2.3. Zaginiony pamiętnik
— Nie ma mowy! Nie wierzę w to! — parsknął Hugo, usadawiając się wygodniej na jednym z siedzeń w pociągu Hogwart Express. Odgarnął brązowe włosy z opalonego czoła i pokręcił z niedowierzaniem głową.
Jechali już ponad dwie godziny, jednak przez większość czasu przez ich przedział przewijała się masa osób: Jenna, Maria, Rose z Katrin, znajomi Jamesa, sam James, a nawet Albus. Dlatego dopiero teraz, kiedy została sama z Hugonem i Jerrym, Lily opowiedziała przyjaciołom o podsłuchanej na dachu rozmowie jej ojca z Ministrem Magii.
— A mi się wydaje, że to całkiem prawdopodobne... — zamyślił się Jerry. — Ministerstwo twierdzi, że jest w stanie poradzić sobie z każdym przypadkiem zaobserwowania magii przez mugoli, a z drugiej strony od lat traktuje ich jak idiotów, nie uważacie, że to trochę dziwne?
— A więc myślisz, że gość miał styczność z czarodziejami, czarami, czy czymkolwiek, ale nikt nie wymazał mu tego z pamięci? — mruknął Hugo, podnosząc nieco głos, bo z korytarza zaczęły dobiegać jakieś krzyki i piski. — Mocno naciągane, stary. Nawet jeśli masz rację, to jakim cudem dotarł do prawdziwych czarodziei i przeciągnął ich na swoją stronę, jak zinfiltrował niedostępne dla mugoli Ministerstwo, Hogwart...?
Jerry wzruszył ramionami.
— Tego nie wiem. Ale myślę, że jeśli ktoś jest wystarczająco inteligentny i zdeterminowany, to wszystko jest możliwe...
— Słuchajcie — wtrąciła Lily, unosząc głos. Wrzaski dochodzące z korytarza z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. — Może to i ślepy trop, ale chyba lepszy rydz niż nic. Moglibyśmy się temu przyjrzeć trochę bliżej, poszukać w gazetach jakichś wzmianek o kontakcie mugoli z czarodziejami, czy coś...
— Dobry pomysł. — Jerry z aprobatą pokiwał głową. — Zacznę już dziś, jak tylko dojedziemy na miejsce.
Hugo przewrócił oczami. Pisk na korytarzu stawał się pomału nie do wytrzymania. Na domiar złego dołączył do niego tupot co najmniej kilku par butów.
— Wiesz, że to nie będzie takie proste, co? Trzeba zebrać masę starych egzemplarzy, wątpię, aby wszystko było dostępne w bibliotece, no i ... NA MERLINA, KTO TO SIĘ TAK WYDZIERA!?
Ostatnie słowa rzucił w eter, machając z podenerwowaniem rękami.
Sekundę później, jakby w odpowiedzi, wejście do ich przedziału otworzyło się z impetem, a do środka wparował Ian Ashvill z szerokim uśmiechem na ustach. Przez krótką chwilę lustrował wzrokiem wnętrze, po czym jednym ruchem zasunął drzwi i niczym pająk wdrapał się na półkę bagażową.
— Można wiedzieć, co robisz? — mruknął zrezygnowanym tonem Jerry, obserwując, jak Ian zwija się w kulkę między wielką, kwiecistą walizką Lily, a granatową torbą podróżną Hugona.
— Jakby ktoś pytał - nie ma mnie tu — odpowiedział Ashvill, nakrywając się szczelnie czarną szatą, którą Lily przygotowała sobie wcześniej do przebrania.
— Ha?! Ciekawe, czemu mielibyśmy cię kryć? — żachnął się młody Weasley. — Nawet nie jesteśmy...
Przerywał w połowie, bo drzwi do ich przedziału znów się otworzyły, ukazując tym razem grupkę uczniów trzeciego roku. Wszyscy mieli ubrania ubrudzone dziwną, żółtą mazią, wściekłe miny i dyszeli ciężko.
— Widzieliście Ashvilla? — wysapał ten na przedzie, najbardziej umazany niezidentyfikowanym płynem. Część skapywała mu z nosa na koszulkę.
Przez moment zapanowała gęsta, niezręczna cisza, przerywana jedynie szybkimi oddechami stojących w progu nastolatków oraz rytmicznym stukotem pociągowych kół. W końcu Jerry westchnął lekko, kręcąc głową.
— Niestety, nie widzieliśmy.
— Przykro nam.
— W razie czego, damy wam znać.
— Taaa... dzięki — mruknął zrezygnowany chłopak i zrobiwszy poważną minę, dał reszcie sygnał do wycofania się.
Kilka sekund później Lily, Hugo i Jerry znów zostali sami. No, prawie sami.
— Zabiję cię, Ashvill... to był pierwszy i ostatni raz, rozumiesz? — warknął Hugo, rzucając samorozciągającymi się żelkami w kierunku zwiniętej pod czarnym płaszczem kulki.
Ian odchylił delikatnie materiał, łypiąc na nich czarnym jak smoła okiem. Powoli wystawił rękę, wymacał nią żelka i włożył go sobie do ust.
Lily zasłoniła rękami twarz, tłumiąc śmiech. Z jednej strony żałowała, że była cokolwiek winna temu szalonemu, wychudzonemu Ślizgonowi. Z drugiej, chociaż powinna współczuć biednym, oszukanym trzecioklasistom, cała ta sytuacja niezmiernie ją rozbawiła. Jerry również zachichotał, nieudolnie tłumiąc to kaszlnięciem.
— Poważnie? — parsknął Hugo, patrząc na nich z niedowierzaniem. — Bawi was to?
— Troszkę...
— No dobra, może to jest odrobinę zabawne, ale tylko ODROBINĘ... Na Merlina, Lily, czy ty płaczesz ze śmiechu?!
Lily nie była w stanie odpowiedzieć. Krztusiła się, próbując otrzeć zbierające się w kącikach oczu łzy rozbawienia. Po raz kolejny wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić.
— Przepraszam... dostałam... głupawki... Ale widzieliście jego minę...? Wyglądał... jak.. dynia... — Nadęła policzki i wytrzeszczyła oczy, kiwając się na boki.
Jerry złapawszy się za brzuch, zgiął się wpół. Hugo wciąż z niedowierzaniem kręcił głową, ale coraz trudniej było mu ukryć poszerzający się uśmiech.
Ogólną wesołość przerwał dopiero dźwięk rozsuwanych ponownie drzwi do przedziału. Cała trójka zamarła, oczekując widoku grupy brudnych, nadymanych, wściekłych nastolatków, przeklinających ich za paskudne i niekoleżeńskie zachowanie. Nic takiego jednak nie nastąpiło, ponieważ w wejściu stanęła jedynie wysoka, szczupła brunetka, ubrana już w kompletną szatę Slytherinu.
— Emilly! — wypaliła zaskoczona Lily.
— Hej Liluś, hej chłopcy. — Dziewczyna uśmiechnęła się, przytulając na powitanie każdego z nich. — Zajmę wam tylko chwilę. Mam prośbę... właściwie Helen ma...
Przerwała, machając zachęcająco ręką w kierunku drzwi. Z głębi korytarza wyłoniła się kolejna dziewczyna, równie wysoka i szczupła, choć z krótkimi jak u chłopca włosami. Kiwnęła im niepewnie głową i speszona usiadła na wolnym miejscu.
— Pomyślałam, że moglibyście nam pomóc — powiedziała Emilly, patrząc zachęcająco na Helen.
Krótkowłosa ślizgonka zarumieniła się, odchrząknęła i wbiła wzrok w swoje buty.
— Em opowiadała mi, że bez niczyjej pomocy znaleźliście drogę do uwięzionych przez porywaczy ludzi, że jesteście odważni i można wam zaufać. Chodzą też słuchy, że... że macie rzeczy, dzięki którym znacie różne przejścia w szkole, możecie stać się niezauważalni i że znaleźliście legendarny amulet, który doprowadzi was do każdego celu...
Lily zrobiła głupią minę, nie bardzo wiedząc, czy Helen mówi poważnie, czy się zgrywa. Wciąż będąc w lekkim szoku, popatrzyła po chłopakach, szukając potwierdzenia, że nic jej się nie przesłyszało. Hugo w pełnym skupieniu mrużył lekko oczy, ale Jerry wyglądał na równie zagubionego co ona.
O ile na upartego można by uznać ją za odważną i godną zaufania, chociaż Albus pewnie by się z tym kłócił, o tyle reszta tych rzeczy była jednym wielkim stekiem bzdur. Znała jedno jedyne tajemnicze przejście — do Hogsmeade, ale tylko w teorii, bo w praktyce nigdy z niego nie korzystała. W dodatku znała je wyłącznie dlatego, że kiedyś James kazał jej stać na czatach z mapą Huncwotów w ręku, podczas gdy on przenosił kremowe piwo na imprezę z okazji wygranego meczu quidditcha. Peleryna niewidka należała do zaborczego Albusa i nie było nawet cienia szansy, aby się nią z kimkolwiek dzielił. Natomiast Amulet Tropiciela od kilku miesięcy leżał bezpieczny w Biurze Bezpieczeństwa.
Już otwierała usta, by złożyć obszerne sprostowanie, ale Hugo nadepnął jej butem na stopę.
— Tak, tak. To wszystko prawda — stwierdził, kiwając z powagą głową.
Jerry zakasłał, posyłając Lily zdezorientowane spojrzenie.
— Naprawdę?! To cudownie! — prawie krzyknęła Helen, a w jej oczach pojawił się błysk nadziei. — Bo widzicie, mam pewien problem... Od kilku miesięcy pisałam pamiętnik, znajdowały się w nim różne rzeczy, często dość... intymne zapiski, takie, których nie chciałabym nikomu pokazywać. Niestety, tuż przed wyjazdem na wakacje zniknął... Szukałam wszędzie, bez skutku. W końcu uspokoiłam się, myśląc, że wpakowałam go do torby i zaległ gdzieś pod ubraniami, jednak w domu okazało się, że nigdzie go nie ma. Boję się, że zostawiłam go gdzieś, że ktoś znajdzie go przede mną i przeczyta...
Przygryzła wargi i zacisnęła złączone na kolanach dłonie, wpatrując się w trójkę drugoklasistów, jakby byli jej jedyną nadzieją.
— Proszę... błagam... pomóżcie mi go znaleźć! W zamian na pierwszej wycieczce do Hogsmeade kupię wam wielkie wyprawki z Miodowego Królestwa. Co tylko zechcecie!
Serce Lily zadrżało. Poczuła się naprawdę poruszona. Co, gdyby ona zapisywała swoje najgłębsze sekrety, a te trafiłyby w niepowołane ręce? Na samą myśl zrobiło jej się gorąco. Chociaż nie miała żadnych z wymienianych przez Helen magicznych przedmiotów, postanowiła znaleźć ten głupi pamiętnik za wszelką cenę. Po prostu chciała to zrobić — bez żadnych dodatkowych nagród.
— Nie potrzeb... — zaczęła z wypiekami na twarzy, ale Hugo ponownie nadepnął jej butem na stopę, niszcząc cały podniosły nastrój.
— Umowa stoi. Pod warunkiem, że w tej wyprawce będą lukrowe pałeczki. — Kiwnął głową i niczym jakiś Don Corleone z poważną miną wyciągnął rękę.
— Oczywiście! Tak się cieszę! — wypaliła Helen, potrząsając energicznie dłonią młodego Weasleya, po czym cała w skowronkach rzuciła się, by wyprzytulać Emilly.
Gdy tylko radosne Ślizgonki zniknęły za drzwiami, Jerry obrzucił Hugona zdegustowanym spojrzeniem.
— Wiesz, czasami mam wrażenie, że cię w ogóle nie znam...
— No przecież znajdziemy ten jej pamiętnik i wszyscy będą szczęśliwi — prychnął młody Weasley, wywracając oczami.
— Lukrowe pałeczki... Bez serca... — jęknęła Lily, przymykając powieki i kręcąc głową. — Gdzie się podziało twoje sumienie?
— Przesadzacie. Sami śmialiście się z tych trzecioklasistów! Ashvill, powiedz im coś!
Z bagażowej półki dobiegł cichy szelest, a chwilę później czarna szata Lily opadła na podłogę.
— No — mruknął Ian, zwisając głową w dół, niczym nietoperz — ja tam jestem z was dumny.
*
Jeśli Lily myślała, że entuzjazm Hugona związany z odszukaniem pamiętnika minie po kilku dniach, srogo się pomyliła. Przez cały pierwszy tydzień ich pobytu w Hogwarcie ciągał ją ze sobą po szkole, każąc sprawdzać każdy, nawet najmniejszy zakamarek. Nie łudziła się, że było to spowodowane dobrocią jego serca, bo nawet przez sen gadał o Miodowym Królestwie, a obok notatek z transmutacji malował cukierki i lukrowe pałeczki.
Jerry był poniekąd zwolniony z obowiązku poszukiwań, ponieważ zgodnie z obietnicą cały swój wolny czas spędzał na wertowaniu starych czasopism. Część z nich zalazł w zbiorze biblioteki Hogwartu, część zamówił listownie w Biurze Prasowym Czarodziei. Jak się później okazało, było tego tak dużo, że Lily wątpiła, aby do końca roku zdążyła przeczytać choć połowę. Na szczęście mózg Jerry'ego lepiej weryfikował dane w tekście i już drugiego tygodnia szkoły stos przeanalizowanych gazet był zadziwiająco wysoki.
— Coś nowego? — zapytała z nadzieją, gdy po kolacji zasiedli w ciepłym, przytulnym pokoju wspólnym Gryffindoru.
Jerry pokręcił głową, nie odrywając oczu od czarno-białego wydania Proroka Codziennego z marca ubiegłego roku.
— Właściwie dopiero zacząłem. Eseje Slughorna uziemiają mnie na godziny... już zdążyłem zapomnieć jaki on bywa wymagający...
— Jeśli chcesz, mogę ci pomóc, ten o Eliksirze Uzdrawiającym poszedł mi całkiem szybko — zaoferowała.
— Lily! Chyba się zapominasz! — krzyknął Hugo, który niczym duch pojawił się nagle obok nich. — Mamy coś ważnego do zrobienia, a czas ucieka!
— Poświęcamy tym twoim poszukiwaniom każdą wolną chwilę... nie możemy trochę odpocząć? Czuję się jak niewolnik... — jęknęła, opierając głowę o kanapę.
— Myślałem, że chcesz oddać Helen pamiętnik, bidula na pewno czeka z niecierpliwością.
— Oczywiście, że chcę, ale to nie znaczy, że zamierzam rezygnować z własnego życia. Nawet nie mam kiedy pogadać w spokoju z Jenną i Marią!
— A więc plotki są dla ciebie ważniejsze... — Hugo zmrużył oczy, cmokając irytująco pod nosem.
Lily poczuła się autentycznie urażona. Naprawdę zależało jej na tym, aby pomóc Helen i dawała sobie głowę uciąć, że o stokroć bardziej niż łasemu na nagrody młodemu Weasleyowi. Już miała się odgryźć, ale uprzedził ją Jerry. Odchrząknął znacząco, zaciskając palce na Proroku.
— Możecie iść dyskutować gdzieś indziej? Trochę mi przeszkadzacie — mruknął, wciąż nie odrywając wzroku od gazety.
Hugo zrobiwszy zwycięską minę, wycelował palec wskazujący w swoją kuzynkę.
— Oczywiście! Lily, ty bierzesz trzecie piętro, ja drugie! Żadnych wymówek! — krzyknął i zanim ktokolwiek zdążył zaoponować, zniknął za dziurą w portrecie.
*
Przed dwudziestą drugą szkolne korytarze były już prawie zupełnie puste. Wielki żyrandol w kształcie okrągłego świecznika oraz bogato zdobione kinkiety płonęły żółtym blaskiem, a w powietrzu unosił się dobrze jej znany, przyjemny zapach nowego pergaminu i pasty do pielęgnacji drewna — zapach Hogwartu. I chociaż mogła narzekać pod nosem na brak czasu oraz upór Hugona, to przez dwa miesiące wakacji stęskniła się potwornie za wieczornymi spacerami po zamku.
Teraz owe przechadzki, ze względu na przyświecający im cel, wymagały jeszcze więcej uwagi, a ona starała się chłonąć wszystkie dostarczane jej przez otoczenie bodźce. Rozglądała się uważnie dokoła, sprawdzała każdy zakamarek, każdą komórkę na miotły, każdy schowek, każdą klasę. Od czasu do czasu natykała się na pojedynczych uczniów pędzących do swoich dormitoriów albo tych, którzy w ostatniej chwili przypomnieli sobie o pracach domowych i z naręczem pergaminów oraz nadzieją w oczach mknęli na ostatnie kilkanaście minut do biblioteki. Ani jednych, ani drugich nie mogła jednak wypytać o zaginiony pamiętnik, bo już pierwszego dnia poszukiwań dała słowo, że wszystko odbywać się będzie w tajemnicy przed innymi mieszkańcami Hogwartu. Z jednej strony rozumiała Helen i jej potrzebę dyskrecji, z drugiej zaś była pewna, że z pomocą innych uczniów znaleźliby zgubę sto razy szybciej, a tak zdana była wyłącznie na siebie i Hugona. W konsekwencji ona czuła narastającą irytację, a pamiętnik wciąż pozostawał poza ich zasięgiem.
Oczywiście Lily była osobą honorową i godną zaufania, a przynajmniej lubiła tak o sobie myśleć, więc nie mogła złamać danego słowa. Jednak była także całkiem sprytna i po dziesięciu dniach samotnych spacerów oraz setkach klątw zsyłanych pod nosem na Hugona, postanowiła leciutko obejść złożoną obietnicę.
Zadowolona z siebie wyminęła posąg Jednookiej Wiedźmy i stanęła przed sporym, podłużnym obrazem przedstawiającym wiejski krajobraz.
— Dobry wieczór! — zawołała, pukając palcem w płótno. — Mogę zająć momencik?
Młoda kobieta pasąca krowę spojrzała na nią z ukosa. Miała rumiane policzki, a na głowie chustkę w grochy.
— Czego chcesz? — burknęła, szamocząc się z namalowaną uprzężą.
Lily przez moment grzebała w torbie, po czym wyjęła z niej niewielki rysunek przedstawiający elegancki, granatowy dziennik ze złotym wzorem słońca, który na prośbę Jerrego wykonała dla nich Helen.
— Widziała gdzieś pani ten przedmiot? — zapytała, podnosząc malunek na wysokość głowy.
Wieśniaczka obdarzyła rysunek przelotnym spojrzeniem, po czym wróciła do zajmowania się krową, która mimo usilnych starań właścicielki, nie chciała ruszyć się z miejsca.
— Czekaj no... — mruknęła, odwiązując koniec grubego sznura od wbitego w ziemię kołka. Przez chwilę machała wściekle rękami, aż w końcu podała sznur komuś stojącemu poza ramą obrazu. Po chwili z pola widzenia zniknęła również krowa.
Kobieta wytarła dłonie o beżową sukienkę i podeszła bliżej, mrużąc oczy. Milczała przez moment, przechylając głowę to w prawo to w lewo.
— Hmmm... nie wydaje mi się — stwierdziła, wzruszając ramionami. — Nie, na pewno. Pierwsze widzę. Ale...
Rozejrzała się ostrożnie dokoła i zanim Lily zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przywołała ją gestem. Rudowłosa posłusznie zrobiła krok do przodu i przystawiła ucho do malowidła.
— Może zapytaj tego jasnowłosego chłopaka, który siedzi w sali obok — mruknęła kobieta konspiracyjnym szeptem. — Często go widuję, a powiem ci szczerze, wygląda mi trochę podejrzanie... — Poruszyła dziwnie brwiami, pokazując palcem drzwi znajdujące się nieopodal jej obrazu.
Lily podziękowała grzecznie za radę, wpakowała rysunek dziennika do kieszeni spódnicy i ruszyła we wskazanym kierunku.
Oczywiście kimkolwiek był ów jasnowłosy chłopak i tak nie mogła go zapytać o pamiętnik. Pomyślała jednak, że zna tylko jedną osobę, która o tej godzinie spędza samotnie czas w pustych zamkowych salach i nie mogła się powstrzymać, aby tam nie zajrzeć. Pchnęła leciutko drzwi i uśmiechnęła się, widząc, że jej przypuszczenia okazały się prawdziwe.
Scorpius siedział na ławce i w skupieniu wertował liczne notatki. Miał na sobie pełny mundurek szkolny i narzucony na koszulę beżowy sweter. Gdy przekroczyła próg, zerknął w jej stronę, uśmiechając się pod nosem, ale nic nie powiedział.
— Ćwiczysz? — zapytała pierwsza, patrząc na porozrzucane po podłodze, zapisane drobnym pismem pergaminy.
— Tylko teoretycznie... Mila jest chora, więc nici z przemiany — westchnął, odkładając notatki na bok i wlepiając w nią wzrok. — W sumie... skoro już się pojawiłaś, to może ty byś mnie popilnowała?
Lily uniosła brew i potarła palcami brodę, udając zamyśloną.
— Jeśli to nie jest sprawa życia i śmierci, to... NIE. Nie darowałabym sobie, gdyby coś ci się stało. Raczej do Mili jeszcze sporo mi brakuje.
Scorpius otaksował ją spojrzeniem od stóp do głów, a na jego twarzy znów pojawił się szyderczy uśmieszek.
— W sumie racja.
— Chodziło mi o umiejętności magiczne! — żachnęła się Lily, czując, jak na jej policzkach zakwitają czerwone rumieńce.
— Oczywiście. Mi też — mruknął, już wyraźnie rozbawiony. — W takim razie co tu robisz? Przyznasz się wreszcie, że za mną chodzisz, czy znów masz jakąś wymówkę?
— Szukam czegoś — prychnęła, zaplatając ręce na piersi.
— Tego?
Przekrzywił głowę, wskazując palcem jakąś rzecz za jej plecami. Odwróciła się zdezorientowana, wlepiając wzrok w podłogę. Tuż pod jej stopami leżał rysunek Helen. Nie miała pojęcia kiedy, ale musiał niepostrzeżenie wysunąć się z płytkiej kieszeni spódniczki. Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła i zaczyna tam wygrywać żwawy rytm.
— Nie.. to.. to jest.. nieważne, to nic — wybąkała, podnosząc w panice zgubę i chowając ją za plecami.
Scorpius wzruszywszy ramionami, wrócił do studiowania swoich notatek.
— Okej. A szkoda, bo chyba wiem, gdzie to jest.
Oczy Lily momentalnie zrobiły się wielkie jak galeony.
— Co? Gdzie!?
— Powiem ci, jeśli ty mi powiesz, dlaczego tego szukasz.
— Nie mogę... — jęknęła. — To tajemnica...
— Twój wybór — mruknął, kładąc się na ławce i sięgając na ślepo po kolejne pergaminy.
Wbił stalowe spojrzenie w rząd czarnych literek, delikatnie pukając palcem w kartkę. Srebrno zielony krawat poluzował mu się lekko, odsłaniając mały pieprzyk na bladej skórze szyi.
Lily przełknęła głośno ślinę. Mogła albo zaryzykować i mieć nadzieję, że Scorpius tym razem sobie nie żartuje, albo do końca życia zastanawiać się, czy nie popełniła błędu, ignorując jego słowa. Może myślałaby nad drugą opcją dłużej, gdyby już jakiś czas temu nie odkryła, że niepewność jest najgorsza. Zacisnęła pięści i podeszła bliżej, wyrwała mu z rąk notatki, po czym włożyła w nie rysunek błękitnego notesu.
— To zagubiony pamiętnik jednej z uczennic, poprosiła mnie, Hugona i Jerry'ego, abyśmy go dla niej znaleźli.
— Helen?
Przymknęła powieki, siląc się na spokój i modląc w duchu, aby to nie były głupie żarty.
— Tak, Helen.
— Jest u mnie w dormitorium — skwitował Scorpius, oddając zszokowanej Lily obrazek.
— Co? Ale jak to? — wydukała, patrząc na niego z niedowierzaniem.
— Ostatniego dnia szkoły dwie dziewczyny z naszego domu dały go Zabiniemu do przestudiowania.
— Co? Jak to!? — wypaliła Lily, mając wrażenie, że trochę się powtarza.
— Nie wiem, chyba ubzdurały sobie, że Helen jest dla nich konkurencją, albo po prostu jej nie lubią. W środku są podobno dość intymne rzeczy. Tom nie był pewny, czy pamiętnik, aby na pewno należy do Helen, czy to wszystko nie było jedynie po to, żeby ją upokorzyć, więc postanowił zignorować temat.
Lily otworzyła usta z niedowierzania. Serce biło jej szybko, poczerwieniała na twarzy, a w środku kłębiły się tysiące nieprzyjemnych myśli na temat sprawczyń całego zamieszania. W końcu zadecydowała się zadać jedyne przychodzące jej do głowy pytanie, które nie zawierało przekleństw i złorzeczeń:
— Czemu ktoś miałby robić takie rzeczy?!
— Z zazdrości? Z zawiści? — Scorpius skrzywił się lekko, przekręcając się na bok i wbijając wzrok w jej zaskoczoną twarz. — Tom ma spore powodzenie, zresztą sama wpatrywałaś się w niego jak ciele w malowane wrota.
— Ha!? — żachnęła się Lily, jednocześnie zażenowana i mocno urażona. — Może faktycznie trochę głupio wyszło, ale zawsze tak reaguję na pięknych ludzi. Jak moja kuzynka, Victoire, przyjechała do nas po raz pierwszy, tak się na nią zagapiłam, że wlazłam na słup. A to wcale nie oznacza, że mam ochotę zrobić przykrość jej mężowi!
— Porównujesz Toma do swojej kuzynki? — westchnął, patrząc na nią, jakby była stepującym hipogryfem.
— To bardzo trafne porównanie.
— Twoja niewinna naiwność jest rozbrajająca — mruknął Scropius, najwyraźniej rozbawiony jej odpowiedzią. Uśmiechając się pod nosem, podniósł się z ławki i zerknął na zegarek. — Mamy dziesięć minut do ciszy nocnej. Jeśli się pośpieszymy, to jeszcze dziś odzyskasz ten pamiętnik.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top