Rozdział 77
Wiem, dawno rozdziału nie było, przepraszam, klasa maturalna nie służyła D;
Nareszcie jestem po wszystkim, więc chciałabym doprowadzić tę historię przynajmniej do końca. Już niewiele zostało ♥
Jeśli wciąż jesteście zainteresowani, zapraszam na rozdział ♥
•
Don nie myślała, że jeszcze kiedykolwiek postawi swoją nogę w tym miejscu.
Przed dziewczyną rozciągał się dworek Dotsonów — piękny, masywny i z wieloma kolumnami. Okna były w nim wysokie, ostro zakończone, a dach spadzisty oraz pokryty ciemnymi dachówkami. Wokół rosło wiele drzew, które momentami mocno przysłaniały widok na ukryte domostwo.
Na gałęzi drzewa przysiadł ptaszek. Beztrosko zatrzepotał skrzydłami, przechylił maleńką główkę. Obserwował ze swojej bezpiecznej pozycji idącą w stronę drzwi wejściowych dziewczynę, której twarz teraz nie zdradzała już żadnych emocji. Tylko lekko zaczerwienione oczy informowały, że niedawno płakała.
Don zastukała do drzwi. Ręce wcisnęła w kieszenie spodni, mocno je zaciskając na materiale. Usłyszała z wnętrza zbliżające się kroki, które w pewnej chwili nagle ustały. Don czekała. Kiedy drzwi się nie otwierały, powiedziała:
— Mamo? Wiem, że tam jesteś.
Chwila milczenia. Drzwi się jednak w końcu otworzyły. Kobieta, która się w nich ukazała, była duchem dawnej siebie. Zawsze nienagannie splecione włosy teraz opadały na ramiona i wyglądały tak, jakby nie poznały dzisiejszego poranka szczotki.
— Teraz sobie o mnie przypomniałaś? — Tylko głos miała wciąż taki sam. Zimny, pozbawiony emocji, apodyktyczny.
Don nie wiedziała, co odpowiedzieć.
— Twojego ojca porwano dwa dni temu, a ty nawet nie raczyłaś się zjawić. Przez ostatnie miesiące na oczy cię nie widziałam. Nawet listu przez ten czas nie wysłałaś.
— To był wasz wybór. Twój wybór. — Don poczuła, jak coś się w niej gotuje. — Nigdy tego nie chciałam, ale nie potrafiliście zaakceptować Freda. Zawsze mieliście problem, że przyjaźnię się z Weasleyami.
— I z tego powodu odrzuciłaś własną rodzinę? Wybrałaś swoich znajomych, zamiast nas, rodzinę?! Czy ty siebie słyszysz, dziewczyno?
— Oni są moją rodziną — oznajmiła sucho. — Rodziną, której nigdy nie miałam. Akceptują mnie taką, jaką jestem. Nie wytykają mi na każdym kroku moich wad. Dbają o mnie i o moje uczucia. Wspierają w każdej decyzji. To nazywa się rodzina.
— W takim razie czego tutaj szukasz? Wracaj do swoich. — Zamykała już drzwi, kiedy Don powstrzymała ją gestem.
— W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem tak pozbawiona uczuć — rzekła i bez dalszych słów wpakowała się do środka.
Kobieta jej nie powstrzymała.
•
— Nie powinniśmy byli jej samej wypuszczać.
Fred chodził w tę i z powrotem po niewielkiej kuchni. Rzucał spojrzeniem za okno w miejsce, gdzie Don znikła, jakby miała się za chwilę pojawić, choć od jej teleportacji nie minęła nawet minuta.
— To mogła być zasadzka!
— Freddie, bracie, już mają jej ojca, to po co im jeszcze dziewczyna z niewyparzoną gębą? — George próbował uspokoić bliźniaka, choć sam nieco się niepokoił i również kwestionował teraz tę decyzję. — Nasza obecność tylko by zaostrzyła atmosferę, dobrze o tym wiesz. Nie jesteśmy ulubionymi osobami Dotsonów.
— Co ty nie powiesz... — wymamrotał, lecz w końcu się zatrzymał. Oparł się o stół, schylił głowę i westchnął. — Musimy coś zrobić.
— Ale co?
Spojrzeli na siebie w bezradnym milczeniu.
•
Niewiele się zmieniło, pomyślała Don, wchodząc przez korytarz do obszernego salonu. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, jak za nie tak dawnych czasów. Kurz się mebli nie imał. Don była pewna, że gdyby przesunęła palcem w białej rękawiczce po najdalszym zakątku szafy, rękawiczka byłaby wciąż tak samo czysta. Jeśli nie bardziej.
Kiedyś uważała to zachowanie za pewnego rodzaju obsesję. Teraz jednak poczuła dziwną otuchę na widok tegoż pedantyzmu. Może więc z mamą nie było tak źle? Z ojcem nie stanowili nigdy szczerze kochającego się małżeństwa. Czasami Don miała nawet wrażenie, że sobą nawzajem gardzili. Nie wchodzili zazwyczaj w otwarty konflikt, lecz się zdecydowanie unikali. Żyli każde własnym życiem.
Don spojrzała raz jeszcze na mamę i zrozumiała, że pomimo tego dziwnego małżeńskiego paktu, który jej rodzice zawarli, w ich relacji było uczucie. Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważyła?
Claudia odchrząknęła po bezskutecznych próbach ułożenia swoich włosów. Ręce założone miała na szczupłej piersi. Oczy utkwione w panelach podłogowych. Dało się odczuć bijące z tej postawy napięcie.
— Adan wie? — zapytała Don, by przerwać milczenie.
— Nie i niech tak zostanie.
Don rozszerzyła oczy, gotowa polemizować. Claudia posłała jej twarde spojrzenie, które za czasów dzieciństwa działało na Don lepiej aniżeli jakiekolwiek słowa. Don jednak nie była już dzieckiem.
— Nie możemy tego ukrywać, to też jego ojciec, a Adan nie jest dzieckiem. Jeżeli ty go nie poinformujesz, ja to zrobię.
Przy innej okazji Claudia nigdy by nie pozwoliła tak wchodzić sobie w drogę, lecz widoczne zmęczenie i troska tym razem zahamowały jej apodyktyczną naturę. Na chwilę tylko uniosła wzrok, by spojrzeć na córkę, a westchnieniem zmełła ciętą odpowiedź.
Zapanowała niezręczna cisza. Obie kobiety przypominały sobie teraz te wszystkie gorzkie słowa i jeszcze więcej nigdy niewyjaśnionych spraw. Ciążyły one nad nimi niczym sępy, gotowe zanurkować w locie i dopaść zwierzynę, gdy tylko nadarzy się sprzyjająca ku temu okazja.
— Donno... — wykrztusiła Claudia.
— Mamo... — powiedziała w tej samej chwili Don.
A potem padły sobie w objęcia.
•
— A jeśli Claudia zamknęła ją w piwnicy? Albo związała i zostawiła na strychu? — spekulował żywo Fred, gdy minuta zmieniła się w godzinę, a godzina w półtorej. — Albo, nie wiem, wysłała w paczce do Zakazanego Lasu?...
— To głupie nawet jak na ciebie — oznajmił dobitnie szczere George, który był skory uwierzyć w te dwie pierwsze propozycje. — Wypij rumianek — dodał rozkazującym tonem, wręczając bratu kubek z naparem.
— Brzmisz jak ciotka Muriel — wzdrygnął się Fred, lecz posłusznie usiadł z kubkiem w ręce.
— Któryś z nas musi być teraz tym rozważnym, a twoja rola histeryczki z wyobraźnią Rity Skeeter blokuje ci zdobycie tego tytułu.
Fred ponownie się wzdrygnął. Zbliżył kubek do swoich warg i już miał brać pierwszy łyk, gdy rozległ się cichy dźwięk otwierania frontowych drzwi. Zanim George zdołał cokolwiek powiedzieć, Fred był już przy wyjściu i obejmował przybyłego gościa.
George przez pierwsze kilkanaście sekund nie był w stanie dostrzec, kto nim był, lecz gdy w końcu dziewczyna wypełzła spod ramion bliźniaka, odetchnął z ulgą. Oparł się ramieniem o drzwi kuchenne i starał się zbytnio nie szczerzyć na liczne zatroskane pytania Freda.
Don wciąż była w lekkim szoku, a poza tym oczy miała zaczerwienione od płaczu. Dla George'a to było druzgocące widzieć przyjaciółkę w tym stanie. Postanowił zareagować, gdy pytania Freda wciąż się nie kończyły, a odpowiedzi Don nie wypuszczały jej gardła.
Chwycił dziewczynę pod ramię i zaprowadził do ich maleńkiego saloniku, gdzie usadowił wśród licznych poduszek na kanapie. Wrócił się jeszcze do kuchni i przyniósł wcześniej zrobiony dla Freda, lecz nietknięty, rumianek.
W drzwiach George się jednak zatrzymał. Skulona na kanapie Don z tych wszystkich emocji zasnęła w ramionach Freda, który głaskał ją uspokajająco po głowie, jakby usypiał małe dziecko.
George przyglądał im się jeszcze przez ułamek sekundy, po czym wycofał się z powrotem do kuchni.
•
Kiedy się obudziła, nie była pewna, gdzie się znajduje. Zajęło jej chwilę rozpoznanie salonu ich mieszkania nad sklepem. Był środek nocy. Jedyna pora doby, kiedy na Ulicy Pokątnej panowała taka cisza i spokój.
Uświadomiła sobie, że leży na kolanach Freda, który zasnął w pozycji siedzącej z głową pochyloną na jednym ramieniu. Powoli się podniosła, uważając, żeby go nie obudzić. Czuła się wystarczająco winna, że przez nią musiał spędzić noc w tak niewygodnej pozycji.
Niemal jak przez sen ruszyła w stronę łazienki, czując nagłą potrzebę wzięcia prysznica. Zrzuciła z siebie ubrania, weszła do kabiny, odkręciła wodę, lecz wówczas fala emocji zwaliła ją z nóg. Osunęła się o zimne płytki i skuliła na ziemi pozwalając sobie na cichy szloch. Teraz już mogła. Nie musiała przytłaczać swoimi emocjami ani mamy, ani braci Weasley.
To był jej tata. Mimo wszystkich dzielących ich różnic. Mimo wszystko. Jej tata.
Nie potrafiła wyzbyć się z głowy tych wszystkich okropności, którymi go teraz raczą. Nie była głupia. Wiedziała, że miał marne szanse. Wiedziała, że najprawdopodobniej umrze w tych torturach zanim ktokolwiek zdoła coś zrobić. Ludzie umierali teraz każdego dnia.
Szloch Don przerwało pukanie do drzwi.
— Don, to ja... — Wiedziała, że to był Fred. — Mogę wejść?
Próbowała coś z siebie wykrztusić, ale nie była w stanie. Nie musiała, bo drzwi i tak się uchyliły, a do środka wszedł Fred. Nie zważając na lejącą się wodę wpełzł do środka kabiny i kucnął obok niej.
Patrzyła na niego przez ścianę mokrych włosów, walcząc ze łzami. Czuła się tak bezradna, jak się nie czuła od śmierci babci. Fred odrzucił jej włosy na plecy delikatnym ruchem, po czym z czułością potarł dłonią jej policzek.
— Nie duś tego w sobie.
Te słowa były niczym remedium na klątwę przysłowiowo wiążącej jej usta. Wybuchła płaczem i przytuliła się do Freda, który głaskał jej nagie plecy.
Fred bez słowa pomógł jej się umyć, wytrzeć i przebrać w koszulę nocną. Następnie zniósł ją do łóżka, gdzie opatulił dziewczynę kołdrą. Sam zrzucił z siebie mokre ubrania oraz ułożył się obok.
Don wtuliła się w chłopaka. Była wdzięczna za to, że choć nic na ten temat nie musiała mówić, zrozumiał, że nie jest jeszcze gotowa rozmawiać. Wdzięczna za to, że go przy sobie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top