Rozdział 10 - Pierwsza akcja
Parę dni później udało mi się nauczyć Hinate strzelania do perfekcji. Ogólnie od tamtego czasu zaczęliśmy się bardziej dogadywać. Okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań. Sam się zdziwiłem na tę wiadomość, gdyż nigdy nie sądziłem, że ktokolwiek zdoła się do mnie zbliżyć. A tu taka niespodzianka. Ogólnie w obozie jest tylko parę osób, które mnie tak to powiem "lubią". Znaczna większość woli omijać mnie dużym łukiem, albo obgadywać za plecami. Jednak ja miałem to głęboko w swoim poważaniu. Cieszyłem się, że ktoś mnie w ogóle zaakceptował, a co do tamtej reszty. W pewnym sensie rozumiałem ich zachowanie. W końcu jestem z obozów, ale nikt nie wie jaką rolę tam pełniłem. I oby tak zostało.
Szedłem właśnie na obradę razem z Yachi. Mieliśmy zaplanować napad na obóz. Cieszyłem się w pewnym sensie, bo pozwolili mi z nimi wyruszyć. A to będzie moja pierwsza akcja w tej ekipie. Nie powiem, jestem bardzo ciekawy, co się wydarzy. Chcę, aby obozy zapłaciły za to, co zrobiły, aby wreszcie mogły przestać istnieć. Gdy weszliśmy do dużej sali z okrągłym stołem, każdy zajął swoje miejsce. Usiadłem gdzieś w kącie, aby nie być za bardzo widocznym. Nie chciałem rzucać się w oczy.
- Witam wszystkich serdecznie, na kolejnej obradzie związanej z atakiem na obóz. - Rudy wstał i obejrzał się po całym pomieszczeniu, gdzie znajdywało się około dwudziestu dwóch żołnierzy. W tym czterech nowych rekrutów i ja.
Potem przez najbliższe kilka godzin dyskutowaliśmy o ataku. Podzieliliśmy się na oddziały, każdy miał swoje zadanie. Ja trafiłem to oddziału B, mamy za zadanie dostanie się i przeszukanie placówki, a następnie otwarcia drogi reszcie. Szczerze, ciekawą mam rolę do odegrania, nie narzekam. Później wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, aby wypocząć. Gdyż rano trzeba wcześniej wstać, na misje. Ci, którzy się spóźnią, mogą pożegnać się z misją.
~*~
Następnego dnia, z samego rana, wszyscy ustawiliśmy się na placu. Czekaliśmy dobre parę minut na naszych oficerów, po czym ruszyliśmy na koniach w znane mi już tereny. Ubrani byliśmy w ubrania maskujące, a na plecach każdy miał przypiętą broń. Dodatkowo granaty dymne i zwykłe przypięte do pasa i podręczna broń. Musieliśmy dobrze się przygotować na tę potyczkę. Jeden zły ruch i cały plan szlag by trafił.
Droga nam minęła dość szybko, gdy dotarliśmy na miejsce, było równo po dziesiątej. Każdy poszedł w swoją stronę, dzisiaj akurat było o wiele mniej straży, co dla nas było tylko na plus. Moja grupa składała się ze mnie, generała Noyi, paru członków mojego oddziału i zielonowłosego speca od elektroniki. Miał bodajże na imię Yamaguchi, niestety nie pamiętałem dokładni. Szybko pokonaliśmy pierwszą przeszkodę, jaką był druciany płot, podłączony do prądu. Zabiliśmy cicho dwóch strażników tam pilnujących, a ich ciała wrzuciliśmy do krzaków. Omijając patrole, wdarliśmy się do środka jednego z budynków. Teraz każdy miał działać na własną rękę i zawiadomić resztę, jak znajdzie główną stację dowodzeń. Stamtąd trzeba było wyłączyć zasilanie do płotu.
Ja, oczywiście sam, udałem się na poszukiwania. Mimo dużej wielkości placówki dość szybko znalazłem główny punkt dowodzenia w najwyższym punkcie, w placówce. Z dużą dokładnością i skupieniem podciąłem gardła dwóm obecnych tam żołnierzom. Poinformowałem jedynie grupę o tym, że znalazłem poszukiwaną lokalizację, po czym zabrałem się do odnalezienia odpowiedniego ustrojstwa. Znajdując dźwignie z napisem "brama", pociągnąłem ją. Przez okna wyraźnie widziałem jak moi dostali się do środka. Nie musiałem długo czekać na odgłosy strzałów i wybuchów spowodowanych granatami. Gdy chciałem zawrócić, poczułem lufę skierowaną w moje czoło. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, kto we mnie celował.
- No proszę, proszę. Dobrze cię widzieć ponownie Tsuki. - uśmiechnąłem się do blondyna o złotych oczach - Widzę, że dali ci awans. Fajny nowy garniak, taki granatowy. Z czarnym krawatem - zawinąłem sobie jego krawat wokoło swojego palca, na co ten uderzył mnie w tę rękę, wyraźnie wkurzony.
- Co ty tu robisz?? Miałeś nie żyć, cholerny mieszańcu. Sam cię zatłukłem i włożyłem do wozu. Mówili, że cię wywieźli. - warknął.
- No widzisz, akurat taki wózek na mnie nie podziałał. Nie łatwo mnie zabić, a ty co tu robisz? Nie mieli cię przenieść?
- Mieli, ale dzięki pewnej osobie musiałem przyjechać, aby cię znowu dorwać. - zmarszczyłem brwi. Kto mógł nas zdradzić?? - Widzę, że jesteś zaciekawiony kto to. Wejdź - spojrzał się w stronę drzwi. Do pokoju weszła znana mi już postać o zielonych włosach i charakterystycznych piegach na nosie.
- Yamaguchi! Dlaczego?! - byłem zły, straszliwie zły - To nie mnie powinniście się bać a jego!
- Nic nie rozumiesz Kageyama, jesteś zagrożeniem dla nas! Generał nie widzi tego, bo przez cały czas wierzy, że jesteś dobry!! A-ale nie jesteś! Nie mogłem narazić wszystkich na śmierć.
- Właśnie tym czynem naraziłeś ich na śmierć! - krzyknąłem, a jego widocznie ta wiadomość zszokowała - Pomyśl, dlaczego już nie należę do nich i oni chcą mnie zabić!
- Dokładnie, bo nas zdradziłeś. Gdyby nie twój ojciec dawno byśmy cię zabili, ale jego już nie ma. - blondas przycisnął mi lufę broni w tył głowy. Jeśli ucieknę, zastrzeli Yamaguchiego, w tym obarczając całą winę na mnie. A jeśli każę zielonowłosemu uciekać, ten mnie pozbawi życia. Co robić?
Nagle dało się usłyszeń strzał, wszyscy spojrzeliśmy w stronę okna. Stał rudowłosy, z poważnym wyrazem twarzy celował w głowę blondasa. Wcześniejsza strzała trafiła w stół, pewnie jako zastraszenie. Czyli moje nauki nie poszły na marne. Chyba. Wykorzystałem sytuację i odebrałem broń Tsukishimie, jednocześnie go raniąc. Ten nie mając już innego wyboru, zwiał.
- Zbierajmy się stąd. - odparł, kierując się do wyjścia. Musiał słyszeć wcześniejszą rozmowę.
- H-hinata j-ja -
- Porozmawiamy w obozie - Przerwał twardym tonem, nawet na niego nie patrząc, po czym zniknął na końcu korytarza. Ten ton wyraźnie do niego nie pasował. To już nie był ten sam człowiek, właśnie stał przed nami nasz przywódca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top