Rozdział 7

Aguacholeramenti!

— Ogarnij się.

— Bo jak my cię zaraz choleramenti, to dopiero zobaczyszmenti.

W pokoju wspólnym Gryffindoru było wyjątkowo gwarno, jak to zwykle bywało po lekcjach popołudniowych. Część obecnych odrabiała ze skupieniem wypracowania, część siedziała z nosem w książkach, jak Hermiona, która co chwilę wzdychała z rozdrażnieniem, patrząc na Harry'ego i Rona, którzy zamiast się uczyć, siedzieli z książkami pod pachami i rozmawiali. Pozostała reszta dyskutowała, relaksując się przy ciepłym ogniu kominka.

A wśród tych wszystkich osób, na szkarłatnej kanapie, znowu siedziała Don i znowu próbowała rzucić niewerbalnie zaklęcie.

— Twierdziliście, że mogę ćwiczyć, przepraszam bardzo! — zawołała oburzonym tonem Don, obrzucając twardym wzrokiem bliźniaków.

Fred i George założyli ręce na piersi i zrobili dokładnie taką samo zniesmaczoną minę.

— Ale nie na nas! — zawołali w tym samym momencie.

— To na kim?

— Choćby na tym stoliku? — podsunął oczywistym tonem George.

— To nie będzie to samo — odparła znudzonym tonem Don.

— Dlaczego? — zapytał niezrozumiale Fred.

— Bo — przybrała ton głosu Hermiony, gdy ta beształa bliźniaków — nie dostanę żadnej nagrody, gdy już mi się uda rzucić to zaklęcie, czyli cała praca pójdzie na marne.

— I przemoczenie nas w twoim rozumowaniu jest nagrodą? — zapytał wyzywającym głosem George.

— Ja mogę to zrobić bez nagrody! — oznajmił uradowany Fred i wyciągnął swoją różdżkę, a nim Don zdołałaby cokolwiek zrobić, była już cała mokra.

— Zżarłeś już wszystkie rozumy, Weasley?! — krzyknęła i wstała.

Woda okapała Don z rękawów szkarłatnej bluzy, spływała po zaróżowionych od gorąca policzkach oraz końcówkach jasnobrązowych włosów. Chwyciła lewy rękaw i wycisnęła z niego ciecz, która natychmiast wsiąknęła w podłogę.

— Super... — usłyszała gdzieś za sobą.

Odwróciła się natychmiast. Napotkała radosne oczy Rona.

— Ron! — syknęła Hermiona.

— No co? — zapytał niewinnym głosem. — Zawsze chciałem ją czymś oblać...

— Auu! — jęknął, gdy Hermiona kopnęła go pod stolikiem.

Harry zasłonił usta dłonią, aby zakryć uśmiech.

— Jak ciebie obudzi wodospad — ostrzegła Don — nie mów, że cię nie ostrzegłam.

Ron zbladł na twarzy oraz natychmiast schylił głowę. Hermiona przewróciła jedynie oczami, ponownie zagłębiając się w lekturze, a Harry cicho parsknął pod nosem.

Usiadła z powrotem na kanapie, już sucha dzięki zaklęciu. Wyciągnęła nogi przed siebie i położyła na stoliku. Chwyciła ponownie różdżkę, nakierowała ją na Freda, ale wypowiedziane w myślach zaklęcie ponownie nie zadziałało.

— Wiecie co? — zapytała i zmrużyła oczy. — Chyba skorzystam z formy mówionej, żeby... — nie dokończyła, gdy Fred rzucił się na nią i wyrwał jej różdżkę z ręki.

— Nie ma takiej opcji.

— Co ty robisz? — wydusiła i spojrzała na swoją różdżkę w rękach chłopaka. — Oddawaj!

— Nie.

— Tak!

— Nie.

— Mam też pięści! — zagroziła. Przybliżyła zaciśnięte dłonie tuż przed twarz Freda.

— Tym to nawet Krzywołapowi nie zrobisz krzywdy.

— Czy wy wszyscy możecie już zostawić tego kota w spokoju? — usłyszeli niezadowolony głos Hermiony, ale go zignorowali.

— A chcesz się przekonać? — zapytała z groźną miną.

Wtedy wtrącił się George.

— Zaczekajcie, tylko zorganizuję jakiś ring, można na tym niezłą forsę zarobić.

— Sklepię go za darmo — oznajmiła z godnością dziewczyna.

— Ej, ale ja chcę za to forsę — odparł Fred. — Jeżeli tylko można na czymś zarobić, to jak najbardziej tak.

George z ekscytacją klasnął w dłonie, wstał i już otwierał usta, gdy Don pociągnęła go z powrotem na kanapę, przez co wpadł prawie na nią.

— Nie będziemy się bić — syknęła Don.

— Nie? — zapytał z rozczarowaniem Fred.

— Dlaczego? — dołączył do zawiedzionego tonu George.

— Dlatego, że jestem miłosierna i nie zamierzam jeszcze posyłać Freda do grobu — odparła obojętnym tonem i założyła na piersi ręce.

Fred otarł teatralnie niewidzialny pot z czoła, a potem głęboko westchnął, opierając się na oparciu kanapy.

— Co za ulga...

— Och, dzięki ci, nadzwyczajna bogini Don, że nie zabierzesz mi jeszcze brata! — zawołał dramatycznym tonem George i złapał Don za dłoń, skłaniając przed nią głowę.

Nie odpowiedziała, ale pokręciła lekko głową.

— Oddaj mi w końcu tę różdżkę, Fred — nakazała oraz wyciągnęła z wyczekiwaniem przed siebie dłoń.

— Tylko, gdy ładnie poprosisz.

— Nie będę cię o to prosić! — prychnęła rozjuszona. — To moja różdżka i ma trafić zaraz do mnie, liczę do trzech. Raz... dwa... — Chłopak w ogóle się nie przejmował tą wyliczanką, podrzucając beztrosko różdżką w dłoni. — Trzy!

Rzuciła się na niego i złapała za nadgarstek wolnej dłoni, a potem za dłoń, w której trzymał różdżkę, ale nadaremnie. Fred był znacznie silniejszy. Odtrącił dziewczynę łokciem, a potem wstał z kanapy, aby unieść nad swoją głową magiczny przyrząd i uśmiechnąć się nikczemnie. George mu zawtórował mściwym uśmiechem i poklepał pocieszająco zdruzgotaną całą sytuacją Don, która nawet nie wstała z siedzenia, aczkolwiek posyłała z oczu gromy w stronę starszego bliźniaka.

Nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji, ani robić z siebie idiotki, skacząc przed nim, aby dosięgnąć różdżki, dlatego siedziała obrażona z rękami na piersi. Próbowała ignorować Freda, gdy ten, zauważając brak zainteresowania z jej strony, zaczął wymachiwać różdżką przed jej twarzą, jak jakąś szmatką.

W końcu nie wytrzymała. Gdy ponownie przybliżył różdżkę, z prędkością światła ją chwyciła, ale czujność Freda nie okazała się uśpiona. W dalszym ciągu mocno zaciskał palce na drugim końcu różdżki.

— Puszczaj! — ostrzegła.

— Nie, poproś!

— Zaraz cię trzasnę jakimś zaklęciem! — Mówiła poważnie, już szykowała w głowie drętwotę.

— Po twojej stronie jest początek, więc jak już, to ja mogę ciebie czymś... — nie dokończył, bo wtedy, gdy wciąż sobie nawzajem wyrywali różdżkę, coś świsnęło, a kilka uderzeń serca później rozległ się donośny huk.

Zaskoczony sytuacją Fred nareszcie rozluźnił uchwyt, a Don to wykorzystała. Zaraz potem odwróciła się na kanapie, aby zorientować się, jakie zaklęcie się przypadkowo wypuściło. Nie spodziewała się jednak czegoś takiego.

Zasłoniła ręką usta. Połowa ściany była zburzona, a na podłodze leżał rozdarty na pół obraz.

— Mamy przekichane... — mruknął cicho George, jego słowa były trafne, gdyż chwilę później do środka wspólnego pokoju wpadła McGonagall.

— Co tu się... — urwała, gdy dostrzegła wyrządzoną szkodę. — Na brodę Merlina! Kto... Kto to zrobił?! Czy wszyscy są cali?!

Wszyscy, jak chwilę później się okazało, byli faktycznie cali. Na całe szczęście ucierpiała tylko ściana i obraz, o ile w tej sytuacji można było powiedzieć "tylko".

McGonagall wyglądała na naprawdę dotkniętą, i nic zresztą dziwnego. Szybko naprawiła szkody, upewniła się drugi raz, czy nikomu nic poważniejszego nie dolega, a potem od razu zajęła się szukaniem winnego. Bez ceregieli pierwszymi, do których podeszła, byli bliźniacy i Don.

— Możecie mi powiedzieć, co tu się wydarzało? — zapytała surowym tonem.

Może Don mogłaby skłamać, ale czy to miałoby większy sens? Wiedziała, że McGonagall prędzej czy później od kogoś by się dowiedziała, więc musiała liczyć, że przyznanie się do winy choć trochę złagodzi karę.

— To moja wina, pani profesor — odpowiedziała od razu. Nie sądziła, co prawda, czy to do końca była tylko jej wina, ale nie zamierzała wydawać Freda. — Nie zrobiłam tego umyślnie, naprawdę. Ćwiczyłam zaklęcia niewerbalne, ale nic mi nie wychodziło, dlatego stwierdziłam, że... ciekawie... będzie wypróbować Bombardę.

Ciekawie? Ciekawie, panno Dotson? Nie widzę w tym oprócz braku odpowiedzialności nic innego. Mogła pani wyrządzić komuś krzywdę!

Schyliła głowę, trochę czując się głupio, nawet pomimo tego, że wiedziała, jak było naprawdę. To różdżka zbzikowała, nie ona.

— Cóż, w takim razie... — zaczęła McGonagall, ale przerwał jej Fred.

— Nie mogę tak — powiedział, patrząc na Don. — To nie było tak, pani profesor. Don nie jest wszystkiemu winna, a właściwie, to jest moja wina...

Opowiedział o wszystkim, od samego początku, jak tylko zaczął się droczyć z Don, a potem sytuacja wymknęła się spod kontroli. Gdy skończył McGonagall przez chwilę milczała.

— Cieszę się, że mimo wszystko również się przyznałeś do winy, panie Weasley — przyznała — ale nawet to nie zmienia faktu, że odejmuję Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów, a was dwoje zapraszam na szlaban w najbliższy piątek o osiemnastej do mojego gabinetu. Przez cały miesiąc.

Odprowadzona została milczeniem, a gdy portret Grubej Damy się za nią zasunął, w pomieszczeniu zaległa zatrważająca cisza, a większość spojrzeń była wbita albo w ścianę, w której jeszcze sprzed kilkoma minutami była dziura, albo w jej sprawców.

Don, zaciskając palce na swojej różdżce, odchrząknęła i usiadła na kanapie.

— No to się porobiło — pierwszy odezwał się cicho i poważnie George. — Szlaban beze mnie! Czysta hipokryzja!

— Naprawdę? — Don posłała mu rozeźlone spojrzenie. — Jeżeli tak bardzo chcesz, możesz się tam zjawić za mnie, Georgie.

— Czad!

Walnęła się ręką w czoło.

— Nie będzie tak źle — powiedział Fred.

— Ach, czyżby? Od zawsze marzyłam, aby spędzać romantyczny piątkowy wieczór z McGonagall! — burknęła Don.

— Ej, ja też tam będę! — zawołał obrażony. — Przynajmniej będziemy coś z tego mieć, to znaczy, przynajmniej ja będę miał. Przestaniesz mnie w końcu bić! — Fred zwęził oczy i spojrzał na przyjaciółkę spode łba.

— Tak, ty z pewnością coś będziesz z tego mieć — oznajmiła lodowatym tonem Don, ponownie wstała z kanapy i podeszła blisko do Freda. — Ale wielką śliwę pod okiem! Mówiłam, żebyś oddał tę różdżkę? Mówiłam! Ale nie! Musiałeś pokazać swój tupet! — Bez ostrzeżenia walnęła go pięścią w pierś.

— Oko jest nieco wyżej... — dostrzegł Fred.

— Nie zauważyłam! — prychnęła, wspięła się na palce i ponownie zamachnęła.

Fred jednak zdołał ją powstrzymać.

— Uspokój się, Donnie, bo zaraz ty się Zbombardujesz.

Don zaczerpnęła gwałtownie oddechu na te słowa, ale nim zdołała cokolwiek powiedzieć, przerwał im George.

— Freddie ma rację, Don. Nie chcemy przecież kolejnego szału McGonagall, prawda? Poza tym, jeśli wciąż chcemy spróbować wziąć udział w turnieju, to lepiej nie mieć żadnych szlabanów na barkach.

— Głos rozsądku się włączył, proszę państwa! — zawołała kpiąco Don, ale odpuściła Fredowi.

Jeszcze się na nim zemści, niech tylko poczeka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top