Prolog
Noemi wpatrywała się w okno swojej kabiny obserwując leniwie dryfujące krążowniki federacji, wykonujące manewry patrolowe. Wiele myśli i obaw kryło się za tymi zielonymi, lisimi oczami. „Dlaczego uczestniczymy w wojnie? Jaki jest jej cel? Czemu zawsze musimy działać w ten sposób?" Zmarszczyła lekko rude czoło odsuwając jednocześnie długie uszy do tyłu.
Minęło już 18 miesięcy od rozpoczęcia konfliktu. Po jednej stronie sojusz Terrańsko-Vasudański, po drugiej Zjednoczona Federacja Ziemi. Niegdyś jeden naród, jedna idea, która umożliwiała rozwijanie się ludzkości przez odkrywanie nowych gwiazd, rozprzestrzenianie nowych kolonii w coraz to nowych układach, teraz walczące ze sobą w rozpaczliwej próbie scalenia się.
Można uznać za ironię fakt, że do rozdziału tych dwu obecnie skrajnie różniących się państw doprowadziła udana próba pokonania wspólnego wroga,
Dziś po ponad dwóch latach rozlewu krwi, zdziesiątkowaniu 3 floty oraz przejęciuRepubliki Jovian żołnierze Federacji zaczynają sobie uświadamiać, że nigdy nie wygrają tej wojny.
Sojusz jest lepiej zaopatrywany, ma lepsze uzbrojenie, lepszą taktykę...jedyną przewagą Ziemii jest wola walki jej mieszkańców.
Noemi nie mogła już znieść tych myśli, wpędzających ją w głęboką melancholię. Wybrała się na przechadzkę po pokładzie fregaty. W trakcie spaceru napotykała na członków załogi. Każdy z nich wydawał się być spięty i zarazem podekscytowany z powodu zbliżającej się bitwy, której wynik mógł przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Federacji, który mógł dać ludziom nadzieję, który mógł doprowadzić w końcu do pokoju. Zostało już jedynie kilka dni przygotowań, ustalania ostatecznych strategii.
Przechadzając się przez górny pokład doszła do hangaru. Stało tam 12 w pełni uzbrojonych myśliwców przechwytujących typu Kentanuori. Wszystkie naprawione, uzupełnione i gotowe do walki, która wkrótce miała się rozegrać. Po drugiej stronie hangaru dostrzegła 2 postacie, wyraźnie rozmawiające ze sobą w napięciu. Noemi zauważyła, że to Admirał Netreba i kapitan Simms dyskutują o czymś żywo. Nie przejęła się tym zbytnio wciąż będąc zatopiona w swych myślach.
-Laporte!-Wrzasnęła Simms- Co ty tu do cholery robisz?
-Przepraszam kapitanie, nie mogłam zasnąć. Tyle się tu ostatnio dzieje...
-Wciąż masz problemy zesnem, co? Za dużo myślisz.
-To nie to.-Odpowiedziała bez przekonania.-Wiem, że nasza grupa uderzeniowa dokonała cudówna froncie w ostatnich tygodniach, ale...sama nie wiem...wciąż mam złe przczucia co do tej bitwy...Pamiętasz co ci mówiłam o tamtym przelocie testowym? Przez cały czas czułam, że coś jest nie tak. A tu proszę...nie ma to jak atak z zaskoczenia 8 myśliwców sojuszu na 2 zbłąkane kenty...
-Zapominasz się!
-Przepraszam szefie.
-Myślisz ze przerwiemy ten atak bo jeden pilot z 15 tysięcy żołnierzy naszej grupy ma jakiś ból brzuszka? Przestań Laporte, wszystko będzie dobrze, o ile nikt niczego nie spieprzy. A teraz wracaj do łóżka, rano lecimy na patrol na Phobos
-Wybacz, masz racje...-Dodała znów pogrążając się w swoich myślach- Dobranoc kapitanie
-Wygramy te wojnę Laporte!-Jej głos potoczył się słabnącym echem w miarę oddalania się od kapitana.
Noemi nie miała jednak zamiaru zasnąć tej nocy. O ile można uznać istnienie nocy i dnia na statku dryfującym w głębokim kosmosie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top