-The last toss-
- Iwa-chan? - zapytał cicho chłopak, wchodząc do szpitalnego pokoju. Usiadł powoli na łóżku obok mnie i uśmiechnął się smutno. Wpatrywałem się w niego z bólem. Szatyn położył na stoliku obok przyniesione kwiaty. Czerwone róże. Wiedział, że ich nienawidzę. Musiał mnie wkurzać, nawet wtedy, kiedy byłem w takim stanie.
- Dobrze cię widzieć, Shittykawa - powiedziałem, głaszcząc szatyna po włosach zdrową ręką. - Już myślałem, że mnie zostawiłeś.
Chłopak chwycił moją dłoń i splótł nasze palce.
- Nigdy cię nie zostawię, Iwa-chan - uśmiechnął się smutno. Zapadła niezręczna cisza, której żaden z nas nie miał odwagi przerwać. Oikawa gładził delikatnie moją dłoń, jakby bał się, że może zrobić mi krzywdę. Prawda jest taka, że mógłby mnie nawet zabić. Gorzej już być nie mogło.
- Tōru - odezwałem się. Chłopak spojrzał na mnie z przerażeniem. Rzadko używałem jego imienia, więc w mniemaniu szatyna musiało oznaczać to jakąś tragedię.
- Iwa-chan?
- Kocham cię - powiedziałem. W oczach chłopaka dostrzegłem zbierające się łzy. Szatyn pochylił się i objął mnie delikatnie.
- Ja ciebie też, Iwa-chan - wyszeptał, łkając. Pogłaskałem go po włosach, czując na policzku pojedynczą kroplę.
***
- Jak się czujesz? - zapytał Tōru, przysiadając na brzegu łóżka. Westchnąłem ciężko.
- Psychicznie czy fizycznie? - zapytałem.
- Wiem, że dostałeś gigantyczną dawkę leków przeciwbólowych, więc pytam o psychikę - powiedział szatyn ze smutnym uśmiechem.
- Jeżeli mam być szczery... Tragicznie, Tōru - odpowiedziałem. Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. - Hej, nie rycz - dodałem i starłem kciukiem łzę z policzka szatyna. - Nie pozwolę, żebyś płakał z mojego powodu, Shittykawa.
- Iwa-chan - szepnął, a głos załamał mu się lekko. - Nie mogę się z tym pogodzić... Ja...
- Zamknij się już - powiedziałem i odgarnąłem mu z twarzy kosmyk brązowych włosów. Chłopak skierował na mnie spojrzenie orzechowych tęczówek. Radosne iskierki już dawno zniknęły. Nie widziałem ich od dnia wypadku. W oczach Tōru skrywał się szczery i głęboki smutek. Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Już jutro wracasz do domu, Iwa-chan - powiedział. - Nareszcie będziesz blisko. Tęskniłem za tobą przez ten cały czas.
"Wiesz, że już nic nie będzie jak dawniej?" - chciałem zapytać, jednak nie byłem w stanie. Obecnie Oikawa potrzebował większego wsparcia psychicznego niż ja. Byłem pewny, że jakoś to wszystko zniosę. Dla niego. Mimo że sam nie mogłem się z tym pogodzić.
***
- Dzień dobry, Iwa-chan - powiedział szatyn, wchodząc do pokoju. Od kilku dni chłopak spał na kanapie nie chcąc "urazić mojej ręki albo nogi". Dla mnie w sumie nie robiłoby to różnicy. I tak ból był prawie nie do zniesienia.
Szatyn postawił na stoliku nocnym kubek herbaty i usiadł na łóżku.
- Nie jest ci zbyt wygodnie na tej kanapie, hmm? - zgadłem, widząc cienie pod oczami chłopaka. Oikawa uśmiechnął się smutno.
- Jest mi bardzo wygodnie - powiedział. Spojrzałem na niego kpiąco.
- Słyszałem cię w nocy - powiedziałem, a uśmiech chłopaka zbladł. - Wszystko.
- To nie tak, że jest mi niewygodnie - westchnął po chwili, przeczesując palcami brązowe włosy. - Po prostu nie mogę spać bez ciebie, Iwa-chan.
Zrobiłem chłopakowi miejsce obok siebie i pozwoliłem się przytulić. Wypadek zdecydowanie mnie osłabił, nie tylko fizycznie. Stałem się miękki i zdecydowanie za dobry dla tego małego gnojka. Jednak nie zamierzałem niczego zmieniać. Wiedziałem, że Tōru jest tak ciężko jak mnie. Musiałem go wspierać.
- Idziesz dzisiaj na trening z dzieciakami? - zapytałem, głaszcząc chłopaka po głowie.
- Nie wiem, Iwa-chan - westchnął. - Muszę zawieźć cię na rehabilitację. Nie zdążę po ciebie wrócić.
- No to weź mnie ze sobą - powiedziałem. Szatyn pokręcił głową.
- Nie, Iwa-chan - odparł. - Coś mogłoby ci się stać... Ja... Nie będę mógł spokojnie zająć się dziećmi.
Pocałowałem go w czoło.
- Nie chcę, żebyś zrezygnował z wolontariatu - powiedziałem.
- To tylko ten jeden raz - zapewnił. Popatrzyłem na niego i poczekałem, aż chłopak odwzajemni spojrzenie. Kiedy dostrzegłem orzechowe tęczówki, pocałowałem go lekko.
- Wszystko będzie dobrze, Tōru - wyszeptałem i przytuliłem go.
***
Obserwowałem jak Oikawa obraca w palcach piłkę do siatkówki i poczułem lekkie ukłucie w sercu. Z tego co twierdził lekarz, już nigdy nie będę w stanie normalnie zagrać. Już nigdy nie stanę na boisku z Tōru i resztą drużyny. Już nigdy nie założę tej pieprzonej miętowej koszulki, z wkurwiającym kołnierzykiem. Już nigdy nie skoczę do ataku. Już nigdy nie będę wicekapitanem. Już nigdy nie zagram w siatkówkę.
- Iwa-chan - odezwał się Tōru, patrząc na mnie z mieszanką szoku i przerażenia. - Iwa-chan - powtórzył, zrywając się z fotela i podbiegając do mnie. Klęknął przede mną i złapał moją twarz w dłonie. - Iwa-chan, nie płacz, proszę - jęknął z bólem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z łez, płynących po moich policzkach. Tōru starł ostrożnie każdą z nich i pocałował mnie lekko. Oparłem czoło o jego klatkę piersiową i pozwoliłem, by głaskał mnie po włosach.
- Dziękuję - wyszeptałem i zacisnąłem powieki, czując jak moim ciałem targa szloch.
***
Z trudem zszedłem po schodach wspierając się na kulach. Podczas pokonywania dystansu z pokoju do salonu przeklnąłem chyba więcej razy, niż na wszystkich treningach z Tōru od początku liceum.
- Oikawa? - zapytałem, widząc szatyna, siedzącego na kanapie i wlepiającego wzrok w ścianę. Chłopak zacisnął palce na trzymanej piłce do siatkówki.
- To wszystko nie ma sensu - szepnął wściekły. Milczałem, obserwując rosnącą złość ukochanego. - Dlaczego akurat ty? Dlaczego to nie mogłem być ja?! - krzyknął z rozpaczą.
- Przestań pieprzyć - westchnąłem. - Takie roztrząsanie przeszłości nic nie da.
Szatyn z krzykiem rzucił piłką, która odbiła się od ściany i uderzyła, w stojący na stoliku wazon. Chłopak zakrył usta dłonią i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Oikawa...
- Już nigdy nie będę ci wystawiał, Iwa-chan - powiedział, a ton jego głosu sprawił, że ścisnęło mnie w piersi. - Już nigdy ci nie wystawię...
Szatyn podniósł się i podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy.
- Nigdy! Iwa-chan! Już nigdy razem nie zagramy, rozumiesz?! - krzyknął, ignorując łzy, spływające po jego twarzy. Patrzyłem w jego oczy przepełnione bólem i wściekłością. Objąłem go ramionami, bojąc się, że jeśli tego nie zrobię, chłopak rozpadnie się na milion kawałków i już nigdy nie zdołam go pozbierać.
- Dlaczego, Iwa-chan?! Dlaczego?! - szlochał, ściskając kurczowo moją koszulkę. Zacisnąłem zęby. - Ja nie chcę... Iwa-chan... Tyle bym dał, żeby wystawić ci ten jeden ostatni raz...
- Tōru. Spójrz na mnie - poprosiłem. Chłopak podniósł głowę i wlepił we mnie oczy pełne łez. - Wierzysz w cuda?
Szatyn prychnął z irytacją.
- Oczywiście, że nie. Nie ma takiej możliwości, żeby...
- Wierzysz we mnie? Oikawa, czy wierzysz w Iwaizumiego Hajime?
Szatyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Tak. Ja... To jedyne czego jestem pewien.
- Dobrze - powiedziałem i ponownie go przytuliłem. - Wyjdę z tego, słyszysz? - dodałem, gdy chłopak znów zaniósł się płaczem. - Wyzdrowieję. Wystawisz mi, Tōru. Obiecuję - szepnąłem, mimo iż wiedziałem, że nigdy nie spełnię tej obietnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top