V
Katherina siedziała przy stoliku, nie potrafiąc się uspokoić. Nie mogła zostać z Naomi w szpitalu, a ostatnie spojrzenie przyjaciółki przed opuszczeniem jej, nie pozwalało jej zasnąć przez całą noc. Czemu dziewczyna cały czas musiała cierpieć? Czy nie wystarczy, że jej dzieciństwo było koszmarem? Co gorsza rudowłosa nie wiedziała jak jej pomóc. Jak powiedzieć, że zapomni o tym i będzie żyć dalej, skoro sama nie potrafiła tego zrobić.
- Może coś zjesz? Jesteś strasznie blada. - Poczuła jego palce delikatnie przejeżdżając po policzku, gdy schował jej włosy za ucho.
- Nie, dziękuję. Chyba nie potrafiłabym nic teraz przełknąć. - Mężczyzna zajął miejsce koło niej i podsunął jej kubek z wodą, o który poprosiła.
- A jak ona się czuje?
- Dobrze. - Podniosła wzrok, a ich spojrzenia spotkały się. Nie rozumiała czemu czuła się przy nim tak... Dziwnie? Czuła się jakby cały czas ją obserwował. Poświęcał jej tyle uwagi, będąc równie troskliwym i opiekuńczym, mimo że prawie jej nie znał. Był przeciwieństwem Candiego, który cały czas żartował i rzucał jakimiś podtekstami, łapiąc ją za słówka. Byli tak różni, że dziwiła się jak oni się dogadują, choć mówią, że przeciwieństwa się przyciągają.
- Zack, Scot? - zdziwiła się, widząc ich pod szpitalem. - Co wy tutaj robicie?
- Mówiłaś, że idziesz do Naomi, więc chcieliśmy ci pomóc - odpowiedział Scot.
- Bardzo okrężną drogą szłaś. - Ironia w głosie Zacka zdenerwowała kobietę.
- Musiałam załatwić coś po drodze i nie mam zamiaru ci się z tego tłumaczyć - odpowiedziała i skierowała swe kroki do wejścia do budynku.
Sama weszła na salę. Naomi stała przy oknie nie reagując na odgłos kroków. Przytuliła ją, a ciało dziewczyny zadrżało.
- Zabieram cię stąd - szepnęła. Przyjaciółka zacisnęła ręce na jej przedramionach.
- Kat... Boję się. - Rudowłosa przytuliła swój policzek do jej. - Nie dam rady...
- Jestem przy tobie i zawsze będę. Razem zawsze damy radę. Pamiętasz?
- Dzień dobry. - Przerwał im głos lekarza. Kat odsunęła się od przyjaciółki. - Przyniosłem wypis i przyszedłem spytać jak się pani czuje.
- Świetnie - odpowiedziała brunetka i bez zbędnych pytań podpisała dokumenty. - Mogę już iść?
- Tak, oczywiście, gdy potrzebowała Pani pomocy...
- Nie potrzebuje - przerwała mu.
- Zostawiam wizytówkę. - Mężczyzna mówiąc to, spojrzał prosto na rudowłosą. - Życzę zdrowia i do widzenia. - Wyszedł zostawiając kobiety same.
- Palant w białym fartuchu - warknęła Naomi.
- Był całkiem przystojny - odpowiedziała Kat, starając nie zachowywać się inaczej niż zwykle. Chciała, żeby przyjaciółka czuła się normalnie, tak jakby nic się nie stało. - Nie powiem kto zawsze mówił, że lekarze to najlepsze partie. - Wzięła torbę z łóżka, chowając też wizytówkę, kiedy Naomi uniosła wysoko głowę, pokazując swoje niezadowolenie.
- Chirurdzy plastyczni, a nie jacyś tam lekarze - odpowiedziała. Kat zaśmiała się lekko i złapała przyjaciółkę pod ramię. - Chodźmy lepiej zanim dwaj nieokrzesani nastolatkowie wywołają burzę, bo za długo nas nie ma.
- Zack i Scot są z tobą? - zdziwiła się.
- Czekali pod szpitalem. Nie przyprowadziłam ich tutaj, jeśli o to pytasz.
- Młodszy brat się o mnie martwi? - spytała z lekkim uśmiechem. Kat przytaknęła widząc jakąś iskierkę radości w jej oczach. Była zżyta nie tylko z nią. Między nią, a Zackiem wytworzyła się jakaś więź po tym, jak rodzice Katheriny zginęli. Kobieta miała czasem wrażenie, że chłopak bardziej respektuje słowa brunetki niż jej.
Szatyn zamknął dziewczynę w swoich ramionach. Scot i Kat wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Wiecie, że stoimy na środku korytarza? - spytał chłopak po dłuższej chwili.
- Nie dacie się nacieszyć bratem - westchnęła Naomi i z niechęcią uwolniła się z objęć. - Zaprosiłabym was na piwo, ale bar nie nadaje się do tego. Jeszcze jestem umówiona z Rose, która ma mi pomóc ogarnąć ten syf.
- Nic z tego - oburzyła się rudowłosa. - Idziesz prosto do domu i koniec kropka.
- Rose nie może być tam sama.
- Pójdę do niej, a chłopaki odprowadzą cię do domu.
- Lepiej będzie jak pójdę z tobą - wtrącił się Scot i objął ramieniem kobietę. - Zack odprowadzi Naomi, a ja posiedzę z wami w barze.
- Chcesz zostać ochroniarzem? - spytała z zadziornym uśmiechem.
- Świetny pomysł! - Zdziwieni przenieśli wzrok na Naomi. - Mężczyzna to jednak mężczyzna. W trójkę będziecie bezpieczniejsi.
- Naomi... - Przerwała widząc lekki uśmiech przyjaciółki. Zabolało ją, że wybrała Zacka zamiast niej, ale jeśli miało jej to pomóc, to nie miała mieć jej tego za złe. - Niech będzie. - Uderzyła w brzuch chłopaka, który nadal stał za blisko niej. - Będę pod telefonem i zajmę się wszystkim. - Podeszła do brunetki i przytuliła ją. - Odpoczywaj - szepnęła.
- Mam lokaja to sobie poradzę - puściła jej oczko.
- Chodźmy. Nie mamy całej nocy. - Szturchnęła niezadowolonego nastolatka i ruszyła do wyjścia.
Kobietę przeszły ciarki, gdy weszła do baru. Sceneria przypominała jej wczorajsze wydarzenia i widok cierpiącej przyjaciółki.
- Od czego zaczynamy? - spytał chłopak stając obok.
- Musimy przenieść stoły i krzesła na jedną stronę. Zebrać śmieci i porozbijane szkło. Umyć podłogę i zrobić to samo z drugą stroną sali. Sprzątnąć szkło za barem i naprawić szklaną półkę. Muszę też sprawdzić alkohol i zrobić listę dla Rose, która pojedzie po zaopatrzenie do hurtowni.
- Miałem być ochroniarzem, a nie sprzątaczką - westchnął zrezygnowany.
- Chodź. Pomożesz mi przy inwentaryzacji i razem zajmiemy się sprzątaniem. - Scot bez słowa sprzeciwu podążył za kobietą.
- Mówię Ci, że drewniane też będą dobrze wyglądać.
- I jak oświetlisz alkohol? - spytała z przekąsem, splatając ręce pod piersiami.
- Mam pewien pomysł, tylko mi zaufaj.
- Niech będzie - westchnęła i dostała buziaka w policzek.
- Nie zawiodę Cię. - Chłopak wybiegł z baru, a Kat westchnęła. Wolała tu nic nie zmieniać, ale szklane półki trzeba było robić na zamówienie i czekać około tygodnia czasu, a ona potrzebowała coś na już.
- Gdybym was nie znała, uznałabym was za zgraną parę - stwierdziła Rose, stawiając karton wódki na barku.
- Bardzo śmieszne - odpowiedziała i związała włosy. - Uciekł w najlepszym momencie.
- Wiedział, kiedy się ulotnić, ale nie takie ilości alkoholu się nosiło. - Blondynka posłała jej ciepły uśmiech. Nie znały się z Kat za dobrze, ale wiedziały, że muszą współpracować, jeśli chcą zdążyć na czas.
- Nadal nie świecą - stwierdziła, patrząc jak chłopak coś majstruje przy lampkach led-owych.
- Jak będziesz marudzić to nigdy tego nie zrobię - odpowiedział niezadowolony. - Muszę je podłączyć do jednego włącznika, a nie jestem elektrykiem, ok?
- A pięknej pani top chyba nie znam. - Obrócili się na właściciela głosu. Mężczyzna po czterdziestce, mierzył wzrokiem rudowłosą.
- Ja pana też nie znam - odpowiedziała z niechęcią.
- David do pani usług. - Mężczyzna wystawił dłoń przez bar w stronę kobiety.
- Katherina - odpowiedziała nie ruszając się z miejsca i przeniosła wzrok na chłopaka, który uważnie obserwował całą sytuację.
- Nie uściśnie mi pani dłoni?
- Nie podaje się ręki przez bar.
- Da pan spokój mojej dziewczynie? - wtrącił się Scot.
- A to przeprasza. - Uniósł ręce w geście poddania się. - Nie zaczepiałbym pani, gdybym wiedział, że zajęta, choć patrząc na panią to zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Taka piękna kobieta u boku to skarb.
- Zaraz się zrzygam - westchnęła pod nosem rudowłosa.
- Pije pan coś, czy tylko przyszedł mi przyszłą żoną zaczepiać? - spytał chłopak, wywołując uśmiech Kat.
- Na piwo przyszedłem, a co. Trzeba sobie jakoś życie rozweselić, choć słyszałem, że u was wcale nie jest tak wesoło. Podobno napadli was, czy okradli.
- Jeśli przyszedł pan szukać tutaj sensacji, to muszę pana zawieść. Niczego się pan nie dowie.
- A po co ten pan? Po imieniu mi proszę mówić - zmienił nagle temat.
- David przestań mi tu ludzi bałamucić! - Rose wyszła z zaplecza. - W gazecie sobie przeczytasz, a teraz rusz tyłek, bo palić mi się chce.
- Znowu ty? A tak miło mi się rozmawiało z nową barmanką.
- Idziesz czy nie? - Blondynka skierowała się do wyjścia, a mężczyzna poleciał za nią.
- To nie jest praca dla mnie - westchnęła kobieta, gdy zostali sami.
- Nie ma za co - powiedział niezadowolony chłopak. Kat uśmiechnęła się lekko i przytuliła się do jego pleców, oplatując brzuch rękami.
- Dziękuję - szepnęła mu do ucha i odsunęła się.
- To kiedy ten ślub? - zapytał z uśmiechem i dostał z pięści w ramię.
- Oświetleniem się lepiej zajmij.
- Już skończyłem. - Wziął pilota i włączył lampki. - Mówiłem, że taśmy z led-ami będą tutaj idealnie wyglądać.
- Wygrałeś. Wygląda to równie dobrze co szklane półki.
- Zasłużyłem na nagrodę?
- Już ją sobie odebrałeś, twierdząc, że jesteś moim chłopakiem - powiedziała z przekąsem i wyszła na zaplecze.
W wejściu przywitał ją jak zawsze dźwięk dzwoneczków. O dziwo na sklepie nie było Candiego, więc od razu udała się do biura. Ziewnęła, zakrywając usta i szybko sprawdziła teczki z dokumentami.
- Buuuu! - Katherina podskoczyła i usłyszała głośny śmiech niebiesko-włosego mężczyzny za sobą.
- Bardzo śmieszne Candy - powiedziała niezadowolona.
- Ależ ty strachliwa - Głos mężczyzny wydobył się tuż przy jej uchu. Obróciła się, ale błazen stał oparty o futrynę drzwi. - Znowu zostawisz mnie samego? - Zrobił smutną minę.
- Pracuje tu, a nie dotrzymuje ci towarzystwa - odpowiedziała i wzięła teczki.
- Ale musisz przyznać, że masz świetne towarzystwo w pacy - powiedział, gdy przechodziła koło niego.
- Oczywiście - przystanęła, kierując wzrok na niego. - Obecność Jasona wynagradza mi spędzanie czasu z błaznem. - Candy przyłożył ręce do serca, otwierając szeroko usta.
- Cios prosto w serce. To zabolało. - Dramaturgia jego przedstawienia skończyła się tak szybko, jak się zaczęła, kiedy mężczyzna wybuchł śmiechem.
Kawa - napój bogów. Kobieta zaciągnęła się jej zapachem, mając nadzieję, że nikt nie będzie miał jej za złe krótkiej przerwy, którą musiała zrobić. Jedna kawa to za mało, tym bardziej po przespaniu tylko czterech godzin. Upiła ostatni łyk i ruszyła dalej. Miała jeszcze dwa miejsca do obskoczenia. Później powrót do sklepu, a wieczorem bar. Jeśli znów prześpi mniej niż sześć godzin, to idzie do sklepu z dzbankiem kawy. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Nie sądziła, że będzie chodzić do pracy z taką przyjemnością. Nie mówiąc o osobach, z którymi pracowała. Na samą myśl o Candy pojawiał się jej uśmiech na ustach, a kiedy pomyślała o Jasonie... Sama nie wiedziała co o nim myśleć.
Zdziwiła się widząc Jasona za ladą.
- Candy zrobił sobie wolne? - spytała z lekkim uśmiechem.
- Widzę, że dobrze go już poznałaś. Wspomniał coś o jakimś ciosie i że musi coś załatwić.
- Ciosie? - Zamrugała, przyglądając się mężczyźnie. Przecież chciała mu tylko dogryźć... Nie miał tego przyjąć na serio?! Czyżby powiedział mężczyźnie...
- Stwierdził, że jesteś godną rywalką. - Podszedł do niej. - Kiedy skończysz swoje sprawy, proszę zejdź do mnie do pracowni.
- Dobrze - odpowiedziała lekko zbita z tropu. Uniósł lekko kąciki ust i zniknął w przejściu na zaplecze. Poczuła się niepewnie. Miała zejść do niego do pracowni? Do piwnicy?! Przecież mógł ją tam zamknąć, zabić... Potrzepała głową na boki. Skąd w jej głowie takie myśli? Wymyśliła scenariusz niczym z horroru i to jeszcze takiego klasy B. Da sobie rękę uciąć, że chodzi o spisanie materiałów i innych potrzebnych rzeczy do produkcji lalek, zabawek i drewnianych pozytywek.
Zeszła schodami i trafiła do krótkiego korytarza prowadzącego tylko do dwóch par drzwi. Jedne z nich były uchylone. Podeszła do nich, słysząc specyficzny dźwięk, który okazał się maszyną do szycia. Mężczyzna siedział zwrócony do niej bokiem. Kobieta nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Był skupiony w stu procentach na tym co robił. Przypomniały jej się słowa błazna, który stwierdził, że Jason jest niepoprawnym perfekcjonistą, którego dzieła muszą być idealne. Choćby najmniejsza skaza czy wada sprawia, że odrzuca projekt nawet, gdy był już prawie skończony.
Wyłączył maszynę, a kobieta wyrwała się z zamyślenia i zaczęła iść w jego kierunku, jakby wcale nie stała w drzwiach dłuższą chwilę, której nawet nie potrafiła określić.
- I jak ci się podoba? - Zamrugała nie do końca wiedząc o co mu chodzi. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego miodowych oczu. - Pracownia - dopowiedział po chwili z lekkim uśmiechem.
- Tak... Przepraszam. Zamyśliłam się. - Uniósł brwi, a ona rozejrzała się po pomieszczeniu. Brzoskwiniowy kolor ścian i meble z jasnego drewna nadawały temu miejsca łagodności. Cała prawa ściana była zastawiona regałami z najróżniejszymi rzeczami. Od rolek materiałów po najdrobniejsze rzeczy, posegregowane w przybornikach. Na wprost wejścia i nieopodal stołu z maszyną do szycia, wisiała tablica z projektami strojów dla lalek.
- Nigdy nie byłam w takim miejscu - odpowiedziała nie mogąc przestać się rozglądać.
- Zabawkarze nie lubią jak ktoś zakłóca im spokój. Ja oczywiście mogę o tym zapomnieć, mając obok Candy Popa, który uwielbia składać mi niezapowiedziane wizyty. - Ich spojrzenia znów się spotkały. - Tak się do tego przyzwyczaiłem, że zaczyna mi tego brakować od kiedy się pojawiłaś.
- Ja...
- Nie mam ci tego za złe, to wręcz komplement. Nie pamiętam, żeby komukolwiek poświęcał tyle uwagi co tobie. - Położył jej rękę na ramieniu. - Chce, żebyś wiedziała, że i ty jesteś tu mile widziana. Nawet gdyby miała być to ucieczka od błazna, jego sprośnych żartów i ciągłych podtekstów.
- Jeśli będę chciała uciec przed Candym po prostu zamknę się w biurze, ale z chęcią przyjdę tu, żeby dotrzymać ci towarzystwa choć przez chwilę. - Opuściła wzrok, unosząc lekko kąciki ust. - Popatrzeć jak tworzysz i zamienić z tobą kilka słów.
- Katherino...
- Tu jesteście! - Przerwał mu krzyk Candiego, który stanął w progu. - Wiedziecie ile ja was szukałem - udał przejętego, przykładając dłoń do policzka.
- Coś się stało? - zdziwiła się rudowłosa.
- Pytasz czy coś się stało?! Zostawiliście otwarty sklep i siedzicie sobie tutaj! Ja dostałbym za to opieprz - splótł ręce na piersi.
- Skończyłeś? - spytał Jason, w którego głosie można było wyczuć złość.
- I tak i nie. - Uśmiechnął się złośliwie, mierząc się wzrokiem z drugim mężczyzną. - Na górze czeka klientka, która chce złożyć indywidualne zamówienie, więc lepiej jak do niej pójdziesz. Nie wiem ile ta bidulka tam stała, a dla ciebie moja droga mam niespodziankę. Poczekamy tylko, aż ten nudziarz zaszyje się w swojej piwnicy i nie będzie nam przeszkadzał.
- Chyba odwołam słowa, które wcześniej wypowiedziałem - westchnął cicho, ale Kat bez problemu je usłyszała. Dostrzegł jej wzrok i uniósł lekko kąciki ust po czym wykonał gest ręką, pokazując, żeby szła przodem.
Siedziała przed komputerem ogarniając faktury. Musiała wprowadzić je do programu, żeby później wyliczyć z nich podatki i zrobić podsumowanie miesiąca.
- Zamknij oczy, otwórz buzię. - Przeniosła wzrok na szczerzącego się błazna.
- Wybacz Candy, ale nie ufam ci na tyle, żeby to zrobić. Jeszcze wsunąłbyś tam coś, czego nie chciałabym mieć w ustach - odpowiedziałam wywołując jego głośny śmiech.
- Za to cię uwielbiam. - Podszedł do niej i oparł ręce na ramionach. - Do tamtych rzeczy jeszcze wrócimy, ale teraz mam coś dla ciebie.
- Już się boję. - Poruszyła ramionami, ale mężczyzna zamiast zabrać ręce to lekko je zacisną.
- Nie mów, że nie lubisz jak cię ktoś masuje? - szepnął jej prosto do ucha.
- Nie lubię jak ktoś mnie nagminnie obmacuje.
- Obmacuje?! - Odsunął się, opierając ręce na biodrach. - To ja się staram być miły, a ty mi takie rzeczy zarzucasz.
- Candy...
- Cicho. Teraz ja mówię - uśmiechnął się wrednie. - Poza tym nie miałbym czego u ciebie obmacywać. Sama skóra i kości. - Katherina zmrużyła oczy.
- A pomyśleć, że chciałam cię przeprosić - obróciła głowę w stronę monitora.
- Przeprosić? - Znów uwiesił się jej na ramionach. - A jakbyś to zrobiła? - Nie zareagowała. - Ziemia do Katheriny? - Pomachał jej ręką przed oczami. - Będziesz mnie teraz ignorować? - Obrócił jej krzesło, zmuszając do przeniesienia wzroku na niego.
- Pracuje - odpowiedziała niezadowolona. Oparł się rękami na podłokietnikach i uśmiechnął będąc kilkanaście centymetrów od jej twarzy.
- Powiedziałem tylko prawdę. Wolę kobiety o pełniejszych kształtach, ale... - Urwał i zmniejszył odległość między nimi do minimum. Katherina zaczęła panikować w środku. Nie chciała, żeby był tak blisko... A jeśli będzie chciał coś zrobić? Przecież nie miała tyle siły, żeby mu przeszkodzić. Jedyną nadzieją był Jason... Który siedział w piwnicy i pewnie nie usłyszałby je krzyku. - Masz idealną figurę w typie Jasona. - Zamrugała zdziwiona, a błazen odsunął się. - Czekam na sklepie z niespodzianką - puścił jej oczko i wyszedł.
Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Jej serce waliło jak szalone, a ona nie potrafiła uspokoić drżenia rąk. Nigdy żaden mężczyzna nie był jak blisko, od kiedy zaczął się jej koszmar. Nie licząc Scota, ale ten dzieciak rzeczywiście był dla niej jak młodszy brat. Nie sądziła, że będzie się obawiać bliskości, że sama myśl o niej będzie doprowadzać ją do takiego stanu. Nie zdawała sobie sprawy, że tamte wydarzenia, aż tak mocno na nią wpłynęły.
Wyszła na sklep, dopiero kiedy uspokoiła się, a złe myśli odpłynęły do podświadomości. Musiała zachowywać się jakby nic się nie stało. Nikt nie mógł zauważyć co się z nią dzieje.
- Długo się zastanawiałaś - powiedział niezadowolony Candy.
- Nie rzucę wszystkie tylko dlatego, że tobie się nudzi.
- Nie wmówisz mi, że lubisz papierkową robotę.
- Nie jest zła, kiedy nie ma jej za dużo.
- Zamkniesz oczy? - spytał z proszącym niczym pies wzrokiem.
- Nie dasz mi spokoju? - zaprzeczył potrząsając głową. - Raz. Zrobię to tylko raz. - Zamknęła oczy i lekko uchyliła buzię. Poczuła jak wsuwa jej coś do ust, a jego palec przejeżdża po jej wargach, delikatnie zahaczając dolną. Otworzyła oczy, przyglądając się zadowolonemu mężczyźnie, stojącemu na przeciw.
- A teraz gryź - powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem. Kat czuła jak to coś rośnie w jej ustach. To tego czuła już słodki smak na języku. Przegryzła podarek, rozpoznając kruche ciastko z czekoladowym nadzieniem. Ugryzła je kilka razy i przełknęła, starając się nie pokazać jak walczy sama ze sobą. - Wyglądasz jakbym kazał ci zjeść trutkę. - Błazen z niezadowoleniem oparł się o ladę.
- Nie lubię słodyczy - odpowiedziała, myśląc tylko o tym, żeby pójść do łazienki i pozbyć się posmaku niechcianej przekąski.
- CO?!
- To takie dziwne?
- Oczywiście. Czym mam cię karmić, skoro nie lubisz słodyczy?
- Czemu masz mnie karmić? - W środku słyszała cichy głosik, który krzyczał, że jeśli nie odwiedzie go od tego, to jej sekret ujrzy światło dzienne.
- Bo nie zauważyłem, żebyś sama to robiła. Jeśli nie ma kto o ciebie zadbać, to ja to zrobię. - Zamrugała patrząc jak mężczyzna podchodzi do niej. Delikatnie złapał jej podbródek i skierował spojrzenie prosto w swoje oczy. - Musimy o ciebie dbać, żebyś nam nie uciekła. - Nie mogła oderwać wzroku od jego tęczówek. Nie była w stanie się poruszyć, czy wydobyć z siebie choć najmniejszego dźwięku. Słyszała jego głos, ale nie potrafiła rozróżnić słów czy nawet liter. Co się z nią działo?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top