Rozdział 1

Trzy tygodnie po procesie Zandera Licavoli...

* * *

Kto by pomyślał, że tak skończę?

Otoczona przez ciemność. Z bosymi stopami, pod którymi nieustannie czułam spływającą z moich nóg, zbierającą się na lodowatych kafelkach w postaci pokaźnej kałuży wodę. Z mokrymi, krwistoczerwonymi włosami opadającymi na pobladłą twarz. Odziana zaledwie w cieniutki ręcznik i usiłująca wstrzymywać oddech, aby wydawać z siebie jak najmniej niepotrzebnych dźwięków, mogących zdradzić moją pozycję. Nad wyraz niekomfortową pozycję warto dodać.

– A widziałyście jaką zrobiła minę, kiedy przyniosłam ostatnią sukienkę? – rozprawiała jedna z kobiet, unosząc z łóżka pikowaną narzutę. Miała drobną figurę i zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu, więc kiedy usiłowała przeciągnąć ją na swoją stronę materaca, na kilka sekund zasłoniły ją poły szarego materiału. – Kreacja szyta na miarę, warta więcej, niż miesięczny pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu, a ta dziewucha spojrzała na mnie, jakbym ukryła w jej muślinowych rękawach co najmniej naostrzoną różdżkę, albo gałązki Paleoniny.

– Myślę, że to raczej kwestia powodu, z jakiego ją przyniosłaś. – Zaśmiała się druga kobieta. W czasie, gdy ta pierwsza ściągała z łóżka kolejne warstwy pościeli, ona i jej jeszcze jedna towarzyszka pracowały bez wytchnienia, aby zetrzeć z mebli zalegający na nich od wczorajszego popołudnia kurz. Takowy nie zdążył się co prawda jeszcze zebrać na żadnej z drewnianych powierzchni, ale i tak kobiety nie szczędziły wysiłku, aby wyłapać każdą drobinkę. Choćby i tę najdrobniejszą, niewidzialną.

– Oficjalna prezentacja przed delegatami siedmiu kontynentów – westchnęła trzecia. – Biedactwo, jest taka młodziutka. Musi być przerażona.

– Mnie tam rozpierałaby duma – oburzyła się pierwsza, zdejmując poszewkę z pościeli. – Na przestrzeni ostatnich paru dekad tylko nieliczni nadnaturalni dostąpili podobnego zaszczytu. Ona sama zyskała taką możliwość wyłącznie dlatego, że została narzeczoną krwi Najwyższego Radcy. Gdyby nie ta ich „relacja", do końca życia nie wiedziałaby nawet, jakie imiona noszą poszczególni delegaci. A dzisiaj proszę, dziewucha uczy się na pamięć, jakie kolory mają ich szczoteczki do zębów.

– Alasteo – upomniała ją towarzyszka. – Powściągnij, proszę, język. Czy ci się to podoba czy nie, panienka America stoi teraz wyżej od nas wszystkich razem wziętych.

– Ta cała Dusney ma zaledwie siedemnaście lat. Spędziłam więcej czasu wśród murów tej siedziby, niż ona chodzi po świecie.

– Zauważ tylko, że twoim ojcem nie jest Władca jednego z czterech najpotężniejszych Żywiołów, Alesteo – odgryzła się kobieta, obdarzając tamtą surowym spojrzeniem i kładąc nacisk na jej imię, jakby stanowiło odzwierciedlenie jej niskiej pozycji. To wystarczyło, aby uciąć rozmowę.

Westchnęłam i przestąpiłam z nogi na nogi, aby zachować w palcach u stóp choć resztkę ciepła. Drżałam z zimna. Mogłabym przysiąc, że już co najmniej kilka razy przygryzłam sobie język od niekontrolowanego szczękania zębami. Moje ciało zdążyło już ostygnąć po prysznicu na tyle, że co rusz zerkałam tęsknie za siebie, myśląc, z jaką przyjemnością wskoczyłabym pod niego znowu, tylko po to, aby zmarnować nieco więcej gorącej wody i się ogrzać.

Trzymając się w cieniu, obserwowałam rozwój wydarzeń. Nie powiem, aby moje postępowanie było chwalebne, czy w jakimkolwiek stopniu eleganckie, ale w tamtym momencie ukrywanie się w spowitej w mroku łazience, zdawało mi się najlepszym wyjściem z tego jakże niekorzystnego położenia. Konfrontacja z pokojówkami była ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę tego dnia. Najlepiej wykonywały swoją pracę, gdy nie było mnie w pobliżu. Niestety, wtedy też najszybciej rozplątywały im się języki.

Pokojówki... Minęło zaledwie dwadzieścia dni, a ja już zdążyłam znienawidzić przywileju posiadania ludzi, którzy mieli wykonywać za mnie najprostsze czynności. Miałam ochotę krzyczeć z frustracji, kiedy pojawiałam się na horyzoncie, a one od razu zaczynały kłaniać mi się w pas i trajkotać o kolejnych obowiązkach, czy zaplanowanych spotkaniach. Przybierały przy okazji najbardziej sztuczne uśmiechy, jakie dane mi było widzieć w życiu (nawet Serina mogłaby się od nich uczyć). Choć z reguły kilka minut wcześniej, będąc we własnym towarzystwie, mówiły o mnie same najgorsze rzeczy, w mojej obecności zmieniały się o sto osiemdziesiąt stopni. Właśnie to bolało najbardziej i sprawiało, że choć miałam do dyspozycji cały budynek, dusiłam się w nim, jakby mój świat ograniczono do ciasnego, ciemnego pudełka. Do tego całego fałszu i braku kogoś, kto byłby ze mną szczery.

Podglądanie własnych pokojówek, zwłaszcza kiedy ukrywało się w łazience i zerkało na nie przez niewielką szczelinę w uchylonych drzwiach, nie napawało mnie dumą (naprawdę nie lubiłam ich tak nazywać, zwłaszcza gdy jako przedrostek musiałam dodawać słowo „moje"). Jakkolwiek ze strażnikami miałam dość dobry kontakt, tak z damską częścią pracowników moje relacje nie układały się najlepiej. Już jakiś czas temu zorientowałam się, że byłam na językach większości z nich. Któż mógłby w końcu stać się lepszym obiektem plotek, niż dziewczyna znikąd, która z dnia na dzień najpierw okazała się dawną księżniczką powietrznego Królestwa, a potem została narzeczoną krwi samego Casimira Ravelyna Regarte? Zupełnie jak w historii Kopciuszka. Z tą tylko różnicą, że wcale nie śpieszno było mi do zakładania białej sukni, a mój książę – ten prawdziwy – został skazany na współczesną wersję banicji. Kopciuszek nie zyskał niczego, prócz wysokiego statusu społecznego. Stracił więcej, niż otrzymał.

Wracając jednak do tematu. Zauważyłam, że wśród członków Rady dominowały głównie dwie opinie na mój temat. Pierwsza opierała się na przypuszczeniu, że zależało mi wyłącznie na potędze Casimira. Najpierw byłam z wampirem, ponieważ w dawnych czasach żył życiem pierworodnego syna Władcy Ognia. Gdy w nowym wcieleniu oboje straciliśmy pozycję, sięgnęłam po mężczyznę, który miał pomóc mi ją odzyskać – Najwyższego Radcę. Najpotężniejszego maga wśród wszystkich nadnaturalnych.

Druga, podobna, a jednak gorsza, głosiła, że uwiodłam Casimira, aby odzyskać dawno utraconą władzę. Że odwracając się od Zandera przed sądem, doprowadziłam do jego destrukcji wyłącznie z czystej złośliwości. Z łatwością zdołałam go zastąpić innym mężczyzną, a więc nie mogłam go naprawdę kochać. Prawdziwa miłość przetrwałaby najcięższe próby. Skoro odpuściłam z taką łatwością, moja nie była teraz warta żadnego współczucia. Nawet, jeśli zrezygnowałam z niej, aby uratować osobę, którą kochałam całym sercem.

Choć pragnęłam jedynie spokoju i zrozumienia, pozwalałam wszystkim na tworzenie kolejnych, krzywdzących teorii. Nie reagowałam, kiedy w murach siedziby, która stała się moim tymczasowym domem, powtarzano stale te same, bolesne plotki. Każdego dnia szeptano coraz to nowe, kąśliwe słowa, które nijak miały się do prawdy, a jednak nie wolno mi im było zaprzeczać. Pozostawało mi więc słuchać. Słuchać od rana do wieczora, od zmierzchu do świtu. Bez przerwy docierały do mnie ciche oskarżenia, jakobym była obłudną, przepełnioną chciwością aktorką, gotową na wszystko, aby tylko zdobyć to, co nigdy mi się nie należało. Mój młody wiek umniejszał potencjalnej mądrości, moje zachowanie przeczyło temu, w co chciałam, aby ludzie wierzyli.

Wyłącznie Casimir zdawał sobie sprawę, jakie piętno odcisnęła na mnie tamta pamiętna rozprawa, proces od którego minęły już ponad trzy tygodnie. Nie ważne, jakie plotki pojawiały się na tematy nasz, czy naszego... związku, mężczyzna nigdy nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek go rusza. To on pomógł mi pozbierać się do kupy, ukryć każdą z niepożądanych, zdradzieckich łez. Zdarzało się, że posiłki jadaliśmy tylko we dwoje, w jego gabinecie, aby nikt nie widział, jak te spływają mi po policzkach, znacząc je mokrą pajęczyną. Kiedy płakałam, milczał. Kiedy drżałam z poczucia winy i byłam bliska rozpadnięcia się na kawałki niczym kruche szkło, magią pomagał mi zapanować nad uczuciami. Przygotowywał wyciągi z uspokajających ziół, by wesprzeć mój umysł, ustabilizować chaotyczne myśli. Gdy zdarzyło mi się parę razy zasłabnąć, zanosił mnie do sypialni i mimo obowiązków, za każdym razem czuwał, aż nie zdołałam usiąść na łóżku o własnych siłach. Nie marszczył brwi na widok moich fioletowych, napuchniętych oczu. Nie oceniał, gdy ze zdenerwowania brakło mi głosu, a mój głos skakał po tonacjach niczym u przestraszonego dziecka.

Gdyby ktokolwiek zobaczył mnie w tym stanie, niechybnie uznałby mnie za poważnie chorą. Nie pod względem fizycznym, ale psychicznym. Mój umysł był niczym tonący wrak, ratowałam z niego co się dało, ale wiedziałam, że z każdą sekundą schodzi coraz głębiej pod wodę i bez pomocy kogoś z zewnątrz, w końcu zniknie w czeluściach żarłocznego oceanu. Po rozprawie wymiotowałam przez ponad tydzień, nie ważne, czy wcześniej się posilałam, czy funkcjonowałam o pustym żołądku. Jadłam z trudem, aby zaraz po powrocie do pokoju, zwrócić wszystko, co zalegało mi na ściśniętym żołądku. Gdyby nie opieka, jaką kazał nade mną roztoczyć Najwyższy Radca, po tym, jak okazało się, że schudłam kolejny kilogram w ciągu dwóch dni, znowu wróciłabym do okresu, kiedy zaczęłam niepokojąco tracić na wadzę. Wtedy ze względu na obecność w skrzydle szpitalnym Cennerowe'a, teraz, bo zwyczajnie zapomniałam, jak to jest zjeść i zatrzymać posiłek.

Na szczęście prywatni medycy Casimira zareagowali natychmiast. Z rozkazu czarodzieja regularnie dostarczali mi odpowiednie eliksiry, które miały pobudzić mój apetyt, przy jednoczesnym wyciszeniu odrzucającego posiłki organizmu. Po kilku dniach w końcu udało mi się zjeść normalny obiad i po raz pierwszy go nie zwrócić. Potem kolejny i kolejny. Było coraz lepiej. Mój umysł pozwolił, aby ciało się ustabilizowało. Nie zmieniało to jednak faktu, że tylko przy Radcy mogłam pokazać, jak bardzo cierpiałam. Przy innych starałam się być silna.

A potem, jakieś pięć dni temu, do mojego umysłu zaczęła się wkradać cisza. Błogi spokój, który jakby za sprawą leczniczej mgły, okrył jątrzące się rany i powoli zaczął je oczyszczać. Ciało przestało sprawiać wrażenie miękkiej, lejącej się masy. Kości na powrót stwardniały, na pobladłą, wychudłą twarz wróciły dawne kolory. Nawet moje włosy, niegdyś jasne, poprzecinane różowymi wstęgami, później zupełnie białe, a obecnie krwistoczerwone, przestały mi się wydawać obce. Wciąż brakowało mi mojej dawnej fryzury, niemniej jednak zaczynałam przyzwyczajać się do myśli, że zmiany będą od teraz nieodłączną cząstką mojego nowego życia.

Co wcale nie oznaczało, że napawały mnie mniejszym niepokojem.

***

Po kolejnych dziesięciu minutach było mi już tak zimno w stopy, że niechętnie zdecydowałam się na opuszczenie kryjówki.

Powiedzieć, że pokojówki były zaskoczone, gdy wyszłam z łazienki boso, w dodatku w samym ręczniku, to jak nic nie powiedzieć. Nie podejrzewały, że ktoś będzie je podsłuchiwał, a już na pewno nie sama zainteresowana.

– Panienka America! – Alestea wytrzeszczyła oczy, które nagle zrobiły się równie duże, co pokaźnych rozmiarów guziki zdobiące mój ostatni „wyjściowy żakiet". Nawet ich barwa zdawała się bliźniacza, i guziki i oczy służącej wpadały bowiem w odcień zaśniedziałego złota. – Była panienka cały ten czas w łazience?

– Brałam prysznic – oznajmiłam zdawkowo, usiłując nie szczękać zębami. Czajenie się na zimnych płytkach nie należało do moich najmądrzejszych pomysłów.

Kobieta zbladła i głośno przełknęła ślinę. Pewnie dotarło do niej, że skoro przybyły do mojej sypialni dobre pół godziny temu i ani przez chwilę nie słyszały wody, oznaczało to, że docierało do mnie każde słowo towarzyszące ich wymianie zdań. Alestea zdawała sobie sprawę, że słyszałam każde jej słowo i to, jak mnie obrażała. Nic dziwnego, że się zakłopotała. Wystarczyłoby, abym choćbym słówkiem wspomniała Casimirowi, że któraś z pokojówek nie traktuje mnie z należytym szacunkiem, a jej wieloletnia praca w Radzie skończyłaby się w ciągu kilkunastu minut. Gdybym tylko chciała, mężczyzna wyznaczyłby dla mnie nowe pokojówki.

Uśmiechnęłam się i jak gdyby nigdy nic, skierowałam się w stronę szafy z ubraniami. Kobiety obserwowały mnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Były spięte, doskonale wyczuwałam ich niepewność.

– A właśnie. – Pstryknęłam palcami, udając nagłe olśnienie. Sięgnęłam po bieliznę i szaro-niebieską sukienkę, które czekały na mnie przygotowane na wieszaku. Kątem oka dostrzegłam, że pokojówki zamarły, a Alestea, która nagle zaczęła się niewyobrażalnie pocić, przełknęła ślinę. – Skoro już tu jesteście, czy mogłabym prosić, aby tym razem pościel nie była z satyny. Jest piękna, ale jak dla mnie zbyt śliska. Ponadto noce są dosyć chłodne i wolałabym, jeśli to możliwe, coś cieplejszego.

Naturalnie nie zamierzałam winić ich za nic, o czym mówiły. Miały prawo mieć mi za złe decyzje, które podejmowałam w ciągu ostatnich tygodni. Gdybym była na ich miejscu, pewnie też nie darzyłabym się przesadną sympatią. Nie chciałam mścić się na bogu ducha winnych kobietach tylko dlatego, że mówiły, co myślały. Zasłużyłam sobie na ich niechęć.

– O... oczywiście panienko Americo – odezwała się cicho jedna z kobiet. – Jeszcze dziś wymienimy całą pościel. Zlecę także niezwłocznie lepsze ogrzewanie sypialni. Czy życzy sobie panienka czegoś jeszcze?

Dostrzegłam ich tęskne spojrzenia rzucane w kierunku drzwi, więc pokręciłam głową na znak, że niczego więcej mi nie potrzeba.

– To wszystko. Dziękuję.

Po tych słowach, zapadło milczenie. Kobiety wróciły do niedokończonego sprzątania, ale teraz, gdy już wiedziały, że je obserwuję, uwijały się o wiele szybciej niż wcześniej. Nie odzywały się, co jakiś czas któraś rzuciła tylko w moją stronę niepewne spojrzenie, jakby bała się, że wrócę do rozmowy, którą dane mi było usłyszeć, będąc w łazience. Najbardziej zakłopotana wydawała się Alestea, która, straciwszy nagle całą pewność siebie, z pokorą spuszczała głowę. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby w myślach przeklinała los, który zmuszał ją do uniżania się przed siedemnastolatką.

W końcu skończyły i w ekspresowym tempie opuściły moją sypialnię. Zostałam sama w pokoju, w którym zapanowała niczym niezmącona cisza. Żadnych podszeptów, żadnych nieprzychylnych spojrzeń, czy skierowanej wobec mnie niechęci. Byłam tylko ja. Niedoszła siedemnastolatka, która sama sobie była największym wrogiem.

Po zrzuceniu ręcznika i założeniu bielizny, przez dobrą chwilę przypatrywałam się leżącej na łóżku sukience. Na moją niekorzyść działało to, że była naprawdę ładna. Prosta, do kolan, a także zwiewna, dzięki czemu nie miałam problemu z noszeniem jej na sobie od rana do wieczora. Góra była dopasowana i kończyła się nieco powyżej linii pępka, dół z kolei został minimalnie rozkloszowany, aby nadać materiałowi objętości. Opadające ramiączka, podobnie jak cały dół, zdobiła przeźroczysta koronka w szare listki.

Casimir wiedział, że nie przepadałam za kreacjami, w które usiłowali stroić mnie londyńscy krawcy. Okazało się jednak, że jako partnerka Najwyższego Radcy powinnam godnie reprezentować narzeczonego krwi, a więc i godnie się nosić. Dżinsy musiały pójść w odstawkę, podobnie zresztą jak obwisłe, domowe bluzy, czy przesadnie kolorowe koszule. Z dnia na dzień zastąpiły je eleganckie spódnice i zwiewne, ale stonowane kolorystycznie sukienki, w których wyglądałam z reguły, jakby przybyło mi parę lat. Starano się nie podkreślać mojego wieku. Wręcz przeciwnie, maskowano go, aby różnica między mną i Casimirem nie była aż tak rażąca. Zawsze pod ręką znalazł się ktoś, kto układał mi na głowie misterne fryzury i dokładał wszelkich starań, abym dobrała do stroju odpowiednie buty, a także dodatki. Z reguły kończyło się na niewysokich, zamszowych sandałach i złotej biżuterii mającej pasować do ozdób Najwyższego Radcy. No i rzecz jasna, na pierścionku zaręczynowym z czarnym diamentem, który od niego otrzymałam.

W przypadku tego ostatniego, a więc biżuterii, stylista pozwolił mi zdecydować, czy lepiej czuję się w złocie, czy srebrze. Bez namysłu odpowiedziałam, że w złocie, bo choć mogliśmy dojść do kompromisu, nie chciałam kusić losu i upierać się przy srebrze. Zegarek od Zandera, jedyna rzecz, która mi po nim pozostała, był wykonany właśnie z tego metalu. Wiedziałam, że gdybym go nosiła, nie pogodziłabym się ze stratą ukochanego. Bez przerwy przypominałby mi o zdradzie, jakiej się względem niego dopuściłam.

Chcąc nie chcąc, podniosłam sukienkę i zaczęłam wciągać ją przez głowę. Czułam się jak manekin, który przebierano wedle czyichś upodobań, mimo to postanowiłam się dostosować. Ubierałam się tak, jak mi kazano, pozwalałam się czesać tak, jak podobało się innym, mówiłam to, co uważano za słuszne lub, co zdarzało się o wiele częściej, nie odzywałam się wcale. Szybko dotarło do mnie, że jako narzeczona krwi potężnego maga, nie muszę robić nic, prócz wyglądania i pokazywania się od czasu do czasu w jego towarzystwie. Nikt nie oczekiwał ode mnie żadnej specjalistycznej wiedzy, nikt też nie wymagał, abym podejmowała jakiekolwiek decyzje. Traktowano mnie jak ładną, ale tanią biżuterię, którą Casimir postanowił założyć, bo miał akurat taki kaprys. Wybrał sobie dziewczynę, z którą chciał jedynie zacieśnić więź. Zostałam nic nieznaczącym cieniem kogoś, na kim skupiał się wzrok wszystkich.

Casimir zapewniał, że nikt nie zabroni mi zakładać własnych ubrań, niemniej jednak zniesmaczone miny Radców, których mijałam na korytarzach, utwierdziły mnie w przekonaniu, że mimo wszystko powinnam przejrzeć garderobę. Tak jak wcześniej nikt nie zwracał uwagi na to, co nosiłam, tak teraz wielu ciekawiło, czy sprostam wyzwaniu bycia wybranką. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego padło właśnie na mnie. Czemu pół-czarownica była reinkarnacją dawnej księżniczki? Czemu została narzeczoną kogoś, kto nigdy nie wykazywał potrzeby znalezienia sobie kobiety?

Jak się okazało, Casimir był bardzo oszczędny w uczuciach, więc nikt nie znał do końca jego romantycznych preferencji. Zastanawiano się, czy oświadczył mi się ze względu na przeszłość, czy może miał ku temu inne powody. W ciągu minionych trzech tygodni zaistniała nieciekawa plotka, jakoby miał skorzystać z nadarzającej się okazji, aby odsunąć od siebie podejrzenia, odnośnie do nieco odbiegających od normy... upodobań. Zdementowano ją jednak szybciej niż się pojawiła. Co najbardziej zaskakujące, zrobił to sam Najwyższy Radca, który na pytanie Sorena, jak w takiej sytuacji postąpić, otwarcie przyznał, że kwestie takie jak płeć, są mu w zupełności obojętne, więc gdyby nawet przyszło mu się związać z mężczyzną, byłby ostatnią osobą, która próbowałaby to ukryć.

Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak sprawy miały się w rzeczywistości. Że żadne z nas nie było zadowolone z podobnego obrotu spraw, ale mieliśmy ważniejsze rzeczy na głowach, aniżeli własny komfort. Musieliśmy bowiem zawiązać sojusz. Ja chciałam uratować Zandera i nie dopuścić, aby odebrano mu pamięć, Casimir pragnął z kolei zapobiec zbliżającej się wojnie. Wisiały nad nami czarne chmury. Tylko współpraca dawnej księżniczki Leanice i najpotężniejszego maga świata mogła przynieść dla wszystkich korzyść.

Kosztem naszego szczęścia mieliśmy zapewnić bezpieczeństwo innym.

Westchnęłam i przygładziłam dół sukienki, aby materiał ładnie ułożył się na kolanach. Zarzuciłam na ramiona wyciągnięty z szafy, granatowy sweter i wsunęłam na nogi wiązane sandały na lekkim obcasie. Wilgotne, czerwone włosy związałam w kok.

Ruszyłam do wyjścia, na poszukiwania mojego narzeczonego.

* * *

– Casimir? – Niepewnie wsunęłam głowę przez szparę w drzwiach. – Jesteś tu?

W bibliotece panował półmrok. O tej porze nikt raczej nie zapuszczał się w te rejony, traktując je niczym zakazane tereny przeznaczone wyłącznie do użytku co poniektórych, szukających informacji strażników, bądź samego Najwyższego Radcy, który, jak było mi dane się przekonać, upodobał sobie spędzanie wolnego czasu właśnie w czytelni. Nie miał na to po prawdzie zbyt wiele czasu, zważywszy na natłok codziennych obowiązków, ale i tak zawsze, jakimś cudem, znajdował chwilę, aby zaszyć się wśród swoich prywatnych, cennych księgozbiorów.

Casimir miał do użytku własną przestrzeń, którą zagospodarował wieloma starymi manuskryptami. Jakkolwiek, po moim pytaniu, czy ktokolwiek, prócz niego, ma do nich dostęp, oznajmił, że udzielił go Sorenowi i swojemu szefowi straży, Vashowi, tak nie podejrzewałam, aby mimo wszystko zbyt często zaglądali do „tej" konkretnej sali. Z pewnością woleli ograniczać się do korzystania z głównej biblioteki, aniżeli ingerować w układ ksiąg Najwyższego Radcy. Nie byli pewnie zresztą przekonani, na jakie niepokojące pozycje mogliby się natknąć.

– Casimir? – Ponowiłam pytanie, wahając się, czy wchodzić do środka. Chociaż uwielbiałam książki, wolałam nie narażać się na gniew mojego narzeczonego krwi w wypadku, gdyby znalazł mnie w bibliotece samą, w dodatku błąkającą się wśród jego cennych lektur. Obawiałam się, że raczej nie powstrzymałabym się przed przejrzeniem paru z nich. Za każdym razem, gdy zjawiałam się w tym miejscu, moje oczy z fascynacją przeskakiwały po kolejnych tytułach na skórzanych grzbietach. Niektóre były wytarte, inne zapisane w nieznanych mi, zapomnianych językach. Nie miałam wątpliwości, że takiej kolekcji zabytkowych ksiąg powstydziliby się nawet starożytni strażnicy Biblioteki Aleksandryjskiej!

Przygryzłam wargę, walcząc z pokusą wsunięcia się do środka. Jakiś cichy głos w mojej głowie podpowiadał, że powinnam się jej poddać. Że być może to właśnie wśród tych księgozbiorów znalazłabym wolumin... jakąkolwiek książkę, która dałaby mi potrzebne odpowiedzi. Powiedziałaby mi, co robić. Udowodniła, że nie byłam jedyną dziewczyną, która przeszła reinkarnację i musiała zmagać się z dwiema sprzecznymi osobowościami. Może przeszłość kryła więcej niewiadomych, niż byłam w stanie pojąć.

Westchnęłam, przypominając sobie, że wciąż wciskam głowę w szparę i w każdej chwili ktoś może zainteresować się moim dziwnym zachowaniem. Znak na moim ramieniu co prawda nie zareagował, gdy uchylałam drzwi, niemniej jednak wciąż wielu Radców podchodziło do mnie z rezerwą. Znając szczęście, któryś z nich od razu zainteresowałby się, co robię i kazałby mi się tłumaczyć. Co miałam powiedzieć? Że Casimir Regarte udziela swojej narzeczonej wieczorami prywatnych lekcji magii?

Już miałam się wycofać, kiedy usłyszałam dobrze znany mi głos.

– Tutaj, Americo – powiedział Najwyższy Radca. Jego ton nawet w tak nieformalnej sytuacji nosił znamiona kurtuazji. Mimowolnie się wzdrygnęłam. Tylko ktoś świadomy swojej władzy potrafił wysławiać się równie spokojnie i leniwie. Zupełnie jakby smakował każde słowo, nim przyszło mu je wypowiedzieć. – Wejdź, proszę.

Zmrużyłam powieki, czekając, aż mój wzrok przyzwyczai się do ciemności. Powiodłam wzrokiem w stronę miejsca, z którego dobywał się głos. Niemal natychmiast dostrzegłam na jednym z foteli zarys chudej sylwetki, więc z ulgą pchnęłam drzwi, aby wejść do środka. Struga dobiegającego z korytarza światła wytyczyła na drewnianych deskach pomarańczową ścieżkę.

– Casimir? – Zmarszczyłam brwi. Ciepło aktywnego identyfikatora rozlało się po mojej dłoni, docierając aż do opuszków palców. Delikatna poświata symbolu musnęła wszechobecną szarość. Mimo to mój wzrok nie sięgał daleko. – Dlaczego nie palą się żadne światła? Widzisz cokolwiek w tych ciemnościach?

– Nie musisz się martwić, Americo – odezwał się, wciąż pozostając w tej samej pozycji. – Nie robię obecnie nic, do czego potrzebowałbym zmysłu wzroku.

– Wybacz, ale mnie by się teraz nawet przydał. – Po omacku ruszyłam w stronę fotela. Widziałam zaledwie jego zarys, musiałam się mocno skupić, aby omijać stojące mi na drodze krzesła. – Mogę zapalić światło?

Casimir chrząknął, najpewniej maskując w ten sposób śmiech.

– Podejrzewam, że nawet powinn... – Jego wypowiedź przerwał mój syk i mieszający się z nim odgłos upadających z głuchym łoskotem przedmiotów. Wpadłam akurat na jeden ze stołów, na którym, jak widać, musiało leżeć parę ksiąg. – Ekhm. Zdecydowanie światło się przyda.

Skrzywiłam się, nie chcąc nawet myśleć, jak drogocenne książki przyszło mi właśnie skrzywdzić. Warstwa kurzu, jaka zaczęła się z nich unosić, jasno wskazywała, że bardzo.

Nim zabrałam się za sprzątanie bałaganu, postanowiłam wreszcie zapalić to nieszczęsne światło (podejrzewałam, że w przeciwnym wypadku, zrzuciłabym z blatu jeszcze więcej książek). Uniosłam dłoń, kierując ją w stronę, gdzie pamiętałam, że stała jedna z lamp. Drugą ręką usiłowałam rozetrzeć ból pulsującego biodra. Że też musieli rozstawić te stoły w tak nieregularnych odstępach!

– Noxum – wyartykułowałam, budząc swoją magię. Zaczerpnęłam jej niewiele, zaledwie tyle, aby uśpionej energii wystarczyło do rozgrzania knotów czarnych świec. Lampy w bibliotece, jak zresztą w wielu salach siedziby, miały to do siebie, że były puste w środku. Uzupełniało się je specjalnymi, grubymi świecami o zaokrąglonych brzegach, które może i nie należały do najwygodniejszych w obsłudze, ale za to dawały o wiele ciekawszy efekt niż zwykłe żarówki.

Zapalające się kolejno świecie potwierdziły niestety moje przypuszczenia, jakobym trafiła w kant stołu. Świadoma obserwującego moje poczynania Casimira, rzuciłam się na ziemię, aby pozbierać leżące na ziemi tomiszcza. Stan książek sugerował, że mogły być nawet starsze o samej biblioteki. Nie pocieszyło mnie to.

– Przepraszam. – Przygryzłam wargę, kiedy okładka jednej z książek zaczęła kruszyć mi się w rękach. Natychmiast odłożyłam ją na blat.

– W porządku. – Casimir nie wydawał się szczególnie poruszony. Splótł dłonie na kolanach. – To moja wina. Wiedziałem, że przyjdziesz, więc mogłem zawczasu zapalić światła.

Odłożyłam na stół ostatnią książkę i wyprostowałam się, aby na niego spojrzeć. Jak zwykle, pierwszą rzeczą, na którą zwracało się uwagę w przypadku jego osoby były szmaragdowe, duże oczy, a także długie, sięgające niemal do pasa włosy. Jak na młodego, silnego mężczyznę, Casimir posiadał wyjątkowo znamienną urodę. Był zaskakująco wysoki, nawet jak na zdrowego, trenującego szermierkę dwudziestoośmiolatka. Mimo regularnych treningów, jego mięśnie nie wyróżniały się pod ubraniami, a dłonie pozostawały blade i kościste, pozbawione bruzd świadczących o zaciskaniu palców na rękojeści szpady.

Zawsze miał perfekcyjnie ogoloną szczękę, a także surowe rysy twarzy, które nadawały mu zmęczonego wyrazu. Na barkach nosił krwistoczerwoną, sięgającą ziemi szatę – symbol zarezerwowany wyłącznie dla najpotężniejszego maga świata. Najwyższego Radcy.

On także mi się przyglądał, co nieco mnie krępowało. Owszem, sukienki, które dla mnie szyto, ładnie podkreślały sylwetkę i sprawiały, że czułam się dojrzalej, ale miały jedną wadę: jeszcze bardziej podkreślały mankamenty mojego ciała. Nie dało się pod nimi ukryć wad takich jak chude piszczele, wystające kości ramion, czy obojczyki, które z powodu szybkiej utraty wagi, zaczęły przypominać dwie puste łódki.

Chrząknęłam.

– No to... – Splotłam przed sobą dłonie. Obecność Casimira zawsze mnie onieśmielała. – Zaczynamy?

To był jego pomysł. Lekcje magii. Uznał, że skoro i tak będę musiała spędzić jeszcze trochę czasu w Radzie, powinniśmy znaleźć sposób, abym miała możliwość pobierania choć podstawowych nauk. Nie dało się z nim nie zgodzić. W porównaniu z jego mocą, moja wypadała bardzo słabo. Gdybym miała to lepiej zobrazować, powiedziałabym, że byłam niczym dziecko, które dopiero co nauczyło się raczkować, a już zostało zmuszone do mierzenia się z doświadczonym sprinterem. Wypadałam przy Najwyższym Radcy naprawdę tragicznie, co z kolei potęgowało poczucie, że kompletnie nie odnajdywałam się u jego boku. Narzeczona krwi nie powinna do tego stopnia ustępować poziomem swojemu partnerowi.

Właśnie dlatego jasnowłosy zaproponował, że będzie mnie uczył. Osobiście.

Problem w tym, że jego lekcje były nad wyraz enigmatyczne.

– Spokojnie, moja droga. Nigdzie nam się przecież nie śpieszy. – Wskazał na stolik obok fotela. Na srebrnej, zdobionej motywami żołędzi i liści tacy czekały dwie białe filiżanki. Obie były upstrzone wzorem lazurowych niezapominajek o pozłacanych środkach. Połyskujący pyłek ciągnął się ku górze niczym ulatujące z kwiatów gwiazdy. – Napijesz się herbaty?

Podeszłam, aby sięgnąć po jedną z filiżanek. Gdy tylko chwyciłam za ucho, kwiatowy pyłek zawirował, zmieniając się pod wpływem mojego dotyku w prawdziwą gwieździstą panoramę. W mgnieniu oka niezapominajki przeobraziły się w malowane błękitem góry. Z ich nagich pędów powstały sięgające ku szczytom drzewa, linia strzelistych sosen i rozłożystych modrzewi.

Nie pierwszy raz oglądałam ten magiczny spektakl, a i tak znów zdołał wywołać na mojej twarzy sentymentalny uśmiech. Casimir wiedział o moim zamiłowaniu do kosmosu, a także tęsknocie Leanice do górskich terenów. Za pierwszym razem, gdy w trakcie kolacji podano nam herbatę właśnie w tych konkretnych filiżankach, nie mogłam powstrzymać się od podzielenia się z nim moim skojarzeniem odnośnie do zdobiącego je kwiatowego pyłku. Zapamiętał to i od tamtej tylko w nich podawano nam napoje. Czasem była to herbata, czasem woda różana, najczęściej jednak zioła. Regarte wciąż przygotowywał dla mnie specyfiki własnego autorstwa, służące przytępianiu zmysłów. Dzięki nim w moim umyśle powstawał coraz wyższy mur odgradzający uczucia od racjonalizmu. Oczywiście zdawałam sobie z tego sprawę, jasnowłosy zaproponował mi takie rozwiązanie kilka dni po rozprawie Zandera. Nie oponowałam. Nie chciałam w żadnym razie zapomnieć o wampirze, czy zdradzie, której się względem niego dopuściłam, zależało mi jednak, aby coś pozwoliło mi odciąć się od bólu. Stopniowo odbudowywać nadszarpniętą psychikę.

– O czym będziemy dziś rozmawiać? – zapytałam, po tym, jak z filiżanką w dłoni zajęłam miejsce na sąsiednim fotelu. Nie mogąc się powstrzymać, wodziłam palcem po linii górskich szczytów. Żałowałam, że w przeszłości tak rzadko jeździłam z rodzicami w góry. Nawet jeśli w dużej mierze były to wyłącznie tęsknoty Leanice, miałam wrażenie, że mnie także po części ich brakowało. W szczególności związanego z nimi spokoju. – Może o roślinach z podziemnej oranżerii? Albo o tworzeniu całkiem nowych zaklęć? Chyba mieliśmy ostatnio poruszyć ich temat.

Casimir pokręcił głową. Kilka jasnych pasm opadło z jego ramion na tors, tworząc coś na wzór złotych ścięgien na krwistoczerwonej pelerynie. Jasnych rzek na tle rubinowej ziemi.

– Miałem na dziś zaplanowany pewien ciekawy temat, ale myślę, że odpuścimy go sobie na rzecz czegoś innego. – Upił łyk herbaty i dopiero wtedy dokończył: – Magii słownej na ten przykład.

– Słownej? – Uniosłam brwi, niepewna, co dokładnie ma na myśli. – Zamierzasz nauczyć mnie jakichś skomplikowanych czarów? Dobrze wiesz, że nie jestem pionierem, jeśli chodzi o inkantacje. Moja magia nie jest zresztą jakoś szczególnie silna odkąd nastąpiło Przebudzenie.

– Właśnie dlatego przeprowadzimy lekcję. – Z charakterystycznym dla siebie spokojem odstawił filiżankę na stolik. – Jak sądzisz, do czego jest nam potrzebna magia słowna?

Zmrużyłam oczy i idąc w jego ślady, także odstawiłam herbatę. Nie lubiłam, kiedy w trakcie naszych zajęć zadawał mi tak na pozór proste pytania. Casimir sam w sobie nie należał do osób „nieskomplikowanych". Pierwszą rzeczą, której mnie nauczył, było właśnie to, że jego słowa zawsze miały jakiś głębszy cel. Zmuszały do głębszych refleksji; zastanowienia się nad sposobem, w jaki zostały wypowiedziane i co dokładnie mogły skrywać.

W jego przypadku pytania zawsze okazywały się podchwytliwe.

– Słowa wzmacniają naszą magię – odparłam ostrożnie, rozważając, jaka odpowiedź najbardziej go usatysfakcjonuje. – Czarodzieje formułują zaklęcia, koncentrując się na tym, aby odpowiednio je wyartykułować. Im dokładniej, wyraźniej i dobitniej zostanie wypowiedziany dany czar, tym większa jest jego skuteczność.

Oczywiście nie okazał w żaden sposób, czy właśnie takiego wyjaśnienia oczekiwał.

– Dlaczego tak jest? – dopytywał.

– Mag zostaje zmuszony do odsunięcia od siebie wszelkich niepożądanych myśli. – Pomyślałam o zaklęciu, którego użyłam do zapalenia światła. Czy to o nie chodziło Casimirowi? Nie wypowiedziałam go dość dokładnie? To dlatego postanowił zmienić temat naszej lekcji? – Czarodziej musi skupić się na wypowiadanych przez siebie słowach, więc mimowolnie odcina się od bodźców zewnętrznych. W przypadku krótkich, powszechnych zaklęć nie jest to wymagane, ale jeśli w grę zaczynają wchodzić jakieś wyjątkowo skomplikowane czary, mag musi być całkowicie skupiony. Powinien przy tym bardzo dokładnie zapoznać się ze słowami inkantacji, żeby przypadkiem czegoś nie pomylić.

– Co się wtedy stanie?

– Mag albo się rozproszy i nie zaczerpnie odpowiedniej ilości energii, albo pomiesza słowa i zaklęcie zwyczajnie nie wyjdzie. To zależy od wielu czynników.

Casimir przysłuchiwał mi się z uwagą. Palce jego dłoni poruszały się rytmicznie, co było jedynym sygnałem, że faktycznie słucha. Jego twarz pozostawała bez wyrazu.

– W porządku – powiedział po chwili. – Kolejne pytanie. Czy wiedziałaś, że istnieją na świecie nadnaturalni, którzy głoszą, że magia słowna jest naszej rasie w ogóle niepotrzebna? Wręcz nas ogranicza?

– Ogranicza? – Zmarszczyłam nos. Znów zadał mi podchwytliwe pytanie, na które nie znałam poprawnej odpowiedzi. – W jakim sensie?

– W takim, że przeszkadza magom. Domyślasz się, dlaczego?

Spojrzał na mnie wyczekująco, ale pokręciłam głową.

– Nie mam pojęcia. Rozumiem, że niektórzy mogą ją uważać za uciążliwą, bo niektóre inkantacje potrafią mieć nawet po kilkanaście linijek ciągłego tekstu, a sporo zaklęć można zastąpić innymi, mniej skomplikowanymi, ale żeby od razu magia słowna miała być nam w ogóle niepotrzebna? Przecież to właśnie ona wzmacnia naszą moc.

Widać właśnie na taką odpowiedź czekał, bo wyprostował się na fotel w taki sposób, że jego plecy przestały dotykać oparcia. Nim zdążyłam się odezwać, uniósł dłoń, z której popłynęło srebrzyste światło.

– Właśnie w tym tkwi problem, Americo. – Wszystkie lampy, których nie zapaliłam wcześniej swoim zaklęciem, zabłysły nagle silnym, o wiele jaśniejszym od naturalnego światłem. Płomienie świec rozrosły się do niebotycznych wręcz rozmiarów. W pomieszczeniu zrobiło się jasno niczym w bezchmurny, słoneczny dzień. – Wielu magów, włącznie z tobą, nie zdaje sobie sprawy z jednej, ale jakże fundamentalnej rzeczy. W tym, że jakoby magia słowna wpływała na poziom naszej mocy, nie ma w rzeczywistości ani krzty prawdy.

– Jak to nie ma? – oburzyłam się. – Ale magia słowna... Przecież magów od stuleci uczy się, że powinni...

– Zaczekaj – przerwał, bo już zaczynałam gestykulować. – Mój błąd, źle się wyraziłem. Chodziło mi o to, że magia słowna stanowi jedynie... iluzję. Jest czymś na wzór środka wzmacniającego lub, jak to lubią określać ludzie, placebo. Służy przede wszystkim do wywierania na czarodziejach presji. Owszem, zmusza ich do stuprocentowego skupienia, co z reguły skutkuje o wiele lepszymi efektami w przypadku zaklęć wyższych poziomów, ale zastanów się, jakim kosztem? Postaraj się spojrzeć na to z innej, tej mniej oczywistej strony.

Ponownie urwał, oczekując, że pojmę jego tok rozumowania i będę umiała dokończyć rozpoczętą przez niego myśl. Ja jednak przygryzłam wargę, bo nie potrafiłam spełnić tej prośby. W szkole cały czas powtarzano nam, że magia słowna pomagała magom doskonalić ich umiejętności. Nie padło nawet słowo o wywieraniu na nich presji, czy jakichkolwiek innych minusach jej użytkowania.

Na szczęście Casimir nie wydawał się rozczarowany moją niewiedzą.

– Magia słowna nie wzmacnia użytkownika, Americo. Jest dla niego zwyczajnym ułatwieniem – wyjaśnił, na powrót gasząc część lamp. Zorientowałam się, że i tym razem zrobił to bez użycia słów. Wystarczyło machnięcie dłonią, a ogień zareagował, a następnie posłusznie przygasł. – Nawet jeśli pomaga utrzymać magiczne źródło nosiciela w ryzach, w tym samym czasie stanowi dla niego niejaką... rozwojową przeszkodę. Niewielu nadnaturalnych zdaje sobie sprawę, że magia słowna utrudnia, a niekiedy wręcz uniemożliwia ich dalszy progres. Po pewnym czasie posługujący się nią czarodziej przestaje zwyczajnie zauważać, że to on jest źródłem magii. To on wpływa na zaklęcie, nie słowa, które wypowiada. Zauważ ponadto, że te można w bardzo łatwy sposób zagłuszyć. Mag może ich nie zrozumieć, pomieszać je, zamienić poszczególne słowa miejscami. Mimo to, zawsze osiąga jakiś efekt. Wiesz, co jest tego przyczyną?

– Magia. Nasza moc jest transcendentalna – powiedziałam, bo akurat tę jedną rzecz udało mi się zapamiętać z naszych ostatnich zajęć. Casimir uwielbiał wszelkie teoretyczne zagadnienia, więc nasze „wykłady" zwykle zaczynały się właśnie od nich. Najpierw mężczyzna dzielił się ze mną sporą dawką wiedzy, a dopiero potem zachęcał, abym sprawdzała ją w praktyce. Zależało mu przede wszystkim na tym, abym rozumiała swoją magię. Używała jej z rozmysłem.

– Czyli...? – ruchem dłoni zachęcił mnie do dalszego mówienia.

– Wykracza poza wszelkie doświadczenia – wyrecytowałam. – Nie da się jej w żaden sposób zweryfikować, czy opisać. Transcendentalność oznacza, że z jednej strony magowie stanowią samowystarczalne źródła energii, a z drugiej można o nich mówić, jako o żywych, magicznych przekaźnikach. Z reguły potrafimy wytwarzać własną moc, która się regeneruje. Jeśli jednak chcemy czerpać energię z innego źródła, chociażby z magii naturalnej, musimy pobierać ją bezpośrednio z otoczenia, co jest o wiele trudniejsze. Dlatego na ten przykład, nie każdy radzi sobie z magią żywiołów.

Casimir pokiwał z uznaniem głową.

– Pamiętasz, jak kilkanaście tygodni temu miałaś okazję odwiedzić swój rodzinny dom i pojawił się w nim jeden z wyznawców Starego Księżyca?

Moje ręce zadrżały na wspomnienie wydarzeń sprzed kilkunastu tygodni. Mimo upływu czasy i wielu nieprzyjemności, jakie później zdążyły spotkać mnie i moich przyjaciół, wciąż doskonale pamiętałam swój powrót do domu. Obcy mi mężczyzna, podając się za mojego przyjaciela z dzieciństwa, Joela, próbował wyciągnąć ze mnie informacje o lokalizacji niejakiej Księgi Wspomnień. Szczęście w nieszczęściu, nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że takowa w ogóle istniała, toteż mag niczego się ode mnie nie dowiedział. Nie zmienia to jednak faktu, że zdenerwowany, agresywny członek klanu Dovacane mnie zaatakował. Gdyby nie szybka interwencja mojego strażnika, z pewnością skończyłoby się tragedią.

Zacisnęłam dłonie.

– Jak mogłabym zapomnieć?

– Dobrze. A pamiętasz, co dokładnie zrobił, kiedy pojawiłaś się w swojej sypialni?

Wydawał się naprawdę zainteresowany, więc mimowolnie spróbowałam odtworzyć w pamięci tamtą sytuację minuta po minucie. To, w jaki sposób mężczyzna, którego uważałam za swojego przyjaciela, zastąpił mi drogę, a następnie zrzucił magiczną maskę. Jak tylko iluzja zniknęła, wypuścił kąsające wici, aby wniknęły pod moją skórę i uniemożliwiły mi ucieczkę, czy wołanie o pomoc. Gdy wypowiadałam słowa, te brzmiały niczym tłumiony szelest. Muskały powietrze równie delikatnie, co palce próbujące pochwycić opadające płatki śniegu lub zmierzające w stronę składających się motylich skrzydeł.

Nagle zrozumiałam, do czego zmierzał jasnowłosy.

– Pozbawił mnie głosu – powiedziałam i od razu motyw przewodni dzisiejszych zajęć stał się dla mnie o wiele ciekawszy. – Tamten facet, on... uniemożliwił mi wzywanie pomocy. Nie mogłam rzucić żadnego zaklęcia, żeby się obronić.

– A on? Używał wtedy słów?

Zamyśliłam się.

– Nie. Wydaje mi się, że nie. Zależało mu na tym, aby żadne z nas nie narobiło hałasu.

– Zakładam, że miał ku temu jeszcze jeden powód. – Casimir zerknął na nasze filiżanki. W ten sposób zawsze subtelnie dawał mi do zrozumienia, że powinnam wypić napój, nim do reszty wystygnie. – Pozbawił cię możliwości wypowiadania słów, a zrobił to głównie dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę z twoich ograniczeń. Wiedział, że gdybyś tylko potrafiła, mogłabyś się uwolnić. Założył jednak, że tak jak około dziewięćdziesiąt procent żyjących na świecie magów, nie masz pojęcia o własnych możliwościach.

– Nie mam?

– Zastanów się, Americo. Magia, którą tworzymy i czerpiemy z otoczenia nie rozróżnia sylab, zgłosek ani zdań. Robi to mag, który się nią posługuje. Słowa służą wyłącznie dla jego wygody, pomagają mu zachować skupienie. Zawierając swoją moc w konkretnych słowach, czarodziej wizualizuje sobie zaklęcie. Uzewnętrzniając je za pomocą wypowiadanych fraz, lepiej przyswaja wiedzę. Tym samym uczy się jednak, że istnieje wyłącznie jeden prawowity sposób korzystania z magii. Ten, który wymaga od niego zawierania zaklęć w inkantacjach.

Sięgnęłam po filiżankę.

– Czyli chcesz powiedzieć, że można używać zaklęć słownych bez używania słów. Do tego właśnie zmierzasz?

– Zgadza się. – Złożył palce w piramidkę i z ukontentowaniem obserwował, jak upijam łyk herbaty. – Magia słowna to wytwór nadnaturalnych, zresztą w sumie jak większość odnóg magicznych dziedzin. Każda miała swój początek, nie oznacza to bynajmniej, że ich prekursorzy zawsze obierali te jedyne, właściwe ścieżki.

– To dlatego ty prawie nigdy się nie odzywasz, kiedy korzystasz z mocy?

Uśmiechnął się.

– Świadomy mag to produktywny mag, Americo. Magii nie da się ujarzmić, ani określić. Nie ma takiego czarodzieja, który opanowałby ją za pomocą samych słów, obrazów czy czynów. Liczą się przede wszystkim uczucia. Energia bierze się z naszych obaw, największych marzeń, determinacji... Z tego, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, aby ukształtować rzeczywistość, a nie z tego, czy potrafimy odpowiednio zaakcentować parę słówek.

Upiłam jeszcze łyk herbaty i odstawiłam filiżankę na stolik. To co mówił Casimir, miało sens. Do tej pory wydawało mi się, że tylko słabe zaklęcia codziennego użytku mogą się obyć bez użycia magii słownej. Teraz, kiedy zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać, uświadomiłam sobie, że w gruncie rzeczy nigdy nawet nie próbowałam posługiwać się w ten sposób innymi, bardziej zaawansowanymi czarami. W ogóle nie brałam pod uwagę takiej możliwości.

– Dlaczego nauczyciele nie wspominają o tym w szkołach? – zapytałam, spoglądając na swoje dłonie. Miałam ochotę sprawdzić słowa mężczyzny w praktyce. Czy gdybym odpowiednio się skoncentrowała, również rozpaliłabym światła w całej bibliotece nie używając zaklęcia?

– Niektórzy sami o tym nie wiedzą, inni zwyczajnie nie czują potrzeby, aby przekazywać tę wiedzę dalej – oznajmił, podnosząc się z fotela. Mimo iż siedział do tej pory na szkarłatnej pelerynie, ta nie nosiła na sobie żadnych śladów wygniecenia. – Są też tacy, którzy obawiają się informować magów o tym, że ich moc jest jeszcze większa, niż sądzą. Magia to potężne narzędzie, które w niepowołanych rękach, szybko może stać się bronią. Sama przekonałaś się o tym najlepiej.

Zmarszczyłam brwi.

– Ogranicza się magów, bo mogą stanowić zagrożenie?

– Mniej więcej. – Wyciągnął do mnie rękę, więc ją ujęłam i pozwoliłam, aby jego długie palce zamknęły się na mojej o wiele drobniejszej dłoni. Podniosłam się ze swojego miejsca. – Wiem, jak to brzmi, ale czasami niewiedza okazuje się najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza teraz, kiedy grozi nam wojna wewnątrz-rasowa. Fakt, że niewielu magów zdaje sobie sprawę z własnej siły, zadziała na naszą korzyść.

– Przeszłość nauczyła mnie, że siła nie zawsze warunkuje to, czy się wygra – mruknęłam pod nosem, pozwalając Casimirowi poprowadzić się w głąb biblioteki. – Czasami wystarczy jedynie przekonać przeciwnika, że to on jest słabszy.

Oczekiwałam, że się ze mną nie zgodzi i zaraz poda jakiś słuszny kontrargument, on jednak przytaknął. Wydawał się zadowolony, że do tego stopnia zdołał zaabsorbować mnie tematem. Prócz Sorena, jego doradcy, Vasha Fighetona, szefa straży, a także jego ciężarnej żony Ayanne, mało kto miał odwagę wdać się z nim w polemikę. Nie było w tym nic dziwnego. Pozycja Najwyższego Radcy skutecznie odwodziła każdego od chęci wyrażenia przy nim własnego zdania.

– Masz rację, że kluczem do zwycięstwa nie zawsze jest siła, którą dysponujemy. – Przystanął, więc poszłam w jego ślady i także się zatrzymałam. Moim oczom ukazał się ukryty pomiędzy regałami stół. – Nie zmienia to faktu, że ty, jako moja narzeczona krwi, będziesz musiała stanąć ponad innymi. Wiedzieć więcej i pokonywać granice, które dla wszystkich innych okażą się przeszkodą.

Puścił moją dłoń i zniknął pomiędzy regałami. Kiedy wrócił, niósł dwa ozdobne kandelabry. W każdym znajdowały się po trzy nadtopione świece.

– Zaczniemy od czegoś prostego.

Wracam, kochani! Sesja skończona, licencjat obroniony na 5! Łapcie rozdział!

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top