2.10. Najlepsze święta

Stanęła nad nim z rękami założonymi na piersi. Palce piekły ją od rozgrzanego piekarnika, z którym jej skóra kilkukrotnie miała spotkanie pierwszego stopnia, ramiona bolały od ucierania białka na sztywną pianę, ulubiona koszulka była prawie w całości upaprana mąką, a zaklejony plastrem kciuk wciąż krwawił, bo niechcący przejechała po nim nożem, obierając jabłka. Przypuszczała jednak, że było warto, bo w całym salonie roznosił się teraz smakowity zapach, a upieczone ciasto wyglądało co najmniej nieźle. Uśmiechnęła się zwycięsko, czekając na werdykt.

- To najgorsza szarlotka, jaką w życiu jadłem - stwierdził Scorpius, odkładając pusty talerz na ławę. - Nie gotuj więcej...

W jednej chwili przestało być jej tak wesoło.

- Nie zostawiłeś nawet okruszka! - żachnęła się, czekając na jakieś racjonalne wyjaśnienie, ale chłopak jedynie wzruszył ramionami w odpowiedzi.

Lekko nadąsana wycofała się z powrotem do kuchni i ukroiła sobie kawałek, ciepłego jeszcze, ciasta. Pomyślała, że przecież nie może być tak źle, że coś, co tak dobrze pachnie, nie może okropnie smakować i że stosowała się w całości do wskazówek zapisanych jej skrupulatnie na kartce przez ciotkę Andromedę. No, prawie w całości, ale szczerze wątpiła, by to, że nie miała bladego pojęcia ile w praktyce wynosi dwieście pięćdziesiąt mililitrów czegoś tam, czy siedemdziesiąt deko czegoś innego miało aż tak wielkie znaczenie. Niestety, już po pierwszym kęsie zrozumiała, że najwyraźniej jednak miało.

Ze łzami w oczach wypluła do śmieci resztkę na wpół przeżutego kawałka i zrezygnowana wróciła do salonu.

- Kiedyś się nauczę... - mruknęła, siadając obok Scorpiusa na miękkiej kanapie.

Obdarzył ją pełnym politowania spojrzeniem, przez które miała ochotę go kopnąć, po czym wrócił do przeglądania jednego z wielu rozłożonych wokół albumów ze zdjęciami.


Odkąd przyjechali, większość czasu spędzali z ciotką, pomagając jej w pracach domowych, zwiedzając znajdujące się nieopodal mugolskie miasteczka, czy odwiedzając najbliższe miejsca przeznaczone wyłącznie dla czarodziei, w tym wyjątkowo klimatyczną, stylizowaną na okręt, knajpkę, która była czynna w Boże Narodzenie i w której nawet Lily skusiła się na kremowe piwo. Wieczorem grali w szachy albo w karty, co byłoby świetną rozrywką, gdyby nie fakt, że Scorpius okazał się mistrzem blefu i wygrywał praktycznie każdą partię, uśmiechając się przy tym w sposób, który doprowadzał ją do białej gorączki. Natomiast wszystkie pozostałe, wolne chwile przeznaczali na przeglądanie starszych i nowszych fotografii. Okazało się bowiem, że ciotka Andromeda nie tylko posiadała pokaźną kolekcję zdjęć sprezentowanych jej przez przyjaciół albo wykradzionych chyłkiem od Blacków, ale także o każdym z nich potrafiła opowiedzieć bardzo długą i równie ciekawą historię.

Lily zerknęła ukradkiem na trzymany przez Scorpiusa album. W środku znajdowały się cztery fotografie, trzy z nich wyglądały na wiekowe, przez mocne zgięcia w rogach i nie najlepszą jakość wykonania. Przedstawiały dwie małe dziewczynki jedną ciemno- i jedną jasnowłosą, stojące na baczność przed ogromną posiadłością, pozujące przy obrazie starej, pomarszczonej kobiety oraz popijające herbatę przy okrągłym stoliku. On jednak utkwił wzrok w czwartym zdjęciu, zdecydowanie nowszym, na którym uwieczniony został jasnowłosy chłopiec. Dzieciak siedział na bordowym fotelu i z miną wyrażającą skrajne znudzenie bawił się różdżką. 


Scorpius westchnął, delikatnie wyciągając zdjęcie z folijki i obracając je w palcach. Na odwrocie widniała ręcznie napisana adnotacja:

„Brawo, Adromedo. Wygrałaś. Wysyłam ci zdjęcie Dracona z nadzieją, że przestaniesz mnie w końcu nękać. Lucjusz z każdym twoim listem wpada w coraz większą furię. Też nie jestem zachwycona, że to wszystko tak wygląda, ale dobrze wiesz, w jakiej mnie stawiasz sytuacji.

Narcyza".

Ponownie obrócił fotografię, po czym odłożył ją na miejsce. Jasnowłosy chłopiec z zadowoleniem dźgał właśnie końcem różdżki kręcącego się obok fotela Skrzata Domowego.

- Jak się lepiej przyjrzeć to wcale nie jesteście tacy podobni... - mruknęła Lily, pochylając się nad albumem.

Scorpius obdarzył ją spojrzeniem, które równie dobrze mógłby jej posłać, gdyby stwierdziła, że rzuca Hogwart i wyprowadza się na łono natury, by zamieszkać z gumochłonem Antkiem.

- To, że jesteś pierdołą, wiem już od dawna, to, że żadna z ciebie kucharka, też już wiem, ale tego, że nie dowidzisz, jeszcze nie wiedziałem - westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Mówię całkiem serio - burknęła lekko urażonym tonem. Szybkim ruchem wyrwała mu album z rąk, po czym prędko odsunęła się w sam róg kanapy, wbijając wzrok w nastoletniego Dracona Malfoya.

- Pewnie, włosy macie te same, no i twarz mogłaby wydawać się identyczna, przez kształt kości policzkowych i nosa, ale uśmiech jest inny... no i oczy... niby kolor się zgadza, ale twoje są zdecydowanie cieplejsze... - Zamierzała powiedzieć coś jeszcze na temat skóry, rąk, czy sylwetki, ale w porę ugryzła się w język.

Przeniosła nieco spanikowane spojrzenie na siedzącego naprzeciwko Scorpiusa. Wyglądał na równie zaskoczonego, co rozbawionego. Jego brwi uniosły się w górę, a na twarzy wykwitł szyderczy uśmieszek.

- To jakieś twoje dziwaczne hobby, czy tylko mój wygląd tak dogłębnie analizujesz?

- Wcale nie... - zaczęła Lily, machając jak wariat rękami, ale zatkał jej dłonią usta.

- Już wiem - powiedział z błyskiem w oku, gdy trochę się uspokoiła.

Zabrał rękę i usadowił się wygodniej na kanapie. Przybrał pozę, jakby miał zamiar odgrywać scenkę rodzajową, po czym odchrząknął głośno.

- Codziennie wchodzisz do wielkiej sali na śniadanie, zerkasz w stronę stołu Slytherinu i myślisz sobie: „Ach, jak ten Scorpius wspaniale wygląda o poranku! Oczy mu lśnią bardziej niż wczoraj, czyżby odwołano eliksiry?" Albo wieczo.... - nie dokończył, bo Lily, cała już czerwona ze złości, złapała leżący pod ręką album i zamachnęła się, celując prosto w jego głowę.

Zrobił zgrabny unik i czmychnął z kanapy.

- Albo wieczorem - kontynuował, zasłaniając się jedną z puchatych poduszek i próbując przybrać rozmarzoną minę, co dość kiepsko mu wychodziło ze względu na drgające kąciki ust - „Och, może zawieszę Scorpiusowi Łapacz Snów nad łóżkiem, po cóż tracić cenne godziny snu, skoro nie mogę na niego popatrzeć...?" - zrobił kolejny unik, krztusząc się przy próbie powstrzymania śmiechu.

Lily miała ochotę go zamordować. Dała susa przez miękkie oparcie wersalki, przyciągając go za tył koszulki, po czym wzięła kolejny zamach wolną ręką. Niestety, w porę się obrócił, złapał ją za nadgarstki i kontynuował radośnie:

- Albo wspinając się na drzewo: „Och, może zobaczę stąd powiewające srebrzyste włosy Scorpiusa, to właśnie je lubię w nim najbardziej... Wypatruj, Panie Puszku... wypatruj..."

Na próżno próbowała się wyrywać, posyłając najróżniejsze klątwy pod jego adresem. Trzymał ją uparcie, próbując uspokoić oddech, choć widać było, że z każdą sekundą coraz trudniej mu powstrzymywać ogólną wesołość. W końcu puścił jej ręce i zaczął się śmiać, a brzmiał przy tym tak szczerze i radośnie, że w jednej chwili straciła cały animusz.

- Strasznie jesteś głupi... - mruknęła urażonym tonem i pacnęła go lekko po głowie.

- Przepraszam! Nie mogłem się powstrzymać... - wypalił, łapiąc oddech.

Cały czas uśmiechał się w ten rozbrajający, pozbawiony zwykłej dla niego szydery, sposób, przez który zupełnie zapomniała o złości i który zapragnęła nagle zachować tylko dla siebie.

- Czyżby? A może: „Ach, jakbym chciał porozmawiać z Lily i usłyszeć jej wspaniały głos. Szkoda, że jestem takim tchórzem i muszę wymyślać durne zaczepki, zamiast normalnie zagadać..." - Uniosła do góry brwi i zrobiła dramatyczną pozę.

- Może - znów się zaśmiał, pstrykając ją leciutko palcami w nos.

Odwróciła się na pięcie, starając się ukryć głupawy uśmieszek, który zakwitł na jej twarzy. Niestety, wyszło kiepsko, bo przy okazji potknęła się o leżący na ziemi stos poduszek. Nie było w tym nic dziwnego, zważając na takt, że mieszkanie ciotki Andromedy wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun.

Westchnęła zrezygnowana, po czym zakasała rękawy, zabierając się za sprzątanie.

- A tak w ogóle to nieprawda, wcale nie włosy, tylko zapach - bąknęła pod nosem, zbierając porozrzucane po salonie rzeczy, służące jej chwilę temu za broń miotaną.

- Jaki zapach? - zapytał zdekoncentrowany Scorpius, podając jej opasły album w skórzanej oprawie.

- No najbardziej lubię twój zapach

- Ha? A jak ja niby pachnę?

- Scorpiusowo... - mruknęła, zasłaniając czerwoną jak burak twarz, kolorową, wymiętą kartką, która jeszcze przed momentem walała się po podłodze.

Przed dalszymi tłumaczeniami uratowała ją ciotka Andromeda, która zeszła właśnie po schodach, omiatając wzrokiem najpierw ich, a potem bałagan. Mokre włosy owinięte miała jasnym ręcznikiem, na błękitnej koszuli zawiązany szczelnie granatowy szlafrok, a na nogach puchate kapcie. Jej mina oscylowała gdzieś pomiędzy szczerym zaskoczeniem a rozbawieniem.

- A poszłam się tylko wykąpać... - westchnęła, kręcąc głową.

Mówiła coś jeszcze, jednak wypowiadane przez nią słowa docierały do Lily jak przez szybę. 
Cała jej uwaga skupiła się na trzymanej w ręku kartce, która najwyraźniej musiała się wysunąć Scorpiusowi z kieszeni w trakcie dzikiej ucieczki przed latającymi albumami i poduchami. Na fioletowym tle widniał wielki, żółty napis: „ZLOT FANÓW ZJAWISK NADPRZYRODZONYCH - JUŻ 27 GRUDNIA W HARPERSOFF!", a tuż pod nim, niewiele mniejsza, zapisana pomarańczowymi literami informacja: „SPOTKANIE Z GOŚCIEM SPECJALNYM - AMADEUSZEM LESLIE ‚MAGIM'".

*


- Jeśli ten koleś naprawdę ma coś wspólnego z naszym porwaniem, to ja jestem Naczelnym Magiem Wizengamotu... - mruknął Scorpius, otwierając drzwi wejściowe Domu Kultury w Harpersoff i puszczając ją przodem.

- Jak nie sprawdzimy, to nigdy się nie dowiemy - stwierdziła rzeczowo, rozglądając się po wnętrzu.

Jeśli kiedykolwiek nazwała jakiekolwiek miejsce dziwnym, w tym momencie zwracała mu honor, bo to, co właśnie miała przed oczami, przebijało wszystko, co dane było jej do tej pory zobaczyć. Na drewnianych panelach podłogowych porozkładano wielkie kwadratowe plansze z nieruchomymi obrazkami przedstawiającymi lasy, pustynie, puszcze i pola i chociaż ustawione na owych planszach figurki nie drgnęły same nawet o milimetr, to pochylający się nad nimi ludzie ekscytowali się i pokrzykiwali, jakby pod ich nosem ważyły się losy wszechświata. Na ścianach porozwieszano olbrzymie plakaty z pięknymi aniołami, rogatymi demonami oraz wampirami, które bardziej niż krwiożercze bestie przywodziły na myśl Toma Zabiniego do spółki z Meredith. Z sufitu zwisały najzwyklejsze w świecie miotły do sprzątania, plastikowe talizmany i amulety, a kłębiący się po sali ludzie poubierani byli w koszulki z najróżniejszymi, najczęściej dość mrocznymi, emblematami. Uwagę Lily przykuły szczególnie dwie, prawie identycznie wyglądające nastolatki odziane w czarne T-shirty z białymi napisami. Jeden głosił „CHCĘ MĘŻA WAMPIRA", a drugi: „CHCĘ MĘŻA WILKOŁAKA". Obie prezentowały się całkiem fajnie i Lily pomyślała nawet, że może warto byłoby zainwestować w coś takiego jako prezent dla cioci Fleur, ale gdy tylko dziewczyny obróciły się, zmierzając w stronę jednej z otwartych sal, jej oczom ukazały się wymalowane na tyłach koszulek serduszka z imionami: „Edward" i "Jacob".

- Myślisz, że chodzi o Jacoba z Kresów, o którym profesor Bins robi pięciogodzinne wykłady w pierwszej klasie? - wyszeptała autentycznie zaintrygowana, ale mina Scorpiusa skutecznie zgasiła jej entuzjazm.

- Jacob z Kresów żywił się ludzkimi wnętrznościami, więc dziewczyna albo wzbiła się na wyżyny cynizmu, albo chodzi o jakieś mugolskie fanaberie. Obstawiam to drugie - mruknął, podchodząc do kolorowej makiety ze zdjęciem bardzo chudego, wąsatego mężczyzny. Pod spodem znajdowała się rozpiska atrakcji oferowanych na „Zlocie". - Tu jest napisane, że spotkanie z Magim zaczyna się za piętnaście minut. Może chodźmy już, zanim absurd tego miejsca rzuci mi się na mózg...

Lily kiwnęła głową i niechętnie ruszyła za nim w kierunku sali numer jeden. Nie zdążyła przejść nawet dziesięciu kroków, gdy drogę zagrodził jej młody, wysoki mężczyzna z mnóstwem pryszczy na twarzy. Dla odmiany miał koszulkę z napisem „Głosuj na Crowleya".

- Wilkory czy Smoki? - wypalił, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie.

Zrobiła głupią minę, nie mając pojęcia, o co chodzi.

- Wilkory czy Smoki? - powtórzył, tym razem głośniej.

- Smoki? - odpowiedziała pytaniem, na pytanie, szukając wzrokiem pomocy Scorpiusa, ale ten stał dwa metry dalej i udawał, że jej nie zna.

- Ha! Wiedziałem! - krzyknął uradowany mężczyzna, odwracając się do stojącego przy parapecie pulchnego blondyna. - Widzisz? Każdy wie, że Targaryenowie są najlepsi!

- Stary... pytasz o zdanie czternastolatkę... - parsknął jego kolega, machając lekceważąco dłonią.

- Właściwie, to nie skończyłam jeszcze... - zaczęła sprostowanie Lily, miło połechtana, ze wygląda na starszą niż jest, ale Scorpius wkroczył do akcji, łapiąc ją za ramię i odciągając od kłócących się mężczyzn.

Przy wejściu do sali numer jeden zebrał się już spory tłumek ludzi, dzierżących w dłoniach te śmieszne, małe, mugolskie urządzenia i rozprawiających o rzeczach, z których rozumiała tyle, co nic. Gdy w końcu udało im się dopchać do środka i znaleźć wolne miejsca na jednej z porozstawianych ławeczek, na oświetloną scenę wyszedł już wąsaty mężczyzna z plakatów. Przez chwilę szarpał się z kablami, pokrzykując na siedzącą przy biurku okularnicę, po czym przybrał szeroki uśmiech i chrząknął do ustawionego na podeście podłużnego urządzenia zakończonego czarną kulką.

Przerywany piskiem głos rozniósł się echem po pomieszczeniu.

- Witam wszystkich zebranych! - krzyknął radośnie, rozkładając ramiona. - Dla tych, którzy mnie nie znają - jestem Amadeusz ‚Magi' Leslie! Cieszę się, że jest nas, poszukujących prawdy, tak wielu! Dziś będę miał przyjemność przedstawić wam moje wieloletnie badania, a również omówić plan działań na najbliższe miesiące. Zacznijmy.

Znów machnął ręką w kierunku Okularnicy. Dziewczyna kliknęła coś na niewielkim, rozstawionym przed nią, prostokątnym urządzeniu, a na pustej ścianie za Magim wyświetlił się obraz. Lily była pod sporym wrażeniem tych sztuczek.

- Oto zdjęcia z moich wypraw po Irlandii. Jak widzicie, tutaj został uwieczniony najprawdziwszy duch...

Po sali przebiegł szmer ekscytacji.

Tak naprawdę prezentowany obraz mógł przypominać wiele rzeczy - prześcieradło, białą sukienkę, zmięte szmaty, ale z całą pewnością, nie ważne pod jakim kątem patrzyła, nie przypominał ducha.

- I właściwie już w tej chwili możemy wyjść - stwierdził Scorpius, robiąc minę pod tytułem „a nie mówiłem". - Jeśli się pośpieszymy, może złapiemy jeszcze ciocię i wrócimy razem.

- To może być zmyłka - szepnęła, starając się skupić na mocno naciąganej opowieści Magiego, traktującej o jego walce ze zjawą.

Blondyn przewrócił oczami, ale nie ruszył się z miejsca.

- A to, proszę państwa, jest wilkołak z Manchesteru. Zdjęcie zostało wykonane podczas mojej nocnej eskapady do jednego z opuszczonych domów - ciągnął Magi. Wyjął ze stojaka czarne urządzenie zakończone kulką, rozwinął cienki wskaźnik i zaczął przechadzać się w te i z powrotem po scenie, opisując dokładne okoliczności napotkania rzekomej bestii.

Lily nie chciała z góry zakładać, że wszystko, co mówi to kłamstwa, ale istota z fotografii przypominała bardziej owłosionego człowieka niż wilka, a na dodatek była pewna, że ktoś przy niej majstrował, doklejając zwierzęce uszy.

Przez następne pół godziny widziała jeszcze ślady trolli przypominające rysunki na piachu, jednorożca z guzem zamiast rogu i ufo, do którego nawet nie potrafiła się konstruktywnie odnieść.

- Marnujemy czas - ziewnął Scorpius, odkręcając sobie butelkę wody niegazowanej. - Ten koleś ma tyle wspólnego z naszym porywaczem, co Godryk Gryffindor z Salazarem Slytherinem.

- Czyli całkiem sporo - skwitowała Lily, analizując wyświetlane właśnie zdjęcie bardzo brzydkiej, starej kobiety, która według Magiego była wiedźmą.

- Chodziło mi o charakter...

- A teraz, na zakończenie, chciałbym podzielić się z wami moim najnowszym odkryciem - wypalił Magi. Minę miał tak podekscytowaną, że była pewna, iż od początku czekał właśnie na ten moment.

Na ścianie pojawiła się wielka mapa Wielkiej Brytanii.

- Otóż oczywistym jest, że wszelkie wiedźmy, czy czarnoksiężnicy muszą jakoś zdobywać swoją wiedzę. Uczą się z ksiąg? Z pokolenia na pokolenie? W domowym zaciszu? Otóż nie, proszę państwa! Mają swoją tajemną kwaterę! Szkołę Magów i Czarowania, a znajduje się ona właśnie tu! - krzyknął pełnym pasji głosem, uderzając wskaźnikiem w pusty teren północnej Szkocji.

Lily poczuła, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Scorpius zakrztusił się wodą, wypluwając połowę na podłogę. Ludzie na sali zaczęli wiwatować.

- No to żeś wykrakał... - stwierdziła, łapiąc się za głowę.


- To czysty zbieg okoliczności - powtórzył Scorpius po raz setny, gdy z powrotem tłoczyli się w kolejce, tym razem do wyjścia. - Wyobrażasz sobie tego kolesia rozkazującego Grubasowi? Infiltrującego Ministerstwo? Szantażującego czarodziejów?

- Ale wie o Hogwarcie... - jęknęła, wciąż nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć.

Minęła grupkę dzieciaków walczących ze sobą świecącymi na czerwono i zielono plastikowymi mieczami i ruszyła w stronę wyjścia.

- Szkoła Magów i Czarowania? Serio, Lily? - zakpił, unosząc do góry brew.

Skrzywiła się. Faktycznie, brzmiało idiotycznie.

- Słuchaj... - Przystanął przed drzwiami, wzdychając lekko. - Jeśli się martwisz, to po prostu pogadaj z profesorem Fitwickiem, jak wrócimy.

Kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości, że jest to chyba najlepsze wyjście. W trakcie przerwy świątecznej nie mogła zbyt wiele zdziałać, zwłaszcza że i tak chciała wpierw zasięgnąć porady Markusa. Już miała naciskać klamkę, gdy poczuła na plecach mocne klepnięcie.

Tuż obok nich stała uradowana Okularnica. Miała na sobie kolorowy, wzorzysty sweter z przypiętą doń plakietką: „Aghata. Współorganizator".

- No dalej, nie ma co się zastanawiać, nie wstydźcie się! - zawołała z błyskiem w oku.

Lily zamrugała zaskoczona, wędrując wzrokiem za wskazującym sufit palcem dziewczyny. Do podtrzymującej strop belki ktoś przywiązał krzaczek jemioły.

Zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, Aghata jednym silnym ruchem ręki pchnęła ją do przodu.

Jakimś cudem w ułamku sekundy jej nos znalazł się centralnie przy klatce piersiowej Scorpiusa. Przez moment czuła tylko jego zapach, a przez głowę mignęła jej myśl, że w sumie, co ma być, to będzie. A potem dotarło do niej, o czym właśnie pomyślała i cała czerwona na twarzy, odskoczyła do tyłu.

Agatha zerknęła na nią smutnym wzrokiem, po czym przeniosła spojrzenie na podirytowanego Scorpiusa.

- Rozumiem, stary... Friendzone. Tak mi przykro... - powiedziała z autentycznym żalem w głosie, przytulając go mocno i klepiąc pokrzepiająco po plecach.

Gdyby ludzka anatomia na to pozwalała, Lily musiałaby właśnie zbierać własną szczękę z podłogi.

- No trudno. Będę trzymać za ciebie kciuki. Kiedyś się uda. - Zwolniła uścisk i ruszyła w kierunku sali numer jeden. - Tak czy inaczej, fajnie, że wpadliście. Nie zapomnijcie polubić nas na facebooku!


Machnęła im ręką na pożegnanie i zniknęła za rogiem.

Scorpius wyglądał tak, jakby miał szczerą ochotę kogoś zamordować.

- Nigdy. Więcej. Zlotów. Szalonych. Mugoli. - mruknął, nie patrząc jej w oczy, po czym otworzył zamaszyście drzwi i wyszedł na zewnątrz.

*

Lily nie przypuszczała, że pięć dni może tak szybko minąć. Miała wrażenie, że dopiero co stała przed drzwiami mieszkania przy Grimmuld Place 89, zastanawiając się, jakie będą te święta, a już pakowała z powrotem rzeczy, znosiła je na dół i żegnała się z ciotką. Westchnęła ciężko, omiatając tęsknym wzrokiem przytulny salonik. Scorpius postawił swoją torbę podróżną na ławie i opadł na kanapę. Ze zdziwieniem stwierdziła, że on również wydawał się mocno przygaszony.

- Co to za miny? Przecież nie widzimy się ostatni raz! - Ciocia Andromeda stanęła przy stoliku, obdarzając ich szerokim, ciepłym uśmiechem.

Lily odwzajemniła gest, choć miała wrażenie, że to Boże Narodzenie było wyjątkowe i że gdy tylko przekroczy próg, kierując się w stronę Hogwartu, wszystko, co tu przeżyła minie niczym sen, rozpadnie się jak bańka mydlana.

Ciotka, jakby czytając jej w myślach, podeszła do kredensu, kontynuując:

- Poza tym obejrzeliście tyle zdjęć, że teraz musicie mi się odwdzięczyć. Chyba wszystkim nam przyda się jakaś pamiątka. - Puściła im oczko, wyjmując z szuflady stary aparat.

Machnęła różdżką, w magiczny sposób zawieszając urządzenie naprzeciwko wersalki, po czym usadowiła się wygodnie, jednym ramieniem obejmując Lily, a drugim Scorpiusa. Machnęła jeszcze trzy razy, a aparat błysnął, wypluwając z wnętrza trzy, identyczne fotografie. Zebrała z podłogi zrobione przed momentem zdjęcia i wręczyła im po jednym.

Lily spojrzała na swoje, czując przyjemne ciepło na sercu.

To nie był sen" - pomyślała, przyciskając prezent do piersi.

Scorpius wstał, zaciskając usta.

- Mam nadzieję, że nie żałujesz, że przyjechałeś... - westchnęła ciocia, stając obok niego.

Pokręcił głową, zawahał się przez chwilę, po czym delikatnie objął staruszkę ramionami.

- To były najlepsze święta w moim życiu... - wyszeptał.

- Wiesz... mówi się, że rodziny się nie wybiera, ale można bez niej żyć, że ciężko kochać kogoś, kto traktuje nas jak coś gorszego od śmieci, ale nikt nie wspomina o tym, że jeśli się jej wyrzeczemy, to choćby nie wiem jak zła była, zostaje cierniem w naszym sercu. I chociaż wbija się tak mocno, że go nie widać, to wciąż tam tkwi, rani i kłuje gdzieś głęboko w środku... Czasami po prostu warto o nią walczyć, nie tylko z innymi, ale przede wszystkim z samym sobą. Warto wybaczać. - Odsunęła się, ocierając wierzchem dłoni kącik oczu. - Przepraszam... nie powinnam się tak rozklejać, no dalej, lećcie już, bo za pół godziny zamkną sklep i nie będziecie mogli skorzystać z sieci Fiuu.

Lily także objęła ciocię, przytulając ją mocno, po czym sięgnęła po kurtkę, zaciskając zęby. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i rozpłacze się jak dziecko. Klepnęła się delikatnie w policzki na ocucenie i wciągnęła buty, wypatrując Scorpiusa. Krzątał się po kuchni, zawijając coś w papierową torebkę.

- Idziesz? - zawołała, starając się nie patrzeć na stos poukładanych albumów, nad którymi spędzili wspólnie tyle czasu, na leżące przy wazonie karty, na miękkie poduchy, porozwieszane na ścianach zdjęcia i w ogóle na wszystko, przez co jej oczy zaczynały momentalnie robić się wilgotne.

- Już, już - mruknął, wchodząc do przedpokoju.

Spojrzała podejrzliwie na pakunek w jego dłoni. Miał dziwny kształt i pachniał jabłkami.

- To szarlotka?! - zawołała, doznając nagłego olśnienia. - A mówiłeś, że jest okropna!

Wzruszył ramionami, spoglądając jej prosto w oczy.

- Może i okropna, ale moja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top