#54
Niewiarygodne jak bardzo serce Tachibany przyspieszyło, gdy przeszywający ból w kostce posłał go na parkiet.
Siatkarz podparł się rękami po bokach i oddychał ciężko, wpatrując się w lewy staw. Skręcił? Nie? Może jednak.
Adrenalina nie pozwoliła mu tego ocenić, a panika nabierała na sile, sprawiając, że jego puls przyspieszył. Wszystko jednak uspokoiło się nagle, gdy zobaczył przed sobą wyciągniętą dłoń. Hitoshi patrzył na niego bez większych emocji, jednak z pewną dozą sympatii w oczach.
— Wstawaj, Tachibana-kun, potrzebujemy się — powiedział, a rozgrywający wziął jeszcze jeden głęboki wdech zanim podał mu rękę.
Kiedy stanął na nogi poczuł tępy ból, który odczuwał bardziej jako wspomnienie tego krótkiego impulsu nerwowego, kiedy po skoku spadł na stopę środkowego. Poruszył stawem ostrożnie i z ulgą stwierdził, że wszystko jest okay.
Sytuacja zadziałała na niego jednak jak kubeł zimnej wody, wyrywając z poprzedniego letargu.
— W porządku? — spytał Hinata, a gdy chłopak skinął głową, sędzia zagwizdał.
Obrona cofnęła się o krok, widząc jak na zagrywkę wchodzi Goshiki. Chłopak nie miał zabójczego serwu jak niektórzy licealiści, jednak jego zagrywki były dość mocne i trafiały daleko, czasem nawet pod linię autową.
Brunet zaserwował, jednak tym razem Takemura nie zareagował tak szybko jak to miał w zwyczaju. Niedokładnie odebrana piłka, poleciała krzywo, kompletnie w przeciwnym kierunku do Tachibany.
— Senpai! — zawołał Hitoshi, wystawiając do środkowego. Tsukishima wyskoczył, zaciskając zęby. Nie wiedział czego ma się spodziewać po atakującym, jednak wystawa była w porządku. Chłopak uderzył po palcach blokujących i ustawił się ponownie pod siatką, obserwując przeciwników z uwagą.
Nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy Goshiki wbił piłkę w parkiet.
Tak szybkiego ataku nikt się nie spodziewał.
Przez chwilę wszyscy patrzyli na siebie, niedowierzając w to, czego właśnie byli świadkami. Kageyama wstał i zaklaskał w dłonie, próbując zwrócić na siebie uwagę drużyny, a gdy sześć par oczu spoczęło na kontuzjowanym rozgrywającym, spojrzał na nich poważnie.
— Gramy dalej! Zostały trzy punkty!
Nikt nawet nie zauważył jak blisko końca seta się znaleźli.
Takemura zacisnął zęby. Zagrywka kapitana przypomniała mu o kilku nieprzyjemnych sytuacjach z początków liceum. Wspomnienia z najgorszego okresu jego życia przelatywały mu przed oczami i nie mógł nic na to poradzić. Ciężko przełknął ślinę, wiedząc, że jeśli teraz zawali, ciężar przegranego seta będzie spoczywał na jego barkach przez długi czas.
Goshiki zaserwował tym razem mocniej, prosto na libero przeciwników, jakby usilnie chciał pokazać mu, że popełnił błąd, że gra dla złej szkoły.
Takemura był oazą spokoju Karasuno. Aniołem Stróżem, na którym wszyscy mogli polegać, dlatego teraz, widząc go tak wytrąconego z równowagi morale drużyny gwałtownie spadły.
Nikt się nie odezwał, kiedy Goshiki zdobył kolejnego asa, tym samym kończąc pierwszego seta wynikiem dwadzieścia pięć do dwudziestu dwóch.
***
Aki westchnął, opadając na oparcie krzesła. Z rosnącym niepokojem patrzył na porażkę Karasuno. Nie był w stanie wyobrazić sobie finału z nikim innym. Chciał zagrać właśnie z Krukami, z Kageyamą na jednym boisku, w oficjalnym spotkaniu.
— Ich libero ma jakiś kryzys — zauważył Suzuki, wrzucając do foliowej siatki puste opakowania po żarciu na wynos. — Nigdy nie widziałem, żeby czegoś nie odebrał.
— Takemura jest rzeczywiście silnym zawodnikiem — mruknął Aki, wpatrując się w czwórkę na plecach siatkarza. — Albo ma bardzo zły dzień, albo coś serio jest na rzeczy.
— Myślisz, że sobie poradzą? — Naito oparł ręce na kolanach i wychylił się lekko by spojrzeć na kapitana. — Bez rozegrania i obrony?
— To brzmi jak definicja porażki — mruknął Suzuki, nie odrywając wzroku od Karasuno.
— Rozegranie jest dobre — powiedział Ishida. — Co prawda to nie Kageyama, ale ten nowy dzieciak naprawdę dobrze sobie radzi. Najbardziej chyba dogaduje się z ich atakującym...
— Z tym pierwszakiem, nie? — zagadał Arata. — Wydaje mi się, że dostaje idealne wystawy.
— Cóż, ciężko stwierdzić patrząc z boku, ale coś w tym jest — powiedziane Naito. Obaj drugoklasiści spojrzenie na niego z rozbawieniem.
— Nic nie zauważyłeś, co? — spytał Aki.
— Absolutnie nic — przytaknął chłopak. — Nie mam pojęcia o ataku czy rozegraniu.
— Wracając... — westchnął Ishida. — Jeśli nie mają jakiegoś asa w rękawie... Nawet jeśli ich libero weźmie się do kupy... Przegrają to jak nic.
— Widziałeś nagrania z poprzednich meczów Shiratorizawy, prawda? — Suzuki spojrzał na asa. Aki przytaknął.
— Robią się straszni po pierwszym secie.
***
Nic nie było w stanie przemówić do Takemury i sprawić by wrócił do dawnej sprawności, z wyjątkiem tego co właśnie się stało.
Sakurai olał wszystkich dokoła i objął bruneta tak gwałtownie, że libero niemal wypuścił z dłoni bidon z wodą. Jasnowłosy oddychał ciężko, zdawał sobie sprawę, że dezodorant już dawno przestał działać, a jego ciało drżało z emocji, jednak przyciągnął do siebie chłopaka, niemal miażdżąc go w objęciach.
— Dasz radę, Nari — wyszeptał, skracając jego imię w sposób, który sprawił, że libero zakochał się w siatkarzu drugi raz. — Potrzebujemy cię. Wiem, że jesteś w stanie opluć ich wszystkich i pokazać tym snobom gdzie ich miejsce.
Takemura westchnął w ramię przyjmującego. Cała drużyna odwróciła się do kapitana, udając, że nie widzi tej desperackiej próby podniesienia libero na duchu.
— Uwolniłeś się od nich — wyszeptał ponownie Sakurai. — Nie jesteś im nic winien, powinieneś być dumny z tego, że znalazłeś siłę by stamtąd uciec. Jesteś niesamowity, Nari. Niesamowity...
Takemura zamknął oczy, opierając czoło o ramię przyjmującego, a dwa słowa, które cicho wyrwały się z jego piersi, sprawiły, że w oczach Akihito zalśniły łzy.
— Kocham cię.
***
Tachibana nie był przyzwyczajony do grania tak długo. Zazwyczaj wchodził na pół seta, może trzy czwarte, nigdy jednak nie grał w całym meczu od początku do końca. Dlatego kiedy w drugim secie Shiratorizawa nareszcie skończyła rozgrzewkę, chłopak niemal padał z wycieńczenia, biegając po całym boisku i wkładając w każdą wystawę sto dziesięć procent.
— Jeśli nie wezmą się w garść, przegramy to jak nic — mruknął Ukai, a Kageyama zacisnął zęby, wpatrując się w rozgrywającą się przed jego oczami akcję.
Tachibana niemal padł na kolana by wystawić z okropnego przyjęcia Tsukishimy i posłał piłkę do Hitoshiego. Białowłosy wbił ją prosto w blok, tak, że nawet Takemura nie był w stanie jej wybronić.
Atakujący opadł na parkiet z mordem w oczach. Nie lubił przegrywać. Nie miał zamiaru przegrać.
Wszyscy zdawali sobie sprawę ze swojego położenia. Było kiepsko. Zagrywki kapitana dawały im w kość, ich blokujący nauczyli się już czytać wszystkie ruchy Tachibany, który nie był na tyle doświadczony, żeby maskować swoje odruchy czy gesty, sugerujące, w którą stronę poleci wystawa. W dodatku ich obrona radziła sobie z atakami większości zawodników. Hinata był zdecydowanym utrudnieniem dla Shiratorizawy, jednak bez szybkich nie byli w stanie zdobyć punktów wyłącznie na atakach wicekapitana. Takemura zdążył się pozbierać, jednak w międzyczasie reszta drużyny zdążyła się rozsypać.
W bloku były luki, wystawy były mnie precyzyjne, przyjęcia mniej dokładne.
Sakurai czuł jak traci oddech, jego dłonie trzęsły się z nerwów, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Chciał zejść z oczu przeciwników i nigdy więcej nie postawić stopy na boisku. Nie, gdy sześć par oczu patrzyło na niego wygłodniałym wzrokiem, jakby chciało pożreć go żywcem.
Gwizdek sędziego oznajmił zmianę zawodnika i przyjmujący poczuł jak ktoś momentalnie zdejmuje mu z barków ogromny ciężar.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top