Rozdział III


Sayuri nie czuła nic podczas ucieczki do bezpiecznego miasta. Nie wstrząsnęła nią informacja, że mur upadł. Tak samo jak nie przejęła się zbytnio tym, że razem z Annie będą musiały nauczyć się żyć od nowa.  

Żyć?

To słowo chyba nie było odpowiednie do określenia tego w jakim stanie się znajdowała przez te wszystkie lata. Nie mogła nawet cieszyć się widokiem słońca, gdyż była zamykana w piwnicy. Wyjątkiem były treningi, lecz wtedy nie było na to czasu. Nie mogła swobodnie rozmawiać z drugim człowiekiem, gdyż spotkałaby ją za to kara. Nie mogła nawet jeść gdy miała na to ochotę. 

Zabroniono jej czuć. 

Zabroniono jej okazywać emocje.

Zabroniono jej normalnie żyć

Więc jak miała to nazwać? Jedyne odpowiednie słowo, które jej się nasuwało to egzystencja.

Wśród całego otaczającego ją zamieszania i smutku była ona. Mała, niepozorna istotka, która była jedyną osobą znajdującą się na głównym placu w mieście odczuwającą radość i odzyskującą nadzieje. Nadzieje na to, że od teraz będzie mogła żyć.


***


Dziewczyny trafiły do najbliżej położonego dystryktu przy murze Rose. Powoli nadchodził wieczór, lecz mimo to była piękna pogoda. Słońce oświetlało budynki i ludzi. Dorosłych w podartych, przesiąkniętych krwią ubraniach. Dzieci błądzące między uliczkami, wołające swoich rodziców przez łzy.

Wydawało się, że nawet zwierzęta odczuwały ponurą atmosferę. 

Nikt nie spodziewałby się tego, że Sayuri w tej chwili odczuwała szczęście. Ba, ona sama by się tego po sobie nie spodziewała. Jednak nic nie mogła na to poradzić. To bardzo egoistyczne, ale cieszyła się, że nie będzie już musiała słuchać opiekuna. Myślała, że na reszcie będzie mogła pobawić się z dziećmi w jej wieku. Być może nawet zaprzyjaźni się z kimś? W tej chwili wierzyła w taką możliwość. Dziecięce marzenia.

Sayuri podeszła do kolejki gdzie rozdawano chleb. Widziała stąd jak kilku mężczyzn kłóci się z żołnierzami korpusu Stacjonanego o należną im racje żywnościową. Żołnierze twierdzili, że nie mogą sobie pozwolić na rozdawanie niepotrzebnego jedzenia. Uważali, że mężczyźni już odebrali swoją porcję.

Dziewczyna nie spostrzegła się kiedy nastąpił mrok. O tej porze roku wieczorami było już chłodno, więc nic dziwnego, że ludzie zaczęli szukać miejsca w schronach. Jedzenie już dawno zostało rozdane, a cudem było, że Annie i Sayuri dały radę odebrać swoje porcje. Udały się w stronę ostatniego, otwartego schronu, wzięły śpiwory i położyły się w oddalonym od innych ludzi kącie. 


***


Kolejne dni nie były niczym szczególnym. Rano dziewczyny szły odebrać jedzenie, a następnie były zmuszone do pracy w polu. Przydzielono im do grupy dwójkę chłopaków w ich wieku. Bertholda Hoovera, wysokiego bruneta, który był całkiem sympatycznym, chociaż nieśmiałym dzieckiem. Drugim był Reiner Braun. Całkowite przeciwieństwo jego przyjaciela. Postawny jak na swój wiek blondyn o przyjaznym charakterze, jednak widać po nim było ambicje i pewność siebie.

Tygodnie mijały łącząc się w miesiące, a miesiące w lata. Nic się nie zmieniało. Trzy długie lata spędzone na ciężkich pracach w polu bez względu na pogodę, przekonały czwórkę znajomych do podjęcia trudnej decyzji. Chcieli dołączyć do wojska. 

Chociaż chcieli to za dużo powiedziane. Sayuri i tak nie miała żadnego wpływu na to co się z nią stanie. Teraz o jej życiu decydowała kolejna osoba. Tym razem była to Annie.

Takim więc sposobem czwórka młodych ludzi stała na placu czekając na powóz. Mieli się nim udać do korpusu treningowego, aby przejść pierwszy test. Od niego zależało czy w ogóle będą mogli się dalej szkolić.

Po nudnych godzinach czekania w oddali można było zobaczyć nadjeżdżający pojazd. Sayuri nieco się ożywiła na ten widok. Wreszcie spotka ją coś innego niż kopanie ziemniaków czy sadzenie marchewki. Aż sama uśmiechnęła się do siebie na tą myśl. Oczywiście pod warunkiem, że uda jej się przejść pierwszy test. Jednak, była prawie pewna, że jej się uda. W końcu po to były te wszystkie lata treningu, prawda? Gdyby jej się nie udało, dowiodłaby tylko swojej słabości. W żadnym wypadku nie mogła na to pozwolić.

Jako ostatnia wsiadła do powozu  chcąc jeszcze raz spojrzeć na zachód słońca. Wszyscy ułożyli się na deskach i każdy zagłębił się we własnych myślach. Sayuri widziała same pozytywy w tej sytuacji. W końcu będzie mogła trenować. Pomimo okrutnych treningów w dzieciństwie, dziwnie się czuła bez nich na co dzień. Cieszyła się też na myśl o poznaniu innych osób. To nie tak, że nie lubiła Bertholda, Reinera czy Annie. Po porostu uważała, że to nie są jej  prawdziwi przyjaciele.

Z Annie nie łączyły jej żadne zażyłe relacje. Czasami odbyły nudną rozmowę, ale utrzymywały pokojowe stosunki. Chociaż, kto wie, czy Annie nie trzyma się jej tylko dlatego, że nadal chce wykonać powierzoną jej przez ojca misję? Prawdopodobnie tak było. Dziewczyna mimowolnie skrzywiła się ze smutku na tę myśl.

Inaczej się miała sprawa z chłopakami. Popatrzyła na nich. Widać było, że znają się od dawna i bezgranicznie sobie ufają. Chłopcy często śmiali się ze swoich żartów. Widziała nawet jak raz Reiner wypłakiwał się w ramię bruneta. Dla dziewczyny było to szokującym zdarzeniem. Nie sądziła, że Reiner pokazuje innym swoje smutki i słabości. Jednak nie rozgłaszała tego innym. Nawet nie liczyło się to, że nie miałaby komu o tym opowiedzieć. Gdyby miała innych znajomych i tak by im tego nie powiedziała. Każdy miał swoje prywatne sprawy i problemy. Sama o tym doskonale wiedziała. 

Szarooka popatrzyła przez szparę między deskami na krajobraz. Nic szczególnego w tych stronach. Zwyczajne łąki i góry, jakiś strumień w oddali i lasy. Do takich widoków się przyzwyczaiła przez ostanie lata. 

- Jak myślicie, uda się nam przejść? - dziewczyna odwróciła w stronę Bertholda, który odezwał się po długim czasie.

- Głupie pytanie - na szorstkie słowa Annie po Sayuri przeszedł dreszcz. Co jak co, ale w tej chwili miała pozytywne nastawienie i nic ani nikt nie mógł tego zmienić. Dziewczyna dźgnęła łokciem w bok przedmówczynię.

- Czemu tak uważasz? To, że jesteś wiecznie smutna i naburmuszona nie znaczy, że ktoś inny ma takie samo zdanie. - Po tych słowach znowu zapanowała cisza. Nie należała do przyjemnych lub nie przyjemnych. Była raczej taka pomiędzy nimi. Można by ją opisać jako neutralną.

Dziewczyna jeszcze raz wyjrzała przez deski w powozie. Było co raz później,  a co za tym idzie, na zewnątrz z każdą chwilą było ciemniej. Po pewnym czasie można było zauważyć pierwsze gwiazdy. Były takie piękne. Pomimo tego, że Sayuri mieszkała na powierzchni, w dzieciństwie rzadko miała okazję podziwiać te małe światełka na niebie. Pamiętała jednak, że odkąd je ujrzała miały dla niej szczególną wartość. W głębi serca wierzyła, że nie tylko ona w danym momencie je obserwuje. Chciałaby poznać osobę dla której gwiazdy też były tak fascynujące i piękne. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top