III Książę Andraa

(4334)

⋆🗡⋆

Nie była pewna, ile godzin spędziła w tej samej celi, nie dostając żadnego jedzenia i tylko trochę wody, zanim dostała jakiekolwiek informacje. Przyszedł do niej jeden ze strażników, którego pas przez ramię miał kolor czerwony, podczas gdy pozostali mieli zwykle białe lub czarne. W Benoe to znaczyło, że miał inną rangę, niż oni. Ze sposobu, w jaki do niej mówił, zgadywała, że był wyżej.

Opowiedział jej w największym możliwym skrócie, że najpierw była oskarżona o próbę kradzieży konia, ale potem zjawił się "pewien świadek", który zeznał, że zamordowała hrabiego Barke i to badają. Jeśli to się potwierdzi, za parę dni zostanie przeniesiona do stolicy, jako że Barke był benoeńskim hrabią, więc podchodziło to pod anarchizm. Jeśli to, co Lierin słyszała o karach za anarchię w Benoe to prawda, to Lethabo powinien się bardzo pospieszyć.

Przy okazji została uwolniona z kajdan i mogła nareszcie wstać i dać odpocząć swoim nadgarstkom, które były dość solidnie posiniaczone i potwornie bolały. Czerwień na jej skórze sprawiała, że wyglądała, jakby wciąż była zakuta. Zdziwiła się jednak na informację, że "dostanie współlokatora." Strażnik wytłumaczył, że nie mają wolnych cel, bo to dość małe więzienie, najczęściej traktowane, jako tymczasowe, zanim więźniowie zostają przeniesieni do większych. Lierin oczywiście nie miała zdania w tej sprawie, więc nie odpowiedziała.

— Wydawało mi się, że w raporcie widniało "więzień ranny w minimalnym stopniu" — powiedział, po wyjściu z jej celi i zamknięciu drzwi z powrotem na klucz, obserwując ją przez kraty. — Nie wyglądasz na ranną w minimalnym stopniu.

— To ci wieśniacy. Tak się obudziłam — skłamała zgodnie z groźbą strażnika, który wpuścił do niej wcześniej Vesstana, mimo że na usta cisnęło jej się wsypanie go. — Na pewno było wciąż ciemno, kiedy mnie tu przeniesiono, dlatego tak napisano.

Teraz chodziła w kółko po swojej celi, żeby zabić trochę czasu. Skoro miała zostać przeniesiona za parę dni, zaczęła się stresować, że Lethabo nie zdąży. Najlepiej by było, gdyby mu się udało ją "wykupić" zanim wyjedzie z Grahare (dopiero się dowiedziała, że była w mieście, do którego oryginalnie chciała się udać, zanim natrafiła na tamtą wieś). Jeśli dotarłaby do stolicy Benoe, byłoby to o wiele trudniejsze. Zostawało jej też mieć nadzieję, że będzie możliwość wykupienia jej. Wiedziała, że w Benoe anarchizm traktują... surowo. Na razie najprawdopodobniej mają jedynie zeznania Vesstana, ale jeśli zaczną pytać po mieście... mogłoby być nieciekawie.

Jej krążenie w kółko przerwały krzyki dochodzące z korytarza. Zza zakrętu wyszły dwie osoby. U rzucającego się na wszystkie strony chłopaka o jasnej cerze i zakręconych, jasnobrązowych włosach już z daleka zauważyła elfie uszy. Nie wyglądał starzej niż piętnaście lat. Trzymał go dość niski, ale najwidoczniej wystarczająco silny strażnik, który wyglądał jakby miał dość młodszego już od dawna. Może była to prawda.

Zatrzymała się i patrzyła w kierunku postaci, krzyki chłopaka stawały się coraz wyraźniejsze, a jednak dla Lierin... niezrozumiałe. Elfi. Było jej tak strasznie wstyd do tego przyznać, ale nie znała dużo z elfiego. Nie potrzebowała jednak dużej wiedzy, żeby zrozumieć, że młodszy przeklina na strażnika.

Młody uspokoił się trochę, kiedy stali już przy drzwiach celi, a strażnik je otwierał. Wpatrywał się w Lierin, przez co o mało nie przewrócił się na twarz, kiedy został wepchnięty do środka. Kiedy machnął lewą ręką wydawało jej się, że na jego przedramieniu znajduje się jakaś czarna plamka. Znamię albo tatuaż?

Elf już otwierał usta, robiąc się na twarzy czerwony, ale strażnik podniósł rękę w powietrze.

— Nie fatyguj się nawet, nie wiem o czym ty w ogóle mówisz. Będziesz tu czekać, aż ktoś inny po ciebie nie przyjdzie.

Szatyn zamilkł. Oba elfy patrzyły, jak mężczyzna wzdycha i odchodzi.

Następnie trwali w ciszy i to dość długo. Młody elf założył ręce na klatkę piersiową, a jego usta ułożyły się w cienką linię. Zerknął kątem oka na Lierin, ale widząc, że to ona bez przerwy patrzy na niego, wrócił wzrokiem na korytarz i kraty. Cisza stawała się uciążliwa, ale Lierin... nie znała elfiego, a ten młody wydawał się, jakby rozumiał tylko w tym języku. Podeszła pod ścianę i się o nią oparła wpatrując się w swoje wciąż czerwone nadgarstki.

— Za co jesteś?

Słysząc ochrypły głos elfa podniosła na niego wzrok. Odchrząknął, samemu nie spodziewając się, jak będzie brzmieć. Musiał nie dość, że krzyczeć na tego strażnika dłużej, niż myślała, to jeszcze długo nic nie pić. Kiedy Lierin nic mu nie odpowiedziała, spojrzał na nią i przewrócił oczami.

Caa coe'e? — zapytał. Zrobił jeszcze bardziej zdezorientowaną minę, kiedy zobaczył zmarszczone brwi Lierin. Zadał kolejne pytanie z nutką wyrzutu w głosie: — Po któremu ty mówisz?

— Dilmuri — odparła nareszcie. — Taedi też, jeśli tak ci będzie łatwiej.

Młodszy zdawał się przez moment skonfundowany. Oczy zdradzały jego myśli: "Skąd wie? Zgadywała?", ale najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak rozpoznawalny miał akcent. Zgadywała, że pochodzi ze wschodu Cevrany lub zachodu Castii.

— No to tak od razu trzeba było. — Zacisnął jedną z dłoni na kracie, faktycznie przełączając się na taedi. — Ale żeby elf elfiego nie znał?

Nie odpowiedziała mu. Obserwowała, jak niepewnie odchodzi od krat i zaczyna krążyć po małej celi. Miał spięte ramiona. Pomimo jego głosu, który próbował wypełnić pewnością siebie, bał się i nie było to trudne do zauważenia. Lierin wydawało się, że zupełnie zapomniał o jego własnym pytaniu, więc sama się odezwała:

— To za co ty jesteś?

— Za co? — Prychnął i przewrócił oczami, zatrzymując się w końcu w miejscu. — Mam wrażenie, że za samo bycie elfem.

Lierin podrapała się po nosie i uniosła brew, oczekując rozwinięcia. Chłopak westchnął i odwrócił wzrok.

— Może też trochę za kradzież.

— Ah.

Chwilę trwali w niezręcznej ciszy.

— Ty? — zapytał.

— Właśnie się dowiedziałam, że morderstwo.

— Och — mruknął. Potem zapytał głośniej, widocznie starając się zamaskować swój niepokój: — Dopiero się... dowiedziałaś?

— Popełniłam tyle zbrodni, że nie wiedziałam za co tym razem.

Młody elf prychnął, a drobny uśmiech wstąpił na krótką chwilę na jego twarz. Lierin odwzajemniła gest, żeby utrzymać go w przekonaniu, że żartowała.

— Mi też się zdarzyło, ale lepiej, żeby o tym nikt nie wiedział.

— Słucham? — Uśmiech Lierin natychmiast przygasł.

— No... — Trochę się zmieszał i spoważniał. Cmoknął raz i wyprostował się, drapiąc po tyle głowy. — Słuchaj, bycie elfem jest wyzwaniem, okej?

Lierin przyglądała się mu badawczym wzrokiem, unosząc brwi.

— Wiem, o czym mówisz — przyznała, opierając się plecami o ścianę i siadając chwilę później na ziemi. — Ile ty w ogóle masz lat?

— Prawie piętnaście — odpowiedział dopiero po długim milczeniu.

— A to skąd?

Chłopak popatrzył na nią dziwnie i powoli opuścił wzrok. Lierin widziała, jak zacisnął szczęki, kiedy zorientował się, że pokazuje na jego tatuaż, który zauważyła na początku. Po bliższym przyjrzeniu się stwierdziła, że przedstawiał jakiegoś ptaka, a wraz z zobaczeniem odrobiny pomarańczowego tuszu w miejscu dzioba, z pewnością mogła powiedzieć, że to kos.

A jednak elf milczał. Podniósł głowę i wbił wzrok w Lierin.

— No dobrze. — Uniosła dłonie w geście obronnym. — To nie mów. Powiesz chociaż, jak się nazywasz?

Z każdym kolejnym dniem poznawała młodego elfa bardziej. Przedstawił się jako Pierre, ale wątpiła, że to jego prawdziwe imię. Bardziej jednak skupiała się na tym, że Lethabo nie dawał żadnych znaków tego, że ma w planach ją stąd wydostać. Coraz częściej łapała się na obgryzaniu paznokci albo nerwowym krążeniu. Wiedziała, że Pierre to zauważa, ale nic nie mówił. Minęło tyle dni, że jej opuchlizna w głównej mierze zdążyła zejść.

Pewnego ranka, obudziło ją nagłe światło, a potem pomruki Pierre'a obok. Otworzyła oczy dopiero wtedy, kiedy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi celi. Pierre także zdążył się już obudzić i zmęczonym wzrokiem się rozglądał. Lierin jednak o wiele szybciej oprzytomniała, widząc w otwartych drzwiach strażnika. Machnął na nią ręką.

Czuła na sobie zdezorientowany wzrok Pierre'a, ale już o niego nie dbała. To musiał być Lethabo. Czyżby była wolna?

Nie obejrzała się ani razu, jakby nie spędziła jakiegoś tygodnia na poznawaniu Pierre'a, jakby nie zostawiała go właśnie bez niczego. Ale przecież to się nie liczyło. Jeśli chodziło o jej wolność, to nic więcej nie było ważne. On sam sobie poradzi, tak jak ona. Miała sposób na wydostanie się stąd i zamierzała z niego skorzystać.

Strażnik rozjaśniał drogę pochodnią, którą trzymał w ręku. Czuła, jak szczęście w niej rośnie, nawet jeśli powstrzymywała się przed okazywaniem tego. Przełknęła ślinę, nawet nie patrząc na pozostałe cele, niektóre z kratami, niektóre ze ścianami odgradzającymi skazańców od reszty świata. Ona już nie była jednym z nich. Dłonie zaczęły jej niemal drżeć z podekscytowania, a im bardziej miała uczucie, że do czegoś się zbliża, tym bardziej wiedziała, że ma rację i Lethabo przybył. Zerknęła na dłoń ze znakiem i po zobaczeniu, że ten ledwo widocznie promieniuje złotym światłem zorientowała się, że może właśnie to jest powód jej pewności.

Dotarli do niskich, dwuskrzydłowych łukowych drzwi. Lierin wiedziała, że Benoe jest dość... przestarzałe, ale te drzwi wyglądały, jakby były sprzed jakichś trzystu lat. Strażnik stanął na moment przed nimi, zerknął na elfkę niechętnie i pociągnął za klamkę. Ich oczom ukazała się średniej wielkości salka. Jak reszta pokoi, ściany jak i podłogi były kamienne. Na środku znajdowała się długa, drewniana ława, a w rogach i pod ścianami różne bronie: miecze, topory, zauważyła nawet łuki. Najbardziej skupiła się jednak na mężczyźnie, który nie pasował do strażników odzianych w zielono-czarne mundury.

Niecierpliwie trzymał dłonie za plecami, gest ten Lierin znała aż za dobrze. Ubrany był w niebieski mundur ze srebrnymi elementami, w tym naramiennik po lewej stronie. Przez jego pierś przechodziła szarfa w podobnym kolorze. Wyróżniał się od reszty strażników w pomieszczeniu. Dodatkowo, mężczyzna w granacie miał starannie przystrzyżone siwiejące włosy i kozią bródkę. Na pierwszy rzut oka było widać, że czuje się nieswojo w brudnym pomieszczeniu i równie brudnym więzieniu.

Był odwrócony profilem, więc Lierin bez problemu zwróciła uwagę na jego haczykowaty nos. Otrzepywał akurat mundur z niewidzialnego kurzu, kiedy odwrócił się w stronę otwartych drzwi. Obrzydzony wyraz twarzy złagodniał. Nie uśmiechał się, to nie w jego stylu, ale stał się spokojniejszy.

— Lethabo McCathal VcSìomon. — Położyła na piersi dłoń Lierin i skłoniła nieznacznie, głos zadrżał jej z podekscytowania, ale dodatkowo martwiąc się przez to o poprawne pozdrowienie mężczyzny.

— Lierin Elhana — odpowiedział jej z o wiele większą łatwością w ten sam sposób, kłaniając jedynie głowę.

A to podobno elfy mają trudne do wymówienia imiona, pomyśleli oboje w tym samym czasie.

Wzrok Lethabo przybrał jednak zaniepokojony i zniecierpliwiony wyraz, kiedy ujrzał wciąż widoczne rany na jej nadgarstkach, a także resztki siniaków na jej twarzy. Zwrócił się znów w stronę ławy, obok której stał (oczywiście, że przy niej nie siedział, była cała brudna!) i Lierin ujrzała tam jednego ze strażników, których rozpoznawała. To był ten z wyższą rangą od reszty. Dopiero zdała sobie sprawę z tego, że obserwował ją cały czas.

— Co to ma być, panie Ipho? — zapytał Lethabo, jego ton ociekał pogardą i czymś jeszcze, czego Lierin nie do końca mogła przypasować.

— Mówiłem już. — Wzruszył ramionami Ipho, czerwony pas przez ramię różniący się od białych pasów strażników mniejszego znaczenia. — Zapytajcie ją samą. Podobno tak się obudziła.

— Wieśniacy — odpowiedziała, gdy tym razem oboje mężczyźni na nią popatrzyli.

Ipho rozłożył niedbale ręce.

— Widzicie?

Lethabo zerknął na Lierin. Ekspresje ich obu były niemal lustrzanym odbiciem: lekko uniesione brwi, brak uśmiechu, spokój w oczach. Lierin założyła ręce na klatkę piersiową, Lethabo widząc to uniósł podbródek i wrócił wzrokiem na Ipho. Ciszę przerwał dopiero strażnik, który przyprowadził Lierin pytając, czy może zostać zwolniony. Ipho machnął na niego ręką, a niższy rangą mężczyzna skłonił się i wyszedł zamykając za sobą drzwi najciszej, jak potrafił.

— W takim razie, tak jak się umawialiśmy — powiedział Lethabo do Ipho, gdy tamten wyszedł. Wyraz twarzy Lierin się nie zmienił, ale była ciekawa, o co chodziło. Lethabo na pewno to wyczuł, ale nawet na nią nie zerknął.

— Będę czekać.

I właśnie takim sposobem, Lierin mogła wyjść z więzienia. Nie wiedziała, co Lethabo zrobił, ale mogli wyjść, a on sam bardzo prędko wyszedł na korytarz, Lierin za nim, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Elfka dogoniła mężczyznę, szli w milczeniu. Wyczuwała jednak jego niepokój. Ona najlepiej wiedziała, jakiego bzika ma na punkcie czystości, więc mniej więcej rozumiała jego chęć wydostania się na powierzchnię. Najwidoczniej wiedział, gdzie iść, tak więc Lierin nie kwestionowała jego ścieżki i podążała.

W oddali, paręnaście metrów przed nimi zauważyła drzwi, a raczej metalowe kraty, przy których stał kolejny strażnik. Lethabo machnął na niego ręką, zanim jeszcze byli wystarczająco blisko, a ten wyciągnął pęk kluczy i prędko zaczął otwierać kraty. Ukazały im się kręcone schody, po których oboje zaczęli wchodzić. W którymś momencie Lierin się zatrzymała.

— Moje rzeczy — wydusiła, jednak Lethabo nie miał zamiaru stawać, więc przeskoczyła parę stopni, żeby go dogonić. — Mój sztylet...

— Załatwię ci nowy. Lepszy — odparł bez zastanowienia.

— Ale on...

— Wiem co z nim było. — Westchnął głęboko zrezygnowany. — Mówię, że załatwię ci lepszy. Od lepszego elfiego kowala, czy jak wy ich tam nazywacie.

Ghabn — poprawiła go, ale poczuła zniecierpliwienie, które zaczęło narastać w Lethabo.

— Dlatego właśnie nie chcę żony — zaczął, zbijając Lierin z tropu. Doszli na samą górę schodów, Lethabo otworzył drzwi i wyszli na zewnątrz. Odetchnął z ulgą. — I nie chcę mieć dzieci. Bo tak by się właśnie zachowywały. Nie pisałem się na rodzicielstwo przekonując króla, żeby cię przyjął do pałacu jako część służby. Nie jestem twoją niańką.

— Nigdy ci nie kazałam nią być. — Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc do końca do czego zmierza. Wyszła za nim. Znaleźli się na placu przed budynkiem, spod którego wyszli. Przyłożyła rękę do oczu oślepiona słońcem i na chwilę stanęła. Lethabo jednak szedł dalej. Przyspieszyła kroku. — O czym ty teraz mówisz?

— Kłamiesz mi w twarz. Wymądrzasz się. Poprawiasz. Masz tego nie robić, myślałem, że to oczywiste — odpowiedział, coraz trudniej było mu zachować spokój. — Nie jestem twoim przyjacielem. Jestem twoim... pracodawcą. A ty masz mnie chronić i wykonywać polecenia, które ci daję. Czy nie na tym polega ta cała elfia magia, na którą mnie przekonałaś?

Przetarła twarz dłonią, nagle czując własne zmęczenie, które w nią uderzyło po tym, jak podekscytowanie związane z wydostaniem się z celi minęło.

— Najwidoczniej na tym.

— Nie pyskuj. Znów to robisz — syknął w jej stronę, po czym pozdrowił strażnika, który otworzył im boczną furtkę, którą mogli wyjść poza teren więzienia. Znaleźli się w bocznej uliczce, z której szybko wyszli na ściśniętą główną ulicę. — Pracujemy razem już ile? Ile miałaś, kiedy włóczyłaś się wtedy po targu i widziałem, jak kradłaś? Siedemnaście?

— Szesnaście — poprawiła go, kiedy wymijali furmankę pełną ludzi patrzących na nich dziwnie.

— No to będzie jakieś piętnaście lat od tamtej pory. A ty dalej zachowujesz się czasami jak dziecko, a jesteś dorosłą osobą.

Nie odpowiedziała mu przez długi moment. Lethabo uznał to za koniec rozmowy, tak więc szli w milczeniu. W końcu mężczyzna pomachał w stronę powozu konnego, który widocznie różnił się od wszystkiego wokół — wydawał się większy od całej reszty oraz, przede wszystkim, bogato ozdobiony w każdym możliwym miejscu. Czekał na nich. Tym Lethabo musiał przyjechać. Ledwo mieścił się na wąskiej ulicy, ale ludziom udawało się go wymijać. Podeszli bliżej, a kiedy on otworzył jej drzwi i ze zniecierpliwieniem czekał, aż wejdzie do środka, coś w niej pękło.

— To ty mnie traktujesz jak dziecko — odparowała.

Zobaczyła, jak twarz Lethabo robi się czerwona, zgadywała, że z połączenia gorącej temperatury jak i złości. Mimo tego, odetchnął głęboko, powieka mu zadrżała i machnął ręką jeszcze raz w stronę otwartych drzwi.

— Lierin. Po prostu... wsiadaj.

Zmrużyła oczy. A mimo to, wsiadła. Lethabo zrobił to samo zaraz po niej, siedzieli jak zwykle naprzeciwko siebie. Mężczyzna zamknął drzwi i niedługo potem wyruszyli.

Oboje wpatrywali się w siebie nawzajem w ciszy. Bardzo często to robili; prawie jak zawody na to, kto jako pierwszy odwróci wzrok. Tym razem jednak Lierin się wydawało, że Lethabo ma jeszcze inny powód na gapienie się.

— Gdzie masz bandaż?

Dała mu wygrać, opuszczając odruchowo wzrok na lewą dłoń. Trójkąt i dwie linie jak zawsze zdobiły jej dłoń. Zerknęła na dłonie Lethabo — na obu miał czarne rękawiczki.

— Zmoczył się i nie miałam innego do wymiany. — Rozsiadła się wygodniej, wbijając plecy w miękkie oparcie obite czerwoną skórą.

— A to wszystko? — Wyciągnął rękę. Złapał ją za brodę i obracał jej głowę według własnego uznania, oglądając jeszcze widoczne siniaki i rozcięty łuk brwiowy.

— Mówiłam już — odparła obojętnie, ale w duchu się uśmiechnęła. Wydawało jej się, że rozpoznała w jego głosie nutkę zmartwienia.

— Ale mówiłaś nieprawdę. — Uniósł brew i cofnął dłoń.

Mimo to nie kontynuował tematu i resztę dnia spędzili w ciszy. Lierin obserwowała zmieniającą się drogę, wysuszoną trawę wokół i niebo przez praktycznie cały czas. Co chwilę przejeżdżały obok nich pojedyncze osoby lub małe grupy na koniach, ale nie zwracała na nich większej uwagi.

⋆🗡⋆

Lethabo obudził ją, kiedy na zewnątrz słońce już dawno zaszło. Spojrzała na niego w połowie przytomna, z pytaniem w oczach.

— Wiesz, że zależy mi na... twoim bezpieczeństwie? — zapytał nagle, zbijając Lierin z tropu.

Przetarła oczy i założyła włosy za spiczaste uszy, bo wchodziły jej w oczy.

— Co ty, spiłeś się, Lethabo? — mruknęła do niego, choć zdążyła się do tej pory całkowicie rozbudzić. Nigdy nie mogła sobie pozwolić na twardy sen.

— Nie żartuj — odpowiedział z obrzydzeniem w głosie. Lierin wzruszyła ramionami i przeciągnęła się na tyle, na ile powóz jej pozwalał. Doskonale wiedziała, że Lethabo nie pije od dawna. Przez pewien czas miał z tym problem, więc teraz choćby na wspomnienie alkoholu robił się zielony na twarzy. — Wiesz?

— Wiem — odpowiedziała w końcu, ciekawa, w jaką stronę zmierza ta rozmowa.

— Ufasz mi?

— Co to w ogóle za pytania? — Zmrużyła oczy, ale pokiwała twierdząco głową, gdy Lethabo wpatrywał się w nią z niecierpliwością.

— Nie wracamy do Doncaster.

— Słucham?

— Nie wracamy do Doncaster — powtórzył natychmiast. — Kiedy staniemy na postój, zabijesz woźnicę.

— Ale...

— Zrobisz, co mówię — przerwał jej ostro, ale tym razem nie zamierzała odpuszczać.

— Jak nie do Doncaster, to gdzie?

— Jeszcze zobaczymy. Mniej więcej mam pomysł, ale będziemy jechać przez Arvenię.

— Przecież ty jesteś szalony — wypaliła, ale na szczęście ten nie zareagował tak, jak się bała, że to zrobi. Tak więc ciągnęła dalej: — Po co? Co się stało w Doncaster, jak mnie nie było?

— Podczas twojej nieobecności nic, ale coś na pewno by się stało, kiedy byś już wróciła. — Słowa Lethabo wprowadziły ją w jeszcze większe zdziwienie niż to, które już czuła. — A szalony to jest Andraa.

Książę Andraa. Przez wielu był faktycznie uznawano za szalonego. Stąd jego przydomek, ale...

— Za co tym razem? — Założyła ręce na klatce piersiowej, jakby wciąż uznawała Lethabo za pomyleńca.

— Wszystko ci wyjaśnię, jak już pozbędziesz się woźnicy — ściszył nieznacznie głos. — W wielkim skrócie, Andraa stwierdził, że nareszcie ma cię dość, a nie chciałbym zbierać twojej głowy z miejskiego placu.

Znowu usłyszała zmartwienie. Chodziło o coś tak poważnego, że Lethabo nie miał nawet sił, by je ukrywać? Po bliższym przyjrzeniu się, w świetle księżyca zauważyła pod jego oczami ciemne krążki, a zmarszczki na czole, przy oczach i nosie mu się uwydatniły.

Przytaknęła, bez zadawania kolejnych pytań. W końcu to nie za to jej płacił.

Minęło kilka godzin, na które Lierin znów postanowiła się położyć. Tym razem obudziły ją promienie porannego słońca, przebijające się przez korony drzew. Dopiero po chwili zorientowała się, że wjechali do lasu. Powóz stał.

Podniosła głowę. Lethabo wyglądał przez okno ze spokojnym wyrazem twarzy, ale Lierin od razu usłyszała, jak bębni palcami o siedzenie obok. To jeden z jego wielu subtelnych odruchów nerwowych, które rozpoznawała od dawna. Szczególnie od czasu zawarcia przez nich aei kaz'r.

— Gdzie jesteśmy?

— Wjechaliśmy w gęsty las. Kilkanaście metrów na zachód widzę przez krzaki jakieś chatki. — Nie przeniósł wzroku na nią, ale za to wstał i zbliżył do drzwi. — Chodź. Odprowadzisz go gdzieś w krzaki i zrobisz, co musisz.

Wyjrzała przez okno i od razu wiedziała już, gdzie jest. Jadąc do Dube również tędy przejeżdżała. Spędziła nawet noc przy jednej z chatek, o których mówił Lethabo. Była to mała wieś jakiegoś plemienia. Nie rozmawiała z mieszkańcami dużo, bo nie rozumiała ich języka, ale pozwolili jej przenocować w jednym z rozstawionych wokół ogniska namiotów. Normalnie nie zatrzymywałaby się w takich miejscach, ale parę godzin wcześniej straciła konia i była zmuszona iść pieszo, więc wolała trochę odpocząć.

Mimo braku komunikacji, stwierdziła, że to wyjątkowo mili ludzie.

Wyszli z powozu. Lierin rozejrzała się. Drzewa i krzewy rosły gęsto, słońce ledwo dostawało się spomiędzy liści. Teren wyglądał zupełnie inaczej od wysuszonej trawy i dziurawych dróg, którymi dopiero co jechali. Łatwiej tutaj jednak będzie ukryć ciało woźnicy, kiedy z nim skończy.

Lethabo wcześniej dał jej z jednego z kufrów na tyłach powozu białą opończę i pierwszy lepszy sztylet, który wziął "w razie czego". Z tego drugiego cieszyła się o wiele bardziej; pusta pochwa przy pasie zdawała się wyrywać kawałki jej duszy, była niewygodnie lekka. Od razu poczuła się lepiej, mogąc włożyć tam cokolwiek, nawet jeśli sztylet był o wiele gorszej jakości niż ten, który miała wcześniej. No ale już go nie odzyska, nie zamierzała się cofać do tego więzienia w Grahare tylko po to. Poza tym Lethabo obiecał jej lepszy, więc...

— Hej — odezwała się do woźnicy, będąc już na zewnątrz. — Możemy porozmawiać?

Mężczyzna o okrągłej twarzy spojrzał na Lierin. Stała po jednej stronie powozu, a gdy zerknął ponad ramieniem, Lethabo tkwił po drugiej z założonymi rękami. Był odwrócony plecami, więc spoglądał na chatki przebijającą się między drzewami.

— I tak muszę odpiąć konie i zaprowadzić je do wodopojów... — zastanowił się na głos i w końcu wzruszył ramionami. — W porządku! Już schodzę. O co chodzi?

Świst usłyszała z sekundowym opóźnieniem.

Mrugnęła zaskoczona czując krople krwi opryskujące jej twarz. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, woźnica zwalił się z kozła prosto na nią. Upadła pod jego ciężarem i coś lepkiego zaczęło brudzić jej ubrania. Zrzuciła go z siebie i zamarła widząc, jak przez jego gardło przeszła strzała. Grot był zagięty u podstawy w dwie strony.

— Lethabo! — krzyknęła, dźwigając się na łokciach i podnosząc na nogi. — Do wozu!

Mężczyzna musiał wpaść na to samo jeszcze zanim Lierin się odezwała, bo od razu usłyszała otwieranie drzwi. Usłyszała jednak również kolejny świst przecinający powietrze i jak ktoś wciąga powietrze w płuca.

Serce na moment jej stanęło. Otworzyła drzwi wozu od swojej strony i od razu zauważyła kałużę krwi na jego drewnianej podłodze. Lethabo podciągał się właśnie na rękach, próbując usiąść na jedną z kanap, na których uprzednio podróżowali. Zatrzasnęła drzwi za sobą, podleciała do drugich i zrobiła to samo. Zasłoniwszy firanki w oknach, podeszła do Lethabo, który się poddał i po prostu usiadł na ziemi.

Zrobiło się ciemniej przez zasłonięte okna, ale i tak doskonałe widziała strzałę przechodzącą na wylot w okolicach nerki Lethabo i słyszała, jak ciężko oddychał. Grot wyglądał tak samo jak ten w gardle woźnicy.

— Lethabo. — Usiadła na kolanach obok niego. W jej żyłach rozpędziła się adrenalina, nie dając spokojnie myśleć. — Oh...

— Żadne "oh". Lierin... — przerwał jej ostro. Przyciskał dłońmi wokół miejsca, gdzie wbiła się strzała, ręce Lierin też wystrzeliły w tym kierunku, żeby zrobić to samo. Lepka ciecz przedostawała się między jej palcami jak piasek na wietrze. — Lierin... — jęknął boleśnie. — Lierin, nie rozpraszaj się. Ktokolwiek zaatakował...

Wydała z siebie zdumiony krzyk, kiedy od tyłu uderzyły ją szklane odłamki. Kilka chyba wleciało jej pod opończę i koszulę. Huk roztrzaskanego szkła wbił jej się do głowy i nie chciał wyjść. Spojrzała za siebie; firanki zaczęły bujać się na wietrze, a szyby w oknach zostały rozbite w drobny mak. Strzelił w nie.

Lierin przełknęła ślinę i wróciła wzrokiem na Lethabo. Dzięki poruszającym się teraz firankom, trochę więcej światła wpadało do wozu. Widziała, jak mężczyzna blednie. Pot pojawił się na jego twarzy i spływał strużkami ku szyi niczym krople deszczu po szkle.

Zdjęła opończę. Miał rację. Nie mogła się rozpraszać. Najpierw zatamować krwawienie, potem... potem...

Przycisnęła biały jeszcze parę minut temu materiał wokół strzały od strony wylotowej. Nie miała jak obwiązać ją wokół tułowia, żeby obejmowała też wlotową. To musi dać radę, póki nie skończy z napastnikiem.

Usłyszała odsuwanie firanek. Zerknęła ponad ramieniem i zauważyła czyjąś rękę wchodzącą przez okno. Odsunęła firany na bok i w końcu postać wsadziła do środka także głowę. Postać oparła łokieć o rozbite okno, nie zważając na szkło. Nie musiała podnosić wzroku na tę twarz; po bandażu na lewej dłoni od razu domyśliła się, kto to.

— Hej, Lierin — odezwał się, mimo że nie miał prawa znać jej imienia. Słyszał, jak Lethabo do niej przed chwilą mówił?

Nie czekała niepotrzebnie. Odwróciła się do Lethabo i wyrwała mu z pasa pistolet. Wycelowała nim prosto między oczy Vesstana, który nawet na nią nie patrzył. Wzrok miał skupiony właśnie na Lethabo obok niej. Wyszczerzył się niemal nienaturalnie szeroko, mimo że bandaż na pół twarzy zasłaniał część owego uśmiechu.

Lierin już chciała naciskać na spust, kiedy Vesstan po prostu... odszedł.

Odetchnęła głęboko, ale nie na siedzenie był teraz czas. Nie mogła pozwolić mu uciec. Zabije go i będzie musiała szybko wrócić do Lethabo. Wśród plemienia, do którego należały chatki była medyczka. Po skończeniu z Vesstanem pobiegnie tam i poprosi o pomoc.

Wstała i prawie ponownie upadła. Wypuściła z rąk z trzaskiem pistolet i oparła o ścianę powozu. Nogi jej się trzęsły tak, że ledwo utrzymywała się w pozycji stojącej. Mimo to sięgnęła do pasa ukrytego pod brudną i śmierdzącą już koszulą. Wyciągnęła z pochwy sztylet od Lethabo.

Naparła na drzwi, otwierając je. Wypadła na zewnątrz i od razu odwróciła w prawo.

Najpierw usłyszała chrzęst i pęknięcie. Potem materiał koszuli zaczął się robić nieprzyjemnie mokry. Dopiero na koniec poczuła ból. Piekący ból, zimno metalu i zapach krwi.

Wbiła wzrok w szmaragdowe oko Vesstana. Stał naprzeciwko niej ze zmarszczonymi brwiami. Kącik ust mu zadrżał. Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale wydostał się z nich tylko żałosny jęk, kiedy wcisnął jej sztylet głębiej w ciało.

Przecież przeżywała gorsze rzeczy. Czemu nie mogła się ruszyć? Została tylko dźgnięta w obojczyk. Co prawda chyba złamał jej tym kość, ale to nie pierwszy raz, jak coś złamała. Widziała jednak po dwóch zmarszczkach pomiędzy brwiami, że nie tam celował. Może chciał trafić w tętnicę pod obojczykiem? Albo w ogóle w serce, ale spektakularnie chybił?

Od lewej zaczęła słyszeć krzyki. Nie rozumiała języka. Albo po prostu szumienie w uszach było tak głośne, że słyszała wszystko, jakby znajdowała się pod powierzchnią wody. Usłyszała jednak bardzo dobrze swój krzyk, kiedy płonący jak pochodnia ból się zaostrzył.

— Chciałem ci tylko oddać twój sztylet — szepnął do niej Vesstan i to też zrozumiała bardzo dobrze. Wbiła paznokcie w jego nadgarstek orientując się, że przekręcił ostrzem w jej ranie.

Założył kaptur na głowę i zniknął między krzakami. Lierin wydawało się, że zanim straciła go z pola widzenia, wskoczył na drzewo.

A potem świat się rozmył i zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top