#43

— Musicie wracać do gry — powiedział do Hinaty Aki, razem z Murakamim przejmując Kageyamę. Czarnowłosy oparł się na ramieniu kapitana Ōkami, zaciskając zęby.

— Nie ma mowy, idę z nim — Hinata, chwycił Ishidę za ramię, jednak Aki był nieugięty.

— Nie może im zabraknąć obu kapitanów — rzucił. — Musisz wracać i się nimi zająć, Hinata.

Rudowłosy spojrzał za zdezorientowaną drużynę i przełknął ślinę.

— Masz rację — powiedział i złapał swojego chłopaka za rękę. — Trzymaj się, Tobio — dodał już ciszej, a w spojrzeniu jakie posłał mu rozgrywający, chłopak dostrzegł taki ból, że aż zachciało mu się płakać. Wiedział jednak, że właśnie teraz musi być silny, bo właśnie w tym momencie drużyna potrzebowała go najbardziej.

— Powodzenia — rzucił jeszcze Aki i razem ze swoim rozgrywającym rozpoczął mozolną wędrówkę do miejsca stacjonowania najbliższego sanitariusza.

Hinata zaś z duszą na ramieniu powrócił do przerażonej drużyny.

— Wszystko będzie dobrze — uśmiechnął się tak przekonująco jak tylko zdołał i spojrzał na trenera. — Zdaje się, że...

Mężczyzna położył, siedzącemu na ławce chłopakowi dłoń na ramieniu.

— Tachibana, wchodzisz.

***

Hikaru jeszcze nigdy nie był tak przerażony. Nie znał drużyny, nie wiedział kto, jakie wystawy preferuje. Wchodząc na boisko ledwo wiedział jak stawiać nogi, by się przemieszczać. Stres, związany z kontuzją kapitana tylko to wszystko potęgował. Chłopak miał wrażenie, że nie będzie w pobliżu nawet żywej duszy, która mogłaby go zrozumieć i wesprzeć jako rogrywającego.

— Dasz radę — uśmiechnął się do niego Hinata. — Po prostu rób swoje.

Tachibana wiedział, że musi robić swoje, w końcu był rozgrywającym. Filarem drużyny. Ale w tamtym momencie, niemal zaczął panikować.

Tsukishima widział ten huragan emocji, przechodzący przez twarz młodszego kolegi, jednak nie miał pojęcia jakich słów powinien użyć, żeby z powrotem zebrać rozgrywającego do kupy.

Spojrzał więc tylko na Hitoshiego, żeby dostrzec cień niepokoju w jego oczach. Zatrzymał wzrok na chłopaku i już wiedział, że mają szansę.

— Hitoshi — zaczął cicho, podchodząc do jasnowłosego. Chłopak oderwał wzrok od znerwicowanego rozgrywającego i spojrzał z dołu na swojego chłopaka.

— Hm?

— Kiedy będzie naprawdę źle — zaczął Tsukishima. — Musisz się przełamać, wiesz? Nie możemy tego przegrać.

— Wiem — chłopak westchnął ciężko. — Ale nie wiem czy dam radę.

— Dasz — zapewnił go blondyn. — Jesteś w stanie uratować ten mecz, tylko uwierz w siebie. To talent, dar, Hitoshi, nie marnuj go.

Białowłosy spojrzał po kolegach z drużyny. Nie było nikogo, kto byłby spokojny i nie trząsłby się o losy tego meczu. Wiedział, że gdyby zastępstwo nie wypaliło, będzie ostatnią deską ratunku dla swojej drużyny.

— Dāteko jest zbyt pewne siebie — warknął środkowy i automatycznie poprawił okulary, których nie miał na sobie. Zmarszczył brwi lekko zirytowany, co wydało się Orinosuke niezwykle urocze, i wrócił pod siatkę. Hinata podszedł do sędziego, żeby wznowić mecz, a Hitoshi dostrzegł, że rzeczywiście, przeciwnicy zbyt szeroko się uśmiechają.

***

— Aki. Panikujesz — powiedział Murakami, opierając się o ścianę naprzeciwko gabinetu sanitariusza i obserwując krążącego w kółko kapitana Ōkami.

— Jak mam nie panikować?! — warknął Aki, niemal tracąc zmysły. — Najpierw Takeru, teraz Kageyama. To jest jakaś klątwa! Jasne, krzywdźcie po kolei wszystkich, na których mi zależy!

Z chwilą, gdy te słowa wyszły z jego ust, dotarło do niego ich znaczenie, jednak było już za późno.

— Aki, to nie jest klątwa — rozgrywający postanowił przemilczeć ostatnią część wypowiedzi przyjaciela. — Naprawdę wszystko będzie dobrze, co się takiego mogło stać?

— Mógł je skręcić — Aki zaczął się hiperwentylować. — Skręcone kolano... Serio gorzej być nie może, oni nawet nie mają rozgrywającego. Kuźwa! Nie chce grać z nikim innym w finale, rozumiesz?! Chce zagrać z pieprzonym Karasuno! Muszą przejść dalej!

— Naprawdę zaczynasz dramatyzować — Murakami podszedł do kapitana i położył mu dłoń na ramieniu.

— Dlaczego wszystkim ważnym dla mnie osobom dzieje się krzywda... — spytał zrezygnowany. — Jeszcze ty sobie coś zrób, Itsuki, to już w ogóle będzie cudownie — Aki przetarł twarz dłonią, bojąc się, że nie powstrzyma łez. — Nie zostawiaj mnie.

— Nie mam zamiaru — zapewnił chłopak. — Kageyama i Takeru też cię nie zostawili. Uwierz mają pewnie większe wyrzuty sumienia niż ty. Żaden z nich tego nie chciał, Aki.

Kapitan przygryzl wargę i wbił wzrok w drzwi do gabinetu. Murakami zauważył, że w taki sam sposób Wpatrywał się w te do sali Takeru, kiedy wyprosili ich, żeby zrobić mu badania. Rozgrywający nie zdawał sobie sprawy, że relacja łącząca obu kapitanów zdążyła się tak rozwinąć.

— Hej, chłopaki! — Yamaguchi podbiegł do nich zdyszany i zlany potem. Oczywistym było, że dopiero zszedł z boiska. — Wiadomo co z nim?

Aki pokręcił głową.

— Nikt jeszcze nie wychodził.

— Radzicie sobie jakoś? — spytał Murakami, a środkowy Karasuno zmarkotniał.

— Dostajemy po dupie — przyznał. — Przegramy tego seta jak chuj.

Aki oparł głowę o ścianę przy której stał. To było za dużo na jego miękkie serce.

— Kto gra na rozegraniu? — spytał Murakami, a Ishida natychmiast podniósł głowę.

— Nowy dzieciak, Tachibana — odparł Yamaguchi. — To jakieś pieprzone szczęście, bo doszedł tuż przed turniejem. Nie jest ani z nami zgrany, ani jakiś super utalentowany, ale ma dobre wystawy. Niestety tylko przodem, ale lepszy taki rozgrywający niż żaden.

— Kageyamy nikt nie zastąpi — Aki odetchnął głęboko. Yamaguchi przytaknął.

— Nie da się ukryć.

— Idź już — powiedział Murakami. — Jesteś im potrzebny.

— Jasne — odparł środkowy. — Dajcie znać, jak coś będzie wiadomo.

— Okay — przytaknął Ishida i obdarzył Kruka smutnym uśmiechem.

Pozostali siatkarze popatrzyli po sobie i westchnęli ciężko. Sytuacja była kiepska, naprawdę kiepska.

Aki już miał zaproponować, że pójdzie po coś do picia, gdy drzwi do gabinetu otworzyły się, ukazując mężczyznę w czerwonej bluzie z napisem "Sanitariusz".

— Jeden z panów może wejść — powiedział. Siatkarze spojrzeli po sobie, a Murakami machnął na Akiego ręką. Chłopak przełknął ślinę i wszedł do środka. Mężczyzna zamknął za nim drzwi, a Itsuki przeczesał włosy palcami, wypuszczając powietrze ze świstem.

Dźwięk szybkich kroków wyrwał go z zamyślenia i gdy chłopak podniósł głowę, dostrzegł dwóch mężczyzn, idących w jego kierunku. Obaj wyglądali na lekko zdenerwowanych i zagubionych.

Jeden z nich, brunet o poważnym spojrzeniu, zerknął na niego i zatrzymał się na ułamek sekundy.

— Wiesz może na której hali gra Karasuno? — spytał, a Murakami bez wahania pokazał kierunek.

— Tamtej po prawej — odparł.

— Dziękujemy — odparł drugi, srebrnowłosy mężczyzna i po wymienieniu krótkiego spojrzenia z towarzyszem, obaj ruszyli we wskazanym kierunku.

Itsuki patrzył za nimi, dopóki nie zniknęli za zakrętem, a potem wrócił do zastanawiania się, co do cholery tak długo robią kapitanowi Karasuno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top