Prolog


      Kobieta szła, patrząc pewnie przed siebie. Jej obcasy stukały cicho, a niesforne włosy tańczyły wokół twarzy. Delikatny makijaż podkreślał jej oczy, równocześnie nie odciągając uwagi od piegów, które nadawały jej uroku. Ubrana w dobrze skrojone spodnie, koszulę i marynarkę, niby zwykły pracownik korporacji, jakich wielu, ale ona zwracała uwagę wszystkich mężczyzn. Talia osy i biodra delikatnie szersze od klatki piersiowej, były wyznacznikiem kanonu piękna kobiety. Umysł powtarzał jej, że ich wzrok jest skierowany na nią. Nie chciała o tym myśleć, bo jedyne co wtedy czuła to obrzydzenie. Wstręt do samej siebie. Uciekła myślami w inne miejsce. Niestety, nie lepsze.

      Siedziała za biurkiem, nie spuszczając wzroku z ekranu monitora. Stanowisko kierowniczki działu marketingu w wielkim biurowcu, było pracą marzeń dla każdej młodej dziewczyny. W szczególności tak młodej jak ona. Jednak ona nie prosiła się o to. Nie zależało jej na prestiżu czy stanowisku. Nie chciała rządzić ludźmi, a tym bardziej ich upokarzać, jak inni kierownicy w jej biurze. Jej zależało tylko na pracy. Stałym lokum, który pozwoli jej utrzymać rodzinę.

      Gdy dostała awans, była tak szczęśliwa, że mogłaby skakać z radości. Lepsze stanowisko, oznaczało większą wypłatę, a ona miała już dość życia od pierwszego do pierwszego. Mogła przestać się martwić i nawet odłożyć kilka dolarów miesięcznie. Wreszcie miała nadejść chwila spokoju. Nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła. Nie cały miesiąc od awansu zrozumiała, co oznaczał błysk w oczach jej Szefa, gdy mówił o zasłużeniu sobie na to stanowisko „ciężką pracą".

      Po pierwszej wizycie w gabinecie Szefa, pod pretekstem omówienia prowadzonej kampanii, zrozumiała, dlaczego dostała to stanowisko. Słone krople ciekły po jej policzkach, a załzawione oczy nie pozwalały dostrzec szczegółów otoczenia. Zamknęła się w łazience łkając. Czuła się jak zwykła prostytutka. Nie takiej pracy chciała. Nie o takiej przyszłości marzyła.

      Minęły już dwa lata, a jej oczy nadal szkliły się na samą myśl o tym wspomnieniu. Pragnęła zniknąć. Przestać czuć obrzydzenie i nienawiść do samej siebie. Szef trzymał jej nóż na gardle. Odmawiając mu, zapewniłaby sobie zwolnienie z pracy, a na to pozwolić sobie nie mogła. Najpierw musiała znaleźć sobie inną, podobnie płatną pracę, ale to wcale nie było takie łatwe. Wszyscy zwracali uwagę na jeden punkt, na jej CV, na który nie miała wpływu. Powinien nie mieć znaczenia przy jej doświadczeniu, ale duża konkurencja na rynku pracy spowodowała, że nie mogła się spodziewać niczego innego.

      Musiała znosić to wszystko, a atmosfera w pracy wcale jej w tym nie pomagała. Inni pracownicy patrzyli na nią z zawiścią, w szczególności pracownice, które chętnie zajęłyby jej miejsce, nie zdając sobie sprawy z jakimi konsekwencjami to się wiąże. Gdy przeleciała wzrokiem dziewczyny pracujące w jej dziale, zdała sobie sprawę, że pewnie większość z nich byłaby zadowolona z takiego układu. Pewnie znalazłoby się też kilka, które próbowałyby go usidlić na dziecko. Nie rozumiała co takie kobiety mają w głowie i chyba nie chciała się dowiedzieć. Miała za dużo swoich problemów, żeby przejmować się osobami, które nic dla niej nie znaczyły.

      Weszła do domu i zrzuciła szpilki. Nogi bolały ją od całego dnia chodzenia w nich, a ciężkie torby z zakupami nie ułatwiały sprawy. Położyła reklamówki na blacie i rozejrzała się po małym salonie. Było zbyt czysto. Niemożliwym było, że jej brat posprzątał po sobie.

- Zack! - zawołała. - A niech cię - powiedziała pod nosem. Wybrała jego numer, ale po pięciu sygnałach, zrezygnowała. Przebrała się w jeansy i prostą koszulkę, po czym wybiegła z domu.

     Jej myśli skupiły się tylko na nim. Musiała go znaleźć zanim znów zrobi coś głupiego. Nie mogła pozwolić, żeby jego życie wyglądało tak jak jej, gdzie jeden mały szczegół w życiorysie, skreślał jej marzenia. Zmieniał życie w koszmar, z którego nie można się obudzić.

     Obiecała to rodzicom... Obiecała im trumną, że zajmie się nim i sprawi, że wyrośnie na porządnego człowieka. Obiecała! Oczy zaszkliły się jej, a skostniałe serce przeszedł ból. Mama... Tata... Robili wszystko, żeby była szczęśliwa. Czemu ona nie potrafiła dać tego Zackowi?

      Wyrzuty sumienia były kolejnym gwoździem, który powoli wbijał się w jej trumnę. Nie potrafiła już marzyć... Planować życia czy mieć planów na przyszłość. Pragnęła, żeby tylko on był szczęśliwy. Dla niego pogodziła się ze swoim losem, z cierpieniem, które musiała znosić. Zack... Tylko on się liczył.

      Wbiegła do parku i zobaczyła jego sylwetkę. Stał między kolegami i śmiał się w najlepsze. Dziewczyna poczuła jak robi jej się ciemno przed oczami. Podparła się drzewa i schowała się za nim, opierając się o nie. Dyszała, czując jak jej ciało odmawia posłuszeństwa. Próbowała sobie przypomnieć co zjadła. Jabłko i dwie kawy - pomyślała, mając nadzieje, że to starczy. Nie powinna zmuszać organizmu do takiego wysiłku.

      Wyszła zza drzewa, kiedy zawroty głowy uspokoiły się.

-Zack! - Zdziwiony chłopak obrócił się. Dostrzegając znajomą twarz, rzucił papierosa na ziemię i zagasił go butem. - Znowu paliłeś?! - Złość w słowach kobiety, nie wróżyła nic dobrego.

- Kat? - udał zdziwionego. - Co tutaj robisz?

- Przyszłam po brata, który sam nie potrafi wrócić do domu.

- Zack nie mówiłeś, że masz tak młodą mamuśkę - zaśmiał się jego kolega, a Katherina zmierzyła go wzrokiem.

-Głuchy jesteś, czy po prostu głupi? - spytała, a reszta jego kolegów zaczęła się śmiać.

- Katherina nie wkurzaj się, przecież jest środek tygodnia. Nie wyciągniemy go na chlanie. - Głos zabrał chłopak, którego dziewczyna dobrze znała. Scot był przyjacielem Zacka i był częstym gościem w ich domu.

- Jesteście do wszystkiego zdolni - splotła ręce na piersi. - Żegnaj się i idziemy do domu, do którego nawet nie zajrzałeś.

- Spadamy chłopaki - Scot objął przyjaciela ręką i w trójkę ruszyli w stronę domu.

      - Czy ty zawsze musisz mi robić siarę przed kolegami? - spytał, gdy odeszli już kawałek.

- Ja siarę? - Poczuła ukłucie w sercu. - Po prostu się o ciebie martwię.

- Martwisz - parschnął. - Po prostu nie dajesz mi żyć.

- Skoro tak uważasz. - Opuściła lekko głowę. - Chcę, żebyś skończył liceum, później będziesz mógł robić co chcesz.

- Ej, ej! - Scot pojawił się między nimi i objął oboje za szyję. - Co to za miny?

- Przestań. Nie jestem w humorze. - Chłopak chciał strącić jego rękę, ale ten mocniej ją zacisnął.

- Kłócicie się jak prawdziwe rodzeństwo. - Uśmiechnął się szeroko. - Więc nie strój fochów, tylko choć raz posłuchaj siostry, która ma trochę racji.

- Trochę?!

- Wiesz, że Cię Kocham, ale Zack to mój przyjaciel. Nigdy nie stanę za tobą, choćbyś miała 100% racji.

- Faceci - westchnęła.

- Nie jesteśmy, aż tacy źli. - Puścił do niej oczko. - A teraz wpraszam się na obiad, bo zaraz padnę z głodu. - Dziewczyna zaśmiała się lekko i uwolniła z objęć Scota.

      Katherina odpoczywała na fotelu z kubkiem kawy w ręce. Napawała się jej zapachem, przypominając sobie chwile, kiedy jej Tato zajmował to miejsce, a ona z Zackiem kłócili się o miejsce na wersalce. Zazwyczaj kończyło się na tym, że jedno z nich spadało na ziemie, zepchnięte przez drugie. Pięć lat... Dzieliło ich tak niewiele. Wróciła do rzeczywistości i przeniosła wzrok na chłopaków, choć chyba lepiej określałyby ich słowa - młodzi mężczyźni. Wyglądali dojrzale jak na swój wiek, czasem nawet potrafili się tak zachować, ale w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, nadal zachowywali się jak nastolatkowie, co gorsza dzieci.

      Po chwili relaksu zabrała się za pracę. Musiała ogarnąć papiery związane z barem Naomi. Obie dziewczyny były dla siebie jak siostry. Kiedyś niczym papużki-nierozłączki. Od dzieciństwa, aż po college.

      Każdy zna osiedle niczym z filmów. Białe, identyczne domki ustawione jeden koło drugiego, równo ścięte trawniki i radosne dzieci, zbiegające z ulicy, kiedy nadjeżdżał samochód. Katherina dużo dałaby, żeby znów zabrać Zacka w takie miejsce, jednak taki idealny świat istnieje tylko w filmach, a ich skończył się zaraz po narodzinach chłopaka. Jedna pensja nie starczała, żeby utrzymać taki dom i dwójkę dzieci. Budynek szybko został wystawiony na sprzedaż, a rodzina przeniosła się do tego mieszkania na obrzeżach miasta. Rodzice Naomi wcale nie mieli łatwiej, choć oni sami zapracowali sobie na to co ich spotkało. Najpierw Matka, a później Ojciec nie radzący sobie z problemami. Alkohol i melina - słowa, które Naomi powtarzała jako nastolatka, cisnąc się w małym, dwupokojowym mieszkaniu jej Babci. Wtedy bardzo często nocowała u rudowłosej. Może jej pokój nie był wielki, ale zawsze znalazło się miejsce na materac dla dziewczyny. Rodzice Katherinu też nie protestowali, bo dziewczyna była dla nich jak druga córka.

      Czasy Collegu Katherina wspominała chyba najlepiej. Mieszkały wtedy razem w akademiku z jeszcze jedną dziewczyną. Georgie, o ile pamięć jej nie myliła. Potrafiły nieźle zabalować, a kiedy spędzały wieczory same, zasiadały do filmów z miskami z przeróżnymi przekąskami. Dobrze bawiły się w swoim towarzystwie. Jednego wieczoru Georgi przyniosła fajkę wodną. Nie chciała zdradzić od kogo ją miała, ale śmiechom wtedy nie było końca. Choć wspominała ten wieczór z uśmiechem, to poranek był istnym koszmarem. Połączenie alkoholu z ziołem to był zły... Bardzo zły pomysł.

      - Patrz, myśli o jakimś facecie - powiedział Scot, szturchając przyjaciela.

- Co? - Chłopak przeniósł na nią wzrok. - Kat?

- Tak - odpowiedziała, wracając do rzeczywistości, a uśmiech znikł z jej twarzy.

- Skończyłaś? - Kobieta zamrugała. Spojrzała na laptopa, a później na niego. - Jeszcze nie, ale nie mam na to dzisiaj siły. Zajmę się tym jutro. I tak widzimy się dopiero w piątek.

- W piątek, to się... - Scot urwał, szturchnięty przez kolegę.

- Składa? - Dokończyła za niego. - Dlaczego?

- Bo jest mecz i mamy go zamiar oglądać tutaj.

- Cała ekipą? - spytała zrezygnowana. Już widziała jak mieszkanie będzie wyglądać po tym wieczorze.

- Chciałem się ciebie o to jutro zapytać. - Zack wyglądał na zakłopotanego. Chyba rzeczywiście nie chciał, żeby tak się o tym dowiedziała.

- Zostanę na noc u Naomi, ale jak wrócę to mieszkanie ma wyglądać jak przed moim wyjściem.

- Wiesz, że Cię Kochamy - zaśmiał się Scot, łapiąc, niczego nie spodziewającego się kolegę i zatykając mu usta. - On też choć nigdy na głos się do tego nie przyzna.

- Wiem, wiem. - Katherina zbyła jego słowa i wstała. - Idę się położyć, a wy lepiej też o tym pomyślcie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top