Rozdział 75

A tak z okazji walentynek 💕

PS. Ostrzegam, że nieco spicy scena 😅😳😬

Przepraszam jeśli wyszło cringe xd

Chociaż Don starała się nie przejmować napiętą sytuacją rodzinną, nie było to wcale takie łatwe. Nawet pomimo tego, że się na dobre wyprowadziła od rodziców, co, oczywiście nie odbyło się bez kolejnych kłótni. Relacja z nimi była na tamten moment tak napięta, że bardziej się już chyba nie dało i nic nie zapowiadało się na to, że w przeciągu najbliższych dni coś się zmieni. 

Przynajmniej Adan dawno już spuścił powietrza i teraz nawet w listach wysyłanych z Hogwartu wypytywał o bliźniaków i funkcjonowanie sklepu. Poprawie uległa również relacja pomiędzy Don a Fredem i George'em — ostatnio faktycznie dosyć sporo oddaliła się od Freda przez swoje bezpodstawne obawy, a tym samym, mimochodem, też i od George'a. To było coś, czego bała się zawsze najbardziej. Konflikt z jednym bliźniakiem prawie zawsze równał się oddaleniem również od drugiego. Utrata dwóch przyjaciół w jednym momencie rozdzierało serce i skutkowała paskudnymi dniami permanentnej samotności.

Don gwałtownie machnęła bez zastanowienia dłonią, jakby chciała tym drobnym gestem jak najdalej odgonić owe paskudne myśli. Przez przypadek tym ruchem strąciła z półki łokciem słoik z jadalnymi, czekoladowymi gałami ocznymi, który rozbił się, przyciągając przestraszone spojrzenia klientów. Don, przeklinając pod nosem swoje szczęście, różdżką zajęła się tym małym wypadkiem. 

Z westchnięciem schowała kosmyk brązowych włosów, który wymknął się z jej wysoko upiętego kucyka oraz odwróciła się z zamiarem upewnienia się, czy żaden z klientów niczego nie potrzebuje. Wtem zderzyła się z czyimś ciałem. Wciągnąwszy ze świstem oddech, gwałtownie się odsunęła, tym samym ponownie uderzając półkę sklepową i także ponownie niemal doprowadzając do kolejnego wypadku. Łutem szczęścia znajdujący się ponad głową Don słoik nie rozbił się na głowie dziewczyny, tylko wpadł prosto w jej ręce. Groźnie marszcząc brwi, spojrzała na osobę, z którą się zderzyła.

Spojrzenie Gryfonki złagodniało, choć w jej oczach wciąż błądził błysk zirytowania. Pacnęła Freda w pierś.

— Jako przykładny chłopak przychodzę sprawdzić, czy nic ci nie jest, po tym jak stratowałaś tamten biedny słoik, a ty pierwsze, co robisz, to mnie lejesz. 

— No przepraszam. — Na usta Don wkradł się uśmiech. — Ale czego ty się spodziewasz nachodząc mnie znienacka od tyłu? I tak dobrze, że nie przywaliłam ci Drętwotą, bobym cię nie odczarowała do wieczora i leżałbyś tak na środku sklepu cały dzień.

— Wtedy ty także byś sporo straciła — odparł enugnatycznie.

— Nie sądzę — stwierdziła złośliwie. — Wręcz przeciwnie, z przyjemnością bym to oglądała. 

Uśmiechnęła się szeroko do Freda, chcąc go wyminąć, gdy ten powiedział:

— Nie sądziłem, że kiedykolwiek nadejdzie dzień, gdy Don Dotson odmówi przejażdżki na miotle.

Z zaintrygowaną miną się odwróciła.

— A co z...

— Nie ma dzisiaj w sklepie ruchu. Poza tym rozmawiałem z George'em i zgodził się zostać sam, więc możemy się już zmywać. 

— Zmywać? Gdzie zmywać? O czym ty mówisz? — zapytała ze zdumieniem Don, pierwsze słysząc o tym pomyśle. Była zaskoczona, że Fred coś zorganizował, a jednocześnie bardzo się z tego powodu ucieszyła — od momentu wspólnego zamieszkania nie mieli zbyt wielu okazji pobyć sam na sam, gdyż zawsze gdzieś w pobliżu czaił się George. Obecność młodszego bliźniaka wkrótce zaczęła skutkować tym, że nawet wieczory spędzali w pokoju Don i Freda we trójkę, grając w gry planszowe, na które ostatnio w swoim wąskim kręgu znajomych mieli „fazę". 

To nie tak, że Don to przeszkadzało. Absolutnie. Uwielbiała spędzać czas z George'em, grając w gry planszowe czy robiąc jeszcze jakieś inne rzeczy, ale czasami miała ochotę pobyć sam na sam z Fredem. Pomimo że teoretycznie byli ze sobą od kilku miesięcy, to wciąż krępowała się okazywać Fredowi uczucia w towarzystwie George'a. Nie dość, że od lat się blisko całą trójką przyjaźnili, to jeszcze George był bratem, i to w dodatku bratem bliźniakiem!, Freda. 

Nie narzekała jednak na to ani razu. Nie próbowała nawet sugerować Fredowi, że ucieszyłaby się, gdyby spędzili któryś dzień poza domem tylko we dwoje, ponieważ Don nie chciała, aby George czuł się wykluczony. Kiedy zwierzyła się z tymi przemyśleniami z Vickie, ta skonstatowała:

— Don, nie chodzisz z George'em i Fredem. To Fred jest twoim chłopakiem, musisz więc się przestać zamartwiać o George'a. On na pewno rozumie, że raz na jakiś czas będziecie gdzieś wychodzić tylko we dwójkę. 

Słowa Vickie wydawały się takie oczywiste dla Don, a mimo tego nie zwierzyła się ze swoich rozmyślań Fredowi. Dopiero co się pogodzili, dopiero co Don się do nich wprowadziła. Nie chciała wyjść na egoistkę i jędzę w jednym. Nie chciała na nic narzekać, podczas gdy znała ten scenariusz już od dłuższego czasu — przecież wizja sklepu powstała w myślach bliźniaków już dawno temu i stało się dla nich jasne, że i ona zajmie swoje miejsce w tej wizji. Toteż od dawna zdawała sobie sprawę, że nie zamieszka tylko z Fredem, a również z George'em. Wcześniej to było dla dziewczyny jasne i klarowne, bo nie była związana z Fredem. Teraz, gdy tak wiele się zmieniło, czasami chciałaby pobyć z nim sama...

Skoro Fred wyszedł z inicjatywą, musiał więc czuć podobnie. Don poczuła ulgę, że nie wymyśliła sobie tego wszystkiego, co było częstym argumentem jej matki na każde zażalenia, które u kobiety składała. 

Nie wahała się dłużej, widząc, że Fred z wyczekiwaniem wyciągnął do niej swoje ramię jak prawdziwy dżentelmen. Don z lekkim uśmiechem je chwyciła i pozwoliła się wyprowadzić ze sklepu. W drzwiach oboje pomachali szczerzącemu się do nich George'owi, który życzył im dobrej zabawy. 

Lot na miotle dla Don był tak przyjemny, jak od dawna już nie był. Po ostatnich tygodniach spędzonych niemal tylko na pracy, doglądaniu i zamykaniu spraw, które wiązały się z jeszcze niedawno otwartym sklepem oraz ciągłych planszówkach wciskanych w każdą wolną chwilę, latanie stało się przyjemną alternatywą. 

Fred wybrał idealne miejsce — ciągnący się las i pola za Londynem, gdzie nie musieli się przejmować, przynajmniej nie aż tak bardzo, wyłapaniem przez oko któregoś mugola. Wirowali w przestworzach ze śmiechem na ustach, popisując się wyuczonymi manewrami, często dosyć szalonymi i wręcz niebezpiecznymi, a na koniec urządzili sobie wyścig. 

Wygrał go Fred, choć miał nieco starszą i gorszą niż Don miotłę. Przez swoje rozpędzenie nie zdążył wyhamować na wybranej „linii mety" i wleciał w zadziwiająco wysokie drzewo, które górowało nad innymi. 

Don popłakała się ze śmiechu, wyhamowawszy w porę. W głowie już sobie obiecywała, że długo nie pozwoli zapomnieć o tym zdarzeniu Fredowi. Kiedy jednak chłopak dłuższą już chwilę nie pojawiał się, Don lekko się zaniepokoiła. 

Z zaciśniętym gardłem zleciała na dół, przebijając się przez zasłonę utworzoną z liści drzew, ale nawet tam nigdzie w pobliżu nie dostrzegła Freda. Gładko wylądowała na ziemi i zeszła z miotły, rozglądając się wokoło z dłonią na różdżce. Serce, które biło dziewczynie już szybciej podczas wyścigu, teraz zdawało się wręcz wyrywać z piersi przez strach, który swymi mackami zgarnął jej serce. 

— Fred?! — zawołała w przestrzeń. — To nie jest zabawne!

Odpowiedziała jej cisza.

Już zaczynała panikować, gdy jej wzrok coś przyciągnęło. Przed jednym z drzew kawałek dalej unosił się bukiet jasnoniebieskich hortensji (początkowo niedostrzegalny dla oka przez to, że zasłaniało go drzewo). Jak zaczarowana z lekko otwartymi ustami podeszła do zdecydowanie magicznie unoszącego się bukietu swoich ulubionych kwiatków, a po sekundzie zawahania wyciągnęła po niego rękę. 

Ledwo końcówki palców Don zdołały musnąć płatki hortensji, bukiet, jakby pociągnięty za niewidoczny sznurek, czmychnął w tył. Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, a następnie, już nieco uspokojona, ruszyła prędko za nim. Wiódł ją przez las nie dłużej niż pięć minut, gdy nagle się zatrzymał na leśnej polanie i pozwolił się złapać. 

Przeciągnęła wzrokiem przez długość polany i centralnie przed sobą, na drugim końcu, dostrzegła rozłożony koc, kilka poduszek, rozrzucone wokół tego główki hortensji oraz... opartą o drzewo z tyłu miotłę Freda. Nie zdążyła choćby pomyśleć, gdzie jest Fred, a ktoś ją zaszedł od tyłu, zasłaniając jej oczy.

— Dementor! — oznajmiła na jednym wdechu, a stojący za nią Fred się zaśmiał.

— Widzę, że dzisiaj wyjątkowo bardzo nie chcesz mojego pocałunku — powiedział z udawaną rezygnacją Fred, odsłaniając dziewczynie oczy.

Odwróciła się do niego.

— W końcu skradłbyś mi duszę — zauważyła z zadziorną miną.

— Aaach... — westchnął Fred, zbliżając się i obejmując Don w pasie. — A ja głupi myślałem, że dawno już ją ci skradłem...

— Serce a dusza to dwie różne sprawy — mruknęła, gdy już przybliżył się na tyle blisko, że ich czoła się stuknęły. Zapach jabłka i mięty przyjemnie zatańczył Don w nozdrzach. 

Ich usta już prawie się złączyły w pocałunku, gdy Fred w ostatniej chwili się wycofał.

— Dementor. Pamiętasz?

Don nie potrafiła ukryć rozczarowania. Z irytacją trzepnęła chłopaka po ramieniu, na co Fred teatralnie się za nie złapał z miną, jakby co najmniej mu je odrąbała. Don na ten pokaz aktorstwa najwyższego poziomu uniosła brwi, kręcąc głową.

— Musiałeś przeżywać większe bóle porodowe podczas swoich narodzin niż sama Molly — rzekła sarkastycznie, a następnie z dumną miną się odwróciła i zanim zdołałby jakkolwiek zareagować, ruszyła prędko w stronę przygotowanego miejsca.

Słońce przyjemnie świeciło, ale mimo tego było dosyć chłodno. Pogoda przypominała tym lapidarnym gestem, że już niedługo miała nadejść zima. Jednakże temperatura była na tyle odpowiednia, że nie przeszkadziło to w wylegiwaniu się na kocu. 

Don opadła plecami na poduszki, rozkładając ręce. Przymknęła oczy, czując na policzkach podmuch wiatru i słysząc w tle ćwierkanie ptaków oraz rytmiczne szumy koron drzew. Fred położył się obok, a kiedy otworzyła oczy, by na niego spojrzeć, powiedział:

— Pamiętasz, jak na pierwszym roku po raz pierwszy rozróżniłaś mnie od George'a? — zapytał znikąd.

Przyglądała się mu w zastanowieniu, nie będąc pewna, o jaki konkretnie moment mu chodzi. Fred więc ciągnął:

— Byliśmy po lekcjach, w czasie których przypadkiem podpaliłaś włosy jakiejś dziewczyny na zaklęciach i dostałaś pierwszy miesięczny szlaban. Czekałaś wtedy pod gabinetem na McGonagall, która musiała cię tłumaczyć przed wściekłymi rodzicami tej Gryfonki. 

— Aaa, trzeba było tak od razu! Wiesz w ogóle, że to była Grace? To wtedy właśnie zaczęła mnie tak szczególnie nie lubić... 

Zaskoczony Fred parsknął.

— Teraz to ja się zastanawiam, czy to naprawdę był tylko wypadek.

— Był! — burknęła zaborczo Don. — Przeprosiłam ją z dziesięć razy, ale pamiętliwa Grace nigdy mi tego nie wybaczyła!

— Bałaś się, że cię wyrzucą ze szkoły...

— Przepłakałam połowe dnia — przyznała Don.

— Pierwszy raz wtedy widziałem, jak płakałaś. Okropnie się z tym czułem, pierwszy raz w życiu nie miałem pojęcia, jak poprawić komuś humor.

Ze zdumienia Don aż usiadła.

— Z George'em rozbawiliście mnie przecież przez cały dzień i to że świetnymi rezultatami!

— Może — przyznał i również usiadł, biorąc jej dłonie w swoje ręce. Przez chwilę milczał, zbierając myśli. — Ale sedno tkwi w tym, że tak bardzo mi już wtedy na tobie zależało, że chciałem zrobić coś znacznie większego. A nic nie mogłem wymyślić. To było frustrujące.

Don z subtelnym uśmiech pogładziła Freda po policzku. Chłopak na chwilę przymknął oczy, napawając się jej dotykiem.

— Kiedy zostałam wezwana przez McGonagall, byłam przerażona. Wmówiłam tobie i George'owi, że jest inaczej. Przynajmniej próbowałam, ty mnie wyczułeś. Po chwili przyszedłeś i usiadłeś na parapecie okna obok mnie. Nic nie mówiłeś, po prostu tam ze mną siedziałeś, a jak zostalam wezwana do środka, położyłeś mi rękę na ramieniu i powiedziałeś...

— „Nigdy nie pozwolimy cię wyrzucić" — dokończył Fred. — A ty spojrzałaś na mnie i podziękowałaś, używając mojego imienia. Fred. Nie przedstawiłem się, a wtedy miałaś jeszcze spore problemy z rozpoznawaniem mnie i George'a. Pamiętasz, co później mi na ten temat powiedziałaś? Że jakoś wyczułaś, że to byłem ja, a nie George.

— Gorzej jakbym się jednak pomyliła.

Fred zaśmiał się głośno, ściskając jej dłoń.

— Ale się nie pomyliłaś.

— Po co mi to mówisz? — zapytała po chwili milczenia Don.

Wahał się tylko chwilę.

— Kiedyś zapytałaś mnie, od kiedy się w tobie kocham. Nie potrafiłem Ci wtedy dokładnie odpowiedzieć, powiedziałem tylko przybliżeniowo, że jakoś od końca szóstego roku. Później o tym więcej myślałem. Pamiętasz bal z okazji turnieju?

— Na który nie chciałeś mnie zaprosić? Jasne.

Fred pokornie schylił głowę z ciężkim westchnięciem.

— Jak powiedziałaś mi i George'owi, że czekałaś na to, aż któryś z nas cię zaprosi, nieco dłużej zatrzymałaś wzrok na mnie.

— Co? Nieprawda! — zawołała oburzona.

— Prawda — odparł spokojnie i z figlarnym uśmiechem Fred.

— Niczego takiego nie pamiętam! Miałam przyjąć pierwszego z was, który mnie zaprosi, bez względu na to, kto to będzie!

— Wiem, i nie wątpię, że tak by było i byłabyś wciąż zadowolona. Chodzi mi o to, że już wtedy byłaś bardziej nastawiona ku mnie.

— Przestań sobie tak schlebiać — burknęła, wyrywając swoje dłonie z uścisku chłopaka i teatralnie się odsuwając. — Teraz totalnie przesadzasz.

— Ja też tak myślałem — przyznał wciąż spokojnie Fred, nie zrażając się. — Dopóki Lee mi później o tym powiedział. Że to ode mnie oczekiwałaś pierwszego zaproszenia. To on mi powiedział, że od momentu ogłoszenia balu, ciągle na mnie wyczekująco patrzysz.

Po tych słowach Don nie była w stanie już nic więcej wykrztusić. Nie orientowała się wówczas, aby było tak, jak mówił Fred, ale jak tak teraz o tym myślała...

— Dopiero wtedy zorientowałem się, jak bardzo chciałbym z tobą iść. Wiedziałem już z góry, że choć oboje nie przepadamy za takimi potańcówkami, to razem będziemy się świetnie bawić. Jak mi odmówiłaś, pierwszy raz w życiu poczułem takie zawiedzenie. To było coś zupełnie nowego. Całą noc o tym myślałem i byłem wściekły na siebie. Czułem frustrację nie do opisania. Jakbym za każdym razem przy końcówce wyścigu, tuż przy mecie, był zatrzymywany przez niewidzialną barierę i za nic nie mógł postawić stóp na mecie.

Don słuchała tego w milczeniu i skupieniu. Tylko jej serce łomotało jej w piersi.

— Gdy zgodziłaś się ze mną zatańczyć, gdy razem potem przetańczyliśmy cały bal... Może to zabrzmi strasznie ckliwie... — Fred przewrócił oczami z lekko histerycznym śmiechem. — Ale... Po prostu... nie mogłem być w tamtym momencie bardziej szczęśliwszy. Ja też wtedy wyczułem, że... Chcę ciebie, być z tobą. Cały czas, skoro sprawiałaś, że tak się przy tobie czułem.

Na tym Fred zamilkł. Don otworzyła lekko usta, wpatrując się w chłopaka oniemiała. Nie oczekiwała takiego szczerego i obszernego wyznania z jego strony. Nawet odkąd zaczęli ze sobą chodzić. Fred raczej nie był typem ckliwego romantyka, ale jak czasami zaczynał coś mówić, nie chciała aby kiedykolwiek kończył.

Serce próbowało wyrwać się dziewczynie z piersi, gdy przywarła do niego tak nagle, że Fred osunął się na koc. Zaczęła go całować coraz żarliwiej, zaczynając od ust, potem po żuchwie aż po szyję, gdzie rozpięła pierwsze guziki jego koszuli. Fred nie był jej dłużny. Czując nagłe uniesienie, prędko ściągnął Don bluzkę przez głowę, a potem objął ją w talii i zmienił ich pozycję, zmuszając Don, aby była pod nim.

Nie protestowała, zdawała się być wręcz bardziej zadowolona i niecierpliwa, gdy przeczesała dłonią jego włosy i zaczęła sunąć nią po nagich plecach Freda. Chłopak zadrżał pod wpływem dotyku, który zdawał się go miejscami wręcz palić. Całował jej brzuch, drżącymi dłońmi próbując rozpiąć jej spodnie, gdy nagle znieruchomiał.

Don w szoku nierównomiernie oddychała, nie rozumiejąc, dlaczego przestał. Szybko się wyjaśniło, gdy spojrzał na nią z niepewnością i wypiekami na policzkach, a nawet lekkim strachem. Don wywnioskowała od razu, że przestraszył się, że posunął się za daleko. Podniosła się i sama zsunęła z siebie spodnie, po czym uklęknęła, biorąc jego twarz w swoje dłonie.

— Nie bądź głupi — szepnęła z rozbawieniem, całując jego usta.

— Na pewno...? — zapytał pomiędzy pocałunkami Fred. — Jesteś pewna, że...

— Tak — odpowiedziała, ciągnąc go z powrotem na siebie i czując przepływ takiego szczęścia, jakiego nie czuła jeszcze nigdy w swoim życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top