Rozdział II

Sayuri nie była już tą małą dziewczynką czekającą na kolejny dzień. Dorastała. Co raz bardziej rozumiała jak okrutny jest ten świat. Była, jak to określał Pan Leonhart, idealną maszyną do zabijania. Niewinnie wyglądająca dziewczynka. Ciemne długie włosy i duże szare oczy sprawiały, iż ludzie widzieli w niej niewinność, a niski wzrost i drobne ciało potęgowały to wrażenie. W rzeczywistości ta dziesięciolatka przeżyła więcej niż większość dorosłych ludzi mieszkających za murem Maria.

Dziewczynka  zapaliła świecę, która jako jedyna dawała jej światło w piwnicy i podeszła do małego lustra i szafki ustawionych pod ścianą. Westchnęła cicho i wyjęła z szuflady dwa, już nieco zużyte bandaże. Tak rozpoczynała się jej poranna rutyna. Bandażami owijała dłonie i nadgarstki, żeby nie mieć większych ran po treningu.

Usiadła na szczycie schodów i posłusznie czekała na opiekuna. Nie mogła zrobić nic bez jego zgody, rozkazu. Za nieposłuszeństwo obowiązywały surowe kary o których zdążyła się przekonać na własnej skórze.

***

Rok po rozpoczęciu szkolenia, w wieku sześciu lat pozwoliła sobie na pewnego rodzaju wybryk. Nie chciała przeciwstawiać się  mężczyźnie, czy okazać braku szacunku. To co zrobiła było zwyczajnym odruchem ludzkim. Była dzieckiem i pomimo traumatycznych przejść, głęboko w sercu zachowała swą dziecięcą ciekawość i chęć poznawania świata. Dlatego też, w jeden z bardziej słonecznych dni, popołudniem udała się na spacer dookoła placu z kukłami. Była cały czas na widoczności i gdyby ktoś wyszedł z domku od razu by ją zauważył.

Przechadzała się podziwiając każde drzewo, kwiat. Zachwycona była pięknymi, kolorowymi motylami latającymi w przeróżne strony. Gdy postanowiła wracać zobaczyła najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek było jej dane ujrzeć. Zachód słońca. Dla dziewczynki był on wręcz wspaniały. Najróżniejsze odcienie różu, żółci i fioletu komponowały się ze sobą idealnie. Zaparło jej dech w piersi i straciła poczucie czasu wpatrując się w otaczający ją obraz. 

Tamtego dnia przyrzekła sobie, że gdy pozna niezaprzeczalnie ważną osobę, pokaże jej to.

To piękno.

Nigdy nie żałowała tego spaceru. Wiedziała, że pewnie nigdy więcej już nie zobaczy czegoś podobnego, ale miała nadzieję. W jej malutkim serduszku narodziło się to uczucie dając wiarę na lepsze jutro. To stało się jej motywacją do działania i stawania się lepszą. 

Jedynym sposobem na odejście z tego miejsca i odnalezienie prawdziwego życia w wolności było nie zaprzestawanie treningów i walki. Gdyby się poddała, śmierć przyszłaby po nią szybciej niż by się spodziewała, a ona sama nie miałaby sposobności poznania smaku wolności.

Jednak wydało jej się oczywistym, że życie nie da jej nigdy długo cieszyć się szczęściem. W jej stronę zmierzał znajomy mężczyzna, trzymając nóż w prawej ręce. Sayuri nie uciekała. Nie miała na to szans, tym bardziej, że przed chwilą sobie coś obiecała. Koniec z ucieczką. Stanęła naprzeciw przyszłemu oprawcy z pustką w oczach.

Gdy koszulka została zdarta z jej pleców nie zachwiała się.

Gdy nóż został przyłożony do zimnej skóry zachowała obojętność.

Gdy krew pociekła z małej rany nie krzyknęła z bólu.

Gdy zadawane były kolejne cięcia nie bała się. Każda męka się kiedyś kończy, bez względu na to jak jest straszna.

Gdy finalnie mężczyzna przed nią stanął, była silna. Stała pozbawiona górnej części ubioru z rozkrwawionymi plecami. Przestała tego dnia odczuwać strach i z każdym kolejnym dniem pozbywała się kolejnych emocji. Jedna po drugiej, aż miała zostać z niczym. Jedyne co miało być z nią to wiara na lepsze życie.

***

Dziewczynka pamiętała ten dzień. Nie chciała powtórki, więc nie okazywała nieposłuszeństwa czy emocji, które w każdej sytuacji były zbędne.

Drzwi za nią się otworzyły i wyglądnął zza nich jej opiekun. 

- Wstawaj młoda. Dzisiaj masz dłuższy trening. - odezwał się, zachrypniętym wypranym z emocji głosem.

Sayuri posłusznie wstała i szła krok w krok za mężczyzną krótkim korytarzem prowadzącym na plac przed domkiem. Lekko się zdziwiła widząc, że pomiędzy kukłami powstało puste miejsce. Nie dała jednak tego po sobie poznać.

- Na początek masz atakować - mówiąc to przysunął najbliżej stojącego sztucznego przeciwnika. - Walczysz póki nie wydam rozkazu abyś przestała.

Brązowowłosa poprawiła bandaże na rękach i zaczęła walkę. Zadawała ciosy jeden za drugim, raz z jednej ręki, raz z drugiej. Straciła poczucie czasu, a wykonywanie zadania stawało się monotonne. W pewnym momencie, odpływając myślami w stronę marzeń o nieuchwytnej wolności, przestała przykładać się do ataku.

- Co ty robisz? - ciche, lecz stanowcze pytanie - Co robisz?! Nie powiedziałem, że możesz odpuścić!

Jego podopieczna wydała z siebie ciche warczenie i zaatakowała ze zdwojoną siła spowodowaną nagłym wybuchem wściekłości. To prawda, że musi się podporządkować, ale jaki cel ma ćwiczenie uderzania w kukłę godzinami? Opanowała to do perfekcji! Była w tym lepsza nawet od Annie! Nie miał kto się z nią równać! To wszystko wydało jej się w tej chwili pozbawione sensu.

Uderzyła w sztucznego przeciwnika z prawej ręki celując w miejsce gdzie powinna znajdować się głowa. Łokciem tej same ręki poprawiła cios w to samo miejsce. Odbiła się od ziemi z lewej nogi i z całej siły kopnęła prawą nogą w brzuch. 

Jej uderzenie było bardzo silne.

W tej chwili stała na połamanej pod nią kukle i lekko dyszała ze zmęczenia.

Poczuła się słaba.

Słaba, bo dała się ponieść emocjom. 

To był jej błąd, a teraz czekała na zasłużoną karę.

Lecz..

To nie nastąpiło? Stał przed nią, powoli klękając z dumą w oczach. Nie, to nie mogło się dziać naprawdę. Ten człowiek nie posiadał emocji, nigdy nie okazywał żadnych ludzkich zachowań. A nawet jeśli... ona nigdy ich nie doświadczyła z jego strony.

A jednak.

- Jesteś gotowa, Sayuri.

To był pierwszy raz gdy użył jej imienia.

- Jesteś idealna, teraz już nie muszę się martwić o Annie. Będzie mieć odpowiednią ochronę podczas misji.

To były najmilsze, a w pewien sposób najłagodniejsze słowa jakie w życiu usłyszała. Była dzieckiem, które pierwszy raz doświadczyło tyle ciepła. Normalna osoba ucieszyłaby się na pochwałę, ale Sayuri pozbyła się człowieczeństwa.

Ona nie poczuła nic.

***

Pan Leonhart był bardzo zadowolony z tego dnia. Trening z podopieczną był perfekcyjny, a jego córka była gotowa na misję nawet w tej chwili. Tydzień temu przejęła moc, więc mogła przejść do działania w każdej chwili. 

Jak bardzo trafne było to co pomyślał.

- Uciekajcie! Jeśli chcecie przeżyć uciekajcie! Za mur Rose! Mur Maria upadł! - z daleka słychać było nawołującego posłańca.

Mężczyzna zabrał córkę i pobiegł do piwnicy po Sayuri. Zabrał dziewczynki i kazał biec do odpowiedniego miasta. Sam nie mógł się z nimi udać. Musiał się schronić w innym miejscu.

Pociągnął swoją jedyną córkę, jedyny skarb, wspaniałą Annie za rękę i powiedział coś, co miało wyryć się w ich pamięci na zawsze:

- Pamiętaj, że pomimo wszystko! Nawet jakby cały świat się odwrócił przeciwko Tobie, pamiętaj! Tatuś zawsze będzie przy Tobie! Będzie w Ciebie wierzył! Dla niego spełnij swoją misję!

To były jego ostatnie słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top