Rozdział 2 Nieproszony
Wróciłem natychmiast do hotelowego pokoju, który wynajmowałem w podrzędnym motelu pod miastem. Najlepszą reputacją się nie szczycił, innych gości prócz mnie, starej pary dziadków z wnuczką, pijaczyny spod 4, który co noc sprowadzał inną kobietę do pokoju, ale nigdy nie widziałem, jak wychodziły, dwójki młodocianych uciekinierów z domów rodzinnych oraz paru dzikich lokatów w postaci szczurów nie miał, ale był jedyny tutaj, więc wybór był oczywisty.
Wynajmowałem pokój numer 3 na parterze. Do najczystszych również nie należał. Posiadał standardowe wyposażenie w postaci łóżka, szafy na ubrania, stolika nocnego, biurka, wieszaka naściennego, lampy, telefonu, radia oraz telewizora, choć ten ostatni sprzęt średnio działał. Natomiast do stanu kolorystycznie żółtej łazienki się nie odwołujmy, wystarczy, jak powiem, że toaleta, umywalka oraz wanna były na swoim miejscu, a dywaniki jeszcze nie wstały i nie poszły. Choć ich barwa zapewne na zawsze pozostanie dla mnie zagadką. Niby to żółte, ale przebija szarość, chcąca usilnie stać się czernią, a marzyły o byciu białym.
Pierwsze co zrobiłem po zaparkowaniu i wpadnięciu czym prędzej do pomieszczenia, uprzednio upewniając się o zamknięciu drzwi, to wybranie numeru do mojego szefa z Texasu.
-Halo? Aiden? - odezwał się znajomy głos w komórce.
-Szefie, jestem tu zaledwie kilka godzin, a już coś nie pasuje - odchyliłem firankę, delikatnie wyglądając zza niej przez okno w celu upewnienia się, czy nikt nie podsłucha mojej rozmowy, po czym ponownie ją zasłoniłem i usiadłem na skraju łóżka, drapiąc za uchem siedzącego obok mojej nogi Delgado.
-Co masz na myśli? - spytał z przejęciem w głosie.
-Pracujący posterunek, w kilka godzin stał się miejscem opuszczonym, lecz z działającym sprzętem. Prawdopodobnie, a nawet na pewno jestem obserwowany przez miejscowych, zaś Delgado zachowuje się dziwnie nerwowo. Coś mi się wydaję, że zniknięcie Lee nie było przypadkowym, a teraz ktoś skrupulatnie stara się je zatuszować - westchnąłem ciężko, kręcąc głową na boki z bezradności.
-Bądź ostrożny Aiden. Zapewne już wiedzą, że węszysz sprawie naszego detektywa. Dlatego macie wrócić do nas cali i zdrowi wraz z detektywem Lee, to rozkaz! - powiedział z wyczuwalną troską. -Melduj się, co jakiś czas, nie chcę stracić i ciebie - dodał po chwili.
-Będę, trzymaj się szefie i pamiętaj, że nie jeden chciał mnie zabić i poniósł porażkę - rozłączyłem się.
-I co psiaku? - nachyliłem się nad owczarkiem. -Myślisz, że damy radę? - Delgado szczeknął, po czym położył pysk na moim kolanie. -Musimy dać - cmoknąłem psiaka w czubek główki, a sam uniosłem głowę ku górze, odchylając ciało nieco w tył i podpierając się przy tym lewą dłonią, ciężko westchnąłem, przymykając na chwilę oczy i nie przestając głaskać prawą ręką, kudłatego przyjaciela.
Następnego dnia wróciłem na posterunek w Castel Valley. Wyglądał zupełnie inaczej, niż poprzedniego popołudnia, gdyż teraz tętniło w nim życie. Podejrzewałem, że mogę zastać taki obraz przed swoimi oczami, dnia następnego. Ciekaw jestem, zatem czemu miało służyć wczorajsze przedstawienie, bo ja inaczej mogę to nazwać? Próbowali mnie wystraszyć? Zniechęcić, bym nie grzebał przy stawie zaginięcia Lee?
Gwar i hałasy z niego dochodzące z wnętrza komendy, świadczyły o tym, że praca tam wrze w najlepsze. Niesamowity obrót spraw.
Zaparkowałem czarnego dodge'a ram'a na parkingu przynależącym do posterunku, nieopodal głównego wejścia, po czym wraz z Deldago grzecznie udaliśmy się w kierunku recepcji, na której kazano nam czekać, by funkcjonariusz zajmujący się sprawą sam się do mnie zgłosił w odpowiednim czasie. I tutaj padło słowo klucz, a właściwie nawet dwa. Pierwsze "sprawa" - jaką sprawą zajmujący? Nie przypominam sobie, abym kogokolwiek informował o swoim przyjeździe, a tym bardziej, w jakiej sprawie owa delegacja będzie przebiegać. Skoro nikomu jeszcze nie ogłosiłem, celu przyjazdu do Utah, więc nad czym oni pracują?. W normalnych okolicznościach podejrzewałbym, że nad zaginięciem Lee, w końcu do zdarzenia doszło na terenie ich stanu. Jednak w momencie, kiedy wypierają się, by takowa osoba w ogóle zjawiła się u nich - sprawanie istnieje. Czyżby mieszkańcy zdążyli, poinformować kogo trzeba, że w ich mieście zjawił się obcy?. Fakt, przepływ informacji w takich małym miasteczkach jest niezwykle szybki, lecz aż tak by już roznieść plotki? Hm, cóż jak widać wieści, szybko się rozchodzą, więc i do tego trzeba będzie przywyknąć. Ciekaw jestem, czy już zdążyli poznać moją tożsamość, ale coś czuję, że zaraz się o tym przekonam osobiście.
Drugie słowo klucz "czas" - przyjechał tak zwany obcy, nie wiadomo, w jakim celu i jakie informacje posiada. Zatem na logikę, powinni chcieć jak najszybciej oddelegować takową osobę. Gdyż stanowi potencjalne zagrożenie dla ich karier. Szczególnie że mogłem okazać się niewygodną postacią w tej całej, jakże nieklarownej sprawie. Natomiast kazano mi czekać na recepcji, dobre ponad przeszło półgodziny. Gdzie w międzyczasie zdążyłem zostać wielokrotnie uraczony mało przychylnymi spojrzeniami oraz jeszcze milszymi podśmiechujkami ze strony miejscowych funkcjonariuszy. Urocza społeczność.
Kiedy oficer Davis postanowił się zjawić, by zemną porozmawiać, zostałem wyproszony przed komendę, gdzie cała zaledwie kilkuminutowa rozmowa odbyła na parkingu. Dlaczego nie zaprosił mnie do swojego biura? Obawiał się czegoś? Możliwe, lecz w tym przypadku jasno pragnął dać mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziany w Castel Valley i lepiej dla mnie, abym jak najprędzej wyjechał, nim napytam sobie biedy.
-Sierżant Aiden Parks, jak mniemam, a to jego wierny czworonożny towarzysz Delgado - uniosłem brew zaskoczony, słysząc moje pełne dane z ust mężczyzny, którego widziałem po raz pierwszy w życiu. -Czym zasłużyliśmy sobie na delegację wprost z Texasu? - spytał, nie ukrywając ironii w głosie.
-Skoro oficer wie, jak się nazywam, zapewne wie też, w jakim celu przybyłem - klepnąłem się w lewe udo, dając znak psu, by usiadł bliżej koło nogi, widząc jego lekkie poddenerwowanie.
-Nie wiem - wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym podejrzanie. -Czyżbyś kogoś szukał? - skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, po czym prawą dłonią zaczął gładzić się po brodzie. -Muszę sierżanta rozczarować, ponieważ w najbliższych miesiącach nie odnotowaliśmy przyjazdu nikogo spoza miasteczka - uśmiechnął się nieszczerze.
-W którym momencie powiedziałem, że chodzi o przyjezdnego? - zaprzeczyłem.
-A nie chodzi? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Allie 13-letnia zaginiona, mówi coś to oficerowi? - uznałem za słuszne obranie innego celu rozmowy, ponieważ jeśli Lee wciąż żyje, właśnie mogłem mu zagrozić.
-Kolejny - parsknął pod nosem, widocznie zdenerwowany. -Sprawa dawno została zamknięta. Brak dowodów. Zresztą wydaje mi się, że to nie jurysdykcja sierżanta - zrobił krok w przód, zbliżając się do mnie. -Allie to nasz problem, nie wasz. I wydaje mi, że czas na sierżanta - położył dłoń na moim ramieniu, by drugą ręką wskazać mi drogę do auta. -Chyba że sierżant pragnie podważyć pracę naszych funkcjonariuszy? - przeszył mnie lodowatym spojrzeniem.
-W żadnym wypadku - wymusiłem się na sztuczny uśmiech. -Ma oficer rację na mnie już czas, nie chciałbym dłużej zakłócać oficerowi pracy - skinąłem głową na do widzenia prowokacyjnie się uśmiechając.
Po powrocie do motelu raz jeszcze przeanalizowałem sobie dość krótką, ale jakże trafną rozmowę z oficerem Davis'em. Nie powiedział nic konkretnego, ale ze swoich słów pozwolił wysnuć pewne wnioski. Z jednej strony twardo zaprzecza, jakoby ktoś miał się do nich zgłosić w sprawie, zaś w momencie poruszenia spawy zaginionej 13-latki, przeczy sam sobie słowem "kolejny". Nie świadomie potwierdził mi, że wydarzenia sprzed kilku lat, ponownie zostały przez kogoś ruszone. Przez kogoś - przez detektywa Lee, który został oddelegowany do rozwikłania tej zagadki, jako najlepszy z najlepszych. Ktoś z Utah nie bez przyczyny poprosił konkretnie o niego, ale mam wrażenie, że ta osoba nie do końca była świadoma, co dzieje się w Castel Valley. I tutaj nasuwa się automatycznie kolejne pytanie na myśl. Jeśli nie kontaktował się z nami nikt z komendy, a wskazuje na to zachowanie policjantów. To kto zadzwonił tamtego dnia, prosząc o pomoc? Zwykły obywatel nie może wystosować samozwańczej prośby o detektywa. Nie jesteśmy prywatnym biurem detektywistycznym, do którego może zajrzeć każdy z ulicy ze swoim problem. Rozgrzebana została sprawa, która ewidentnie jest komuś nie na rękę, nie wiem jeszcze tylko czemu. Z tego powodu znikają jej świadkowie oraz wszelkie osoby, które wykazały nią, choć minimalne zainteresowanie. Danych, osoby kontaktującej się z naszym szefem policji w Texasie nie mamy. Przedstawił się fałszywym imieniem i nazwiskiem. Czy był to celowy zabieg? Bardzo możliwe, że z jakichś przyczyn nie chciał zdradzać swojej tożsamości. Może jest jednym z miejscowych, którego ruszyło sumienie? Jednak brak możliwości rozmowy z osobą twierdzącą, że posiada istotne fakty, jest dość problematyczne. Zgłaszający sprawę przepadł, jak kamień w wodzie, pozbawiając nas jedynego punktu zaczepienia.
Przecież ta cała sprawa, to jak szukanie igły w stogu siana. Śledztwo zaginionej Allie, może okazać się kluczem do rozwiązania wszystkich spraw. Niestety na chwilę obecną nie posiadam poszlak wskazujących na potencjalne miejsce pobytu, bądź przetrzymywania, żeby nie powiedzieć spoczynku detektywa Lee. Nie wiem też dokładnie, jak ruszyć sprawę zaginięcia, ponieważ mam pewne przeczucia i bardzo pragnąłbym mylić się w tym przypadku. Jednak coś mi podpowiada, że jeśli doprowadzę do końca sprawę Allie, wtedy odnajdę utraconego przyjaciela.
Uznałem, że trzeba się zabrać do tego od innej strony. W tym celu wykonałem telefon do Texasu, aby złożyć raportu oraz poprosić o przesłanie drogą e-mailową jakichkolwiek informacji dotyczących wydarzeń sprzed lat. Tutaj ich nie uzyskam, a odnoszę wrażenie, że poruszyłem właśnie bardzo śmierdzący temat. Czyli od jutra zaczynamy babrać się w niezłym bagnie. Obyśmy z Delgado nie podzielili losu detektywa. Chociaż żeby pozbyć się mnie, będą musieli się niezwykle mocno natrudzić, ponieważ nie zamierzam dać się tak łatwo zutylizować.
Gdy tylko naszym śledczym uda się coś wygrzebać na temat Allie i przy okazji oficera Davis'a, gdyż nie podoba mi się ten człowiek. Jestem wręcz pewniem, że jest zamieszany w to wszystko. Sprawie wrażenie osoby dużo wiedząc, ale milczącej. Wcale się nie zdziwię, jeśli zagłębie się w jego życiorys i okaże się, że nie jedną sprawę zamiótł już pod dywan. Źle mu z oczu patrzy. Zresztą w Castel Valley podejrzewam, że nie mieszkańcy z czystą kartą. Wystarczy wsiąść do samochodu i pokręcić się troszkę po ulicach miasteczka, by osobiście na własnej skórze przekonać się o ich niechęci względem nieznajomych. Nie zaskoczy mnie fakt, jeśli miejscowi poczują nagłą potrzebe zbratania się z funkcjonariuszami policji w pomocy przepędzenia mojej osoby z miasta.
Obawiam się również, że poruszając te dwa tematy, odkopię całkiem przypadkowo inne zdarzenia, które bardziej spowiją w mroku tę miejscowość, o ile możliwe jest pogrążyć ją bardziej w ciemności, niż dotychczas.
Aktualnie dziś nie zdziałam już nic więcej, pozostaje mi czekać na raporty z Texasu i modlić się o jak najszybszy wyjazd z tej dziury. Gdyż im dłużej czasu spędzam w tym otoczeniu, tymbardziej niepokojąco się czuję, a proszę mi uwierzyć przestraszyć kogoś z moją przeszłością oraz pozycją jest niezmiernie ciężko. Nad tym miastem wisi coś cięższego. Roztacza się tutaj przygnębiająca aura. Jakby wiele lat temu zawisła nad Castel Valley, jakaś straszliwa klątwa i po dziś dzień go nie opuściła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top