosem. Jego twarz znów była biała jak papier. Brzuch zaczął ją boleć niemiłosiernie, a zjedzona na śniadanie owsianka dawała o sobie znać w bardzo nieprzyjemny sposób.
— Lily Potter!
Spojrzała na Hugona. Zamarł z otwartymi ustami.
— Zobaczymy się przy stole Gryfonów — szepnęła, by dodać odwagi sobie i jemu.
Musiała wziąć się w garść. Jeśli przerażała ją głupia czapka, to jak miała poradzić sobie w przyszłości z prawdziwymi problemami?
Wzięła głęboki oddech i ruszyła powoli w stronę taboretu, skupiając się na tym, by nie upaść. Setki oczu wpatrzone było prosto w nią. Usiadła na krześle, szukając wzrokiem Jamesa. Siedział otoczony znajomymi, uśmiechając się do niej szczerze i szeroko. Poczuła ciepło zalewające klatkę piersiową. Kilka miejsc dalej zauważyła Albusa. Wydawał się nieobecny myślami. Na ławce obok niego nie było nikogo. Musiała się nim zaopiekować. Przynajmniej póki nie dojdzie do siebie.
Nie ma się czego bać, pomyślała, wkładając tiarę przydziału.
— Mała Lily Potter! — usłyszała nieznajomy głos w swojej głowie.
— Dzień dobry — wydukała głupio.
—Hmmm... Jesteś zdenerwowana. Czego się boisz, mała Lily?
— Że nie trafię do Gryffindoru. — Stwierdziła, że nie ma sensu kłamać, komuś, kto siedzi w jej umyśle.
— A chcesz tam trafić, bo naprawdę tego pragniesz, czy dlatego, bo twoi bracia tam trafili?
Milczała przez chwilę, zaciskając dłonie na taborecie.
— Bo naprawdę pragnę być z bliskimi.
— Hahahaha! — Głos zaśmiał się donośnie. — Sprytna z ciebie dziewuszka! Powiedziałabym ci, że to domena innego domu, ale wydaje mi się, że ty doskonale o tym wiesz.
Lily przełknęła głośno ślinę. Serce waliło jej jak oszalałe.
— Sprytna, ale też odważna — ciągnął głos — chociaż sama nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo. Żałuję, że kolejny Potter odrzuca moją propozycję, ale doceniam twoją szczerość. Nie zrobię czegoś, wbrew woli przyszłego ucznia, niech będzie zatem... Gryffindor!
Ostatnie słowo wykrzyczała już na głos.
Przy stole po lewej stronie rozległy się brawa i krzyki radości. Lily odłożyła tiarę, czując, jak jej ciało zalewa fala ulgi. Podbiegła do Jamesa i Meredith, którzy rzucili się na jej szyję, skandując: Lily! Lily!
— Ale żeś długo tam siedziała. Chociaż to i tak nic, w porównaniu z Albusem. Myśleliśmy wtedy, że ktoś rzucił Aresto Momentum, bo z dziesięć minut trwał sztywno na tym taborecie — wypalił James, targając siostrę po włosach.
Lily kątem oka zobaczyła, że Albus nie ruszył się z miejsca. Wyswobodziła się z objęć piątoklasistów i usiadła obok niego.
— Gratulacje — mruknął, ledwo odrywając wzrok od drewnianego blatu.
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko. Chciała z nim porozmawiać, dodać otuchy, ale ceremonia przydziału nadal trwała, a do wystąpienia został właśnie wywołany Hugo. Zacisnęła kciuki pod stołem, jednak nie musiała ich długo trzymać, bo wysłanie Weasleya do Gryffindoru zajęło tiarze przydziału dosłownie trzy sekundy. Zszedł z podwyższenia z uśmiechem ulgi i skierował się w stronę kuzynki. Po drodze dopadła go Rose. Lily słyszała, jak krzyczy zirytowany: „Czego się tak podniecasz?! To było oczywiste!". Przewróciła oczami.
Ostatni uczeń Uron Zabini został przydzielony do Slytherinu. Na drugim końcu sali ponownie zabrzmiały brawa. Uczniowie w czarno-zielonych szatach poklepywali Zabiniego po ramieniu.
— Myślisz, że dobrze wybraliśmy? — zapytała brata.
Albus omiótł wzrokiem stół Ślizgonów i wzruszył ramionami. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale w tym momencie Hugo opadł głośno na ławkę obok niego.
— Ależ jestem głodny! — krzyknął, usadawiając się wygodnie. — Zjadłbym hipogryfa z kopytami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top