Ostatni Spacer

Otulił się szczelniej ciepłym płaszczem, gdy chłodny jesienny wiatr owiał jego ciało, i wtargnął pod odzienie wierzchnie. Drobne kamyczki chrzęściły pod podeszwami przymałych już butów, a krawat uwierał nieprzyjemnie, przez materiał zdecydowanie za cienkiej koszuli.
Jesienne, martwe liście tańczyły na wietrze, który niczym melodia wydobywająca się z wnętrza duszy zabłąkanego artysty, kołatająca się po klatce szarej codzienności, w końcu wyrwała się z ograniczających ją krat.
Czyniąc kolejne kroki naprzód skakał wzrokiem po roślinności, która powoli umierała, by w przyszłoroczną wiosnę na powrót rozkwitnąć w pięknych barwach.
Jesienna trawa przykryta szatą burych, uschłych liści, czekała na Panią Zieleni, która opuszkami palców delikatnie muśnie źdźbła, by dać im nowe życie.
Szal w kolorze czerwonego wina spoczywał na szyi mężczyzny, od czasu do czasu poruszany przez wiatr, niczym ruda kita wiewiórki wspinającej się po osłabionej korze nagiego drzewa, które gdy nikt nie patrzy, śpiewało serenadę dla jeziora, co jak łza w oku niewiasty pozostawionej samej sobie lśniła.
Mijając drugą bramę, dotknął ostatni raz żelaza w kolorze smoły, a łza bezgłośnie spadła z rzęs na winny szal.

"Żegnaj miłości" rzekł mężczyzna, w którego pamięci została ta jedyna.

15.11.18

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top