Ostatnia Próba

  Kiedy Dean pojawia się w kościele, wszędzie wokół dostrzega ślady walki i zniszczenia. Widzi jak Sam z przeciętą, krwawiącą dłonią nachyla się nad przykutym do krzesła Crowley'em.
- Stój, Sammy! - krzyczy Dean bez tchu. - Drobna zmiana planu.
Wyciąga ręce w stronę brata w uspokajającym, ale jednocześnie bezradnym geście.
-Co...? - pyta oszołomiony Sam. - Co się dzieje, gdzie jest Cas?!
Jest wzburzony, blady, poobijany do krwi i brudny. Zakrwawioną dłoń ciągle trzyma przy twarzy Crowley'a.
- Metaron kłamał – mówi gwałtownie Dean, patrząc bratu prosto w oczy. Stara się przykuć jego uwagę własnym zdecydowaniem. Udawanym spokojem.
- Zginiesz, jeśli dokończysz próbę - dodaje z mocą.
Sam wzdycha, pełen widocznego napięcia. Zamyśla się na chwilę. A później patrzy na Deana z odcieniem rezygnacji... spokoju?
- Więc... co z tego? – odpowiada zmęczonym głosem.
Dean nieruchomieje. Nie, tylko nie to. Tylko nie następne poświęcenie...
- Co z tego?!- powtarza wstrząśnięty. - Możesz zginąć, a nie zamkniesz Piekła! Musimy zaczekać, przekonać się, poszukać czegoś więcej - mamy przecież tablice, proroka, Bunkier...
- Przestań, Dean - przerywa mu Sam. - Demony to nasza powinność. Powiedziałeś mi dzisiaj, że mam to zakończysz bez pytań czy wahania i tego się będę trzymał.
Wskazuje na pobladłego, milczącego Crowley'a.
- Spójrz na niego, spójrz, jak jesteśmy blisko! Mogę skończyć z całym tym złem. Tu i teraz - jest wzburzony, ale jednocześnie stanowczy, podkrążone oczy pałają blaskiem jakby miał gorączkę. - Jeśli się zawaham, jeśli tego nie zrobię, zawiodę nas obu. Tak jak wcześniej. Znowu.
Bracia patrzą na siebie. Przypominają sobie wszystkie gorzkie słowa i wzajemne pretensje, które między nimi padły.
- Spowiadałem się z tego - szepcze Sam przez ściśnięte gardło. - Z tego, ile razy cię zawiodłem... Ruby... Lucyfer... Nie mogę zrobić tego jeszcze raz. Nie mogę cię zawieść. Co będzie, jeśli znowu zdecydujesz, że nie możesz mi ufać. Wybierzesz innego anioła, wampira, człowieka?
Głos Sama drży, w podkrążonych oczach pojawiają się łzy.
Dean czuje palący ucisk w gardle, gwałtowny wyrzut sumienia na widok smutku brata.
- Zaraz... Przestań! - woła. - Wiem, że ostatnio powiedziałem wiele złych rzeczy. Ale zawsze ci ufałem. Przecież zabiłem Benniego, żeby cię ratować. Nie możesz umrzeć. Wcześniej, kiedy wybrałeś Amelię, miałeś rację - należy się nam życie, po prostu życie jak takie. Sammy...
Machnięciem ręki wskazuje na spętanego łańcuchami króla Piekieł.
- Dla ciebie jestem gotowy wypuścić tego drania!
*
Castiel spojrzał na martwe ciało Naomi. Krew rozlewała się wokół jej głowy wielką kałużą. Obrócił się, a Metatron, skryba Boży, uśmiechnął się do niego szyderczo.
Zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. Triumfował.
- Powiedziała ci, że kłamię, co? Trzeba było posłuchać tej suki.
Pewny siebie, unosi ostrze nad Castielem. Nie zauważa szybkiego ruchu dłoni w rękawie płaszcza. Anielskie ostrze samo wślizguje się w dłoń Casa. Jednym, błyskawicznym ruchem przebija gardło Metatrona na wylot. Blask gwałtownie umierającego anioła wypełnia pokój, a jego martwe naczynie pada na podłogę.
Zadziałał trening wojownika, żołnierza Pana. Castiel nareszcie czuje się tak, jak powinien. Jak ktoś, kto uratował Niebo.
*
Sam patrzy bratu prosto w oczy. Łzy obeschły. Lekko przechyla głowę, jakby nasłuchiwał głosu z oddali.
Powoli podnosi dłoń do góry, jego krew kapie na podłogę jak paciorki różańca.
- Ale ja nie jestem na to gotowy - odpowiada cichym, spokojnym głosem.
- Na co? - pyta Dean, chociaż przeczuwa odpowiedź. Brakuje mu tchu. Brakuje mu czasu, by przekonać Sama.
- Na to, aby go wypuścić, na to, by przerwać Próby – Sam chce się uśmiechnąć, ale usta go nie słuchają. - Chcę zamknąć Piekło, Dean. Chcę na zawsze zamknąć w nim tych wszystkich czarnookich skurwysynów, którzy zmarnowali nam życie. Zamknąłbym też anioły w Niebie, ale już nie zdołałam - będziesz musiał to zrobić za mnie, Dean.
Sam wypowiada imię brata z naciskiem, miękko.
Jak pożegnanie.
A potem wypowiada zaklęcie i przykłada krwawiącą dłoń do ust króla Piekieł. Z ust demona gwałtownie wydobywa się szkarłatny dym i rozwiewa wraz z zamierającym krzykiem Crowley'a, który traci przytomność.
Dean mógłby przysiąc, że słyszy skrzypienie wielkich wrót, hałas piekielnych dzwonów bijących na alarm, skowyt piekielnych ogarów i wycie potępionych istot. Chciałby to usłyszeć, lecz tak naprawdę nie słyszy niczego. Być może wszystkie piekielne portale bezszelestnie przeniosły się do innego świata na nietoperzych skrzydłach. Dean nie ma o tym pojęcia i prawdę mówiąc, w tej chwili niewiele obchodzi go los Piekła, zatrzaśniętego czy otwartego na oścież. Ponieważ stojący przed nim Sam, jego mały Sammy zaczyna drżeć niczym liść na porywistym wietrze.
Jego twarz, szyja, dłonie, robią się przezroczyste - przez moment widać siatkę krwioobiegu i zarysy szkieletu, a wewnątrz Sama rozpala się blask, ogień, złocisto szkarłatny płomień, który potężnieje i z każdą sekundą jaśnieje coraz bardziej, aż staje się tak silny, jasny i palący, że Dean musi zamknąć obolałe oczy.
A kiedy je otwiera, przed nim nie ma już Sama.
Na podłodze kościoła leży niewielki kopczyk jaśniejącego popiołu.
Mija długa, ogłuszająca chwila, w której prywatne piekło Deana Winchestera otwiera się i pozostaje otwarte już na zawsze.
Nachyla się nad popiołem, nie dostrzegając w nim niczego, co mogłoby kojarzyć mu się z bratem, żadnego strzępu ubrania, ocalałego kosmyka włosów, znajomego zapachu. Nic. Tylko lekko świetlisty pył i malutkie skorupki kości, które sucho grzechoczą, kiedy Dean nabiera prochu w dłonie.
Stara się wziąć jak najwięcej, wynieść z tego miejsca, ale kiedy dochodzi do otwartych drzwi kościoła, niespokojny wiatr wywiewa mu prochy z dłoni i zabiera ze sobą, na drogę. 

Koniec.


impala1533- Maire

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: