2.16. Zdjęcie
Od dobrych kilkudziesięciu minut kucała skulona pomiędzy dwoma rzędami zabrudzonych, stadionowych ławek w sektorze Puchonów. Nogi zdrętwiały jej zupełnie, buty przemokły od kałuży, która jakimś cudem uformowała się między kolejnymi siedzeniami, powietrze pachniało zgniłymi ubraniami, a chłodny, wiosenny wiatr za główny cel obrał sobie przyprawienie jej o zapalenie gardła. Do tego wiedziała, że gdyby ktokolwiek przyłapał ją na podglądaniu treningów Hufflepuffu, cały Gryffindor w najlepszym wypadku straciłby ładne kilkadziesiąt punktów, a w najgorszym został zdyskwalifikowany z walki o tegoroczny puchar.
Było jej zimno, źle i bała się jak głupia, wiedziała jednak, że jeśli nie chce, aby całe śledztwo poszło na marne, to nie może ruszyć się z miejsca, dopóki Jerry nie da im jasnego sygnału do odwrotu.
Dwa tygodnie temu jej przyjaciel porzucił próby uzbierania jakichkolwiek rzetelnych informacji na temat Edmura od osób postronnych i postanowił postawić na nieco bardziej bezpośrednie środki - a konkretnie na obserwację. Nie podzielił się szczegółami swoich przemyśleń, nie wysuwał pewnych tez, niczego nie wykluczał. Jednak od czasu, gdy zasiedli w pokoju wspólnym nad szczegółową mapą myśli, Lily nabrała pewnych podejrzeń. Nie była ślepa ani wyjątkowo głupia, a przynajmniej taką miała nadzieję. Może nie miała najlepszych ocen z Obrony Przed Czarną Magią, ale posiadała przynajmniej podstawowe pojęcie na temat tego, z czym mogą mierzyć się czarodzieje, jak również umiała szukać konkretnych informacji we własnym zakresie. I chociaż sam pomysł wydawał się absurdalny, a Jerry nigdy wprost nie zwerbalizował swoich obaw dotyczących przypadłości Edmura, dobrze wiedziała jakich śladów szukają i co chcą potwierdzić.
Nie miała bladego pojęcia, ile owa obserwacja miała jeszcze trwać i ile dowodów jej przyjaciel potrzebował, by wytoczyć końcowe wnioski, ale sądząc po jego minie, która z każdą minutą stawała się coraz bardziej zamyślona i coraz wyraźniej zacięta - wszystko co robili przez prawie dwa ostatnie miesiące, zmierzało właśnie ku końcowi.
— Merlinie, jak on wygląda... — mruknął Hugo, przytykając lewą część Dalekosiężnego Oka mocniej do twarzy.
Lily westchnęła nieco rozmarzona, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
Odkąd dowiedział się o specjalnych nagrodach oferowanych przez Milę i dość słabych wynikach śledztwa, wspaniałomyślnie zaoferował im swoje wsparcie. Był przy tym na tyle dobroduszny i uprzejmy, że nie zraził się ani wtedy, gdy wprost odmówili chęci współpracy z nim, ani wtedy, kiedy wymykali się potajemnie na obserwacje bez jego wiedzy. Jakimś cudem zawsze pojawiał się obok z uśmiechem na ustach i listą rzeczy, które chciałby dostać od zleceniodawczyni. Lily poważnie zaczęła się zastanawiać, czy nie przekabacił w tym celu Jamesa i nie podbierał od niego mapy Huncwotów. Jego zachowanie zasługiwało jednocześnie na wielki podziw i szczere potępienie, ale koniec końców i tak postawił na swoim, bo ani jej, ani Jerry'emu nie chciało się prowadzić bezsensownych walk o prawo do Sprawy Edmura.
— Po prostu bosko... — westchnęła po raz kolejny, tym razem w odpowiedzi, skupiając swój fragment Dalekosiężnego Oka na prawej stronie boiska, którą kilka minut temu zajęła pełna drużyna Slytherinu ze Scorpiusem Malfoyem na czele.
— Jak bosko? Gdzie, ty masz oczy? Wygląda okropnie! Jak on w ogóle się trzyma na nogach i kto go u licha wypuścił na stadion? — żachnął się chłopak, wciskając głowę głębiej między stertę przedziurawionych starych piłek, a przegniły drewniany filar podtrzymujący trybuny.
Lily chrząknęła, tłumiąc tym lekkie zdziwienie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że cały czas patrzyła absolutnie nie na tę osobę, na którą powinna. Cała czerwona na twarzy, udając, że nic się nie stało, oderwała wzrok od biegającego wzdłuż trybun Scorpiusa, co wbrew pozorom wcale nie przyszło jej z łatwością, i przeniosła spojrzenie na przeciwległą stronę boiska.
Edmur, próbujący bezskutecznie uciszyć swoich pałkarzy, wyglądał jak wrak człowieka. Zaczynała coraz bardziej podziwiać jego wytrwałość, bo była pewna, że jej w takim stanie nikt by nie wyciągnął z łóżka - czy to siłą, prośbą, czy przekupstwem.
— To znaczy brzydko. Bardzo brzydko. Przejęzyczyłam się — sprostowała, doskonale zdając sobie sprawę jak głupio i naiwnie to brzmiało.
Hugo przewrócił oczami i skrzywił się tak, jakby ktoś podsunął mu pod nos coś bardzo śmierdzącego. Chyba chciał rzucić jeszcze jakimś niezbyt przyjemnym komentarzem, ale Jerry nie dał mu szansy.
— Nie ma sensu się kłócić, nikt z nas nie jest ślepy. W dodatku myślę, że bardziej pewny niż teraz nie będę. Koniec obserwacji, kochani.
Wstał z kucek, gestem dłoni dał im sygnał do odwrotu i bardzo powoli ruszył w kierunku bocznego wyjścia ze stadionu.
Trenujący na boisku Puchoni również zaczęli się zbierać, by ustąpić miejsca rozgrzanym już Ślizgonom, chociaż przez zupełny brak subordynacji nie wykonali nawet połowy podstawowych ćwiczeń. Ich kapitan, trupio blady, z podkrążonymi, zaczerwienionymi oczami sunął do szatni na samym końcu. Lily miała wrażenie, że ledwo trzyma miotłę, której końcówka szargała się po murawie, zaczepiając witkami o trawę, ziemię i wystające gdzieniegdzie kamyki.
— Jakieś wnioski? — szepnął Hugo, gdy skończył już puszczać bardzo kreatywną wiązankę w kierunku niskiego stropu, z którym jego głowa miała niefortunne spotkanie pierwszego stopnia, a cała ich trójka znalazła się na błoniach, rozciągając zdrętwiałe mięśnie.
Jerry zrobił ostatni skłon, po czym spojrzał z zamyśloną miną w niebo. Choć było jeszcze całkiem wcześnie, pomiędzy wielkimi, rozłożystymi chmurami widniał ledwo dostrzegalny biały, na wpół przezroczysty księżyc.
— Chyba ostateczne, ale muszę jeszcze coś sprawdzić w bibliotece. Spotkajmy się za pół godzinny w Wielkiej Sali i tak trzeba tam poczekać na kolację... — stwierdził pewnym tonem, ruszając w kierunku zamku.
*
— Nie ma mowy! — krzyknęła Lily, czując, że ze złości zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok.
Carl Jonsen z błyszczącymi oczami i miną niewiniątka siedział naprzeciwko niej, uśmiechając się dobrotliwie.
— Nie rozumiem. Czemu? Zadanie to zadanie — powiedział, wpatrując się w nią z uporem maniaka.
Z każdą kolejną sekundą tej idiotycznej rozmowy stawała się coraz bardziej wściekła. W tym momencie miała już ochotę złapać Carla za włosy i uderzyć jego głową o stół. Nawet Hugo musiał wyczuć, że jest źle, bo siedział cicho, zamiast puszczać swoje zwyczajowe śpiewki o tym, jak to Biuro cieszy się z każdego powierzanego mu zadania.
— Dziwię się, że w ogóle masz czelność o to pytać — warknęła, zaplatając ręce na piersiach.
Carl odchylił się do tyłu, unosząc w górę jedną brew.
— Chodzi o to zdjęcie w marcowym artykule?
— Oczywiście, że chodzi o to zdjęcie! — syknęła, nieco zbyt głośno.
Siedząca kilka miejsc dalej Meredith pochyliła się nad stołem, posyłając jej pytające spojrzenie, ale Lily tylko przewróciła oczami w odpowiedzi. Nie musiała nikomu tłumaczyć, dlaczego jest zła i dlaczego nie chce przyjąć jakiegoś zadania. Nie dość, że miała do nadrobienia sporo materiału z Zaklęć, a powoli zbliżał się okres rocznego rozliczenia podstawowych przedmiotów, to jeszcze wystarczająco dużo czasu poświęcała Edmurowi. Kolejna skomplikowana sprawa zdecydowanie nie była jej na rękę, a już na pewno nie sprawa, którą zlecić chciał duet młodych dziennikarzy Hogwartu. Przez miesiąc od pojawienia się marcowego numeru „Hog-war-to-wiedzieć" unikała ludzi, bo miała wrażenie, że wszyscy śmieją się z niej za jej plecami.
— Przepraszam, nie wiedziałem, że aż tak cię to zaboli. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie, za kogo ty mnie masz, za potwora? Wiem, jak to zabrzmi, ale te powtórkowe fotografie, które robiliśmy, przepadły bez śladu tuż przed tym, jak mieliśmy wypuszczać numer. Skorzystałem więc z jedynej, jaka została. Gdybyś powiedziała, że aż tak ci na tym zależy, to nie wstawiałbym niczego... — westchnął Carl, wciąż patrząc jej prosto w oczy.
Może i w końcu by zmiękła, gdyby nie cień rozbawienia, który permanentnie wpisywał się w jego twarz.
— Jeśli mi nie wierzysz, to spytaj Evę — dodał, zdając sobie najwyraźniej sprawę, że sam nie wiele tu wskóra.
Siedząca obok niego Gryfonka, pokiwała energicznie głową. Była blada, trochę potargana i wyglądała na nieco zdesperowaną.
— Carl mówi prawdę, Lily, nie mieliśmy złych intencji. Zresztą czemu mielibyśmy mieć? A jeśli jemu nie wierzysz, to uwierz chociaż mi, proszę... To zadanie to moja prośba, to mój aparat się zgubił...
Lily zmrużyła powieki, analizując sytuację. Wciąż miała im za złe tamten artykuł, jednak nie miała pojęcia, czemu mieliby specjalnie robić jej na złość, a całe wyjaśnienie brzmiało w miarę logicznie. Do tego, jeśli miała być obiektywna, zadanie, z którym do nich przyszli wyglądało wyjątkowo ciekawie i niepokojąco.
Carl i Eva jakiś czas temu usłyszeli chodzące po szkole pogłoski, że nieopodal błoni widziano kręcących się, obcych ludzi, dziwne błyski i unoszący się w górę, szary dym. Oczywiście, jak przystało na prawdziwych, żądnych sensacji dziennikarzy, postanowili to sprawdzić i w sobotni wieczór udali się przez błonia aż za stację, z której co roku odjeżdża pociąg Hogwart Express. Zabrali miotły, aparaty, prowiant i schowali się w krzakach, wyczekując. Gdy było już zupełnie ciemno, dostrzegli w oddali ruchy kilku osób, z tym tylko, że te osoby prawdopodobnie również zorientowały się, iż nie są same. Młodzi dziennikarze zebrali więc wszystko z powrotem i czmychnęli w stronę zamku, jednak po drodze Eva zgubiła swój aparat, a w szkole przyłapał ich na nocnych wędrówkach prefekt naczelny ze Slytherinu.
Lily była autentycznie ciekawa tego, kto - jeśli ktoś w ogóle - grasował nieopodal terenów Hogwartu i co takiego tam robił, lecz natłok obowiązków i wciąż dość mocno urażona duma nie pozwalały jej zgodzić się ot tak na prośbę Evy - nieważne jak kuszące było zadanie czy nagroda.
— Porozmawiajcie z nauczycielami, to oni powinni się zainteresować tą sprawą — mruknęła w końcu, przyjmując najobojętniejszą z obojętnych min i wzruszając ramionami.
— Byliśmy u Fitwicka i nas zbył. Twierdzi, że to normalne, że od czasu do czasu ktoś się tam wałęsa, a brak nam dowodów na to, co dokładnie robi. Jedyne wyraźne zdjęcia zostały na aparacie Evy...
— Wrócilibyśmy tam sami, ale mamy tygodniowy szlaban, przez tego głupiego Ślizgona.
Lily westchnęła, tym razem wściekła na siebie. Dlaczego w ogóle tego słuchała? Dlaczego nie mogła być twarda, stanowcza, rzucić krótkim, cynicznym „nie" i z uśmiechem na ustach odprawić ich machnięciem dłoni? Zamiast tego czuła jak jej serce mięknie coraz bardziej z każdą kolejną sekundą.
— Lils, sam nie dam rady... myślę, że powinniśmy odstawić na bok prywatne niesnaski i pomóc im dla dobra ogółu... — wtrącił Hugo, bardzo irytującym i bardzo moralizatorskim tonem.
Skrzywiła się, wiedząc już, że znów poległa. Czasami się za to nienawidziła. Spojrzała na Carla i Evę, lekko zakręconych i umorusanych tuszem drukarskim, na wypełnioną plotkującymi uczniami Wielką Salę, na siedzących nieopodal rówieśników, pochylających się nad grubymi tomami „Standardowej Księgi Zaklęć" oraz „Tysiącami magicznych ziół i grzybów" i poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Czasami chciała być bardziej asertywna, czasami chciała po prostu zająć się sobą.
Wypuściła głośno powietrze, przenosząc wzrok na sufit. Był piękny. Mogłaby siedzieć i patrzeć na niego godzinami, słuchając muzyki oraz rozmyślając o wszystkim i niczym. Ale nie teraz. Teraz musiała zająć się czymś innym. Znowu.
— Dobra, zastanowię się — powiedziała w końcu z nutą rezygnacji w głosie, bardziej dlatego, że nie chciała wyjść na tak miękką i uległą, niż dlatego, że nie była pewna, czy przyjmie zadanie.
Hugo poklepał ją z aprobatą po ramieniu, Carl odetchnął z ulgą, uśmiechając się jeszcze szerzej, a Eva pisnęła z radości.
Przez kolejne kilkanaście minut Lily zapisywała wszystkie szczegóły, które zapamiętali dziennikarze - i te, które wydawały im się szczególnie istotne, i te, które z pozoru mogły być zupełnie zbędne, próbując ustalić aktualną lokalizację aparatu. W końcu doszli do wniosku, że najlepszym sposobem będzie przejrzenie zdjęć robionych tego wieczora przez Carla, bo nieważne jak niewyraźne by były - coś musiały pokazywać.
Takim oto sposobem, zamiast uczyć się w czasie wolnym przed nadchodzącą kolacją, siedziała pochylona nad starym, aczkolwiek dobrze wyposażonym aparatem fotograficznym i za pomocą zaklęcia „Recuntero" odtwarzała wszystko, co ostatnimi dniami uwiecznił chłopak. A uwiecznił wiele - rozgwieżdżone niebo nad Zakazanym Lasem, kołyszące się na wietrze drzewa, pstroszące piórka sówki, przemykającego w oddali centaura, tory kolejowe, czy majaczące na horyzoncie światła Hogsmeade.
Zdążyła przejrzeć około pięćdziesięciu zdjęć, nim do ich stołu dosiadł się Jerry z naręczem notatek w dłoni. Rozłożył kartki tuż przed nią i Hugonem, tak aby mogli bez problemu odczytać zapisane na nich słowa. Rozległe mapy myśli, zapisane pochyło, otoczone w ramki fragmenty podręczników Obrony Przed Czarną Magią oraz zanotowane na szybko na marginesach myśli i wnioski Jerrego prowadziły do napisanego drukowanymi literami oraz podkreślonego podwójną kreską ogromnego wyrazu: „LIKANTROPIA".
— Tak przypuszczałam, ale wciąż trudno mi w to uwierzyć... — westchnęła, odrywając na chwilę wzrok od jednego ze zdjęć przedstawiającego łąkę nocą z trzema dziwnymi plamami w tle, które do złudzenia przypominały ludzkie sylwetki.
— Też było mi trudno uwierzyć, ale nie ma innej możliwości. Wszystko sprowadza się do jednego - tojad, dziwne zachowania Edmura przed pełnią, objawy somatyczne... Wiedzieliśmy to już wcześniej, a przez czas obserwacji wyeliminowałem inne prawdopodobne opcje... — powiedział stanowczo Jerry.
Hugo pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Chcesz mi powiedzieć, że Mila Brunchet, jedna z najlepszych uczennic tej szkoły się nie zorientowała?
— Och, nie... Mila doskonale zdaje sobie sprawę, co się dzieje.
Lily ponownie oderwała wzrok coraz bardziej malejącego stosu zdjęć. Do końca zostały jej najwyżej cztery fotografie.
— Nie rozumiem, to bez sensu... — mruknęła, krzywiąc się lekko.
Chociaż faktycznie sama zaczęła przypuszczać, że to, iż Edmur został jakimś cudem wilkołakiem, jest w swoim absurdzie najbardziej możliwą opcją, nie miała pojęcia, z jakiego powodu Mila znając jego sekret, miałaby mieszać do tego całe Biuro - i to niemałym kosztem.
Jerry rozmasował skronie i rozejrzał się wokoło, sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy. Na szczęście większość uczniów albo siedziała jeszcze w bibliotece, albo brała kąpiele przed kolacją, albo najzwyczajniej w świecie była zbyt zajęta plotkowaniem lub nauką, by zwracać na nich uwagę.
— Osobiście uważam, że ona za wszelką cenę chciała to wykluczyć — zrobił krótką pauzę, lecz widząc zaskoczone i nic nierozumiejące miny przyjaciół, westchnął ponownie i kontynuował: — Chodzi o to, że Mila musiała już dawno zacząć podejrzewać, że Edmur jest wilkołakiem. Po pierwsze są parą, więc spędzają ze sobą sporo czasu, a on nawet mimochodem musiał jakoś do tego nawiązać w trakcie tylu miesięcy trwania w sekrecie. Nie ma szansy, że udało mu się udawać przez cały czas... Po drugie, jest bystrą dziewczyną. Bardzo bystrą. Nie ma możliwości, aby nie powiązała faktów. Doszedłem więc do wniosku, że po prostu tak bardzo nie chciała, aby była to prawda, tak bardzo nie przyjmowała tego do wiadomości, że zaczęła szukać innego wyjaśnienia. Sama nie dała rady, więc wynajęła nas. Jeśli postawilibyśmy inną diagnozę, miałaby spokojne sumienie i spokojny sen.
Lily spojrzała na Jerry'ego wielkimi oczami. Jeśli jego przypuszczenia były prawdziwe, nawet nie chciała myśleć, co musiała przeżywać Mila przez ostatnie miesiące, borykając się samotnie z taką informacją.
— I co teraz zrobimy...? — zapytała, czując dziwną suchość w ustach i niesamowity mętlik w głowie.
— Och, jeśli będziemy bazować na suchej wiedzy, z pewnością znów to wyprze. Musimy zebrać dowody. BARDZO JASNE DOWODY — stwierdził blondyn, mocno akcentując ostatnie słowa.
— O stary... nie mów, że chcesz go śledzić podczas przemiany?! — krzyknął Hugo, zupełnie zapominając o tym, gdzie w tym momencie się znajdują.
Kilkoro uczniów oderwało wzrok od swoich rozmówców i spojrzało na nich w karcący sposób. Jerry zaczął coś mamrotać pod nosem, tłumacząc swój pomysł przyjacielowi, grupa rozchichotanych Puchonek przeszła obok, trącając Lily łokciami w głowę, ktoś siedzący przy stole Krukonów nucił najnowszy przebój „Pędzących Jednorożców".
Jednak do Lily wszystkie bodźce zewnętrzne docierały jak przez bardzo zabrudzoną szybę. Siedziała sztywno na ławce, wpatrując się w ostatnie zdjęcie z obszernej sesji Carla. Na poruszającej się leniwie fotografii widniały dwie kłócące się o coś zawzięcie dziewczyny, a towarzyszył im bardzo chudy, wysoki mężczyzna z wąsem. Zdjęcie było nieco rozmazane, postacie uwiecznione z dość sporej odległości i ustawione tyłem do obiektywu, lecz Lily była prawie pewna, że zna przynajmniej dwójkę z nich.
Poderwała się od stołu niczym poparzona, prawie strącając na podłogę notatki Jerry'ego, po czym zupełnie ignorując zdziwione nawoływania przyjaciół, popędziła w stronę wejścia do lochów.
Z sercem bijącym jak młot przemierzała podziemne korytarze, zmierzając w kierunku pokoju wspólnego Slytherinu. A przynajmniej taką miała nadzieję, bo wciąż nie do końca orientowała się w rozplanowaniu zamku. Myślała o wielu rzeczach jednocześnie, przez co w jej głowie powstawał coraz większy chaos. Gazeta, święta, zlot, rozmowa z dyrektorem Fitwickiem, z Markusem, rozmowa z tatą... Nic z tych rzeczy się nie liczyło. Nie, jeśli to, co zobaczyła przed chwilą, okazałoby się prawdą.
Zauważyła go w połowie drogi, na jednym z surowych, oświetlonych seledynowymi kinkietami korytarzy. Szedł wprost na nią, gadając o czymś półgębkiem z Tomem Zabinim i uśmiechając się pod nosem. Normalnie wstydziłaby się zagadać. Ba! Głupio byłoby jej podejść. Ale teraz sytuacja była iście wyjątkowa i wymagała wyjątkowych środków.
Nie myśląc zbyt wiele, złapała go za rękaw bluzy i pociągnęła w swoją stronę. Spojrzał na nią zaskoczony, świdrując jej oczy swoimi stalowo-złotymi tęczówkami. Pachniał czystością, która zawirowała jej przez moment w głowie, lecz szybko odzyskała rezon.
— Spójrz — nakazała, podtykając mu pod nos odkryte przed chwilą zdjęcie, nim w ogóle zdążył się odezwać.
Tom Zabini zrobił lekko zdziwioną minę, ale przystanął spokojnie pod ścianą, nijak nie komentując tego, co właśnie miało miejsce, za co Lily była mu w duchu bardzo wdzięczna. Scorpius natomiast, również bez zbędnych pytań, wziął do ręki fotografię, po czym zmrużył powieki, analizując po kolei każdy jej fragment.
— Skąd to masz? — mruknął w końcu, unosząc do góry jedną brew, zerkając to na Lily, to na zdjęcie.
— Redaktorzy Hog-war-to-wiedzieć zrobili je w ten weekend... Koło naszej szkoły, Scorpius! Kogo przypomina ci mężczyzna ze zdjęcia? — wypaliła, podchodząc bliżej i ponownie skupiając wzrok na ciemnej sylwetce wąsatego faceta uwiecznionego na fotografii.
Przez moment poczuła, jak wilgotne końcówki włosów Scorpiusa łaskoczą jej skórę. Pomyślała, że przed chwilą musiał brać prysznic, lecz szybko odgoniła tę myśl z głowy. Miała teraz zdecydowanie ważniejsze rzeczy do przeanalizowania niż mokrego ślizgona wcierającego w ciało pachnące mydło.
— Z daleka wygląda jak ten szaleniec ze Zlotu dla Mugoli, ale jest daleko, ciemno i ciężko powiedzieć... — mruknął w końcu, oddając jej zdjęcie.
Serce Lily przyspieszyło jeszcze bardziej. To nie mógł być przypadek, że obydwoje pomyśleli o tej samej osobie.
To nie mógł być przypadek, że Magi węszył przy błoniach Hogwartu. Przez cały czas miała rację. Miała cholerną, potworną rację.
Już się odwracała, by pobiec do Hugona z tą informacją i prosić o jak najszybsze zabranie się za rozwiązywanie problemu Evy, lecz poczuła mocny uścisk na nadgarstku.
Przez ciepły dotyk jego dłoni przeszły ją ciarki.
— Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego — powiedział, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie.
Wzięła głęboki wdech, zamierając na moment. Wiedziała, że ma właśnie zamiar zrobić coś, co w jego mniemaniu było zapewne bardzo, bardzo głupie. Prawda wyglądała tak, że nie miała większego wyboru, skoro nikt z dorosłych nie mógł albo nie chciał jej pomóc. Musiała zebrać całą swoją odwagę i działać. Jednak nie pozwoliłaby, aby tym razem i on na tym ucierpiał. Nie po tym, co stało się w zeszłym roku, nie po tym, co przeszedł, nie po tym, co widziała w jego snach. Nie zniosłaby tego.
Zacisnęła pięści i przygryzła mocno wargę, kręcąc głową.
— Nie zrobię. Nie martw się.
*
Kiedy wpadła do Wielkiej Sali, stoły zastawiono już parującymi półmiskami z ciepłą kolacją. W powietrzu unosił się smakowity zapach placków dyniowych, smażonych kiełbasek, parówek i świeżo wypieczonego chleba. Ona była jednak tak podekscytowana, że nawet nie poczuła głodu, choć od jej ostatniego posiłku minęło dobre pięć godzin.
— Hugo! — krzyknęła, stając nad kuzynem. — Musimy jak najszybciej odzyskać aparat Evy. To teraz sprawa priorytetowa!
Młody Weasley zrobił zmieszaną minę, próbując jednocześnie odpowiedzieć i nie udławić się wielkim kawałkiem tosta z masłem.
— Dla mnie w porządku, ale co z Edmurem? Lily, jutro jest pełnia, to nasza jedyna szansa...
Wzięła głęboki wdech. Zapomniała. Zupełnie zapomniała o tym, że potrzebują twardych dowodów dla Mili. Magi i zdobycie jego zdjęć na terenie Hogwartu tak przesłoniły jej umysł, że zupełnie wyparła likantropię Edmura. A przecież od prawie dwóch miesięcy uczęszczała na lekcje animagii, które stanowiły spory kredyt zaufania Mili Brunchet wobec jej osoby.
W panice szukała jakiegoś rozwiązania, lecz nim zdołała je odnaleźć, z pomocą przyszedł Jerry.
— Nie ma sprawy. Przecież możemy się podzielić. Wy pójdziecie po aparat, a ja wezmę Iana i zajmiemy się Edmurem — powiedział z uśmiechem, nakładając sobie na talerz dwie, smakowicie wyglądające kiełbaski.
***
Kochani!
Wiem, że rozdział jest baaardzo mało walentynkowy i mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Z tej okazji mam dla was natomiast spin-off "Oswój mnie", który będzie miał siedem rozdziałów i już na dniach pojawi się na moim profilu. Wszystkich, którzy chcieliby poczytać o Tedzie i Victorie zapraszam serdecznie! :)
Ps. Ten rozdział jest niesamowitym jubileuszem, ponieważ według pages tej historii stuknęło właśnie sto tysięcy słów! STO TYSIĘCY!!! Aż się łezka kręci! Dziękuje wam bardzo, że jesteście ze mną!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top