Rozdział 76
Nie wiem, co wam tu napisać. Dawno był rozdział, ale dziś jakoś mnie natchnęło; napisałam, więc i publikuję. Na razie nic więcej nie mogę wam powiedzieć, nie zjedźcie mnie :((( XD
•
Kiedy Don i Fred wrócili do domu, George'a, o dziwo, w nim nie było. Bliźniak Freda zmył się, pozostawiając im jedynie przypiętą do lodówki notkę:
Bawcie się dobrze. Ale nie za dobrze.
Tajemniczy G
— Z tym nie za dobrze trochę przesadził — mruknął Fred, odpisując bratu na te wiadomość bardzo nieprzyzwoitym rysunkiem.
— Z tym tajemniczym też — powiedziała Don. — Szybciej określiłabym go jako „pełny braku najmniejszej tajemniczości".
— Niewdzięcznicy z nas — zaśmiał się Fred.
— Mów za sobie, ja jeszcze znajdę sposób, żeby mu się odwdzięczyć.
— Niekoniecznie chcę wiedzieć cokolwiek więcej...
Don uderzyła chłopaka z oburzeniem po ramieniu. Fred wzruszył ramionami z szelmowskim uśmieszkiem.
— Jednego mnie już masz. Może żądza władzy cię już zaślepiła? Może obudziła się w tobie długo skrywana chciwa natura?
— Na drogiego Merlina, Fred!
Adresator tego wykrzyknienia przybrał niewinną minę i wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic.
Don zmrużyła oczy, zajmując się przeglądaniem listów, które czekały nierozpakowane na stole, najpewniej przyniesione przez George'a. Nagle zamarła. Fred wyczuł jej napięcie.
— O co chodzi?
— List od matki.
— Nie ma mowy — stwierdził, odbierając jej kopertę. — Postanowiłem, że dzisiaj nie będziesz o tym myśleć, dlatego właśnie cię wyciągnąłem z domu. Zostaw to. Tym zajmiemy się jutro... Albo za tydzień.
Z niezdecydowaniem jeszcze przez chwilę trzymała w dłoniach list. W końcu jednak za radą Freda go odłożyła.
Uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała tym samym. Zbliżył się z wyciągniętą ręką. Don myślała, że chciał pogładzić ją po policzku w tym swoim wyjątkowo troskliwym gęście, ale wtedy skręcił w stronę jej włosów. Ze zdumieniem obserwowała, jak wyjmuje z nich kawałek drobnego liścia.
— Coś się zawieruszyło.
Parsknęła śmiechem i pozwoliła się zaprowadzić do sypialni, gdzie ułożyli się wygodnie na łóżku — Don leżała z głową na klatce piersiowej Freda z półprzymkniętymi oczami, przysłuchując się łagodnym uniesieniom towarzyszącym nabieraniu przez chłopaka powietrza.
Fred przypominał jej o jednym z ich wspólnych kawałów, którego wyrządzili wraz z George'em i Lee na piątym roku. Don trudno było powstrzymać cisnący się na wargi uśmiech tak niezwykle dawnych wydarzeń. Osobiście miała wrażenie, jakby wcale nie minęło od nich trzy lata, lecz przynajmniej z trzy razy więcej.
Zasypiając, czuła się tak dobrze, jak od dawien dawna się nie czuła. Przez wydarzenie z wieczornego wypadu na polanę czuła zupełnie nowy rodzaj bliskości z Fredem. Bliskości, której jeszcze dwa lata temu nigdy nie podejrzewałaby, że się w ich paczce narodzi.
***
Następnego ranka siedzieli we trójkę przy stole i jedli wspólnie śniadanie. George opowiadał, jak odwiedził wczorajszego wieczoru Norę, aby pomóc Molly w obowiązkach i przy okazji porozmawiać z Charliem oraz jego dziewczyną.
— Nesrin przyjechała? — zapytała szczerze zaskoczona Don, wyglądając zza najnowszego wydania Proroka Codziennego, gdzie jak zwykle wrzało od wojny i kolejnych kroków Voldemorta.
— Charlie mówił, że musiał ją namawiać przez dwa tygodnie — przytaknął George. — Tak się od pracy nie mogła oderwać. Zresztą on też. Się dobrali pracoholicy. Jeden baraszkuje sobie ze smokami, a druga po tych frywolach go opatruje.
Fred roześmiał się w głos, prawie wylewając ze swojego kubka kawę.
— Wiesz, chyba lepiej, żeby nie usłyszeli, jak określasz ich prace.
— Co ty tam wiesz? — mruknął zgromiony George nie szczędząc bliźniakowi spojrzenia spode łba, choć po chwili musiał mu przyznać rację.
Temat zszedł na najnowsze, wielkie zamówienie z Ministerstwa, które mieli do zrealizowania. Z tego względu najbliższe tygodnie zapowiadały się pozbawione, jak to określał trafnie George: „leżankowań". Fred wzdrygnął się przejęty nagłym dreszczem niepokoju, że i z nich robią się pracoholicy. George ostudził obawy brata uwagą, że oni to robią dla pieniędzy (choć każde z nich wiedziało, że nie do końca była to prawda). Fred zaśmiał się jednak i z uznaniem wzniósł toast za „kolejne pieniądze".
O tym, że Don odłączyła się od rozmowy, zorientowali się chwilę później. Fred z niepokojem studiował jej twarz. Próbował odkryć sedno tego nagłego wyciszenia, lecz choć zazwyczaj mógł ze swojej dziewczyny czytać jak z otwartej księgi, tym razem stała się dlań nieprzenikniona. Wciąż siedziała z głową w Proroku nieruchoma, jakby spojrzała w ślepia bazyliszka.
Fred położył swoją dłoń na nadgarstku dziewczyny i próbował pytaniami zwrócić jej uwagę, lecz Don w dalszym ciągu siedziała sparaliżowana. George okrążył stół i stanął za Don, by zerknąć jej przez ramię. Po krótce jego twarz wymizerniała. Wyrwał z rąk Don gazetę, oparł się o stół i spojrzał na swojego bliźniaka z trwogą w oczach.
— O co chodzi? — zapytał zniecierpliwiony Fred.
— Śmierciożercy porwali ojca Don.
•
Musiała minąć długa chwila, nim Fred zdołał wreszcie coś z siebie wykrztusić.
— Jak to: porwali?
George jedynie pokręcił głową. Jednak w tym czasie zdążyła się otrząsnąć Don.
— Wracał z pracy wraz z dwoma kolegami. Zazwyczaj po wyjściu z ministerstwa od razu się deportował do domu, nie wiem, co skłoniło go, by ruszyć na piechotę. Może gdzieś jeszcze chciał wstąpić, nie wiem. Napadli ich śmierciożercy. Koledzy ojca zginęli, a on... a jego... — Don nie była w stanie dokończyć tego zdania. — Jest szefem departamentu, muszą chcieć wydobyć od niego jakieś informacje, ale on nigdy im nic nie... — Fasada pękła, a z oczu Don poleciały pierwsze łzy.
Fred objął drżącą, wciąż siedzącą sztywno na krześle dziewczynę od tyłu. Don wpiła palce w jego bluzę, zasłaniając okrytą łzami, zaczerwienioną twarz w materiale. Jej szloch został przytłumiony. Miała wrażenie, że gdyby nie ten skrawek materiału, zaczęłaby wyć w niebogłosy.
George przytulił ją z drugiej strony. Przytknął policzek do jej pleców i delikatnie ją obejmował. Uniósł wzrok, by spojrzeć na swojego brata, lecz jego twarz skryta była we włosach Don.
Z nagła szloch umilkł. George zaczynał już myśleć, że Don się uspokoiła i lżej robiło mu się na sercu, lecz sekundę później porwała się z krzesła i wybiegła z kuchni. Wymienił spojrzenie z bratem.
— Pójdę do niej... — rzekł cicho Fred i już miał się odwrócić, by pobiec za Don, gdy ta ponownie zjawiła się w kuchni. Z kopertą w ręku.
Obserwowali nic nierozumiejącymi spojrzeniami, jak przy nich ją rozrywa i biegnie wzrokiem po treści. W końcu na nich spojrzała. Najpierw na George'a, potem na Freda, na którym zatrzymała wzrok.
— To wczoraj próbowała mi przekazać matka.
A na twarzy Freda pojawiło się zrozumienie. George ponownie spojrzał na list, który wciąż trzymała w dłoniach.
— To ten, który przyszedł po tym jak wyszliście — domyślił się George. — Cholera, przyniosła go ta sowa co zawsze od was. Ani przez chwilę nie zastanawiałem się, czy to coś... Po prostu odłożyłem go na stół...
— A co miałeś zrobić? Przeczytać? — Don pokręciła głową z wymuszonym uśmiechem i starła z policzków łzy. — Muszę iść do mamy.
— Iść z tobą? — zaoferował się od razu Fred.
Don jednak pokręciła głową. Z nieobecną miną pomięła list i wrzuciła kulkę do kosza. Obaj bliźniacy obserwowali w milczeniu, nie wiedząc co zrobić, jak dziewczyna w pośpiechu się zbiera. Chwytała już za gałkę od drzwi, gdy Fred niespodziewanie ją zatrzymał.
— Różdżka — szepnął i podał zbyt roztrzęsionej by o tym myśleć dziewczynie wspomniany przedmiot.
Przyjęła różdżkę i spojrzała Fredowi w oczy.
— Nie obwiniaj się za to, że poprosiłeś bym go nie czytała. — Idealnie wyczytała z twarzy Freda kłębiące się poczucie winy.
Skinął głową, gdy zorientował się, że na to właśnie czeka. Don uścisnęła jego rękę, a następnie chwyciła za klamkę.
— Tylko uważaj na siebie — rzucił jeszcze na odchodne Fred.
A potem, pomimo obietnicy, że będzie na siebie uważała, wraz z George'em przysiedli przy oknie wychodzącym na ulicę, by obserwować, czy Don bezpiecznie się teleportuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top