XIX
Jason stał nieopodal wcześniejszego miejsca pracy rudowłosej. Przyglądał się jak lekko pulchny mężczyzna z wystającym brzuchem wychodził z wysokiego budynku. Samochód już na niego czekał. Machoniowowłosy poczuł odrazę widząc ten skrzywiony obraz mężczyzny. Myślał o tym, co musiała czuć jego Katherina, gdy musiała dawać mu to co chciał. Przetarł oczy. Nie chciał mieć tych obrazów w głowie. Nie po to tu przyszedł. Ruszył za ofiarą pozwalając obcasom stukać o kostkę brukową. Światło lamp przełamywała szarość wieczora i wręcz zamazywała granice między dniem i nocą. W piątkowy wieczór wszystkie bary i puby, a także gastronomia były pootwierane. Wszyscy liczyli na zysk, dzięki balowi, który się odbywał. Młodzież zniknęła, więc dorośli mogą wieczory dla siebie. Czasem nawet usuwają się z domu, żeby ich pociechy mogły zacząć tam prawdziwą zabawę zaprawioną alkoholem i ziołem. Ci którzy nie mieli wyboru szli tam, gdzie znajdzie się miejsce do picia i potańczenia. Teraz jednak wszędzie było jeszcze pusto. Trwały oficjalne uroczystości w szkołach. Katherina miała być na jednej, ale została w sklepie. Demoniczny uśmiech pojawił się na twarzy Jasona, a jego oczy zabarwiły się na zielono. To był już prawie koniec. Wszystkie bariery zostały pokonane. Zostało tylko zniszczyć doszczętnie ostatnią z nich. Szczeniak i tak na nią nie zasługiwał.
Stanął pod wysoką bramą i przyglądał się domowi, który stał oddalony od niej. Prowadziła do niego szeroka droga asfaltowa, jakby właściciel nawet nie myślał chodzić do niego pieszo. Otaczał ją równo przycięty żywopłot. Mężczyzna nie zastanawiał się długo. Wspiął się na bramę i zeskoczył z jej szczytu. Przykucnął, gdy jego stopy dotknęły ziemi po czyn wyprostował się. Poruszył głową na boki, a jego kości strzeliły dwukrotnie. Ruszył w stronę budynku trzymając ręce za sobą. Przyglądał się równo ściętej trawie, fontannie i posągom, które miały pokazać, że właściciel posiadłości nie narzeka na brak pieniędzy. Wręcz mógłby brać w nich kąpiel, jakby chciał. Samemu domowi nie poświęcił zbyt wiele uwagi. To był jeden z tych nowoczesnych budynków, którego bryła była prosta i nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nacisnął klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte. Ruszył wokół budynku, żeby znaleźć choć jedno otwarte okno, ale wystające skrzynki od klimatyzacji szybko pozbawiły go złudzeń. Nie miał szans dostać się tam bez zostawienia śladu. Nie miał też zamiaru odpuścić. Był wściekły i nie miał zamiaru zdradzić się przed Katheriną. Musiał go zabić dziś. Teraz!
Podrzucił kamień w dłoni i rzucił nim w ogromne drzwi balkonowe, które razem ze zwykłymi szybami były narożnikiem, który pozwalał z salonu obserwować widoki, na które ludzie mieszkający w centrum nie mogli sobie pozwolić. Pajęczyna pojawiła się na pierwszej z szyb i rozciągnęła aż po obudowę okna. Mężczyzna skrzywił się. Podszedł do jedynej przeszkody, która dzieliła go od ofiary i wbił czarną dłoń w odłamki szkła, które posypały się z charakterystycznym dźwiękiem. Białe pazury wbiły się z w kolejną z warstw i wytrwały kawałek szkła pozostawiając krew na ostrych krawędziach.
Jason stanął na dębowej podłodze. Kucnął i przejechał po niej dłonią, a deski zabarwiły się na czerwono.
- Kim pan jest i co ty robi?! - Oburzony głos właściciela domu sprowadził go na ziemię. Uniósł głowę, a oczy błyszczały na zielono patrząc na ofiarę. Kąciki ust zarysowały się na policzkach, a cichy śmiech przybrał na sile.
- Jestem tym, który zabierze ci życie. - Wyprostował się opuszczając ręce wzdłuż ciała. - Demon, który wyrwie ci serce z piersi, choć brzydzi mnie sam fakt, że mam cię dotknąć.
- Uciekłeś z psychiatryka?! Zresztą. Dzwonię po policję
- Nigdzie nie zadzwonisz. - Ruszył w kierunku mężczyzny, który instynktownie się cofnął.
- Nie zbliżaj się, bo...
- Bo zadzwonisz po policję? Przyjadą akurat, żeby znaleźć twoje martwe truchło.
- Mam broń! - Zniknął w korytarzu, a śmiech Jasona rozniósł się po całym domu.
-A więc zabijesz mnie?! - krzyknął i ruszył po schodach, po których wcześniej wbiegł mężczyzna. - Idzie myszka... - Stanął na szczycie schodów i rozejrzał w obie strony korytarza. - Do braciszka. Tu zajrzała. - Kopnął w pierwsze drzwi, a te otworzyły się z hukiem. Przewrócił oczami widząc puste pomieszczenie i ruszył dalej. - Tu wskoczyła. - Nacisnął klamkę i odczekał chwilę nim pchnął je, żeby znów uderzyły w ścianę z hukiem. Cofnął się o krok i wyciągnął zabawkową mysz z kieszeni i nakręcił ją. Kucnął i położył ją na ziemi. Mysz ruszyła przed siebie piszcząc cicho. Podjeżdżała do każdych drzwi, żeby ostatecznie wbić się drewnianym pyszczkiem w otwór między skrzydłem, a podłogą. Demon uśmiechnął się i ruszył w ich stronę. - A na koniec... TAM! - Kopnął w drzwi, a te uderzyły o ścianę wyskakując z zawiasów. - Się skryła - dokończył patrząc na mężczyznę z lekko przechyloną głową. - A nie. To jednak nie mysz, tylko odrażający wieprz - stwierdził krzywiąc się przy tym nieznacznie.
- Stój! - krzyknął przerażony i wymierzył w przerażającego, nieproszonego gościa. Ręce drżały mu całe, a krople potu zaczęły spływać po karku. Nie miał pojęcia kim jest szaleniec stojący przed nim, ale sam wyraz jego twarzy sprawiał, że zimne dreszcze przechodziły mu po plecach. - Inaczej strzele. - Otworzył szerzej oczy widząc jak mężczyzna unosi ramiona i pokazuje białe zęby.
- Strzelaj! Zabij mnie! Ty karykaturo mężczyzny. Myślisz, że coś znaczysz? Że jesteś kimś? Że ktoś będzie płakał nad twoim grobem? - Parschnął nie odrywając wzroku od ofiary. - Z satysfakcją będę patrzeć jak kobiety, które skrzywdziłeś wylewają wiadro pomyj i odchodów na twoją drogą trumnę, czy pomnik. Jak piją, świętują i cieszą się, że leżysz zakopanym głęboko... - Huk wystrzału zagłuszył wszystko, a zaraz po nim nastała głucha cisza.
Jason przeniósł wzrok na swój brzuch. Marynarka zaczęła zabarwiać się na czerwono. Cichy śmiech przerodził się w demoniczny.
- Strzelił... Tchórz strzelił! - Rechotał sprawiając, że mężczyzna opuścił dłoń z szeroko otwartymi oczami. Machoniowowłosy opuścił głowę, co wyglądało, jakby opadła bezwładnie, niczym głowa marionetki, którą steruję lalkarz. - Idzie myyyyszkaaaa... - przeciągnął cicho. - Do braaaaciszkaaaaa... - Uniósł obie ręce zawieszając je w górze. - Lecz ten leży na kładce drewnianej. - Uniósł głowę, a część jego twarzy zgniła kontrastując z białym makijażem. - Padły kolejne strzały. Ucichły, gdy przekładka kliknęła dając znać, że magazynek jest pusty. - Myszka długo nie rozpaczała, bo sama na kładce wylądowała. - Krzyk mężczyzny ucichł nim zdążył roznieść się po całym domu. Zastąpił go cichy śpiew i dźwięk łamanych kości.
Katherina zamknęła sklep i odetchnęła lekko. Chciałaby z kimś porozmawiać, ale Naomi... Zacisnęła powieki i zebrała się w sobie. Musiała się zająć swoimi obowiązkami. Teraz... Obróciła się i wpadła na niebieskowłosego, który uśmiechnął się szeroko.
- Nie wiedziałem, że na mnie lecisz. - Poruszył brwiami.
- Nie da się. - Uśmiechnęła się delikatnie patrząc mu prosto w oczy. - Skoro sam pchasz się pod nogi. - Poklepała go po ramieniu i minęła.
- Maaaałpaaaa... - Przeciągnął i obrócił się w jej stronę. - Na którą jestem skazany przez cały wieczór. - Przyłożył teatralnie rękę do czoła.
- Wieczór? - Obróciła się do niego.
- Jason chciał, żebym dotrzymał ci towarzystwa, dopóki sam nie wróci. - Kobieta zdziwiła się lekko. Sądziła, że jest w pracowni.
- W barach będzie pełno dzieci, więc jesteśmy skazani na wieczór na kanapie.
- Mam wino. - Poruszył brwiami. - I pomysł mi się podoba. - Uśmiechnął się widząc lekko uniesione kąciki ust rudowłosej.
Machoniowowłosy wszedł do budynku przez piwnice, a raczej okno, które się w niej znajdowało. Nie mógł się tak pokazać na przy Katherinie. Zdjął marynarkę i zaczął rozpinać guziki w rękawach koszuli przechodząc obok biurka, przy którym pracował. Miodowe tęczówki zatrzymały się na przedmiocie, który skończył przed wyjściem. Wziął go w palce brudne od zaschniętej krwi i uniósł przyglądając się uważnie.
- Będzie idealnie do ciebie pasować - powiedział cicho przejeżdżając palcem po zielonym kamieniu i odłożył go. Czerwona smuga została na nim, ale nie przejął się tym. Ruszył dalej zrzucając z siebie kamizelkę i koszulę. Przeszedł do małego pomieszczenia z umywalką i włączył strumień zimnej wody. Patrzył jak czerwień zalewa szarą porcelanę, która miała już swoje lata. Na przeciwko niego wisiało lustro, a raczej coś, co kiedyś nim było. Teraz to był tylko kawałek popękanego szkła. Na samym środku był ślad pięści, który sprawiał, że ktoś stojący przed nim nie miał szans się zobaczyć. Jedynie można było dostrzec kolory postaci pojawiającej się przed nim.
- No, no. - Błazen zagwizdał stając w drzwiach. - Nieźle się zabawiłeś.
- Miałeś pilnować Katheriny - warknął i wyciągnął dłonie spod strumienia. Wyprostował się i przeniósł spojrzenie na przyjaciela.
- Spokojnie. Nie zobaczy cię w tym stanie. Śpi w najlepsze na kanapie. - Oparł się o futrynę. - Żebyś zobaczył się teraz w lustrze. - Uśmiechnął się pokazując ostre zęby. - Prawdziwy ty w całej okazałości. - Przyglądał się mężczyźnie, którego oczy żarzyły się na zielono. Ręce były przegniłe aż do łokci, a białe pazury wbiły się w wnętrze dłoni.
- Tyy... - Podszedł do niego i złapał za koszule na piersi. - Bawi cię to?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - Zaśmiał mu się prosto w twarz. - Demon udający rycerza na białym koniu - parschnął. - Myślisz, że ona przywróci ci człowieczeństwo? Spójrz na siebie Jasonie. Ty nie masz go w sobie choćby krzty. Traktujesz ją jak swoją własność. Jak rzecz, której pozbyłbyś się bez zastanowienia, gdyby tylko odwróciła się od ciebie.
- Nie wiesz o czym mówisz. - Odepchnął go. - Ty nigdy nim nie byłeś!
- Ooo przepraszam. - Ukłonił się ostentacyjnie. - Ja nigdy nim nie byłem, a ty sam się go wyrzekłeś. Nie potrafiłeś nim być. Stałeś się potworem za życia, a teraz... - Znów uniósł wysoko kąciki ust. - Teraz jesteś prawdziwym sobą i jesteś piękny. Przez tyle lat patrzyłem jak raduje cię upiększanie kobiet. Jak sprawiasz, że stają się wyjątkowe. Wszystkie twoje lalki są arcydziełem, a później... - Pstryknął palcami. - Pustka. Nie potrafisz stworzyć lalki, którą dołączyłbyś do kolekcji. Myślałem, że to wina otaczających nas kobiet, ale nie. To w tobie jest problem Jasonie. To ty przestałeś być demonem, którym powinieneś być.
- Myślisz, że będę się słuchać takiego demona jak ty - warknął idąc w jego stronę. - Niemowy, która kusi swoje ofiary uśmiechem i balonami?! - Candy uśmiechnął się demonicznie i znów pozwolił pochwycić przyjacielowi. - Myślisz, że... - Urwał, gdy dotarł do niego sens słów, które chciał wypowiedzieć.
- Że straciłeś zapał przyjacielu i potrzebujesz muzy. - Mężczyźni popatrzyli sobie prosto w oczy.
- Słucham. - Przymknął powieki.
- Spraw, żeby to ona była twoją muzą. - Ściszył głos. - Wtedy już zawsze będzie przy tobie.
- Jason... - Machoniowowłosy otworzył szeroko oczy słysząc jej głos, a Candy uśmiechnął się demonicznie. Mężczyzna odepchnął przyjaciela i popatrzył na rudowłosą, która patrzyła na niego z przerażeniem w oczach. Jej lekko uchylone usta drżały, a w oczach zaszkliły się łzy. Niebieskowłosy od razu pojawił się za nią. Zakrył oczy dłonią i zaczął szeptać do ucha. Demon patrzył jak przyjaciel łapie ją i unosi jej nieprzytomne ciało. Zatopił pazury w dłoniach, a krople krwi zaczęły spadać na ziemię. To nie miało tak wyglądać. Nie tak... Nie teraz!
- Zabieram ją, a ty doprowadź się do porządku. - Na ziemię sprowadził go głos błazna. - Policja niedługo znów zacznie tu węszyć, więc musimy zacząć się pakować, a ty w tym czasie zastanów się co z nią zrobisz. Wóz albo przewóz mój drogi przyjacielu. - Posłał mu wredny uśmiech i zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz, a jego demoniczny śmiech rozniósł się po budynku.
- Katherina należy do mnie - warknął Jason. - Przeniósł wzrok na swoje dłonie rozprostowując palce. - I nawet nie myśl, że ją dostaniesz. - Uśmiechnął się, a na części jego pogniłej twarzy pojawiło się pęknięcie, z którego popłynęła ropa. - Będzie należeć do mnie. Tylko do mnie! - Przymknął oczy, a jego ciało zaczęło wracać do stanu, w jakim można go było zobaczyć codziennie. - Lecz pozwolę jej zadecydować przyjacielu. Jeśli teraz nie zostaniemy w trójkę, to kiedyś wylądujemy razem z nią piekle.
Katherina zmrużyła oczy. Nie rozumiała co się znów stało. Otworzyła powoli powieki i zorientowała się, że leży na łóżku Jasona. Serce zaczęło jej walić w piersi. Jasona... Obrazy z piwnicy zaczęły napływać do jej głowy. Jason! Zakryła twarz dłońmi. To nie mogła być prawda. Nie mogła... To musiało się jej przyśnić. Śniło się jej, że się obudziła na wersalce. Przecież...
- Nasza laleczka się obudziła. - Głos Candiego przyprawił ją o lodowe ciarki. On też tam był i czemu on... - Nie bądź taka. - Złapał ją za podbródek i zmusił, żeby spojrzała na niego. - Witaj w prawdziwym świecie małpko. Nie ma ludzi idealnych. Są tylko ludzie próbujący tacy być i demony, które mają pod paznokciami tyle brudów przeszłości, że zabrakłoby dnia i nocy, żeby o nich opowiadać. - Puścił ją śmiejąc się i odsunął o krok. - Choć ciebie spotkał niesamowity zaszczyt. Poznałaś prawdę niczym Black Doll. - Kobieta otworzyła szerzej oczy. - Puppeteer pokazał jej swoją prawdziwą twarz i dał wybór, a ta wybrała jego. - Przyłożył dłonie do piersi. - Czyż miłość nie jest piękna? - Pomachał rzęsami i wybuchł śmiechem widząc, że rudowłosa nawet nie drgnęła. Zastygła niczym posąg patrząc się przed siebie szeroko otwartymi oczami. - Ohhh Rudzielcu. - Usiadł tuż obok niej i objął ramieniem. - Czy nie było ci z nami dobrze? Czy to czym jesteśmy coś zmienia? - Obrócił jej głowę, żeby ich spojrzenia się spotkały. - Dbaliśmy o ciebie i pilnowaliśmy. Patrz jak pięknie przy nas rozkwitłaś. - Pogłaskał ją po policzku. - Teraz czas na zapłatę. - Uśmiechnął się pokazując ostre zęby, a jego tęczówki rozbłysły delikatnie.
- Candy Pop! - Głos Jasona był niczym piorun, który sprawił, że niebieskowłosy zatrzymał się. Odsunął się od kobiety i wyszedł z pokoju mierząc się spojrzeniem z przyjacielem. Ten zamknął drzwi i przekręcił zamek. Podszedł do łóżka i przyklęknął na jednym kolanie tuż przed nią. - Katherino - powiedział łagodnym i dobrze znanym rudowłosej głosem. Ta przeniosła na niego spojrzenie, a jej oczy zaszkliły się od łez.
- Powiedz, że ja tylko śnie. Że to jakiś straszny koszmar, z którego nie mogę się obudzić.
- Chciałbym - odpowiedział cicho, a po jej policzkach popłynęły łzy. - Bardzo bym chciał, żeby to był tylko koszmar, z którego można się obudzić.
- Nie... - Zaczęła płakać chowając twarz w dłoniach. - To nie prawda. Nie prawda! - Potrząsnęła głową na boki. - To niemożliwe...
- Katherino...
- Nie! - Przerwała mu i zaczęła łkać.
- Zostawię cię. Potrzebujesz chwili dla siebie. - Wstał i musnął ustami jej czoło. - Musimy wyjechać, więc nie mamy zbyt wiele czasu. - Wyciągnął małe pudełko z kieszeni i położył je na łóżku tuż obok niej. - Nie jesteś jak jedna z lalek, które widziałaś. Jesteś wyjątkowa... Lecz od ciebie zależy, czy zostaniesz przy mnie. - Katherina przełknęła ślinę, czując jak wszystko się w niej buntuje. Te lalki... - Wrócę, gdy wszystko będzie gotowe. - Wsłuchiwała się i odgłos jego kroków i nawet nie drgnęła, gdy drzwi zatrzasnęły się za nim. Nie przekręcił zamka? Od razu wstała, ale nie zrobiła nawet kroku. Jej spojrzenie od razu przeniosło się na pudełku, które położył tuż obok niej. Wszystko co odczuwała sprawiało, że robiło się jej niedobrze. Nadal nie do końca wierzyła w to wszystko. Jason miał być... I Candy. Zagryzła zęby, żeby znów nie zacząć łkać. Musiała się uspokoić. Pomyśleć... Co miała robić? Zostać przy nich? Przecież oni... Te lalki wielkości kobiet, czy oni... Uklękła, a łzy zaczęły kapać na ziemię. Przy nich czuła się tak dobrze. Miała tylko ich. Wszyscy inni porzucili ją lub odwrócili się od niej. Przez cały czas była sama... Walczyła o każdy oddech. Żeby pozostać na powierzchni. Naomi zostawiła ją... Porzuciła niczym zepsutą rzecz. Jess... Ona nie zaakceptowała prawdziwej jej. Pustej, zniszczonej i bezwartościowej. A Zack... Zack nie chciał mieć z nią nic wspólnego. I to teraz, gdy nie znał całej prawdy. Co byłoby, gdyby dowiedział się wszystkiego?
Przeniosła spojrzenie na pudełko. Wzięła je w dłonie i usiadła pod łóżkiem. Wahała się, ale otworzyła je. Kolejne łzy napłynęły do jej oczy, ale tym razem nie była to rozpacz, choć nie mogła powiedzieć, że jest szczęśliwa.
- Jason... - szepnęła przejeżdżając kciukiem po szmaragdzie. Kamień leżał na złotej tafli otoczony cienkimi, falującymi liniami, które przywodziły na myśl jej własne włosy. Nie potrafiła oderwać wzroku od naszyjnika. Czemu porównywała go do siebie? Czemu tak bardzo kojarzył się jej z nią samą? Dostrzegła jeszcze jeden szczegół. Dwa miodowe bursztyny, niczym krople deszczu, na wydłużonej górze, która łączyła się z łańcuszkiem. Bursztyny niemal zlewały się z oprawą. Były nieodłączną częścią. - Jason... - szepnęła raz jeszcze, czując kolejną fale łez zbierających się w jej oczach. Była pewna, że sam zrobił go zrobił. Wyciągnęła go z pudełka i obróciła, a na gładkim tyle od razu dostrzegła delikatny grawer. To on sprawił, że płacz wydobył się z jej gardła, a słone krople znów rozmazały obraz. Zamknęła naszyjnik w dłoni i przyłożyła go do piersi. Sen, koszmar to już nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia, bo czy jej życie kiedykolwiek je miało?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top