Rozdział 1 Wiadomość


Zeszłej nocy zostałem poinformowany przez szefa policji o rzekomym zaginięciu mojego długoletniego przyjaciela imieniem Lee, który wyjechał kilka tygodni temu do Utah. Miasta niewyjaśnionych zagadek. Celem jego podróży było rozwikłanie sprawy sprzed kilku lat odnośnie porwania 13-letniej Allie. Od samego początku cała ta historia nie kleiła się ze sobą. Świadków brak, dowodów też, śledczy nie znaleźli żadnych śladów na hipotetycznym miejscu zbrodni. Nic. Czysto. Zbyt czysto. Zważywszy na to, że rodzice zaginionej wypytywani przez funkcjonariuszy, jakby nagle stracili pamięć. Jak można nie wiedzieć kiedy i w jakich okolicznościach własne dziecko opuściło dom rodzinny. Jeśli jak dotąd twierdzili, cały czas byli razem z nią. Początkowo podejrzenia spadły na rodziców, jednakże mają dość solidne alibi. I nagle po dobrych paru latach, gdy miasteczko zapomniało, a sprawa została zamknięta z braku niewystarczających dowodów, ona nagle powraca, jak bumerang. Nagłaśnia ją zwykły, szary przechodzień, twierdząc, a wręcz zarzekając się przed policjantami, że posiada istotne fakty, które w stanie będą, zmienić bieg całych wydarzeń. Skoro takowe informacje posiadał, to czemu teraz uznał za słuszne zgłosić się, a nie zrobił tego, gdy funkcjonariusze szukali świadków zdarzenia? Aby to wszystko potwierdzić, potrzebny był najlepszy z najlepszych detektywów. Z tego właśnie względu główny szef posterunku w Castle Valley zwrócił się do nas z prośbą o przysłanie jednego z naszych detektywów, który w końcu rozwikła niemożliwe. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Lee nagle nie przestał odbierać telefonów, a pytani przez nas funkcjonariusze, czy z nimi się kontaktował, odpowiadają nam, że nikt taki do nich nie przybył. Ciekawe, szczególnie iż zaraz po przylocie poinformował jednostkę o bezpiecznym lądowaniu. Castle Valley liczy sobie około 350 mieszkańców. Jest dość małym miasteczkiem, więc zapewne wszyscy mieszkańcy dobrze się znają, żyjąc w jednej wielkiej, jakże przeuroczej, zgodnej wspólnocie, która doskonale wspólnie tuszują zbrodnie. Będąc zarazem najtrudniejszym do przebicia murem dla funkcjonariuszy policji.

Wraz z moim najlepszym czworonożnym przyjacielem Delgado, ruszyliśmy na poszukiwania. Nie bez kozery szef poinformował mnie w tajemnicy przed resztą jednostki. Ponieważ chodzi tutaj o moje bliskie relacje z zaginionym detektywem, ale również o moją poprzednią pracę. Niegdyś ja i mój wspaniały owczarek niemiecki służyliśmy w armii, ale ze względu na pewne wydarzenia, o których nie chciałbym więcej wspominać, poprosiłem generała o inny przydział. Zmiana jednostki nie stanowiła problemu, gdyż miałem dobrą opinię wśród dowództwa, jak i swoich wojskowych kolegów. Nie raz wykazywałem się odwagą oraz sprytem, który niejednokrotnie uratował nam życie w momentach krytycznych. Współpracownicy liczyli się z moim zdaniem oraz je szanowali. Natomiast w szeregach armii zaszedłem dość wysoko, gdyż dumnie dzierżyłem stopień Porucznika. Jednak, jak można się domyślić po mojej profesji, dużo widziałem i dużo słyszałem. Często rzeczy, o których wolałabym zapomnieć. Sam też wykonywałem ciężkie zadania, zwłaszcza mając zdaną dodatkowo specjalizację snajpera. Kochałem moją pracę, trudno było mi z niej zrezygnować, ale wykończyła mnie psychicznie. Potrzebowałem zatem zmiany otoczenia na spokojniejsze, lecz nie chciałem rezygnować ze służb mundurowych. Zbyt wiele nerwów, wysiłku i nieprzespanych nocy kosztowało mnie, dostanie się w szeregi służb. Dlatego uznałem, że słuszną opcją będzie wystosowanie prośby do dowództwa o pozwolenie zmiany przydziału do policji. Obeszło się bez żadnych problemów, rozstaliśmy się pogodnej atmosferze i po dziś dzień utrzymuję dobry kontakt z moimi kolegami z poprzedniej pracy. Początkowo w policji pełniłem funkcję zwykłego funkcjonariusza, patrolującego na co dzień miasto, czyli otrzymałem stopień Oficera Patrolującego stopnia 1. W naszym żargonie tak zwany stopień krawężnika, lecz był dla mnie miłą odskocznią. Zwłaszcza że byłem jedynym oficerem z niskim stopniem, który posiadał własne K-9. Warunek przyjęcie był jednak prosty - we dwoje albo wcale. Jednakże mój jednooki Delgado, jest na tyle wspaniałym psem, że od razu skradł serca wyższych rang, przez co nie mogli się nie zgodzić.
Polubiłem spokojne życie funkcjonariusza. Nareszcie nie musiałem się martwić, co spotkanie mnie za rogiem, gdy wyjdę z tej uliczki, kiedy wychylę zza budynku sprawdzić pozycję wroga, czy niedostane ostrzału w plecy, biegnąc przez puste pole, żeby dobiec do rannego przyjaciela po drugiej stronie rzeki. Opuścił mnie strach, obawa i zeszło ze mnie ciśnienie. W końcu mogłem odpocząć psychicznie. Niestety przeszłości nie ukryjemy. Z czasem odkryli, że nasze blizny - moje oraz Delgado. Były swego rodzaju trofeami wojennymi, a tatuaże na ciele to nie losowe znaki, czy symbole, a posiadające ukryte znaczenia dziary. Zdradził mnie tatuaż na przedramieniu mojego zespołu Bravo - najlepszego, niezawodnego, wysyłanego tam, gdzie wszystko już zawiodło, by rozwiązał sprawę do końca. I rozwiązywaliśmy. Nie istniała dla nas żadna przeszkoda. Nikomu nie udało się pokonać okrytego dobrą sławą zespołu w jednostce, a okrytego złą sławą dla naszych wrogów. Jednak tak też zaczęły się po części moje problemy: przeskok z oficera o kilka rang wzwyż na kapitana, oficjalne przypisanie do oddziału K-9 i pozwolenie na psa, dołączenie do jednostki SWAT za namowami współpracowników, a następnie przejęcie nad nią dowództwa. Nie mówiąc już o sekcji detektywistycznej, o którą nie zostałem zapytany, a po cichu dopisany przez szefa policji, bo przecież jakby taki talent mógł się zmarnować. Zapewne w innym przypadku cieszyłby się z takowego docenienia mojej osoby. Natomiast byłem już tym wszystkim niezmiernie zmęczony. Uciekłem z wojska, by odzyskać utracony spokój, zaznać tego, co tam nie było mi dane. Tymczasem zostałem wpakowany w to samo, tylko pod inną nazwą i w innym mundurze. Tutaj też poznałem Lee. Niesfornego detektywa, którego prawo omija, a on sam korzysta z niego, kiedy mu wygodnie. Pomógł mi w rozwiązaniu mojej pierwszej sprawy oraz pokazał, że wcale nie musi to być takie skomplikowane. Gdyż tak naprawdę, to nie życie nam utrudnia, a sami sobie rzucamy kłody pod nogi. Imponowało mi jego doświadczenie, skryte mądrości, nietuzinkowe rozwiązania. On chyba również widział we mnie potencjał, nie jedynie maszynkę do zabijania, jak co poniektórzy. Często przychodził pytać o radę w swych sprawach, uważał, że przyda mu się świeży punkt widzenia. Cieszyło mnie w głębi duszy, że ktoś chciał wysłuchać mojego zdania, a nie wydać mi kolejny rozkaz i czekać na posłuszne wykonanie. Może właśnie dlatego tak zbliżyliśmy się do siebie. Młody zabijaka z trudną przeszłością, który za dnia łobuzuje na służbie i elegancki dżentelmen w średnim wieku, który wieczorami gasi jego temperament, ze spokojem dywagując z nim o potencjalnych rozwiązaniach. Duet niebanalny. A jak coś perwersyjne, to niebezpieczne.

W hotelu raz jeszcze odsłuchałem nagraną kilka dni po przylocie wiadomość od Lee:
Trzaski...Oni...Szmery...Oni...Dźwięki uderzeń w drewnianą przestrzeń...Aiden...przeraźliwy pisk...Za późno...Krzyki...Nie...Odgłosy walki...Nie szukaj! - nastała cisza w słuchawce.

Miałem nie szukać. Zostawić sprawę, zapomnieć, ale czy o przyjacielu można zapomnieć? Świadomie porzucić na pastwę losu? Nie jestem tchórzem, ratowałem ludzi spod ostrzału, wyciągałem z ognia, przeprowadzałem nawet operacje polowe, gdy medyka w pobliżu nie było i teraz miałbym, porzuć własnego przyjaciela, kiedy wiem, że potrzebuje mojej pomocy? Nie mógłbym sobie na siebie w lustrze, gdybym tak postąpił. Wstąpiłem do służb mundurowych, by służyć dobru ludzi, dbać, pomagać im, gdy zajdzie nastanie, takowa sposobność. Zatem, jak rasowego zabijakę, przyjechałem do miasta niewyjaśnionych zbrodni. Lee może zyskał miano najlepszego detektywa, ale najlepszym tropicielem oraz myśliwym jestem ja. Dlatego odnajdę Cię przyjacielu, nie podzielimy Twego losu wraz z Delgado. Nie spocznę, póki nie sprowadzę Cię do domu, nawet jeśli miałoby być to jedynie ciało. Nie zostaniesz w tym przeklętym miasteczku. Nie tu jest Twoje miejsce. Obiecuję Ci, że wrócisz do swojej rodziny.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po przylocie, było telefoniczne zameldowanie się na mojej komendzie w Utah u samego szefa policji. Następnie uznałem, za słuszne przejechanie się na miejscowy komisariat, który zarzekał się o nieobecności funkcjonariusza. Ilekroć przejeżdżałam pickup'em koło czyjegoś domu, mieszkańcy jakby zamierali w bezruchu, czułem świdrujące spojrzenia na swoim ciele. Ignorowałem to. Jechałem dalej. Jednak kiedy dotarłem do docelowego miejsca, a po wyjściu z samochodu i wejściu do pustego budynku, w którym w dalszym ciągu działały sprzęty i na monitorach komputerów wyświetlone były wielorakie sprawy na przełomie różnych lat. Poczułem się jak w produkcji taniego horroru. Podejrzane. Budynek wygląda na opuszczony w pośpiechu. Co mogło ich tak wystraszyć? Albo kto? Najdziwniejszy w tym wszystkim jest fakt, że dzień wcześniej ktoś z tej komendy rozmawiał z moim przełożonym, więc jak możliwe, że w ciągu kilku godzin nastąpiły tak duże zmiany w otoczeniu? Nie ma opcji. Wygląda, to na celowe działanie i zapewne takowym też jest. Skoro nie chcieli współpracować z nami wtedy, dlaczego mieliby zrobić to teraz? Unikając mnie, unikają niewygodnych pytań, czy narażenia na odgrzebanie sprawy, którą zamietli pod dywan, a która może okazać się ich piętą Achillesową. 
Delgado siedział grzecznie przy mojej nodze w czasie, gdy ja próbowałem nawiązać jakiś kontakt, wołając kogoś z pracowników i łudząc się, że jednak ktoś tutaj pracuje. Niespodziewanie pies wybiegł nagle przede mnie, strosząc swoją sierć, szczerząc kły i głośno na coś ujadając. Nauoczony z wojska automatycznie chwyciłem za kaburę wyciągając swój pistolet Sig Sauer P226 z dokładaną latarką. Okrążyłem psa, po czym stanąłem tak, żeby był między moimi nogami. Wydałem komende, by ruszył na przód, ale zaparł się. Dlatego odpaliłem latarkę w pistolecie i na odległość wciąż celując, rozejrzałem się po rozciągającym się przede mną pomieszczeniem. Jednak nic nadzwyczajnego nie zauważyłem. Cały czas dzierżąc odbezpieczoną broń w dłoni, złapałem Delgado za szelki i siłą wyprowadziłem z komendy. Przyznam w tempie światłem zapakowałem się z psem do zaparkowanego przed budynkiem Dodge'a Ram'a. Dopiero, gdy odjechałem i placówka zniknęła nam z pola widzenia, Delgado przeszedł z tak zwanego trybu bojowego w spoczynek. Ułożył się wygodnie na tylnej kanapie nieco uspokajając. 
Szczerze nie mam zielonego pojęcia co tam zaszło. Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją oraz pierwszy raz doświadczyłem, żeby mój pies bez powodu przeszedł w obronę. Czyżby wyczuł coś czego ja nie zauważyłem? Może ktoś pracował na tej komendzie, ale celowo skrył się na widok, lecz pies go wyczuł. Ciężko mi powiedzieć, ale w tamtym momencie doświadczyłem dziwnego uczucia. Mianowicie moje ciało się spieło, zacząłem odczuwać niepokój, a każda cząstka mnie podświadomie kazała mi się wynosić z tego miejsca. Nie doświadczyłem czegoś podobnego, nigdy wcześniej. Owszem miewałem podobne momenty podczas misji w armii, ale ten różnił się od tamtych. Wtedy cały czas zachowywałem zimną krew. Obecnie miałem wrażenie, jakby świat na chwilę się zatrzymał i chciał mi coś zakomunikować. Nie potrafię nawet tego wytłumaczyć, nie mam odpowiednich słów, jakimi mógłby opisać zaistniałą sytuację. Natomiast jedno jest pewne. Muszę, jak najszybciej skontaktować się ze swoim szefem. Może on będzie wiedział coś na temat , nagłej niedyspozycji wszystkich miejscowych policjantów. Mam rozumieć, że nagle wszyscy postanowili odejść z pracy, bądź magicznie zostali zwolnieni? Przecież, to kompletny absurd. 
Po powrocie do hotelu wykonam telefon do szefa oraz poproszę go o przesłanie emailowo wszystkich akt związanych ze sprawą. Przeanalizuje wszystko raz jeszcze, przy okazji zapoznam się lepiej z historią owianego złą sławą miasteczka Castle Valley. Może przy okazji dowiem się, dlaczego spowija je mgła mroku i co jest powodem tych wszystkich nierozwiązanych spraw. Natomiast na posterunek zwrócę jutro. Spróbuję raz jeszcze nawiązać jakoś kontakt w miejscowymi policjantami, bo nie jest możliwe, że nagle żaden nie pracuje. Zobaczymy, czy odejdę z kwitkiem, lub zdziwię się i przywita mnie inny widok dziś dzisiejszego dnia. Lecz jeśli faktycznie tak się stanie, nie ukrywam będę dość mocno zdezorientowany.
Przyjacielu, czy ty też borykałeś się z początku z takimi problemami? I gdzie Ty właściwie teraz jesteś? Wciąż przebywasz w Castle Valley, czy wyjechałeś już jakiś czas temu i dlaczego przestałeś się z nami kontaktować? Stało się coś złego?
Nie, takich scenariuszy nie dopuszczam do siebie. Jednak z racjonalnego punktu widzenia, szanse na odnalezienie Lee żywego są nikłe. Upłynęło dość czasu, by jego potencjalni sprawcy zbrodni zdążyli wyeliminować go z rozgrywki. Czyżby detektyw odkrył coś niewygodnego, więc trzeba było go zutylizować, nim będzie za późno? 
Hm, nie wiem...tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Mimo wszystko nie poddam się, póki nie poznam rozwiązania i nie podziele losu detektywa Lee.

-Damy radę, prawda Delgado? - spojrzałem w wsteczne lusterko na śpiącego na kanapie psa. -Prawda - odpowiedziałem sam sobie. 

Castle Valley jeszcze tego nie wie, ale nie ma doczynienia z początkującym, niedoświadczonym detektywem, którego z łatwością da się uciszyć. Wręcz przeciwnie do gry wkracza zaprawiony w boju agent służb specjalnych, który w niejednym miejscu służyć i niejedno przeżył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top