Rozdział 11- Dziecko Obozu
Zdawało się, że każdy czuł to napięcie w powietrzu. Nikt się nie odzywał przez całą drogę powrotną. Nawet generał Noya, znany ze swoich żartów razem z jego przyjacielem Tanaką, zachowywał ciszę. Bałem się trochę, co się stanie dalej, to jest pewne, że któryś z nas dostanie reprymendę i dość długą rozmowę z dowódcą. Jednak jeszcze dotąd nie wiadomo, który będzie się musiał stawić.
Przekraczając wyjście z jaskini, nie trzeba było nikomu tłumaczyć nasze miny. Wydawałoby się, jak by każdy już wiedział, co się święci. Hinata od razu zszedł z konia i poszedł do swego biura, a za nim dwóch innych ludzi. Chciałem również za nim podążyć, ale zatrzymał mnie generał, dając zadanie.
Musieliśmy się nieco ogarnąć po powrocie, co oznaczało rozsiodłanie koni, wyniesienie zapasów i tak dalej. Ja wybrałem tę pierwszą opcję, dołączając do innych żołnierzy. O dziwo owe zwierzaki mnie polubiły. Nie stawiały zbyt dużego oporu czy chęci mnie ignorowania, co było mi z resztą na rękę. Miałem dzięki temu prostszą robotę, niż moi rówieśnicy. Niektórym nawet konie się spłoszyły i pognały przed siebie, targając poszkodowanego po piaszczystej ziemi. Ta sytuacja była na swój sposób zabawna, ale tego biedaka na pewno czekały liczne siniaki i zadrapania.
~*~
Parę godzin później, gdy jeszcze było widno, udałem się do Hinaty. Według moich obliczeń i domyśleń powinien już dawno mnie zwołać. Zaniepokoiłem się, nie na żarty.
Zapukałem kilka razy do pokoju, ale odpowiadała mi głucha cisza. Wiem, że to niegrzeczne tak wchodzić bez pytania, ale nie miałem wyboru. Stan pokoju wprawił mnie w wielkie zdziwienie. Powiedzmy sobie szczerze, oczekiwałem porządku po takim przywódcy, a w środku zastałem jeden wielki syf. Biurko było obłożone wielkimi stertami papierów, część z nich nawet leżała na podłodze pośród stert ubrań. Wszędzie walały się ubrania, a przez zasłonięte okna było ciemno. Gdy udało mi się dotrzeć do okna, potykając się po kilka razy, bałagan w świetle był jeszcze gorszy niż po ciemku. Jednak i tutaj nie było osoby, której poszukiwałem. Zacząłem się jeszcze bardziej niepokoić, a jeśli coś mu się stało? Wolę nawet o tym nie myśleć.
Postanowiłem na niego poczekać. W tym czasie z nudów nie z dobroci ogarnąłem mniej więcej bałagan w pomieszczeniu. Rudzielec dalej się nie pojawiał i gdy już miałem go szukać, na zewnątrz bazy wpadłem na generała.
- Gdzie ci tak śpieszno Kageyama? - zmarszczył brwi, oglądając mnie od stóp do głów. Pewnie pomyślał, że coś kombinuje. - Szukasz czegoś lub kogoś?
- Szukam Kaprala Hinaty, miałem się u niego stawić, aby wytłumaczyć zajście podczas ataku na obóz. Jednak nie mogę go znaleźć. - Tak, skłamałem, ale w dobrej wierze. Rękę dałem za plecy, aby nie mógł dojrzeć mojego zdenerwowania.
Niższy tylko westchnął, każąc mi iść za nim. Co było dziwne, zaprowadził mnie poza mury bazy. Słyszałem wyraźnie, że zabronione jest na razie wychodzenie poza przez ostatni atak, bo mogą nas szukać. Czy kapitan na pewno tak zaryzykował wyjściem, w końcu gdyby zmarł, to wiele rzeczy by zostało zrujnowanych, czy to może czarnowłosy ma zamiar mi coś zrobić pod nieobecnością rudowłosego? Muszę się mieć w tym czasie na baczności, aby nie stracić głowy.
Po wyczerpującej, jak dla mnie, wędrówce przez las dotarliśmy do niemałego klifu, gdzie na końcu siedziała szukana przeze mnie osoba. Wiatr delikatnie targał jego włosy, wsuwając się pomiędzy jego kosmyki. Robił to tak, aby każdy włos musiał się delikatnie poruszyć.
- Hinata, Kageyama mówił, że miał się z tobą zobaczyć. Podobno to ma związek z ostatnią akcją - rudzielec spojrzał na nas nieco zdziwiony, jak by nie wiedział co powiedzieć. Jednak po chwili chyba zrozumiał, o co chodziło.
- Ah, tak! - powiedział głośniej, drapiąc się przy tym po karku - Przepraszam, na chwile się zapomniałem. Tak miałem z nim porozmawiać. - spojrzał chłopakowi obok mnie w oczy - na osobności.
- Ale, jak cię zaatakuje lub was zaatakują?! - Noya wyraził oburzenie.
- Poradzę sobie, nie musisz się martwić. Wracaj do obozu. - jednak ten wcale nie chciał się wycofać. Westchnął, po czym skierował się do Noyi, łapiąc go za ramię - proszę. - niższy przystanął na prośbę i wrócił do obozu, zostawiając mnie sam na sam z brązowookim. Patrzył mi wprost w oczy, jak by chciał z nich coś odczytać, poznać mój sekret.
- Więc Kageyama - odwrócił się do mnie tyłem i usiadł na klifie. Poklepał miejsce obok, sugerując, abym usiadł, co też zrobiłem. - Mogę ci zadać parę pytań?
- Um, oczywiście. - odparłem.
- Po pierwsze, skąd znasz tego blondyna? Tylko szczerze - spojrzał na mnie wyjątkowo chłodnym spojrzeniem, aż ciarki mi przeszły. I co mu teraz odpowiedzieć? Przecież go nie okłamie, nie chce stracić jego zaufania. Tym bardziej widać było, że go znam, a on mnie. Westchnąłem, czując moje spinające się mięśnie na każdym odcinku ciała.
- Dziecko obozu. - popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, jak by nie zrozumiał, o co mi chodzi. Sądząc po jego minie, pewnie nie zna tego określenia, jakie nam nadano w tamtym miejscu.
- Wyjaśnij. - zażądał niemal natychmiastowo, czyli zgadłem, że nie wiedział.
- Dziecko obozu jest to osoba, która urodziła się w obozie, ale nie jest bezpośrednio więźniem. Dzięki temu, że w swojej rodzinie masz strażnika lub generała z obozu, ale sam nie jesteś czystej krwi, więc nie musisz harować w pracy, stawiać się na zbiórkach i tak dalej. Mimo to kara dalej na ciebie czeka za niewykonaną robotę - zerknąłem na chłopaka smutnym wzrokiem. Jego mina wskazywała jedno, nie wiedział kompletnie jak na to odpowiedzieć. Szok wziął górę i spoglądał się na mnie tak przez dobre kilka minut, aż wreszcie się odwrócił zamyślony.
______
Przepraszam za ogromnie długi brak rozdziałów, po prostu potrzebowałam motywacji ;w; Ostatnim czasem zauważyłam, że coraz ciężej mi sięgnąć do wattpada. Ogólnie, aby coś przeczytać lub napisać. Jednak pisanie w wordzie już nie sprawia mi tej trudności. Nie wiem, czy to jest nie chęć, czy może coś innego, ale to mi naprawdę zaczyna bardzo przeszkadzać, a ja naprawdę chce skończyć te książki i abyście wy je ujrzeli do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top