#46

— Coś się stało?

Hitoshi skulił się jeszcze bardziej, chowając nagą skórę szyi w kołnierzu czarnej kurtki.

— Nie — mruknął, a Tsukishima uniósł kpiąco brew.

— Oczywiście — prychnął, a Hitoshi zerknął na niego kątem oka.

Blondyn położył chłopakowi dłoń na włosach i westchnął.

— Dobrze dzisiaj grałeś — powiedział.

— Gówno prawda — mruknął Hitoshi, a Kei spojrzał na niego zdziwiony.

— O co chodzi? — spytał. Orinosuke zawahał się.

— Nie chce zawracać ci głowy moimi błahymi problemami, senpai — odparł. Blondyn skręcił niespodziewanie w stronę parku, zostawiajac za sobą atakującego, który musiał sporo przyśpieszyć, żeby go dogonić.

Środkowy usiadł na pierwszej wolnej ławce i spojrzał na białowłosego.

— Nigdzie nie idziemy dopóki nie powiesz mi co cię tak wielce zbulwersowało.

Hitoshi zrzucił torbę sportową z ramienia i wzruszył ramionami w geście rezygnacji. Tsukishima założył ramiona na piersi i patrzył na swojego chłopaka, chodzącego w tę i z powrotem.

— Męczy mnie życie w cieniu własnego brata — wyznał w końcu. Trzecioklasista nawet nie drgnął. — Nawet dzisiaj musiał zebrać laury za ten głupi plan na jutro... Jestem tak cholernie zazdrosny o to jego uznanie i szacunek, a z drugiej strony czuję się wtedy jak totalny dupek! Wiem ile przeszedł, wiem ile stracił i każdego dnia martwię się o niego jak głupi i...

— Oddychaj — przypomniał mu Tsukishima i chłopak wziął głębszy wdech. — O czym ty mówisz, Hitoshi?

Chłopak westchnął, nie będąc pewnym czy powinien wywlekać na światło dziennie osobiste sprawy brata, jednak to był Kei. Ufał mu.

— Nori trenował kiedyś skoki do wody — powiedział w końcu. — Tak na poważnie. Przez długie lata.

Tsukishima uniósł brwi lekko zaskoczony tą informacją.

— Wiem jak bardzo to kochał i jak wielkie nadzieje wiązał z tym sportem i swoją karierą, ale...

— Co się stało? — zapytał blondyn.

— Najpierw się przetrenował. Zaczął się leczyć, coś tam się poprawiło, ale nie mógł zrezygnować z zawodów krajowych juniorów.

Hitoshi nie pamiętał kiedy ostatnio użył tylu słów na raz. Język rozwiązywał mu się tylko w obecności Tsukishimy.

— Jeden nieudany skok i nie był w stanie podnieść się z łóżka tygodniami — dodał z goryczą, przypominając sobie strach, który ścisnął mu gardło, gdy patrzył bezsilnie na upadek brata. — To był koniec jego kariery. Do tej pory każde najmniejsze obciążenie wyniszcza mu kręgosłup, a noce są tak ciężkie, że nawet w pokoju obok słyszę jak przewraca się godzinami.

Tsukishima milczał. Nie było takich słów, których mógłby w tej chwili użyć.

— I tak został naszym menadżerem z ambitnym planem wsparcia nas w naszych karierach — westchnął atakujący. — Przynajmniej tak twierdzi...

— To trochę wyjaśnia — mruknął Tsukishima.

— Ta, w dodatku zostawiła go dziewczyna — rzucił jeszcze Hitoshi. — Nigdy jej nie wybaczę, że zostawiła go po dwóch latach i to w takim momencie.

Środkowy patrzył na szesnastolatka, któremu gniew powoli schodził z twarzy.

— Dlatego czuję się jak najgorszy brat na świecie — westchnął. Tsukishima złapał go za nadgarstek i pociągnął do siebie, sadzając sobie chłopaka na kolanach. Objął go, podczas gdy atakujący oparł głowę o ramię trzecioklasisty.

— Relacje z braćmi potrafią być trudne — mruknął Kei, patrząc w przestrzeń przed sobą. — Mogę ci o tym opowiedzieć.

— Poproszę — mruknął Hitoshi w materiał kurtki chłopaka, a Tsukki westchnął ciężko. Teraz to on musiał się otworzyć.

***

— Nie było tak źle, Hikaru — Sugawara uśmiechnął się lekko. — Masz umiejętności i intuicję, tylko pozwalasz nerwoma się zżerać.

Szesnastolatek spojrzał na kuzyna i westchnął. Chciał być tak spokojny i opanowany jak on. Niegdyś wicekapitan Karasuno, prawa ręka Daichiego, niezastąpiony opiekun, który każdego potrafił podnieść na duchu.

— Chciałbym być jak ty, Kōshi — powiedział to w końcu na głos, a Sugawara uśmiechnął się, wsuwając dłonie w kieszenie brązowego płaszcza.

— Będąc rozgrywającym musisz cały czas myśleć o drużynie, Hikaru — powiedział, ignorując wcześniejszą wypowiedź chłopaka. — I musisz dawać z siebie wszystko, żeby atakujący miał pole do popisu.

Chłopak pokiwał głową.

— To nie ty masz błyszczeć na parkiecie, wiesz? — zapytał, uśmiechając się lekko, a jego jasne oczy zalśniły w świetle ulicznych lamp.

— Kiedyś myślałem, że rozgrywający jest dyrygentem na boisku, że ma władzę, to on decyduje i to on ponosi odpowiedzialność za każdą akcję — kontynuował student. — Ale prawda jest taka, Hikaru, że rozgrywający tak samo jak dyrygent sprawia, że to inni błyszczą. Najlepszy rozgrywający to ten, który przede wszystkim myśli o innych. Jeśli chcesz być dobry w tym co robisz i chcesz pomóc drużynie dotrzeć do zwycięstwa... Pomyśl o tym jak bardzo chcesz ułatwić atakującemu jego zadanie. Spraw by błyszczał. Nie pożałujesz.

— Nie do końca rozumiem jak ma mi to pomóc jutro na meczu — przyznał chłopak, a Suga uśmiechnął się ciepło.

— Twój stres zniknie kiedy uświadomisz sobie, że na boisku jest was szóstka — powiedział. — Oni wszyscy będą cię kryć, będą dla ciebie wsparciem. Jedyne co musisz zrobić to zaufać ich umiejętnościom i robić swoje najlepiej jak potrafisz. Zapomnij o byciu jak Kageyama, Hikaru.

Chłopak spojrzał na mężczyznę, jakby zabolały go jego słowa.

— Tobio-chan jest jedyny w swoim rodzaju — zaśmiał się Kōshi. — Tak jak każdy rozgrywający.

Suga zmierzwił chłopakowi włosy.

— Nie próbuj być jak on, znajdź swój własny styl.

Hikaru poczuł nagły przypływ nadziei i uśmiechnął się szczerze.

— Dziękuję, Kōshi — powiedział. — Jesteś najlepszy.

***

Itsuki trzymał w dłoniach kubek z zieloną herbatą i wpatrywał się w ekran laptopa praktycznie nie mrugając.

Aki przygryzał wargę, słuchając przez telefon jak Takeru rozmawia z pielęgniarką. Gdy kobieta w końcu wyszła, czarnowłosy wrócił do rozmowy.

— Wypuszczą mnie za dwa dni — powiedział. Ishida westchnął.

— Nie będzie cię na meczu.

— Przepraszam, Aki — westchnął.

— To nic — kapitan przełożył telefon do drugiej ręki, zerkając przelotnie na rozgrywającego pochłoniętego meczem Seijoh. — Jakoś damy radę.

— Jak sobie radzi Izumi? — spytał brunet, a Aki wzruszył ramionami zanim zorientował się, że przecież przyjaciel nie może go zobaczyć.

— Dobrze — odparł. — Zrobiła nam dzisiaj całkiem sporo fajnych fotek, w dodatku ogarnęła papierkową robotę i zaoferowała, że upierze nam stroje do jutra.

— To świetnie — powiedział chłopak. Aki milczał przez chwilę zanim zdecydował się w końcu wyznać przyjacielowi co go trapi.

— Nie dam rady bez ciebie, Takeru — westchnął. — Boję się, że sobie nie poradzę, dobrze wiesz, że nigdy nie chciałem być kapitanem, nie mam tego czegoś, ledwo radzę sobie z własnym stresem, jak mam podtrzymać drużynę na duchu...

— Aki, oddychaj. — Opanowany ton głosu przyjmującego trochę go uspokoił. — Panikujesz.

— Mam powód.

— Nie masz — zaooponował. — Wszyscy w ciebie wierzą, Aki. To oni cię wybrali. Jednogłośnie podjęliśmy tę decyzję.

— Nikt nie powiedział, że była słuszna.

— Nikt nie musiał tego mówić.

Kapitan milczał.

— Aki... Proszę cię, nie załamuj się teraz.

— Nie mogę prze...

— Chcesz z nim porozmawiać?

Pytanie Takeru było ledwo słyszalne, a Aki był pewien, że nie było skierowane do niego.

Po drugiej stronie rozległ się lekki szmer.

— Hej, Aki, skopię ci dupę jak nie weźmiesz się w garść — Kageyama brzmiał poważnie, ale Ishida uśmiechnął się szeroko.

— Co ty tam robisz? — zapytał z niedowierzaniem.

— Czekam na wyniki badań — odparł. — Przy okazji wpadłem do Takeru.

— Cóż za zbieg okoliczności — powiedział, ponownie zerkając na Murakamiego. Rozgrywający jednak nie zwracał na niego uwagi. — Miałem do ciebie dzwonić. Jak kolano?

Itsuki uniósł głowę.

— W porządku — lekarz powiedział, że jak przesiedzę jutro cały dzień dzień, może dam radę zagrać w finale.

— Oh, dzięki Bogu — Aki przyłożył rękę do czoła. — A więc planujecie dotrzeć do finałów? — zakpił.

— Ze mną na boisku czy nie, wygramy jutrzejszy mecz.

Aki zaśmiał się.

— Martwiłem się, że zostawicie nas na pastwę Shiratorizawy.

— Z nimi może mielibyście szansę.

Ishida uśmiechnął się do siebie, czując nagły przypływ motywacji.

— Jutro dam z siebie wszystko, Kageyama, byle tylko skopać wam w piątek tyłek.

— Już się boję — parsknął chłopak, a Aki zaśmiał się.

— Wracaj do zdrowia, Tobio — powiedział.

— Dajcie z siebie wszystko — odparł kapitan Kruków i oddał telefon właścicielowi.

— Widzę, że ktoś tu potrafi cię zmotywować lepiej niż ja.

W słowach Takeru nie było cienia złośliwości czy żalu, jednak Akiego aż ścisnęło w sercu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top