VII

      Leżała na łóżku zrezygnowana, patrząc się w sufit. Nie pamiętała drogi do szpitala. Obudziła się dopiero w tym łóżku. Zerkała co jakiś czas na kroplówkę, czekając na upragniony koniec. 

- Jak się Pani czuje? - Do sali wszedł ten sam lekarz, który wypisywał Naomi. 

- Dobrze. Poproszę, żeby przygotował doktor dla mnie wypis. - Mężczyzna westchnął i podstawił pod łóżko krzesło, na którym usiadł.

- Mogę się najpierw dowiedzieć jak doszło do krwawienia z nosa?

- To ważne?

- Bardzo. - Badała go przez chwilę wzrokiem.

- No dobrze. Nieplanowana kontuzja.

- Ktoś Panią uderzył?!

- Nie! Znaczy nie specjalnie. Budziłam brata i dostałam rykoszetem. 

- Rozumiem - przeniósł wzrok na jej kartę. - Zdaje sobie pani sprawę, że ma pani anemię spowodowaną utratą krwi. Omal się pani nie wykrwawiła przez niedobór wszelkich witamin, żelaza i potasu. Prościej mówiąc pani wyniki są bardzo złe. 

- Czuję się dobrze i chce się wypisać na własne życzenie.

- Nie mogę tu Pani zatrzymać - odpowiedział zrezygnowany. - Jednak nie zdziwiłbym się, gdybyśmy niedługo znowu się zobaczyli. - Wstał i podszedł do drzwi. - Pani organizm jedzie na oparach, aż dziw, że normalnie pani funkcjonuje. Radziłbym się nad tym zastanowić i zadbać o siebie. 

      Rudowłosa wyszła z sali i zobaczyła znajomego błazna, który zalecał się do pielęgniarki siedzącej w recepcji. 

- A ty co tutaj robisz? - Wzdrygnął się i obrócił.

- Katherina nic ci nie jest - ucieszył się. - Nawet nie wiesz jak nas nastraszyłaś.

- Mówiłam, że nic mi nie jest. - Stanęła koło niego i oparła się o blat. - Mogę prosić o wypis?

- Tak, oczywiście. - Pielęgniarka zaczęła grzebać w stercie papierów. - Pani Katherina...

- Miller - dokończyła za nią.

- Proszę. Wypis i zalecenia lekarza. 

- Dziękuję - wzięła teczkę, a mężczyzna zabrał jej ją z ręki. - Candy...

- Czekaj - przerwał jej i zaczął czytać. - Naprawdę?! Wypisałaś się na własne życzenie!

- Nie mam zamiaru tu zostawać ani minuty dłużej. - Wyrwała mu kartkę i ruszyła w stronę wyjścia.

- Oświeć mnie. Czemu nie chcesz zostać i pozwolić sobie pomóc?

- Bo nie lubię szpitali.

- To jedyny powód?

- I jestem zdrowa.

- Zdrowa? - Stanął przed nią, blokując jej drogę. - Jakoś lekarz uważa inaczej.

- Teraz ty mnie oświeć. Zostałeś tu tylko po to, żeby mnie wkurzać? - Minęła go wściekła.

- Jason mnie o to poprosił. - Stanęła i obróciła się do niego. - A nawet gdyby tego nie zrobił to i tak zostałbym. - Podszedł do niej z lekkim uśmiechem. - Polubiłem cię ruda małpo, a dzisiaj napędziłaś nam niezłego stracha. 

- Małpo?! Ty... Ty... - Przerwała jej komórka, a Candy uśmiechnął się szeroko. - Słucham?! - warknęła do słuchawki zdenerwowana. 

- Dzień dobry Katherino, choć nie wiem czy po tym co usłyszysz nadal będzie dobry. - Kobieta spoważniała słysząc głos byłej dyrektorki.

- Co znowu zrobił? - spytała, a Candy posłał jej pytające spojrzenie.


      - Ty idioto! - krzyknęła z daleka, widząc go palącego fajki z kolegami. - Myślisz, że do końca życia będziesz miał taryfę ulgową?!

- Ej Zack, twoja siostrzyczka znalazła sobie faceta.

- Szkoda, że to klaun - zaczęli się nabijać. Tylko Scot nie udzielał się w tej dyskusji. 

- To tak teraz wygląda twoja praca? Zostałaś dziewczyną do towarzystwa jakiegoś pajaca? Zostałaś kurwą?! - syknął, a kobieta nie wytrzymała i uderzyła go w twarz. Jeden z nastolatków chciał ją uderzyć, ale Candy złapał jego pieść, a drugą ręką złapał za bluzę i uniósł do góry.

- Atakujesz kobietę? Jesteś aż takim tchórzem? - Na twarzy chłopaka pojawił się strach i panika, a reszta bandy patrzyła z niedowierzaniem na tą dwójkę. - Co tak ucichliście? Nie macie już ochoty pośmiać się z błazna? - Puścił chłopaka, który upadł na ziemie. - Pośmiejmy się razem. - Ruszył w stronę drugiego chłopaka, ale ten odsunął się. - Nie chcecie się już bawić? - Rozłożył lekko ręce, a uśmiech znikł z jego twarzy. - Wypierdalać do domu - warknął, a oni zachowali się jak karaluchy. Każdy uciekł w inną stronę, żeby być jak najdalej od tego mężczyzny. - Ty zostajesz - powiedział, gdy i Zack chciał dać nogę.

- Nie będzie mi rozkazywał jakiś klaun - odpowiedział. Scot nadal trzymał się z tyłu, obserwując wszytko.

- Candy wystarczy - wtrąciła się Kat.

- Ciii - przyłożył palec do ust i posłał jej lekki uśmiech. - Najpierw musi zdać sobie sprawę do czego doprowadził.

- Myślisz, że się ciebie boję? - warknął Zack.

- Jestem błaznem. Kto boi się błazna? - Ruszył w jego stronę, ale chłopak cofał się z każdym jego krokiem.

- Scot nie! - krzyknęła kobieta, a Candy złapał za szyję nastolatka, który chciał rzucić się na niego z pięściami.

- Nie lubię jak ktoś miesza się w nie swoje sprawy. - Katherina patrzyła jak na twarzy Scota pojawia się przerażenie, mimo tego, że Candy po prostu stał i na niego patrzył. - Do domu szczeniaku - pchnął go, a chłopak uciekł. Błazen podszedł do Zacka i położył mu rękę na ramieniu. - A co do ciebie. Tak bardzo chcesz się jej pozbyć ze swojego życia? Co? - Nie odpowiedział, nawet nie drgnął. - Dzisiaj prawie Ci się udało. Gratuluje. - Zabrał rękę i podszedł do zdenerwowanej kobiety. - Do jutra rudzielcu. - Pstryknął ją w nos. - Tylko przyjdź w lepszym stanie niż dzisiaj, żebym znowu nie musiał z tobą po szpitalach jeździć. - Posłał jej uśmiech i odszedł. Katherina przeniosła wzrok na brata, który wyglądał na zbitego z tropu.

- Zadowolony jesteś z siebie? - spytała i poszła do domu, zostawiając chłopaka samego.

      Siedziała po turecku na łóżku i patrzyła na zdjęcia. Rozmyślanie przerwało jej pukanie do drzwi.

- Wejdź - westchnęła. Nastolatek wszedł bez słowa i usiadł na łóżku, zachowując dystans. Oparł głowę o ścianę i odetchnął. 

- Katherina przepraszam -powiedział po chwili.

- Nie rozumiem jak mogłeś powiedzieć coś takiego - odpowiedziała nawet na niego nie spoglądając.

- Byłem wkurzony, w szkole... - Przerwał, a kobieta zmieniła pozycję. Jak on oparła się plecami o ścianę.

- Wiem. Dyrektorka do mnie dzwoniła.

- Naprawdę przepraszam - kobieta zerknęła na niego, ale szybko wróciła spojrzeniem na zdjęcia. - Nie chciałem się na tobie wyżyć, ale gdy zobaczyłem tego faceta przy tobie... I jeszcze chłopaki... - Odetchnął.

- Więc postanowiłeś wyzwać siostrę, żeby zachować twarz przed kolegami?

- Głupio postąpiłem. Zrozumiałem błąd i obiecuje, że już więcej tego nie zrobię. - Popatrzyła mu prosto w oczy.

- Ty mi coś obiecujesz?

- Zachowałem się jak ostatni dupek. Przepraszam Kat... Nie chciałem.

- Przeprosiny przyjęte - odpowiedziała bez przekonania.

- O czym mówił ten facet?

- O niczym.

- Byłaś w szpitalu? Co się stało?

- Nic mi nie jest.

- Czemu stwierdził, że to przeze mnie?

- Nie myśl o tym. Nic mi nie jest. - wstała. - Jadę do Naomi. Nie zrobisz nic głupiego pod moją nieobecność?

- Mam zamiar nie ruszać się z kanapy przez cały dzień.

- Zamów sobie pizze albo chińszczyznę. Mam jutro drugą zmianę, więc zostanę z nią do zamknięcia baru.

- Dam sobie radę - odpowiedział wychodząc za nią do salonu. - Mam prawie osiemnaście lat, pamiętasz?

- A na ile się zachowujesz? - spytała i wyszła z mieszkania. 


      - Jak za starych, dobrych czasów - rozmarzyła się Naomi popijając drinka. Siedziały na hokarach przy barze, choć po drugiej stronie niż zwykle.

- Aż tak ci brakuje nocy, gdzie musiałam cię nieść do akademika? - zaśmiała się Kat, a brunetka zrobiła niezadowoloną minę.

- Nie przesadzaj. Nie zdarzały się one tak często. Myślałam raczej o wieczorach w naszym pokoju w akademiku, kiedy nic nas nie obchodziło.

- Trochę inaczej zapamiętałam te czasy.

- A ty jak zwykle musisz patrzeć przez pryzmat minusów. Byłyśmy wtedy wolne. Dopiero zaczynałyśmy dorosłe życie i świat stał przed nami otworem. A teraz... - przerwała zatapiając wzrok w kostkach lodu zanurzonych w ciemnym napoju. 

- Teraz nadal tak jest. Musimy tylko znaleźć drogę do drzwi - odpowiedziała wywołując uśmiech na twarzy przyjaciółki. 

- Kat... 

- Ładnie tak? - Męski głos przerwał im, a ręce oplotły brzuch rudowłosej.

- Candy? - zdziwiła się.

- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - odsunął się, robiąc niezadowoloną minę.

- Śledzisz mnie?

- A chciałabyś? - oparł się o bar koło niej. - Przyszedłem się napić i nie sądziłem, że cię tutaj spotkam. Powinnaś...

- Candy poznaj Naomi - przerwała mu i wskazała ręką brunetką siedzącą obok. Mężczyzna przedstawił się kobiecie, a Kat z lekkim niedowierzaniem patrzyła na jej zachowanie, a raczej spokój i obojętność. Musiała przyznać, że Candy bez stroju błazna, w którym zazwyczaj go widywała prezentował się dużo lepiej. Niebieskie włosy nadal wyróżniały go spośród tłumu, ale rozpuszczone prezentowały się całkiem dobrze. Proste jeansy i przyległa czarna koszulka sprawiały, że wyglądał zupełnie normalnie. Nie wspominając o mięśniach zarysowanych pod czarnym materiałem. 

- Tobie wystarczy. - Zabrał szklankę zamyślonej kobiecie i wypił jej zawartość na raz. 

- Będziesz mi teraz mówił co mi wolno? - spytała niezadowolona.

- Dba o ciebie, to źle? - wtrąciła się Naomi i poszła za bar. - Więc co będzie dla was? - spytała z uśmiechem, a Kat od razu zrozumiała o co jej chodzi. 

- Dla rudzielca coś do jedzenia, a dla mnie whisky z lodem. - Candy objął ją ramieniem z wrednym uśmiechem. 

- Candy nie jestem pijana, więc nie pozwalaj sobie.

- Chcesz powiedzieć, że jak cię upiję przestaniesz być małpą? - Kat uderzyła go w brzuch, a mężczyzna odsunął się ze śmiechem.


      Kobieta przeciągnęła się na łóżku. Już dawno nie spała tak dobrze i nawet nie przeszkadzał jej poranny ból głowy. Wyszła do salonu rozciągając się i zobaczyła niespotykany widok. Mieszkanie było posprzątane. 

- Zack? - zawołała i zajrzała do jego pokoju, ale był pusty. - Niemożliwe. - Zamknęła drzwi i nastawiła wodę. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła karton z mlekiem. Przymknęła drzwi lodówki, ale otworzyła je ponownie. Zobaczyła kanapki na talerzu. - Żeby tylko nie były dla mnie - westchnęła z nadzieją, że na karteczce będzie napisane, że ma ich nie ruszać. - Przepraszam - przeczytała cicho i wzięła talerz. Postawiła go na stole koło kubka z kawą i poszła pod prysznic. 

      Kubek z kawą był już pusty, a Kat nadal patrzyła się na nietknięte kanapki. 

- Przepraszam Zack. Nie mogę - powiedziała cicho i wrzuciła je do kosza. Zawiązała worek i postawiła pod drzwiami. 


      Weszła do sklepu, a Candy szeroko się uśmiechnął. 

- Wyglądasz za dobrze jak na wypitą wczoraj ilość alkoholu.

- Jesteś zawiedziony, że nie zdołałeś mnie upić? - Oparła się o ladę. Candy zrobił to samo, a ich oczy były na jednej wysokości.

- A co miałbym z tego?

- Zwłoki, które musiałbyś odnieść do domu.

- Czyli dostałbym zaproszenie do twojego mieszkania? 

- Najpierw musiałbyś znać numer klatki i mieszkania.

- Zwłoki podałaby mi je. 

- Nie liczyłabym na to  - odpowiedziała i wyprostowała się. Poszła do biura posyłając Candiemu zwycięski uśmiech. 

      Wychodząc z biura spojrzała w stronę klatki schodowej. Pod jakim głupim pretekstem miała teraz do niego iść? - Odetchnęła zrezygnowana i wróciła na sklep. 

- Wczoraj byliśmy na drinku, więc może dzisiaj pójdziemy na obiad? - spytał niebiesko-włosy, gdy tylko stanęła koło niego.

- Byliśmy? - wyśmiała go. - Ja byłam z Naomi, a ty nam przerwałeś.

- Nie widzę, żebyś była smutna z tego powodu. - Tym razem na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech.

- Dziękuję - powiedziała po chwili, a Candy spojrzał na nią zdziwiony. - Za Zacka.

- Nie masz za co dziękować rudzielcu - potarmosił jej włosy. Wyszedł na zaplecze, a kobieta zaczesała włosy do tyłu. Candy Pop. Mężczyzna o idealnym ciele, który traktuje kobiety przedmiotowo. Jednak w stosunku do niej był inny. Oczywiście lubił rzucić jakimś słabym tekstem, ale te jego uszczypliwości. Nie zauważyła, żeby używał ich do kogoś innego, nie licząc Jasona oczywiście, ale tezę, że są parą już dawno obaliła. - Dlaczego ją traktował inaczej? Ta myśl nie dawała jej spokoju. 

      - Jak się czujesz? - Kat spojrzała na właściciela głosu. 

- Dobrze. Dziękuję i przepraszam za wczoraj. - Odłożyła lalkę na półkę. 

- Co ci się wczoraj stało?

- Nic, to przez głupi wypadek.

- Nic? Kiedy zobaczyłem cię wczoraj...- Ugryzł się delikatnie w język. Nie mógł jej tego powiedzieć. Przyłożył dłoń do policzka i delikatnie gładził kciukiem jej miękką skórę. - Martwiłem się o ciebie Katherino. - Jego wzrok znów utkwił na jej ustach. Wczoraj miał ochotę policzyć się z tym, który doprowadził jego laleczkę do takiego stanu. Dotarło do niego jak delikatna i krucha jest. Oczywiście zdawał sobie sprawę z ulotności ludzkiego życia, ale nie obchodzili go jacyś przypadkowi ludzie. Ona należała do niego i nikt nie miał prawa jej tknąć, a co dopiero zrobić krzywdę. 

- Jasonie... - Jej głos wyrwał go za zamyślenia. Znów skupił się na ustach, które należały do niego. Czemu ich po prostu nie weźmie? Czemu się tak hamuje? Odpowiedź była prosta. Pragnął dowiedzieć się o niej wszystkiego zanim weźmie ją w posiadanie. Znać każdy szczegół jej życia nim zmieni ją w lalkę, a z jej oczu znikną emocje.

- Uważaj na siebie - Musną wargami jej czoło i odszedł, kryjąc się w pracowni. Jednak nie tej, w której przebywał kiedy ona się zbliżała. Jego prawdziwa pracownia zawierała materiały, których widoku nie zniósłby żaden człowiek.  


      Katherina zmierzała w stronę baru Naomi. Dzwoniła do niej zaniepokojona Rose, która dostała telefon, że ma się dzisiaj nie pojawiać w pracy. Nie dostała żadnego powodu, ani wytłumaczenia. Brunetka po prostu zadzwoniła do niej i powiedziała, że ma dzisiaj wolne, a to nie było do niej podobne. 

      - Naomi! - Drzwi od baru były otwarte, ale światła było pogaszone. - Naomi! - Poszła na zaplecze, z którego wydobywało się słabe światło. Serce jej stanęło, gdy zobaczyła leżącą na ziemi przyjaciółkę. - Naomi!!! - Klęknęła przy niej i poklepała po twarzy. Nie zareagowała. - Coś ty zrobiła - powiedziała cicho, widząc puste pudełko po lekach leżące obok. Wyciągnęła komórkę i zadzwoniła pod numer alarmowy. Po krótkiej rozmowie z operatorką telefonu, która przede wszystkim próbowała uspokoić zdenerwowaną kobietę, dowiedziała się, że nie ma wolnych karetek, a najbliższa z sąsiedniego miasta będzie na miejscu dopiero za dwadzieścia - trzydzieści minut.

      Rozłączyła się i wybrała drugi numer. 

- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale musisz mi pomóc. - Po policzkach kobiety zaczęły płynąć łzy. 

- Katherina co się stało? - Od razu wyczuła zdenerwowanie w jego głosie.

- Naomi ona... - Te słowa nie potrafiły jej przejść przez gardło.

- Gdzie jesteś?

- W barze. Na zapleczu. - Załkała.

- Zaraz tam będę. - Rozłączył się, a kobieta otarł łzy.

      - Głupia egoistka! - Rzuciła do nieprzytomnej przyjaciółki. - Nie pozwolę ci umrzeć. - Obróciła ją na bok i wepchnęła palce głęboko do gardła. Ciało od razu zareagowało odruchem wymiotnym. Nieprzytomna kobieta zaczęła zwracać, a Kat pilnowała, żeby się nie zadławiła. - Nie możesz umrzeć. - Odsunęła Naomi od wymiocin. Złapała pod pachami i wyciągnęła na korytarz. - Nie ty.


      - Proszę tu zostać i pozwolić nam jej pomóc - sanitariusz powstrzymał rudowłosą przed pobiegnięciem za lekarzami zabierającymi brunetkę.

- Nie mogę zostawić jej samej! - Poczuła rękę na ramieniu.

- Pomogą jej.

- Nie wierzę w to! - Odwróciła się do mężczyzny. - Im też mieli pomóc - załkała. Jason przyciągnął ją do siebie i zamknął w swoich ramionach. Objęła go i wtuliła twarz w koszulę, nie przestając płakać. Gładził ją po głowie, pozwalając opaść emocją.


      Siedzieli w poczekali, a Kat stukała palcami w kubek z kawą. Minęła już prawie godzina, a jeszcze nic nie było wiadomo i jedyne co słyszała to - Trzeba czekać. Czuła się tak jak wtedy. Czekała na wyrok, tylko tym razem osoba, która zawsze ją wspierała była tam.

- Katherina - wzdrygnęła się, słysząc jego głos. 

- Przepraszam, zamyśliłam się.

- Nie przepraszaj - położył rękę na jej udzie. - Lepiej spójrz na recepcję. - Kobieta podniosła wzrok i zerwała się z miejsca. 

- Co z Naomi?! - spytała uderzając rękami o blat rejestracji. 

- A kim pani jest? - spytał podstarzały lekarz.

- Siostrą.

- Pani siostra przeżyła. W tej chwili śpi na jednej z sali, ale nie jesteśmy w stanie oszacować jakie konsekwencję może przynieść ta próba samobójcza. Pewne jest tylko to, że straciła dziecko.

- Dziecko?!

- Nie wiedziała pani? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Czyli to mógł być jeden z powodów. Czy w ostatnim czasie zdarzyło się coś jeszcze, co mogło ją pchnąć do takiej decyzji?

- Tak. Ponad miesiąc temu... Ona... - Katherina poczuła jak cała wina za to wydarzenie spada na nią. Jak mogła nie zauważyć, że coś się z nią dzieje? Była tak zajęta własnym życiem, że...

- Proszę pani. 

- Została zgwałcona - powiedziała cicho i popatrzyła lekarzowi prosto w oczy. - Mogę ją zobaczyć?

- Przykro mi. Proszę przyjść jutro w godzinie odwiedzin. Wtedy będzie miała pani z nią szansę porozmawiać. - Lekarz odszedł, a Kat zaczesała ręką włosy do tyłu. Wyciągnęła telefon i wybrała numer Zacka. Odebrał, a ona usłyszała śmiech.

- Zack?

- Co tam Kat? 

- Gdzie jesteś?

- U Scota. Znając wasz spust pewnie będziesz spać u niej, więc pomyślałem, że zostanę u niego.

- Będę go pilnować! - krzyknął drugi nastolatek do telefonu.

- Dobrze... - Sama nie wiedziała czy powinna mu powiedzieć. 

- Chyba nie masz nic przeciwko?

- Nie! Nie... Bawcie się dobrze.

- Pozdrów Naomi od nas. - Rozłączyła się, powstrzymując kolejną falę płaczu.

      - Katherina. - Dłoń Jasona spoczęła na jej ramieniu, a ona przymknęła oczy. - Powinnaś wrócić do domu i odpocząć. 

- Tak, wiem. - Obróciła się do niego, a ich spojrzenia spotkały się. - Dziękuję, że zostałeś ze mną. 

- Nie powinnaś być teraz sama. - Objął ją ramieniem. - Chodź odwiozę cię do domu.


      Kobieta nie wierzyła w to co właśnie robi. Zaprosiła szefa do mieszkania, gdy na dworze robiło się już szaro. Widziała jak jego wzrok bada mieszkanie. 

- Od ponad czterech lat nikt tutaj nic nie zmienił - powiedziała z lekkim uśmiechem. Pamiętała jak zawsze na czas jakiegokolwiek remontu, czy nawet odmalowywania ścian, znikała z domu i włóczyła się z Naomi do późna.

- Brak motywacji czy czasu?

- Sentyment. Czego się napijesz?

- Wystarczy woda. 

      Usiedli na wersalce. Kat przysiadła na jednej nodze jak zwykle.

- Jesteście sobie z Naomi bardzo bliskie. 

- To prawda.

- Opowiedz o tym jak się poznałyście.

- To nie jest ciekawa historia.

- Sam ocenię, kiedy ją usłyszę. - Przytaknęła i przeniosła wzrok na okno.

- Przeprowadziliśmy się do tego miasta. Miałam wtedy pięć lat. Siedziałam na trawniku i patrzyłam na dzieci bawiące się po drugiej stronie ulicy. Nie miałam odwagi, żeby do nich podejść. Moje włosy były obiektem drwin i żartów - uśmiechnęła się lekko. - Wtedy podeszła do mnie ona, mimo że chwilę wcześniej jeszcze bawiła się z nimi. Ona... - Zamilkła przypominając sobie jak Naomi ostatnio wspominała to wydarzenie w barze. - Jestem idiotką - powiedziała cicho chowając twarz w dłoniach. 

- Katherino - objął ją ręką i przytulił do siebie. - Nie mogłaś tego przewidzieć. - Głaskał ją uspokajająco po głowie. - Co wtedy powiedziała do ciebie?

 - Spytała się czy lubię marchewkę - zaśmiała się przez łzy. - Jako dzieci miałyśmy swoje swoje dziwne i szalone teorie na temat rzeczy, których nie rozumiałyśmy. To nas chyba połączyło. Nikt ich nie rozumiał oprócz nas.

- Marchewka miała nawiązywać do twoich włosów? - spytał obcierając jej policzek ze słonych kropli. 

- Tak. Uznała, że jem jej za dużo i dlatego włosy mają taki sam kolor co ona. - Mężczyzna zaśmiał się lekko, a Kat podniosła na niego wzrok. - Miałyśmy po pięć lat i wtedy to wydawało się całkiem logiczne, choć szybko ją obaliłam.

- Opowiedz mi jakąś swoją teorię.

- Nie - odpowiedziała od razu, uciekając spojrzeniem. Mężczyzna złapał jej podbródek i skierował wzrok na siebie.

- Proszę. - Patrzyła w jego miodowe oczy, nie wiedząc czy powinna się zgodzić.

- Dobrze, ale nie będziesz się śmiać?

- Nie mogę tego obiecać.

- Pewnie słyszałeś cytat, że trzepot skrzydeł motyla, może wywołać wywołać tornado na drugim końcu świata. - Przytaknął z lekkim uśmiechem. - Kiedy usłyszałam go tako dziecko, tłumaczyłam nim wszystkie burze i wichury. Jednego dnia siedziałyśmy u mnie w salonie, bo pogoda nagle się zepsuła. Naomi był wściekła, że nagle zaczął padać deszcz, bo dostała rower i chciała go wypróbować. Powiedziałam jej wtedy, że to wszystko przez motyle, że pewnie dwa jakieś teraz tańczą w powietrzu w blasku słońca, wywołując u nas ulewę. Później gdy zobaczyła jakiegoś motyla ganiała go, żeby odegrać się. Mówiła, że teraz oni będą musieć siedzieć w domu i patrzyć na krople spływające po szybie. - Mężczyzna zaśmiał się lekko, a rudowłosa popatrzyła na niego z lekkim wyrzutem.

- Musiałyście być urocze jako dzieci.

- Uroczo tylko wyglądałyśmy. Bardzo często przekonywali się o tym ludzie, którzy oceniali nas po wyglądzie - zamyśliła się. - W podstawówce, ogólniaku, na collegu. Gdy była obok wiedziałam, że jestem w stanie osiągnąć wszystko, że razem przetrwamy najgorsze. Tego dnia... - Urwała czując jak wspomnienia znów zalewają jej głowę. 

- Opowiedz mi o tym. - Przygryzła wargę. Czy chciała znów to przeżywać? Pozwolić wszystkich wspomnieniom wrócić? Rozdrapać ranę, która wciąż krwawiła nie pozwalając jej zapomnieć o sobie? Przeniosła wzrok na twarz mężczyzny, widziała jego uważny wzrok. Dlaczego mówi mu to wszystko? Opowiada mu o sobie. Mówi o rzeczach, które były przeznaczone tylko dla osób, którym ufała. Czy ona... - Katherino.

- To nie jest coś o czym mi łatwo myśleć, a co dopiero mówić. - Opuściła wzrok. - Tak naprawdę nikomu tego nie mówiłam. Naomi i Zack byli częścią tego wszystkiego, ale...

- Nigdy nie pogodziłaś się z tym co się stało - dokończył za nią. Przytknęła lekko, otworzyła lekko usta. Wahała się przez chwilę, ale wreszcie wdusiła to z siebie.

- Jasonie dlaczego? - Opuściła głowę, żeby schować twarz w rudych lokach. - Dlaczego tak się mną interesujesz? Dlaczego mi pomagasz? Dlaczego jesteś teraz ze mną? - Jej serce waliło jak szalone. Zrobiła to, choć nie była pewna czy chce usłyszeć odpowiedź. Przecież on mógł być tylko miły, tylko...

- Nie wiem Katherino. - Poczuła jego dłoń przy policzku, a po chwili znów patrzyła na niego. - Pragnę wiedzieć o tobie jak najwięcej. Wiedzieć dlaczego się smucisz i jak mogę sprawić, żeby uśmiech znów pojawił się na twoich ustach. - Zamilkł. Jego dłoń paliła jej skórę, a kciuk delikatnie przejeżdżający po wargach przyprawił o przyjemne ciarki. - Gdybym mógł nie wypuszczałbym cię ze swoich ramion. Nie pozwoliłbym zniknąć z zasięgu mojego wzroku, żeby tylko być pewnym, że nic ci nie jest. Wiedzieć, że jesteś bezpieczna i nikt nie jest w stanie cię skrzywdzi. - Zbliżył się i musną jej czoło. - Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. - Rudowłosa nie wiedziała jak na to wszystko zareagować. Nie była gotowa na taką odpowiedź, nie była... - Proszę powiedz mi, jakie wydarzenie doprowadza cię do łez na samą myśl o nim. - Przytaknęła delikatnie i wtuliła się w niego. Od razu zamknął ją w swoich ramionach. Przymknęła oczy, napawając się jego zapachem i bliskością. 

      - Byłam wtedy w akademiku. Razem z Naomi i Georgie naszą współlokatorką, robiłyśmy wieczór filmowy. Piwo i przekąski, którymi mogłyśmy się rzucać. - Odetchnęła lekko. - Koło północy dostałam telefon. Rodzice byli z Zackiem u babci i wracali do domu. - Jej głos zaczął się powoli łamać. - Drugi kierowca nagle zjechał ze swojego pasa i uderzył prosto w nich. - Zrobiła chwilę przerwy. - Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie wydusić z siebie choć jednego słowa. Naomi zabrała mi telefon, a później zabrała mnie do szpitala, do którego przewieziono całą trójkę. - Kolejne łzy wypłynęły z jej oczu. - Kiedy dotarłyśmy na miejsce moja mama już nie żyła, mimo podjętej reanimacji. Tato był na sali operacyjnej, a Zack leżał na intensywnej terapii. - Czuła jak drży jej warga, ale teraz nie mogła przerwać. Rana otworzyła się na nowo, a widmo tamtej nocy było niczym oddech śmierci, której tak bardzo wtedy pragnęła. Nie widziała sensu życia bez nich wszystkich.

      Dłoń mężczyzny przejechała po jej plecach, wyrywając ją z tego stanu. 

- Nie mogłam nic zrobić. Stałam przy przeszklonych drzwiach, patrząc na Zacka podłączonego do tej całej aparatury. Byłam załamana i wściekła na samą siebie, że nie mogę nic zrobić. - Wypuściła powietrze z płuc. - Po około godzinie przyszedł do mnie lekarz i powiedział, że mój Tato nie żyje. Wpadłam wtedy w histerię. Nie potrafiłam się uspokoić, a kiedy Naomi chciała zabrać mnie do domu, potrafiłam uczepić się głupiej ściany, żeby na siłę nie wyciągnęła mnie ze szpitala. Nie mogłam tam zostawić Zacka samego. Bałam się, że kiedy wrócę  usłyszę to samo co wcześniej. Nie udało nam się go ratować. Obrażenia były zbyt rozległe. Proszę przyjąć nasze kondolencję. - Zakryła twarz dłonią,cicho popłakując. Jason zareagował prawie od razu. Odsunął ją i splótł ich palce. - Została mi tylko ona - szepnęła. - Ona jedyna była wtedy przy mnie. Podtrzymywała, gdy brakowało mi sił. Nie pozwalała się poddać... Naomi - załkała.

      Jason poczekał, aż zasnęła. Wziął ją na ręce i zaniósł do jej pokoju. Nie było to trudne. Z dwóch par drzwi wybrał te, na których nie było tabliczki - nie wchodzić. Położył ją do łóżka i delikatnie musną jej usta. Jego laleczka wyglądała tak spokojnie. Wyprostował się i rozejrzał po pokoju. Wyglądał jak pokój nastolatki. Jasnoniebieskie ściany i jasne meble oddawały jej kruchość i delikatność. Na ścianie wisiały zdjęcia, które przyciągnęły jego uwagę. Jedna z ramek była kolażem. Ona i Naomi z równych okresów. Było też zdjęcie z zakończenia liceum. Znalazła też miejsce na zdjęcie rodzinne. Był na nim zawieszony rzemyk z obrączkami, które pewnie należały do jej rodziców. 

      Po co wieszała tu to wszystko, skoro wspomnienia o nich wywoływały tyle bólu? - zrodziło się pytanie w jego głowie. 

- Będziesz wyjątkową lalką w mojej kolekcji - szepnął ostatni raz na nią spoglądając i wyszedł. Wiedział, że czułaby się nieswojo, widząc go po przebudzeniu. Wolał dać jej czas na przetrawienie tego, co się wydarzyło.


      Mężczyzna wszedł do mieszkania i zobaczył Caniego rozłożonego na wersalce w samych bokserkach.

- Uwierz, że nie mam ochoty codziennie widywać cię prawie nago - powiedział ściągając marynarkę.

- Myślałem, że już nie wrócisz. Zazwyczaj gdy znikasz na tyle, to rano zastaję w pracowni kolejną kandydatkę na stanie się częścią twojej kolekcji - odpowiedział rozciągając się.

- Byłem z Katheriną.

- Co?! - Mężczyzna zerwał się z wersalki. - Tylko nie mów mi... - Jason uniósł brwi. - No wiesz. Już? Przecież tak dobrze nam z nią było - niezadowolony splótł ręce na nagiej piersi.

- Tylko nie mów, że się do niej przywiązałeś?

- CO?! Oczywiście, że nie. - Mężczyzna zmierzył wzrokiem przyjaciela. - Nie patrz tak na mnie! W końcu znalazła się jedna normalna, która nie reaguje na moje żarty napadem szału albo rozłożonymi nogami. Po prostu polubiłem jej towarzystwo. 

- Rozumiem - odpowiedział z lekkim uśmiechem i minął go.

- Jason - usłyszał jego głos, gdy nacisnął już klamkę od drzwi sypialni. - Zrobiłeś to? - Przeniósł wzrok na niebiesko-włosego.

- Nie.

- Też ją polubiłeś, co?

- To, że uważam ją za wyjątkową nie oznacza, że pozostawię ją przy życiu.

- I tak niedługo będziemy musieli się z nią pożegnać - westchnął Candy.

- Co masz na myśli?

- Zapomniałeś? - Jason posłał mu pytające spojrzenie. - Zapomniałeś - zaczął się śmiać. - Mówią ci coś imiona Puppeteer i Jack.

- Racja - zamyślił się na chwilę. - Jednak ich przybycie nie oznacza jeszcze końca.

- Chcesz, żeby ona była tu, kiedy oni tu będą? Dobrze wiesz, że nie uda ci się wtedy ukryć prawdy o nas.

- Jesteś demonem słabej wiary Candy. - Jason wszedł do pokoju nie czekając na odpowiedź. Był tak pochłonięty swoją laleczką, że zupełnie o nich zapomniał. Musiał coś wymyślić. Było jeszcze za wcześnie, żeby pozbawić jej życia. Nie osiągnął jeszcze swojego celu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top