Dzień 4
"Wcale nie było dzisiaj lepiej.
Nie było cię w szkole. A ja sam nie dałem rady. Jedna z nauczycielek znalazła mnie we krwi po przerwie.
Wezwali karetkę, wiedziała cała szkoła, mam kilka szwów. I wróciłem do domu, bo udało mi się im wcisnąć kit o tym, że ktoś rzucił kamieniem w okno i się rozbiło, a ja zasłoniłem się rękoma i akurat tam byłem. W rzeczywistości otworzyłem je i sam stłukłem jakimś kamieniem z dziedzińca. Wziąłem największy z odłamków i dźgałem się nim po rękach tak mocno jak tylko pozwalały mi na to siły. Na szczęście krew pochlapała też inne kawałki, więc mają podstawy, żeby mi wierzyć.
Dotarłem do mięsa i kilkanaście minut potem byłbym niczym.
Chyba ktoś ci powiedział, bo zadzwoniłeś.
Nie chcę i nigdy nie chciałem twojej litości, a teraz myślę, że to dlatego się ze mną spotkałeś w miejscu, do którego ostatnio mieliśmy iść.
Tym razem dałem ci prezent. Przytuliłeś mnie, pocałowałeś i siedzieliśmy tam kilka chwil, lat, a może miesięcy.
W każdym razie zanim zaszło słońce ja byłem już w domu.
Mama mówi, że nie mogę tego więcej zrobić, bo to, co stanie się za kilka chwil będzie w tedy dla mnie niebezpieczne, a ona chce mnie jeszcze kiedyś zobaczyć.
Ty po tym mnie już nie zobaczysz.
Tak bardzo wątpie w swoje przeznaczenie i w to, że to jest mi nakazane.
Boję się tego.
Ale bez względu na to, co się ze mną stanie...
Kochaj mnie"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top