XVII

      Rudowłosa wracała do domu, gdy w jej głowie pojawił się lęk. Stanęła, ale wokół panowała cisza. Odgłos silników czy trąbienia dobiegał z oddali. Śmiechy i głosy rozmów też były tylko echem niesionym przez wiatr. Co więc wywoływało w niej niepokój? Ruszyła dalej, a odgłos kroków znów wydał się jej niecodzienny. Jakby każdy jej krok odbijał się echem. Znów przystanęła. Obróciła się, ale słabe światło latarni, które znajdowały się w tej uliczce, nie rozpraszały całego mroku. Duże, metalowe kontenery skrywały coś, co wywoływało nieprzyjemne dreszcze na plecach. Odetchnęła lekko i przyśpieszyła. Pierwszy raz wolała znaleźć się jak najszybciej wśród znienawidzonych dźwięków, niż pozostać w uliczce z tym okropny uczuciem.
      Jaśniejsze światło rozmyło na chwilę obraz kobiecie. Szybko jednak oczy przyzwyczaił się do ostrych świateł latarni, kolorowych neonów rzucających się w oczy szyldów i świateł znikających w mgnieniu oka samochodów. Szum miasta od razu ją przytłoczył. Skierowała kroki w stronę mieszkania, do którego wcale nie chciała wracać. Przez ostatni tydzień jej stosunki z Zackiem były dość napięte, a jutrzejszy dzień przyprawiał o mdłości. Bal... Nie dość, że usłyszała, że ma się na nim nie pokazywać, to chłopak zasugerował jej, że rudowłosa powinna zniknąć na tą noc. Z tym nie było problemu, bo drzwi Jasona zawsze były dla niej otwarte. Co innego ją bolało. Nie chciał jej w swoim życiu... Po tych wszystkich latach. Po tym jak blisko zawsze starała się być, ten krok po kroku pozbywał się jej i odsuwał jak psa, który przestał go bawić, a stał się niepotrzebnym obowiązkiem.
      Do tego dochodziła jeszcze Naomi. Nie rozmawiały od ostatniej kłótni. Gdy Kat próbowała się do niej dodzwonić, ta nie odbierała. Na wiadomość też nie zadała sobie wysiłku, żeby odpisać. Porzuciła ją jak jakiegoś śmiecia... Po tych wszystkich latach... Po tym co razem przeszły.
      Rudowłosa przystanęła i przetarła oczy. Nie chciała się teraz rozpłakać. Nie mogła. Zaraz będzie w sklepie. Przy Candym i Jasonie. Nie chciała znów wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy. Nabrała powietrza w płuca i przytrzymała je chwilę nim je wypuściła. Zaczesała niesforne włosy do tyłu i postawiła kolejny krok. Musiała się zachowywać jakby nic się nie działo. Jakby pogodziła się z tym jak potraktowali ją najbliżsi.

      Katherina otworzyła powoli oczy, a jasny kolor ścian od razu przyprawił o lepszy nastrój. Wtulała się policzkiem w pierś mężczyzny, a jej dłoń leżała kawałek dalej. Nie była w stanie wrócić wczoraj do domu. Do domu, w którym nikt jej nie chciał, nie oczekiwał, a najchętniej pozbyłby się z życia. Zacisnęła powieki i wtuliła się całym ciałem w Jasona. Nie chciała znów zacząć płakać. Jedną ręka objął ją, a druga zaczęła gładzić jej dłoń.
- Nie możesz spać? - spytał, a rudowłosa poczuła jak ciepło zalewa jej ciało. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze przy nikim jak przy machoniowowłosym.
- Która godzina?
- A czy to ważne? - Przetarł policzkiem o jej czoło, a kobieta wtuliła się w niego. - Teraz liczy się tylko to, że jesteś obok mnie. Będę napajał się każdą taką chwilą. - Musnął jej skórę i szybko powtórzył czynność powoli zjeżdżając aż do szyi. Jej głęboki oddech był dla niego niczym otwarta furtka. Podążył jeszcze niżej i przejechał końcówką języka po jej sutku. Jej ciało przeszły dreszcze, a Jason nie miał zamiaru czekać na zgodę. Nie tym razem. Należała do niego. Jej ciało, jej umysł i jej wybory. Przemknął palcami po jej brzuchu i wsunął je między jej uda, które dziś nie stawiały oporu. Wręcz rozchyliły się dając mu swobodny dostęp. Jęk wydobywający się z jej ust sprawił, że przygryzł najczulszą część jej piersi. Kobieta jednak nie cofnęła się, wręcz jakby ją to zachęciło. Wplotła dłoń w włosy mężczyzny i po chwili mogła napawać się jego ustami tuż przy swoich. Otworzyła oczy i spojrzała prosto w jego zielone tęczówki...

      Candy siedział znudzony za ladą. Policzek spoczywał na polakierowany drewnianym blacie.
- Ruch jest coraz mniejszy - mruknął. - Czas się zbierać. - Wyprostował się i rozciągnął wyciągając ręce do góry. - Mogliby już skończyć - warknął niezadowolony, a jego spojrzenie przeniosło się na drzwi wejściowe. Stanęło w nich dwóch funkcjonariuszy policji, w tym niska, przeciętnej urody kobieta. - Witam! - Wstał nakładając na twarz sztuczny uśmiech. - W czym mogę pomóc?
- Szukamy właściciela sklepu - odpowiedział mężczyzna, a błazen przeniósł wzrok na kobietę, która nie odrywała od niego spojrzenia.
- Właściciela? - Udał zdziwionego. - Jasona nie ma w tej chwili.
- Kiedy możemy go zastać?
- Trudno powiedzieć. - Rozłożył ręce w geście zrezygnowana, choć na twarzy widniał lekki uśmiech. - Świętuje z narzeczoną. W końcu słowo tak, jest tak ważne. - Przyłożył lewą dłoń do piersi poważniejąc. - Ale gdybym mógł, to chętnie pomogę. - Policjantka posłała koledze proszący wzrok, gdy ten spojrzał na nią.
- Panu też możemy zadać te pytania - odpowiedział lekko zrezygnowany.
- Czy sklep posiada monitoring zewnętrzny? - spytała funkcjonariuszka wysuwając się krok do przodu.
- Monitoring? - Candy uniósł delikatnie kąciki ust. - Sprzedajemy porcelanowe lalki. Cenimy pracę, którą Jason wkłada w każdą z nich, ale nie aż tak, żeby monitorować czy ktoś jednej nie ukradł. - Oparł ręce na biodrach. - Nie jest też to biznes, który przynosi kokosy. Coraz mniej osób potrafi dostrzec piękno skryte w tych dziełach. Monitoring to zbędny i bardzo naruszający budżet właściciela mankament. - Patrzył kobiecie prosto w ciemno niebieskie tęczówki. Widział jak błyszczały i miał zamiar wykorzystać jej naiwność.
- Czy ktoś przebywa tutaj w godzinach nocnych?
- Gdyby nie ja, to mój najdroższy przyjaciel pewnie nie wychodziłby z pracowni, która znajduje się w piwnicy, ale pilnuje, żeby do dwudziestej drugiej był już że mną w drodze do domu.
- Pracujecie we dwoje? - Wtrącił się policjant.
- We troje. - Pokazał na palcach, łapiąc kciukiem najmniejszego z nich. - Jest jeszcze Kat, która pomaga ogarnąć wszystkie papiery, zamówienia i pomaga mi w sprzedaży.
- Możemy z nią porozmawiać? - Funkcjonariusz znów odezwał się pierwszy nie dając dojść niezadowolonej partnerce do głosu.
- Niestety albo stety, to ona jest tą szczęściarą, która powiedziała tak. - Uśmiechnął się i podszedł dwa kroki do nich. - Ale gdybyście zostawili jakiś kontakt do siebie przekażę właścicielowi, że chcieliście z nim rozmawiać.
- Nie ma takiej potrzeby. - Policjant poprawił kurtkę od mundury, jakby nie chciał wypaść gorzej przed mężczyzną, który był przebrany za błazna. Mimo stroju czy makijażu, który tamten miał, czuł się prze nim onieśmielony. Jakby był mężczyzną gorszego sortu. - Wątpię, żeby powiedział nam więcej niż pan. W razie wątpliwości czy nowych poszlak wrócimy tutaj. - Spojrzenia mężczyzn spotkały się, a policjant poczuł się jeszcze gorzej. Był niczym. Był nikim. Był śmieciem szukającym innych, podobnych mu śmieci. Poczucie winy za to co robił zaczęło go przygniatać. Dusił się w tym sklepie. Jakby pomieszczenie kurczyło się, a ściany miałyby go zagnieść.
- Zapraszam. - Szerszy uśmiech pojawił się na twarzy niebieskowłosego. - Chętnie odpowiemy na wszystkie pytania. - Policjant przełknął ślinę, która zebrała się mu w ustach przymykając na chwilę oczy. - A czy ty na nie odpowiesz? - Mężczyzna poczuł zimny dreszcz na plecach. Od razu popatrzył na sprzedawcę, ale ten patrzył na niego z uśmiechem, pokazując dwa rzędy białych zębów. Dreszcze nasiliły się. Jedyne o czym teraz myślał to skulenie się w kącie i nawoływanie matki jak to robił w dzieciństwie. Uśmiech błazna przerażał go. Nie był oznaką sympatii czy uprzejmości... Był upiorny. Jego oczy nie poruszały się. Nawet nie drgnęły jak reszta całej twarzy. Był niczym obraz, choć nie. Niczym jedna z lalek idealnie pasował do pomieszczenia, w którym się znajdowali.
- Do wi..widzenia - zająknął się i prawie wybiegł ze sklepu. Obrócił się i zobaczył jak jego partnerka śmieję się do sprzedawcy, który był teraz tuż przy niej. Prężył muskuł, który był opięty materiałem stroju, a zadowolona kobieta dotyka go i chichocze, niczym dziecko, które dostało balona. Chciał wejść i zabrać ją stamtąd, ale strach paraliżował go. Ocknął się i obrócił, gdy spojrzenie błazna znów wylądowało na nim. Chciał być już jak najdalej tego miejsca i nigdy nie wracać.

      Katherina poprawiała lalki na wystawie, gdy dobiegł ją chichot Candiego. 
- Co cię tak bawi? - spytała obracając się do niego.
- Gdybyś dała się pomalować, mógłbym cię tam posadzić i nikt nie zorientowałby się, że jesteś prawdziwa. - Wyszczerzył zęby.
- Już nie podobam ci się jako lalka? - Posmutniała. - Tak mi przykro, że musisz na mnie codziennie patrzeć.
- Tego nie powiedziałem iii... - Podszedł tuż do niej. - Nawet nie wiesz jak boli złamane serce. - Przyłożył dłonie do piersi. 
- Kupię ci klej szybko schnący i posklejamy je. - Poklepała go po piersi i odeszła do lady. 
- My? - Obrócił się do niej z szerokim uśmiechem. 
- Jason ma zwinne i dokładne palce. - Uśmiechnęła się wrednie.
- Tyy... - Urwał słysząc dźwięk dzwoneczków tuż przy uchu. - Obrócił się i zobaczył kobietę, która wydała mu się znajoma. Jednak to nie zmieniało faktu, że wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Po policzkach spływały łzy, a tusz do rzęs był rozmazany po połowie twarzy. Pociągała nosem, a płaszczyk był niechlujnie zarzucony na jej ramiona. Nie mówiąc o jasnej koszuli, która była krzywo zapięta.
- Jess! - Rudowłosa pobiegła do niej. - Jess, odezwij się do mnie. - Złapała ją za ramiona patrząc jej prosto w twarz. Młoda kobieta była jednak nieobecna. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Dopiero po chwili podniosła spojrzenie, a jej oczy znów napełniły się łzami.
- Wiedziałaś - wydusiła. - Ostrzegałaś mnie... Wiedziałaś co on zrobi. - Katherina przygryzła dolną wargę i delikatnie przytaknęła głową.
- Jess... Tak mi przykro.
- Przykro... Przykro?! - krzyknęła i zaszlochała zaraz po tym. - Czemu mi nie powiedziałaś?! - Cofnęła się zaciskając ręce w pięści. - On... Kazał mi... - Zamilkła i spojrzała na rozmówczynie. - Ty... Też to robiłaś... - Rudowłosa opuściła głowę. - Przez ten cały czas... To dlatego... Dlatego... - Zaczęła płakać. - Godziłaś się na to - zawyła. - Godziłaś. - Zacisnęła palce na włosach.
- Musiałam - odpowiedziała cicho i poczuła dłonie na ramionach. Podniosła wzrok i obróciła się wtulając w niebieskowłosego. Nie chciała wracać do przeszłości. Zamknęła tamte drzwi za sobą.
      Candy patrzył roztrzęsionej dziewczynie prosto w oczy. Zaczął poruszać ustami, choć nie wydobył się z nich choć jeden dźwięk. Dziewczyna była jak w transie. Nie odgrywała od niego spojrzenia. Ręce powoli opadły zwisając wzdłuż tułowia. Łzy zniknęły, a sama Jess obróciła się bez słowa i wyszła.
- Kat, małpeczko. Już dobrze. - Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Od ich śmierci nie było - szepnęła wtulając twarz w jego pierś. - I nie będzie - zaszlochała.
- Już jest. - Zaczął gładzić ją po głowie. - Masz mnie i Jasona. Nie jest ważne co było, tylko to co jest teraz. - Złapał ją za podbródek i pogładził. - Jeśli zżera cię to od środka, powiedz mu o tym.
- Co tu się dzieje? - Głos Jasona rozniósł się po sklepie. Candy posłał mu tylko pojedyncze spojrzenie i pochylił się.
- Teraz albo nigdy - szepnął jej prosto do ucha, po czym odsunął się o krok. - Wpadła stara znajoma Kat i trochę zepsuła nam humory. - Błazen uniósł kącik ust, którego rudowłosa nie mogła zobaczyć.
- Chodź Katherino. - Zabawkarz wystawił dłoń w jej stronę. - Potrzebujesz kilku minut przerwy. - Kobieta przytaknęła i podeszła do niego. Pozwoliła się objąć i poprowadzić na górę.
- Kilka minut. Akurat - zaśmiał się Candy i usiadł na ladzie zarzucając nogę na nogę. - Ten słodki głos, ten jedyny wybór - zaczął cicho śpiewać. - By nigdy, nigdy nie wracać tam znowu. Chwyć jego dłoń, zaufaj jego planu. On uratuje cię... Uratuje cię od tego żałosnego bólu. - Zachichotał, a jego oczy zabłysły. - Coś jest nie tak, ta chora miłosna piosenka. Cień jego uśmiechu, uśmiechu zaczyna znikać. - Wyciągnął z kieszeni balona w miedzianym kolorze. Nadmuchał go, a ten przybrał kolor włosów Katheriny. - Chodź. Odpłyń stąd. To prezent. Candy Pop ocali dzień. - Popuścił uścisk, a powietrze zeszło z balona. Błazen zaczął się głośno śmiać odchylając głowę do tyłu, a dźwięk dzwoneczków przyczepionych do jego włosów rozniósł się po sklepie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top