Rozdział 68
Wracam po tej dłuższej, jak na mnie, przerwie ❤️
*
— Oddaj mi to, Potter — powtórzył Lucjusz Malfoy, wyciągając ku niemu rękę.
Wzrok Don prześlizgnął się po oprawcach. Nie trudno było zauważyć, że było ich dwukrotnie więcej, a to znaczyło, że jedyną możliwą opcją była ucieczka i liczenie na łut szczęścia. Zacisnęła drżące ze stresu i poniekąd, paradoksalnie, ekscytacji dłonie. Wbiła mocno paznokcie w skórę, pozostawiając na niej ślady.
Przyjrzała się Harry'emu. Wyglądał, jakby miał za chwilę zwymiotować. Teraz wszystko stało się jasne. Syriusza tutaj nie było, wpadli bezmyślnie w pułapkę.
Przez następne ciągnące się — zdawało się — przez nieskończoność minuty, Harry zyskiwał na czasie poprzez utrzymywanie rozmowy ze śmierciożercami. Pionkom Voldemorta ewidentnie zbyt bardzo zależało na tej całej przepowiedni, co powstrzymywało ich przed atakiem. Nie chcieli jej uszkodzić.
Przy pierwszej nadążającej się okazji Harry podzielił się szeptem swoim planem. Teraz wyczekiwali tylko na znak.
Don zacisnęła mocno dłoń wokół nadgarstka Ginny. Czuła potrzebę, aby chronić mlodszą dziewczynę. Don traktowała Ginny jak swoją młodszą siostrę. Znała ją, kiedy była jeszcze mała — ona i bliźniacy byli wówczas na pierwszym roku, kiedy pierwszy raz poznała, wtedy siedmioletnią, Ginny.
...— Więc to wy odwalacie za niego czarną robotę, tak? — zakpił Harry. — A przedtem próbował do tego wykorzystać Sturgisa... i Bode'a?
— Bardzo dobrze, Potter, bardzo dobrze... — wycedził Malfoy. — Ale Czarny Pan wie, że nie jesteś taki głu...
— TERAZ! — wrzasnął Harry.
Sześć różnych głosów za jego plecami ryknęło: „REDUCTIO!". Sześć zaklęć pomknęło w różne strony, roztrzaskując z hukiem stojące naprzeciw półki. Olbrzymie regały zadygotały, gdy wybuchło ze sto leżących na nich kul. W powietrzu zaroiło się od perłowobiałych postaci, nie wiadomo jak dawno wypowiedziane słowa rozbrzmiewały ze wszystkich stron, mieszając się ze sobą bezwładnie, a na podłogę posypały się szklane odpryski i kawałki strzaskanego drewna.
Rzucili się naprzód, korzystając z pustej przestraszeni. Harry ciągnął za sobą Hermionę, a Ron, Neville, Ginny, którą wciąż trzymała kurczowo za nadgarstek Don, deptali im po piętach. Zaklęcia o włos mijały ich głowy, roztrzaskując kolejne kule.
W pewnej chwili przed Ronem, Luną, Ginny i Don śmignęło jaskrawe zaklęcie, które zmusiło całą czwórką do zatrzymania. Wpadli jeden na drugiego, Luna uderzyła twarzą w półkę, przez co rozcięła sobie usta. Ginny i Don natychmiast po zderzeniu zerwały się na równe nogi i osłaniały tyły, podczas gdy pozostali z trudem wstawali i zajmowali się śmieciożercami atakującymi z innych stron.
— Gdzie oni są?! — ryknęła Don, odrzucając do tyłu jakiegoś zamaskowanego śmierciożercę. Nigdzie nie było widać Harry'ego, Hermiony i Neville'a.
— Nie mam pojęcia! — odkrzyknęła Ginny, przebijając swój głos przez falę innych, tych mroźnych z roztrzaskanych przepowiedni.
Nie było czasu nad tym więcej dywagować. Po uporaniu się ze śmierciożercami w prawym korytarzu, pobiegli pędem przed niego. Na ten moment ich głównym celem było wydostanie się z pomieszczenia pełnego tych popapranych, w skromnym mniemaniu Don, kul.
Na ogonie siedziało im jeszcze z czterech czy pięciu śmierciożerców, kiedy odnaleźli nareszcie drzwi. Bez namysłu je otworzyli, a potem pognali do kolejnych, które jako pierwsze podwinęły się pod rękę. W ten sposób znaleźli się w pomieszczeniu o ciemnych ścianach. Środek pełen był planet, lecz to nie to było największą sensacją. Don krzyknęła, gdy zaczęła się wraz z resztą unosić w powietrzu. Tak po prostu. Jakby grawitacja tutaj nie odgrywała najmniejszej roli. Ku wielkiemu nieszczęściu malującemu się na twarzy Rona, śmierciożercy wpadali za nimi.
Następne minuty były bardzo, bardzo dziwne. Don kręciła się w powietrzu jak jakaś rozpędzona w pionie karuzela. Nie jeden raz posłała zaklęcie w stronę śmierciożercy będąc głową do dołu, przez co nieszczęśliwie sporo chybiła, prawie powalając kogoś ze swoich. W takich chwilach Don nieruchomiało serce.
W pewnym momencie Ron został czymś trafiony, a z gardła Ginny wyrwał się pisk, gdy silna dłoń śmierciożercy zacisnęła się na jej kostce. Don była za daleko, aby być w stanie zareagować. Luna natomiast nie miała tego problemu. Cisnęła w śmierciożercę zmniejszonym Plutonem. Don tymczasem przybliżyła się do Rona, z trudem pokonując dzielącą ich przestrzeń. Nie wyglądał tak, jakby przed sekundą dostał zaklęciem. Wyglądał... zupełnie normalnie... A nawet się uśmiechał! I to tak szeroko, jakby się przed chwilą dowiedział, że Snape rezygnuje ze stanowiska nauczyciela-czegokolwiek, a Draco Malfoy wraz z ojcem trafiają do Azkabanu.
— Czy... — zaczęła, ale chłopak jej od razu przerwał, wybuchając śmiechem. Skonsternowana Don zmarszczyła brwi. — Co ci? Jesteś cały?
Ale Ron nie odpowiedział. Wciąż się śmiał do rozpuku, nie potrafiąc się opanować. Don potrząsnęła nim kilkukrotnie. Zaklęciem tarczy odbiła kolejne dwa zaklęcia.
— RON! — wrzasnęła mu do ucha, próbując przywrócić chłopaka do ładu i składu. — Trudno mi przechodzi to przez usta, ale teraz wyjątkowo bardzo nie mamy czasu na żadne żarty!
— Ale... ale Don... Musisz mi coś powiedzieć... — wyjąkał z łzami rozbawienia Ron.
— No co?
— Czy ty zawsze miałaś taki... taki... taki krzywy nos?
I znowu ryknął potężnym śmiechem. Policzki Don nieco przybrały rumieńców. Trzepnęła chłopaka po głowie. Tymczasem Luna i Ginny rozprawiły się z ostatnim śmierciożercą.
Z trudem wywlekły Gryfona z pomieszczenia. Bez przerwy się bowiem rzucał i śmiał, jakby dostał jakiejś białej gorączki czy jakiegoś innego, Merlin jeden wie, choróbska.
Ostatecznie udało im się wydostać. Potem trafili na Harry'ego, Neville'a i... nieprzytomną Hermionę. Don nie chciała wiedzieć, co się jej stało, zbyt bardzo obawiała się odpowiedzi. Pomogła kusztykającej Ginny, która musiała skręcić kostkę w którymś momencie w czasie ucieczki z ciemnego pokoju pełnego planet.
W końcu wszyscy razem ponownie zawadzili o pomieszczenie pełnego pływających w czymś mózgów, gdzie rozegrała się kolejna bijatyka, w czasie której Don wraz z Ginny dostały oszołomiaczem i rąbnęły o ziemię. Luna jeszcze na początku uderzyła w biurko i teraz leżała po jego przeciwnej stronie, zaś Rona oplatały macki jednego z owych mózgów.
Teraz zdolni do walki pozostali tylko Harry i Neville, a właściwie sam Harry, gdyż zaklęcia Neville'a przez uszkodzenie szczęki nie działały. Mimochodem źle je wypowiadał, ale nie poddawał się.
Kiedy szala znacząco przechyliła się na korzyść śmierciożerców, Harry przestał mieć jakikolwiek wybór. Został sam jeden przeciwko ich całej gromadzie (Neville został powalony klątwą Cruciatus), a dodatkowo Lestrange groziła zabiciem oplątanego w jej sidłach Gryfona.
Podchodził już do Lucjusza Malfoya, wyciągał do mężczyzny rękę z przepowiednią, gotowy przyjąć porażkę, gdy nad nimi z hukiem otworzyło się dwoje drzwi. Do środka wpadły nowe osoby, w tym Syriusz. Przecież to oni mieli go ratować, nie odwrotnie...
Członkowie zakonu pomogli oszołomionym Don i Ginny, a następnie wybrnęli naprzód, zasłaniając ich wszystkich przed śmierciożercami i biorąc ataki na siebie. Dziewczyny pognały w stronę biurka, za którym wylądowała Luna. Obie chwyciły Krukonkę pod boki i zaczęły przenosić przez pomieszczenie w stronę schodów, gdzie znajdował się Harry wleczący Neville'a.
— Don, uważaj! — krzyknęła Ginny, ale Don nie zdążyła podnieść różdżki. Została znowu ugodzona.
Puściła Lunę. Odrzucona siłą zaklęcia uderzyła w ścianę, miażdżąc sobie rękę. Pulsujący ból rozdarł Don, ale zacisnęła zęby, szybko się podnosząc. Musiała stąd wiać jak najszybciej. Ból, nawet tak wielki, był lepszy niż śmierć.
Nie zważając na swoje ugodzenie, w dalszym ciągu pomagała Ginny z Luną. Jednakże zaledwie po kilku sekundach ponownie znieruchomiały. Tym razem na widok Dumbledore'a. Ginny jako pierwsza otrząsnęła się z widoku nowej postaci. Przedarły się nareszcie w bezpieczne miejsce. Tylko jedna para wciąż walczyła, najwidoczniej nieświadoma, ze pojawiła się nowa postać.
— No, dalej, postaraj się, przecież potrafisz! — ryknął Syriusz, a jego głos potoczył się echem po kamiennej sali.
Drugi promień trafił go prosto w pierś.
Śmiech jeszcze nie spełzł z jego twarzy, ale oczy rozwarły się szeroko. Don całą sparaliżowało. Syriusz opadał jakby w zwolnionym tempie, powoli znikając za zasłoną łuku...
Kolejna scena była tak druzgocąca, że Don już wiedziała, iż nigdy jej nie zapomni. Patrzyła, jak Harry wyrywał się w objęciach Remusa, krzycząc. Właśnie stracił ostatnią osobę ze swojej rodziny, która przecież w jego życiu pojawiła się tak niedawno... Don wykręciło od środka. Z trudem przełknęła ślinę. Wiedziała, jakie to było uczucie — stracić najbliższą sobie osobę. Wspomnienie babci sprawiło, że słone łzy spłynęły jej po policzkach.
Teraz taka strata spotkała Harry'ego.
•
Nikt ze sobą nie rozmawiał, kiedy wracali do Hogwartu. Harry był nieprzytomny przez wcześniejszą konfrontację z Voldemortem, którego powrót nie pozostawiał już żadnych wątpliwości Miniesterstwu. Knot i inni byli świadkami jego odwrotu.
Zostali zaprowadzeni do skrzydła szpitalnego, gdzie pani Pomfrey natychmiast przystąpiła do składania ich kawałek po kawałku. Dłoń Don miała się już lepiej i ogólnie jej stan fizyczny był aktualnie w porządku. W kontraście do spokoju psychicznego. Chyba jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bała. To, przez co przeszła, przez co oni wszyscy przeszli, było znacznie za dużo jak na zwykłych nastolatków. Co prawda Don była już dorosła, ale wcale się tak nie czuła. A nawet nie zachowywała, przynajmniej nie tak często, jak powinna.
Wcześniej nie miała ani jednej chwili na rozmyślanie, zajęta była walką o życie. Teraz, gdy ta chwila nareszcie nadeszła, żałowała, że znowu nie mogła odsunąć jej na bok. Przynajmniej jeszcze na moment. Don dręczyły myśli, a przed oczami stawały obrazy. Próbowała zamykać oczy, mrugać, zakrywać głowę pod poduszką łóżka szpitalnego, w którym musiała jeszcze zostać w związku ze stanem ręki... Nic nie pomagało.
Wciąż widziała znikającego za zasłoną w łuku Syriusza. Chociaż ledwo go znała — nie miała wcale tak wiele okazji, nawet na wakacjach na w Grimmauld place, na rozmowę z mężczyzną, to była pewna, że nie zasługiwał na taką śmierć. Był dobrym człowiekiem wbrew temu, co sądziło całe społeczeństwo. Don znała prawdę i czuła wręcz wściekłość, że winy Syriusza pozostały z nim aż do śmierci i zapewne pozostaną i po śmierci. To nie było sprawiedliwe.
Drzwi skrzydła się otwarły. Nie był to pierwszy raz — właściwie co chwilę ktoś wchodził i wychodził, choć Pomfrey bez przerwy prosiła o spokój dla pacjentów. Dlatego Don nie zainteresowała się tym, kto tym razem zawitał w progach. Leżała na boku mierzwiąc w palcach pościel i próbując wyzbyć się z głowy wrzasku Harry'ego, kiedy Syriusz raz na zawsze zniknął, tak po prostu, leżących nieruchomo ciał Luny i Hermiony, Rona, z którego macki wyciskały resztki życia, Ginny, która zrobiła przewrót w powietrzu, ciężko upadając potem na podłogę, a nareszcie i Neville'a, torturowanego klątwą.
Z powodu tych wciąż żywych myśli w swojej głowie krzyknęła ze strachem, kiedy poczuła czyjeś dłonie na swoim ciele.
— To tylko ja.
Uspokoiła rozszalałe serce i wyzbyła się pierwotnego szoku. Dlaczego się dziwiła, że się zjawił od razu, gdy tylko wrócili? Przymknęła oczy z nagłym przypływem ulgi, kiedy Fred obejmował ją od tyłu, głowę przyciskając do jej pleców. Don położyła swoje dłonie na rękach Freda, które oplatały ją wokół brzucha. Wcześniejszy strach rozpłynął się w powietrzu, a ona poczuła się bezpieczna w tych ramionach. Naprzeciwko usiadł na skraju łóżka George.
— Nie wierzę, że poszłaś tam bez nas — powtórzył po raz kolejny Fred. — Nie wierzę, że w ogóle tam poszłaś. Co miałyście w głowie, ty Ginny... Co mieliście wy wszyscy w głowie?
— Znalazł się Pan rozważny — spróbowała zażartować Don, lecz Fredowi tym razem wcale nie było do śmiechu. Toteż dodała: — To był impuls. Syriusz potrzebował pomocy. Nie mogliśmy go zostawić na pastwę losu. Wiem, że jako najstarsza powinnam być rozważniejsza, ale naprawdę nie było czasu... A teraz... — Głos Don się załamał na wspomnienie umierającego Syriusza.
Fred otulił ją ciaśniej.
— Mogliście zginąć... wszyscy zginąć... — wybąkała Vickie, która także się zjawiła, wraz z Lee. Objęła Don od boku.
W oczach przyjaciółki Don dostrzegła łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top