II Przybądź, albowiem wzywam cię

(3700)

⋆🗡⋆

Niedługo potem Barke przeszedł przez drzwi eleganckiego, jak na standardy Benoe, hotelu w centrum Dube. W tym momencie Lierin wolała się rozdzielić z ich dwójką, żeby nie nabrali podejrzeń. Weszła do jednej z alejek i z pamięci próbowała wrócić do tawerny, w której ona sama się zatrzymywała. Nie mogła tracić czasu, ale nie chciała iść głównymi ulicami, więc chwilę się gubiła, aż w końcu dotarła.

Weszła do jej tymczasowego pokoju i zabrała jeden z jej czarnych płaszczy. Założyła go, do tego znalazła ciemno zieloną chustę, którą zawiązała tak, by zakrywała jak najwięcej twarzy. Związane w koka ciemne włosy kryły się już pod kapturem płaszcza, który zapięła na jak najwięcej guzików, ale w tym samym czasie na tyle, żeby nie krępował jej ruchów. Sztylet z bogato zdobioną rękojeścią też miała w pochwie przy pasie.

Wyjrzała przez okno. Nie byłoby dobrze, gdyby wpadła na jakiegoś strażnika tak ubrana i to jeszcze ze sztyletem przy sobie. Upewniła się, że nikt jej nie przeszkodzi i otworzyła okno. Usiadła na zewnętrznym parapecie i zeskoczyła. Człowiek chociażby skręciłby sobie kostkę po takim wyczynie. Jak dobrze, że nie była człowiekiem, tylko naturalnie skocznym elfem. Umiejętności, jak lądować, również ćwiczyła w trakcie treningów, które fundował jej Lethabo.

Deszcz padał tu ostatnio cztery dekady temu, było to korzystne dla Lierin — nie musiała uważać, by nie wdepnąć w kałuże. Zwinnie unikała spojrzeń miejskich strażników, światła buchającego z ich pochodni i odbijającego się od metalowych elementów ich broni, idąc tą samą drogą, którą kierowała się wcześniej. Najpierw musiała dotrzeć do oberży, w której zatrzymał się hrabia. Na ulicach wciąż było tłoczno, głównie od pijanych mężczyźn, którzy wracali z tawern do domów oraz dzieci bawiących się w chowanego między budynkami. Z większości lokali dalej wydobywała się muzyka, śmiechy i śpiewy.

Lierin wszystko to ignorowała. Głośne dźwięki nie mogły jej rozpraszać, inaczej nie byłoby dla niej miejsca u boku Lethabo i samego króla jej rodzinnego królestwa. Obrady, na które czasami była wpuszczana zawsze były donośne, wszyscy się przekrzykiwali, a ona musiała pozostawać skupiona.

Elfka szybko rozpoznała szyld hotelu, w którym zatrzymał się hrabia wraz z jego Strażnikiem. Schowała się, czekając jak jeden z patrolujących ulicę mężczyzn w zielono-czarnym mundurze przejdzie na tyle daleko, by jej nie zauważyć i przebiegła. Szybko znalazła się za budynkiem i zaczęła wspinać na ścianę za pomocą jej sztyletu. Z jednym było trudniej niż z dwoma i prawie by spadła dwa razy przez złe wycelowanie stopą w wysunięty kamień ściany, ale w końcu znalazła się na parapecie jednego z pokoi. Ostrożnie zerknęła przez okno, ale widząc dwie kobiety stwierdziła, że to nie ten.

Dopiero za trzecim razem trafiła na dobre okno.

Świece w środku były zapalone, ale w łóżku widocznym z dużego okna, w które zaglądała Lierin na pewno ktoś już spał albo przynajmniej zasypiał. Lierin otworzyła okno od zewnątrz pomagając sobie sztyletem i weszła do środka. Podczas tego procesu słyszalne było jedynie to, jak stanęła na drewnianej podłodze w środku pokoju, to jednak mogło być łatwo pomylone. Poza tym, jeśli Barke faktycznie spał, nie usłyszałby nawet tego przekonany, że jeśli coś się stanie, jego Strażnik będzie w pobliżu.

Tego natomiast nie było w zasięgu wzroku. Jak się pospieszy, zdąży się z jej zadaniem uporać zanim wróci. Musi zamordować hrabiego i to szybko. Aei kaz'r powodowało w pewnym sensie podzielność bólu, jak i wielu innych rzeczy; jeśli Barke zacznie umierać, jego Strażnik to poczuje i się tu zjawi.

Na palcach zbliżała się do łóżka. Zacisnęła palce na sztylecie i uniosła go w górę zaraz nad śpiącym mężczyzną.

Następne co zarejestrowała, to ostry ból z tyłu głowy i mroczki przed oczami.

Puściła swoją broń, ta opadła w okolicach klatki piersiowej Barke. Musiało go to zbudzić, bo zaczął otwierać oczy. Gwałtownie odwrócił wzrok w stronę okna, słysząc łomot.

Lierin pomimo bólu, który i tak przestawała czuć ze względu na adrenalinę, zamachnęła się nogą i kopnęła z całych sił postać stojącą za nią. Ona także usłyszała głośny hałas, kiedy case'toir Barke uderzył w komodę stojącą pod oknem, zrzucając z niej parę rzeczy. Gorączkowo się rozejrzała, hrabia Barke patrzył na nią, coraz bledszy. Wyglądał, jakby był przykuty do łóżka, nie mogąc wstać ani się ruszyć. Lierin natomiast rzuciła się obok mężczyzny, łapiąc sztylet w dłoń.

Tym razem ani Barke, ani jego Strażnik nie mieli czasu zareagować. Lierin szarpnęła hrabiego za szatę do spania i podniosła do siadu. Jej kok w ciągu tych paru sekund się rozwalił, kosmyki włosów wydostały się z uprzednio związanej fryzury, na czole poczuła zbierający się pot. To jednak było nic w porównaniu ze strachem odczuwalnym od hrabiego, do którego gardła przycisnęła sztylet. Zaczął coś szeptać o byciu niewinnym, błagał, żeby go puszczono, a jego wzrok przeskakiwał z jego Strażnika na rękę Lierin, bo tylko to był w stanie zobaczyć, gdy ta znajdowała się za nim.

— Ve... Vesstan, zróbże c...

A potem zaczął dusić się własną krwią.

Vesstan, case'toir hrabiego otworzył szerzej oczy momentalnie. Musiał się nie spodziewać, że elfka poderżnie gardło Barke bezczelnie patrząc mu w oczy. Żadnych negocjacji, czasu na przekonywanie, nic.

I w takiej właśnie sytuacji była gotowa poświęcić swoją rutynę i posłuchać Lethabo, który zawsze jej mówił, że ma szybko załatwiać sprawy, żeby szybciej wrócić do siebie i szybciej dostać wynagrodzenie.

W momencie, w którym krew hrabiego trysnęła na jasną koszulę i twarz Vesstana, elf skrzywił się i zaczął krzyczeć, czego Barke nie zdążył nawet zrobić, zanim życie z niego uciekło. Lierin domyśliła się powodu, ale upewniła się w przekonaniu, kiedy zobaczyła jak jego lewa dłoń nagle zalała się krwią.

Lierin nie miała czasu. Barke mógł nie żyć, a Vesstan być w niewyobrażalnym bólu, podczas gdy jego znak Aei kaz'r zaczynał zanikać wraz ze śmiercią tego, z kim był powiązany, ale wciąż musiała się stamtąd wydostać. Cofnęła się i zeszła z łóżka bojąc się, że ktoś zaraz tu przyjdzie zaalarmowany krzykami Vesstana. Schowała sztylet z powrotem do pochwy przy pasie i zakładając kaptur zaczęła szybko iść w stronę okna. Weszła na komodę, ale zanim udało jej się postawić stopę na parapecie, została szarpnięta do tyłu i wciągnięta z powrotem do pomieszczenia.

Pod plecami poczuła coś miękkiego, ale ledwo zrozumiała, że to łóżko, na którym leżał już martwy hrabia Barke, kiedy na jej gardle pojawił się uścisk. Nie zdążyła zaczerpnąć ostatniego oddechu, więc musiała działać jeszcze szybciej. Nie pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji, ale wciąż się w niej znaleźć nie spodziewała i w pierwszej chwili, gdy ogarnęła ją panika, sięgnęła w stronę duszących ją rąk. Spojrzała w oczy Vesstana i zobaczyła w nich gniew oraz panikę. Panikę wytresowanego psa, który obejrzał właśnie upadek swojego pana.

Bez kolejnej sekundy wahania, jej dłonie wystrzeliły w kierunku twarzy elfa. Paznokcie lewej ręki wbiła w jego policzek i odruchowo zaczęła odsuwać jego twarz od tej swojej, kciukiem prawej natomiast wycelowała w kącik oka. Wbiła go najgłębiej, jak była w stanie i chwilę później nie czuła już dłoni Vesstana na gardle. Wciągnęła powietrze do płuc i zaczęła kaszleć, w tym samym czasie słuchając krzyków i syczenia z bólu jej przeciwnika.

Nie mogąc dłużej zostać w pokoju zalanym krwią, wzięła kolejny głęboki wdech i sturlała się z łóżka. Ponownie weszła na komodę i tym razem udało jej się wyjść przez okno. Przeliczyła się jednak trochę, ponieważ przed oczami pojawiły się jej mroczki, a kończyny straciły na moment całą siłę. Zachwiała się, ale w ostatniej chwili złapała znów za okno, ratując się przed upadkiem z drugiego piętra. Serce waliło jej w piersiach jak szalone, głowa jeszcze ją bolała po tym, jak Vesstan w nią czymś uderzył, a także ją zemdliło.

Nie oglądała się za siebie, ledwo udało jej się zejść na chociażby bezpieczną wysokość, żeby zeskoczyć. Było to bardzo ryzykowne, bo jej dłonie ślizgały się od krwi i Vesstana i Barke, ale jakimś cudem udało jej się stawiać stopy na lekko wysuniętych cegłach i kiedy była na wysokości mniej więcej dwóch metrów, zeskoczyła. Po raz kolejny pojawiły się jej przed oczami czarne plamki, ale wsparła się o ścianę i zaczęła iść głębiej w ciemne alejki między budynkami. Zaczęła biec, gdy ten stan minął.

Nie zostawiła w swoim wynajmowanym pokoju niczego wartościowego. Sakiewka z monetami, która spoczywała w pokoju, była praktycznie pusta, więc nie widziała powodu, żeby wracać. A nawet gdyby miała tam więcej pieniędzy, Lethabo nie zostawi jej bez nagrody.

Stwierdziła, że później oceni swój stan. Panowała noc, i tak nikt nie zobaczy krwi, którą była splamiona. Hotel, w którym zatrzymywał się Barke stał blisko jednej z bram wyjazdowych Dube. Już miała wyjść z alejek na ulicę, ale zobaczyła przy owej bramie dwóch żołnierzy w zielonych płaszczach. Lierin pomyślała jedynie, że musi być im strasznie gorąco.

Musiała czekać. Byli najpewniej najbliżej stacjonującymi żołnierzami, więc to oni zostaną wezwani do ciała Barke i możliwie pół ślepego Vesstana. To ryzykowne, bo zaalarmowany wkrótce krzykami mógł pójść tylko jeden z nich albo inna dwójka mogła znaleźć się tam przed nimi. Schowała się znów w ciemności i czekała. Z każdą kolejną sekundą stresowała się jeszcze bardziej. Dalej nikt nie wychodził z tawerny wzywać o pomoc, a żadnych krzyków stamtąd nie było słychać. Oni po prostu rozmawiali ze sobą, nie wiedząc co się stało parę minut wcześniej.

Cudem, nareszcie ktoś zaczął krzyczeć. Żołnierze przy bramie popatrzyli po sobie i ustalili, że jeden pójdzie zobaczyć co się dzieje, a później w razie potrzeby wezwie drugiego. Trochę szczęścia jej jednak dopisało, bo został ten żołnierz, który był bliżej niej. Domyśliła się, że ostatecznie pierwszy nie wezwie drugiego, tylko dowiadując się o "mordercy na wolności" rozkaże mu zamknąć bramę, dlatego nie miała co czekać więcej.

Odczekała chwilę od momentu, w którym straciła pierwszego z nich z pola widzenia i wyjęła swój sztylet, podchodząc po cichu do tego, który został przy bramie. Stał do niej bokiem, ale patrzył wciąż w prawo, czyli w stronę, w którą poszedł jego towarzysz. Usłyszał ją za późno, ponieważ ledwo zdążył odwrócić głowę w jej stronę, a leżał już na ziemi po uderzeniu rękojeścią sztyletu w skroń. Nie oglądając się za siebie, wyszła z miasta zanim ludzie wyglądający przez okna w stronę krzyków byli w stanie zarejestrować jej postać.

Trwała noc, ale mimo zmęczenia, adrenalina krążyła w jej żyłach, więc wiedziała, że da radę przejść jeszcze trochę zanim oczy zaczną jej się zamykać. Znała mapę Benoe w większości na pamięć i wiedziała, że jeśli przejdzie jakieś dziesięć kilometrów na północ, mniej więcej brzegiem morza, dojdzie do małego miasteczka, z którego będzie mogła pozyskać konia. W mało legalny sposób, ale jednak kradzież będzie chyba jej najmniejszym występkiem tej nocy.

Nie pamiętała nazwy owego miasteczka, ale w jej aktualnej sytuacji jakoś nie bardzo ją to interesowało. W ostatniej chwili zdała sobie sprawę z tego, że pewnie cała jest we krwi. Panowała ciemność, ale kiedy dotknęła swojego płaszcza, czuła na nim jeszcze lepką ciecz, do tego nagle dołączył metaliczny zapach znany jej aż za dobrze. Lewa ręka i szyja także były we krwi, krwi Vesstana. Ciężko odetchnęła i rozejrzała się. Nie miała daleko do brzegu, musiała tylko zejść po piaszczystej skarpie, co było trochę ryzykowne, bo było raczej stromo, ale zdecydowała się, że lepiej tak, niż gdyby ktoś ją miał zobaczyć całą upaćkaną w krwi.

Udało jej się bez szwanku zejść na wąską plażę i chwilę się męczyła z przejściem przez piasek bliżej wody. Po drodze zdjęła swój płaszcz, do jego kieszeni zaczęła garściami wsypywać piasek i kamienie. Gdy morska woda zaczęła zalewać jej buty, zwinęła ubranie w kulkę i rzuciła do wody najdalej jak mogła. Wiedziała, że to nie najlepszy sposób, ale nie miała aktualnie innej opcji, gdy istniała możliwość, że ktoś ją zobaczy na drodze. Po wyrzuceniu płaszcza, schyliła się i zaczęła czyścić szyję, a następnie odwinęła z lewej ręki bandaż, który i tak był już zakrwawiony i mokry.

Jej oczom ukazał się znak na jej ręce. Zdążyła zapomnieć, co oznaczał. Dwie poziome kreski z małym trójkątem na samej górze.

Nie chciałem nigdy mieć niczego wspólnego z tą waszą magią, ale robię to dla bezpieczeństwa, powiedział jej wtedy Lethabo. Chciał mieć pewność, że go nie zdradzi, bo kiedy się zdecyduje na Strażnika, rozłączyć ich więź może tylko śmierć. Sama go przekonywała do powiązania się z nią.

I znowu wróciły do niej jego słowa. Co mógł mieć na myśli? Obawiała się, że zrobiła coś źle, coś zepsuła. Może król się nią znudził i wyrzuci z zamku po tym, jak wyświadczyła mu tę ostatnią przysługę? Było tyle możliwości i mimo że żadna jej nie pasowała, to jedna myśl okazywała się gorsza od poprzedniej. Co prawda, tym razem dałaby radę przetrwać bez domu. Nie to co kiedy miała piętnaście lat. Chociaż nawet wtedy dawała sobie radę. Tyle że wtedy nigdy by nie pomyślała, że byłaby w stanie zabić, żeby dostać to, czego chce.

Nie miała przy sobie nowego bandaża, żeby owinąć wokół dłoni, więc tylko ją umyła do końca i się podniosła. Odeszła od brzegu i spokojnego morza, idąc chwilę piaskiem, aż w końcu wróciła na drogę, na której szła wcześniej. Klimat Benoe był raczej suchy i gorący, ale noce były chłodne, szczególnie kiedy miało się na sobie wilgotną koszulę. Z czasem zaczęła coraz bardziej słaniać się na nogach.

Ale była spokojniejsza. Z każdym kolejnym morderstwem uspokajała się szybciej. "Do wszystkiego jest się w stanie przyzwyczaić." Czuła się coraz bardziej pusta. Lub wręcz przeciwnie — pełna, ale chciwości, więc na współczucie miejsca brakowało. Zdawała sobie sprawę z tego, że ten człowiek zrobił z niej osobę tak chciwą luksusu, że będzie w stanie zrobić wszystko, ale chyba taki był jego cel. Chciał, żeby była w stanie zgodzić się na wszystko, co zaproponuje on, jeśli wystarczająco zapłaci, lecz też żeby nie brała łapówek od nikogo innego.

Czas jej się ciągnął, ale udało jej się dojść do pewnej nadmorskiej wsi. Nie liczyło się dla niej, co to było, uznała swoją wycieczkę za udaną, kiedy przy tawernie ujrzała wodopój i kilka koni, których nikt nie pilnował. Było to o wiele lepsze i szybsze rozwiązanie niż wycieczka dziesięć kilometrów na pieszo do miasta. Oprócz dźwięku morza uderzającego o brzeg paręnaście metrów dalej, w powietrzu unosiła się cisza. Jej sylwetka była jedynym, co się poruszało w ciemności wsi. Nie dbała o nie bycie odkrytą lub złapaną na gorącym uczynku tak, jak powinna, ale nie przejmowała się tym, co może się stać.

Jak się okazało, kiedy zaczęła odwiązywać lejce jednego z koni od wodopoju, powinna była bardziej uważać. Po raz drugi tej nocy poczuła ból w tyle głowy i zanim, tym razem, straciła przytomność, słyszała krzyki grupy ludzi.

⋆🗡⋆

Obudziła się na czymś twardym, oparta o zimną ścianę. Rozejrzała się, ale powitała ją jedynie ciemność. Przełknęła ślinę i usiłowała wstać, ale kiedy chciała położyć dłonie na ziemi, usłyszała brzęk łańcuchów. Zawiesiła się, patrząc przed siebie. Była uwięziona? Porwanie zdarzyło jej się dwa razy: raz na początku jej "kariery", kiedy jeszcze się uczyła, drugi, kiedy ówcześnie dosadnie ją pobito i nie miała sił otworzyć oczu, a co dopiero uciec. Oba razy Lethabo udało się ją wyciągnąć. Oba razy potem kazał Lierin zamordować porywaczy.

Tym razem jednak miało być trudniej. Miejsce, w którym była wyglądało na więzienie, do tego była dosłownie przykuta do ściany. Nie miała pojęcia, co się stało, jedyne co pamiętała, to uderzenie w głowę i... właściwie to tyle. Przyznawała, trochę spanikowała, ale momentalnie była spokojniejsza, kiedy nagle zobaczyła światło.

Pochodziło bodajże od pochodni. Dzięki grze cieni zobaczyła, że przed nią znajduje się korytarz w kształcie litery L, a światło pochodziło zza rogu, zbliżając się. Lierin niemal lgnęła do niego wzrokiem. Zaczęły mu towarzyszyć coraz głośniejsze kroki dwóch ludzi. Potem rozmowy. Jeden z głosów rozpoznała od razu i zanim mentalnie przygotowała się na to spotkanie, zobaczyła nieznajomego mężczyznę w zielono-czarnym uniformie straży z pochodnią w ręku, a obok niego elf.

Prawa połowa twarzy Vesstana była oświetlona lepiej, dzięki czemu mogła zobaczyć zakrwawiony bandaż zakrywający mu oko. Gdyby stała, kolana by się pod nią ugięły, ale i bez tego zrobiło jej się słabo.

Wpatrywała się w Vesstana, a on gdy tylko podszedł bliżej krat, które Lierin zobaczyła dopiero teraz, wpatrywał się w nią. Nie uśmiechał się, z jego twarzy nie dało się odczytać niczego. No, może poza nienawiścią.

— To ta — odpowiedział po dłużących się sekundach nie odwracając od niej wzroku.

— Tylko jej nie zabij — ostrzegł strażnik, odpinając od pasa pęk kluczy i otwierając drzwi do jej "celi". Wpuścił Vesstana do środka.

— A jak dopłacę? — zapytał, na co mężczyzna jedynie się zaśmiał.

Lierin czuła, że się trzęsie. Wiedziała, że po części to z zimna, ale także strachu. Domyślała się, że Vesstan jakoś dowiedział się, gdzie jest, albo sam to zorganizował, i przyszedł się zemścić. Mało komu udawało się na niej mścić, bo zwykle zaraz po wykonaniu roboty wynajdywała sobie drogę z powrotem do Doncaster, więc niedługo później nie było jej w okolicach. Teraz dała się głupio złapać.

Vesstan podchodził do niej powoli. Strażnik został przed kratami, dlatego światło pochodni wychodziło tym razem zza pleców elfa, rozjaśniając brzegi jego sylwetki. Bardzo dobrze widziała jego twarz: zaciśnięte usta, zmarszczone brwi i te niezwykłe zielone oko pełne nienawiści, podczas gdy drugie było zakryte splamionym jego własną krwią bandażem. Na lewej dłoni także zauważyła bandaż, jeszcze czerwieńszy od tego na jego oku.

Gdy stanął przed nią, kucnął i korzystając z tego, że Lierin nie jest w stanie ruszyć rękami przykutymi łańcuchami do ściany, na sam początek ją spoliczkował. Krzyknęła nie tyle z bólu, co szoku, ale zaraz potem przestała, gdy Vesstan ścisnął jej policzki tą samą, prawą dłonią.

— Trochę miałem nadzieję, że będę mógł za tobą pobiegać i przy okazji zamordować twojego pana — powiedział, puszczając jej twarz i obserwując jak pot perli jej czoło. "Twojego" wymówił ze szczególnym sarkazmem.

— Jakiego niby pana? Nie jestem niczyja — odparła.

Vesstan nie odpowiedział. Podniósł się i popatrzył na jej ręce. Chwilę stał w bezruchu, aż nie chwycił jej lewej dłoni i milczał. Palcami delikatnie przejechał po znaku na niej wyrytym.

— Na pewno? — zapytał w końcu, zerkając na twarz Lierin kątem oka.

— Tu nie chodzi o należenie, czy nie należenie — zaczęła się wybraniać. — Chodzi o bezpieczeństwo.

— Dziwnie do tego podchodzisz — stwierdził, unosząc brew. — A jednak zapisaną masz tu władzę.

Faktycznie, pomyślała z westchnięciem Lierin. To to znaczył jej znak. Teraz sobie to przypomniała. Jak mogła w ogóle zapomnieć o czymś tak istotnym? Zgodzili się na to, ale właściwie ze względu na to, że Lierin nie znała innych słów z Seemn ss'Sefloi, które by się nadawały. A z resztą! To nie miało żadnego wpływu na aei kaz'r. Słowa to słowa.

— Do czego dążysz? — Podniosła na niego wzrok.

— Niczego. — Puścił jej dłoń i obserwował elfkę z góry. — Udowadniam ci, że mam rację.

— W jakiej niby sprawie?

— Słuchałaś mnie w ogóle? — Zabrzmiał na wyjątkowo wyprowadzonego z równowagi, szczególnie w porównaniu z tym, jak spokojnie odzywał się wcześniej.

— Zamiast grać w słowne potyczki, po prostu...

Kopnął ją prosto w twarz. Mimo wszystko wolała to od bezsensownej rozmowy, której celu wciąż nie rozumiała.

"Nie jestem niczyja."

"Na pewno?"

O czym on w ogóle mówił?

Aei kaz'r dawał obu osobom "wiążącym się" różne korzyści. Do pewnego stopnia podzielność emocji, bólu... Wystarczyło też jedno zdanie, żeby pokazać drugiej osobie, gdzie się jest. Ale zdecydowanie nie chodziło o "należenie do siebie". Lierin służyła Lethabo bez oczekiwania tego samego z jego strony, bo była mu dłużna. Nawet jeśli minęło już piętnaście lat.

Więź krwi była zwykle zawierana między przyjaciółmi lub kochankami, ale również w przypadku "pan-sługa" czy "pan-ochroniarz". Do tej pory prędzej by pomyślała, że Vesstan był dla Barke właśnie ochroniarzem, ale po tym, jak zaczął się na niej wyżywać kopiąc i uderzając ją stwierdziła, że może jednak łączyła ich przyjaźń. Do tego skazała go na ból i najpewniej ślepotę na jedno oko.

Nie znaczyło to, że nie próbowała się bronić lub unikać ciosów, po prostu nie była w stanie dużo zrobić, będąc przykutą do ściany.

Po jakimś czasie, który wydawał się Lierin wiecznością, uderzenia ustały. Powoli otworzyła mocno zaciśnięte powieki, gdy poczuła ciepły oddech na twarzy.

— Nie zabiłem cię tylko dlatego, że gdybym to zrobił, sam bym znalazł się w tej celi. Na razie mam jeszcze coś do zrobienia.

Nie zarejestrowała, kiedy Vesstan wstał i wyszedł z celi. Usłyszała jeszcze od strażnika groźbę, żeby nikomu nie powiedziała, co się stało i mówiła, że tak ją załatwili wieśniacy. Nie wiedziała jacy wieśniacy, wciąż nie była pewna, jak się tu w ogóle znalazła, ale niedługo potem nie słyszała już nic.

⋆🗡⋆

Obudziła się, gdy drobne promienie słońca uderzyły ją w twarz. Miała problem z otworzeniem jednego oka, była ścierpnięta i wszystko ją bolało. Zdecydowanie najbardziej twarz i nadgarstki, w które te parę godzin wbijały się kajdany. Jęknęła, gdy próbowała się poruszyć. Dodatkowo było jej tak niedobrze, że myślała, że za chwilę zwymiotuje. Dziwiła się zresztą, że do tej pory tego nie zrobiła.

Zauważyła małe okienka pod sufitem w jej celi, jak i na korytarzu przed nią. To stamtąd brało się to światło. Teraz widziała wszystko o wiele lepiej, oczywiście odejmując jej ledwo otwarte, podbite oko. Kamienne ściany i podłogi, kraty naprzeciwko niej... Skoro strażnicy mieli mundury w barwach Benoe, znaczyło to przynajmniej, że to faktycznie więzienie, a nie czyjaś piwnica.

Nie widziała jednak żadnego strażnika patrolującego. Musiała wykorzystać tę sytuację, żeby załatwić sobie ewentualną ucieczkę, kiedy ona nic nie wymyśli bądź nic innego nie wypali. Żartowała kiedyś z Lethabo, że jeśli kiedykolwiek na misji go wezwie to pewnie ją porwano i ma przywieźć ze sobą okup. W tym przypadku raczej kaucję, ale nigdy nic nie wiadomo. Poza tym, jeśli jeden ze strażników dał się przekupić Vesstanowi, żeby go wpuścił, to obie opcje były możliwe.

Gaver ha'a ni os'i — szepnęła, mając nadzieję, że nic nie pomyliła. "Przybądź, albowiem wzywam cię."

Zerknęła na lewą dłoń i z ulgą stwierdziła, że znak na niej zaświecił się złotem na sekundę czy dwie. Zadziałało, a Lethabo został powiadomiony, gdzie mniej więcej jest. Ona sama zaczęła czuć bardzo mocną potrzebę udania się w kierunku północnego wschodu. Czyli był w tamtę stronę. Zapomniała, jakie to dziwne uczucie. Niekoniecznie jak magnes, bo nie było żadnego przyciągania, ale trochę jak ptak, który wiedział, gdzie ma lecieć, żeby dotrzeć do domu. A jak ona to czuła, to Lethabo też na pewno będzie, bo nie da się tego z niczym pomylić.

Teraz wystarczyło czekać. Trochę to zajmie, ale miała nadzieję, że przez ten... około tydzień nic jej się nie stanie. A przynajmniej takiego, z czego by nie wyszła. Na razie wciąż była obolała po tej nocy i będzie jeszcze przez jakiś czas. Miała tylko nadzieję, że ta rzecz, którą Vesstan "musi załatwić" nie dotyczy jej, choć to mało prawdopodobne.

Uznała go też za idiotę ze względu na to, że najwidoczniej nie powiedział nikomu, że dzięki temu, że była z kimś powiązana mogła go wezwać. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że spróbuje zasięgnąć pomocy u jej "drugiej osoby".

Więc czemu nic nie zrobił, żeby ją od tego powstrzymać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top