Rozdział 82
Don zaczynała panikować.
Kończył się drugi dzień jej niechcianego, przymusowego pobytu w celi. A z tego, co słyszała, przed rozprawą potencjalni — wciąż nie mogła tego słowa przetrawić — śmierciożercy przebywali w tym odosobnieniu do czterech, pięciu dni. Nie pozostawało jej dużo czasu...
Usłyszała na korytarzu kroki. Serce Don stanęło w gardle z obawy przed tym, że przyszli po nią. Na szczęście zza zakrętu wyszedł tylko Fred. Ucieszyła się na jego widok. Martwiła się, gdyż nie przyszedł jej odwiedzić przez cały dzień, ale wiedziała, że to dobrze świadczy — wraz z Georgem poszukiwali sposobu na uwolnienie jej. Wobec tego nie miała mu tego przeoczenia za złe.
— Gdzie George? — zapytała na wstępie.
— Ciebie też miło widzieć — parsknął Fred. — Zaraz do tego dojdziemy, ale najpierw powiedz mi, jak się czujesz.
Don westchnęła.
— Chętnie bym już stąd wyszła — mruknęła. — Chociaż towarzystwo Fenka jest do zniesienia.
— Fenka? — Fred uniósł brew.
— To szczur.
Prawie zaśmiała się na widok przekomicznego wyrazu szoku na twarzy swojego chłopaka. Niestety nie kłamała i za towarzystwo naprawdę miała szczura. Był jednak dosyć płochliwy, więc Don nie musiała się obawiać, że zacznie ją gryźć w nocy.
— Wpadliśmy na pomysł — powiedział Fred, który po poznaniu nowego kompana Don poczuł wyraźnie potrzebę do pocieszenia jej. — Pisaliśmy już oczywiście do Dumbledore'a. Jeszcze wczoraj przed odwiedzinami, ale to może nie wystarczyć. Shunpike'a w końcu nie wypuścili. Wobec tego napisaliśmy jeszcze do pozostałych członków zakonu i teraz wszyscy napastują ministra listami ze skargami. Szczególnie mama i tata zmobilizowali się, by nie dać mu wytchnienia.
Na twarzy Don pojawił się delikatny uśmiech. Cieszyła się, że wszyscy ją tak spierali i nikt z nich nie wątpił w jej niewinność. To była wielka ulga. Don do tego momentu nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była spięta na myśl, że ktokolwiek z jej bliskich może uznać ją za winną.
— Twoja mama była osobiście u ministra — wyznał Fred, a Don otworzyła szerzej oczy. — Podobno zrobiła niezłą aferę, ale odesłali ją z kwitkiem.
No tak. Bo po co słuchać kobiety, której męża szukają? Lepiej aresztować jej córkę!
— Widząc, że nasze prośby i groźby nie skutkują, pomyśleliśmy sobie: kogo w takim razie minister mógłby posłuchać? Kto, oprócz Dumbledore'a, ma na niego największy wpływ?
— No kto? — niecierpliwiła się Don.
Fred uśmiechnął się figlarnie.
— Zastępca. Zastępca ministra.
— Myślisz, że napisanie do niego... — Don zaczęła wyrażać swój sceptycyzm, ale w zdanie wszedł jej chłopak:
— O nie. My do niego nie będziemy pisać. Nie przyniosłoby to żadnych efektów. To jego córka wyśle mu list.
Don coraz bardziej się w tym gubiła.
— A znasz jego córkę?
— Ja nie, ale przyjaciel kolegi znajomego Lee ją zna. — Fred wydawał się być z siebie dumny.
Don tylko tak stała z otworzoną buzią i uniesioną brwią, czekając na coś, co nie miało nadejść. Aż wreszcie zaczęła uderzać czołem o kratę, skarżąc się na głos:
— Trafię do Azkabanu!
— Ej, przestań. To jest genialny plan!
— To jest bezsensowny plan! Najpierw trzeba będzie przekonać masę postronnych osób, że nie jestem niewinna, nim w końcu dojdziemy do tej córki tego zastępcy, która najpewniej też nam nie pomoże. Bo jest tylko córką! A ja nie mam tego czasu, Fred... Zostały mi dwa, góra trzy dni! — Don pogrążała się już powoli w rozpaczy. Nic ją nie przerażało tak, jak Azkaban.
Fred przez chwilę milczał, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Zorientował się dopiero teraz z marności tego planu, ale i tak nic innego im nie przychodziło do głowy. To była ich jedyna nadzieja.
— Ale słuchaj, wysłaliśmy już list do Dumbledore'a i nawet jeśli nie dostaniemy się do tej córki zastępcy ministra w porę, to Dumbledore na pewno kupi nam trochę czasu. George teraz jest z Lee i Vickie u tego swojego znajomego. Na pewno coś jeszcze dzisiaj zdziałają.
Don również zdawała sobie sprawę, że na nic więcej nie może liczyć, więc skinęła głową i powiedziała:
— Przepraszam, że jestem taka niewdzięczna, po prostu...
— Wiem, że się boisz. Wiem, bo ja się boję tak, że aż mnie całego paraliżuje. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co ty możesz czuć. A ty zawsze byłaś odważniejsza niż ja i George razem wzięci. — Fred posłał jej uśmiech, który rozgrzał serce Don.
Dziewczyna chwyciła chłopaka przez pręty za dłoń i ją ścisnęła z wdzięcznością. Żałowała, że tylko tyle była w stanie zrobić, bo najchętniej teraz wtuliłaby się w Freda i nie puściła go do momentu, aż by ją wypuścili.
— Kim w ogóle jest córka tego całego zastępcy ministra?
— Selena van der Vinne. Puchonka w wieku Harry'ego.
— Zaraz, zaraz... Van der Vinne... Przecież to ta kuzynka narzeczonej Billa! — zrozumiała Don, a Fred złapał się za głowę.
— Zupełnie o tym zapomniałem! Tak mi się wydawało, że kojarzyłem to nazwisko, ale sądziłem, że to przez tego ojca Seleny...
— Przecież to narzeczona twojego brata! — zawołała Don, która miała ochotę teraz palnąć Freda w głowę.
— Dobra, dobra, przecież nie mówię do niej po nazwisku! — mruknął. — W każdym razie to wiele zmienia. Nie musimy już posługiwać się pośrednikami. Przynajmniej nie całą kolejką pośredników.
— Jeśli Van der Vinne stanie po naszej stronie, to przy poparciu również Dumbledore'a i członków Zakonu... — zaczęła Don.
— Minister będzie musiał cię wypuścić — dokończył Fred.
— To jednak nie taki zły plan.
Uśmiechnęli się do siebie z nową nadzieją. Niedługo potem Fred musiał już iść, wizyta bowiem dobiegła końca, a strażnicy co do kwestii odwiedzin byli bardzo rygorystyczni.
Don poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu, kiedy obserwowała, jak Fred odchodzi. Miała wrażenie, że jej żołądek zrobił fikołka i cały się wykręcił. Znowu musiała zostać sama w tych ciemnościach i tej wilgoci. Ledwo Fred zamknął za sobą drzwi, a obok krat przemknął szczur Fenek.
— Znowu zostaliśmy sami, Fenek...
•
Po opuszczenia gmachu ministerstwa magii, Fred teleportował się od razu pod dom Lee. W środku opowiedział o wszystkim George'owi, Lee i Vickie, którzy tam na niego czekali.
— Jak mogliśmy zapomnieć, że Christie nosi to samo nazwisko, co zastępca ministra? — nie dowierzał George.
— Wiecie chociaż, jak ja mam na nazwisko? — zapytała poważnie Vickie.
Fred i George wymienili spojrzenia.
— Poważnie? Wiem, że stosunkowo niedawno dołączyłam do waszej paczki, ale to przesada — mruknęła. — Lee, oświeć swoich najlepszych przyjaciół.
Lee się zawahał. Jego zestresowane oczy wołały pomocy.
— LEE! — krzyknęła zbulwersowana Vickie.
— Eee... Ashley?
— Oczywiście, że tak! Powinieneś to już dawno wiedzieć! — Vickie palnęła się w czoło. — W każdym razie musimy napisać do Christie. Teraz.
Pozostali przyznali jej rację i już bez zbędnych ceregieli wzięli się za to zadanie.
Powróciwszy do mieszkania na Pokątnej Fred i George jedyne, o czym marzyli, to sen po całodniowej burzy mózgów z rodziną i przyjaciółmi. Myślami wciąż jednak byli przy Don, która kolejną noc musiała spędzać w tej obślizgłej celi na podniszczonym, niewygodnym tapczanie w zimnie i w towarzystwie szczura.
Zasiedzieli się wobec tego w kuchni, pocieszając siebie nawzajem i obmyślając plan na jutro. Misja ratowania Don bowiem nie kończyła się na tym jednym liście. To był dopiero początek. Bliźniacy nie byli pewni relacji łączących Christie z Seleną, ale mieli nadzieję, że były one wystarczająco bliskie, by przekonały Selenę do wstawienia się za Don u ojca.
W między czasie zdążył przyjść list. Doręczyła go obca sowa. Wątpili, żeby to była już Christie. Z tego, co wiedzieli, mieszkała w zachodniej Anglii. I rzeczywiście list, który został im doręczony, wcale nie był od Christie, lecz od Dumbledore'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top