Rozdział 62

Po korytarzach śmigały smoki z zielono-złotych iskier, rzygając ogniem, przy akompaniamencie donośnych huków i trzasków. Wielkie, jaskraworóżowe ogniste koła szybowały groźnie jak eskadra latających spodków. Rakiety z długimi ogonami ze srebrnych gwiazdek odbijały się od ścian. Wulkany tryskały iskrami, wypisując w powietrzu nieprzyzwoite słowa. Gdziekolwiek się spojrzało, eksplodowały petardy, a wszystkie te pirotechniczne cuda nie tylko się nie wypalały i nie gasły, ale zdawały się nabierać z każdą chwilą mocy.

Zarówno Umbridge, jak i Filch biegali po całym Hogwarcie próbując to wszystko jakoś naprawić, ale bezskutecznie. Nie mieli poparcia innych nauczycieli, jak choćby Flitwicka, który znał się świetnie na zaklęciach, a nie kwapił się do żadnej pomocy. Kilka dni więc minęło w wielkim rozgardiaszu. Przez ten czas Don nie spotkała się ani z Fredem, ani z George'em, a starała się być ciągle na widoku Umbridge. Nie dla siebie, ale dla Freda, który bardzo się martwił, że po ich wylocie jej dostanie się najbardziej. Dzięki zamieszaniu i Adanowi się upiekło, ponieważ dyrektorka zdawała się zapomnieć o jego szlabanie, zbyt zajęta próbami opanowania sytuacji.

Szala się przelała, kiedy Fred i George próbowali pomóc Harry'emu, któremu bardzo zależało na rozmowie z Syriuszem. A jedynej ku temu możliwości był kominek samej dyrektorki. Wobec tego zaczarowali korytarz w bagno, które ciężko było usunąć. Niestety zostali złapani. Don była wściekła, że o niczym nie wiedziała. Owszem, miała się trzymać od Umbridge z daleko i przystała na tę prośbę, ale nie zaszkodziłoby gdyby przynajmniej obserwowała korytarze. Może w takich warunkach bliźniacy nie zostaliby złapani...? Bała się, że teraz trudno będzie im się wyrwać, ale ponownie ich nie doceniła.

— No i co? — rozległ się triumfalny głos Umbridge, patrzącej z góry na Freda i George'a. — Pewnie uważacie za zabawne zamienienie szkolnego korytarza w bagno, co?

— Bardzo zabawne — odrzekł Fred, patrząc na nią bez śladu lęku. Odszukał wzrokiem w tłumie gapiów Don i z uśmiechem puścił jej oko. To Gryfonkę uspokoiło. Zdawali się panować nad sytuacją.

Filch przepchał się bliżej do Umbridge. Był bliski płaczu ze szczęścia. 

— Mam formularz, pani dyrektor — powiedział ochrypłym głosem, wymachując kawałkiem pergaminu, który wziął z jej biurka. — Mam formularz, a bicze już czekają... Och, niech mi pani dyrektor pozwoli zrobić to teraz...

Don cała się napięła i prawie rzuciła się w stronę Filcha, wściekła, że tak mu zależało na skrzywdzeniu Freda i George'a. Stojący w pobliżu Lee i Vickie szybko zareagowali, powstrzymując jej nagły przypływ złości. 

— Dobrze, Argusie. Wy dwaj — tu spojrzała znowu na Freda i George'a — zaraz się dowiecie, co w mojej szkole robi się ze złoczyńcami.

— Taak? — powiedział Fred. — Chyba się nie dowiemy. — Odwrócił się do brata. — George, myślę, że wyrośliśmy już ze szkoły.

— Wiesz, to samo sobie pomyślałem — przyznał ochoczo George.

— Czas, by wypróbować nasze talenty w prawdziwym świecie, co?

— Masz świętą rację — zgodził się George.

I zanim Umbridge zdążyła powiedzieć słowo, unieśli różdżki i zawołali razem:

Accio miotły!

W oddali rozległ się huk, a po chwili na widoku Don pojawiły się śmigające do właścicieli miotły. Pomknęły nad schodami i z łoskotem łańcucha zahamowały ostro przed bliźniakami.

— Już się nie zobaczymy! — pożegnał Umbridge Fred, przekładając nogę przez miotłę. 

— Masz to jak w banku! I nie musisz do nas pisać! — dodał George, dosiadając swojej miotły. 

Fred spojrzał na obserwujący to wszystko w napięciu tłum uczniów i nauczycieli. 

— Jeśli ktoś chciałby nabyć Kieszonkowe Bagno, którego demonstracja odbyła się na górze, zapraszamy na ulicę Pokątną numer dziewięćdziesiąt trzy! Czarodziejskie Dowcipy Weasleyów! Nasz nowy lokal! — Następnie Fred jeszcze raz odszukał wzrokiem Don i ułożył usta w dwóch słowach, które natychmiast rozpoznała. „Kocham cię". Serce zabiło jej mocniej, a przyjemne gorąco oblało ciało Don od stóp do głów. 

— Specjalne zniżki dla uczniów Hogwartu, którzy przysięgną, że użyją naszych produktów w celu pozbycia się tego starego nietoperza — dodał George, wskazując na profesor Umbridge.

— ZATRZYMAĆ ICH! — wrzasnęła Umbridge.

Ale było już za późno. Kiedy Brygada Inkwizycyjna ruszyła do ataku, Fred i George odbili się mocno od posadzki i wystrzelili piętnaście stóp w powietrze. Żelazne kółko zakołysało się niebezpiecznie nad głowami. Fred spojrzał na poltergeista, balansującego nad tłumem.

— Irytku, zrób jej piekło w naszym imieniu.

Zanim jeszcze zdołali wylecieć przez okno, Don zrobiła coś, czego się po sobie nie spodziewała. Choć chodziła z Fredem krócej niż z Marco, to tym razem te dwa słowa przyszły jej znacznie bardziej naturalnie, bez żadnego problemu. Przyłożyła dłonie do ust i zawołała, ile sił w płucach:

— A ja ciebie kocham, Fredzie Weasleyu!

Zdążyła dostrzec błysk w jego brązowych oczach i szeroki uśmiech, którym odnosił zęby. Pomachał do niej energicznie, a w następnej chwili jego i George'a już nie było. Wylecieli.

Don jeszcze długo stała i wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęli. Dopiero kiedy wściekła Umbridge zaczęła wyżywać się na stojących w okręgu uczniach, Vickie pochwyciła ją za łokieć i siłą wyciągnęła z sali wyjściowej. Wraz z Lee pognali do pokoju wspólnego.

— Teraz musisz uważać, Don — powiedziała Vickie, kiedy już weszli do środka. Chwyciła przyjaciółkę za dłoń. — Ona będzie chciała cię wkopać. Jak zostałaś, to nie możesz teraz pozwolić ponieść się emocjom, bez względu na to, co będzie mówić.

Jednakże Don była zbyt oszołomiona szczęściem spowodowanym wyznaniem Fredowi na głos, po raz pierwszy, swoich uczuć. 

— Spokojnie, Vickie — odparła. — Wszystko będzie dobrze.

— Ona ma rację — wtrącił Lee. — Pamiętaj o tym, jaka była chętna do wyrzucenia cię z Hogwartu. Teraz będzie szukać tylko pretekstu. 

— To dotyczy się też waszej dwójki — zauważyła Don, na co para wymieniła się spojrzeniami. Nie odpowiedzieli, ale nie musieli. Zdawali sobie o tym doskonale sprawę, lecz jednocześnie wiedzieli, tak jak i ona, że to Don była najimpulsywniejsza z ich trójki. To nią najłatwiej było wytrącić z równowagi.

W ciągu następnych kilku dni wszyscy opowiadali sobie wciąż na nowo o ucieczce Freda i George'a na wolność. Ich historia z pewnością zapadnie w pamięci legend Hogwartu. Don czuła taką dumę z bliźniaków, jakiej nie czuła chyba jeszcze nigdy. 

Bagno, które utworzyli przed ucieczką, nawet w przepływie tygodnia wciąż nie zostało usunięte, a jedynie odgrodzone. Uczniów przeprawiał przez nie zdenerwowany tym zadaniem Filch. Don była pewna, że McGonagall czy Flitwick bez problemu byliby w stanie usunąć tę przeszkodę, ale ponownie nie wydawali się być do tego skorzy. 

Zarówno uczniowie, jak i wierny prośbie Freda Irytek, nie dawali Umbridge ani chwili na złapanie oddechu i co rusz nokautowali kolejnymi psikusami. Ktoś nawet wrzucił Umbridge niuchacza do środka gabinetu, który próbował odgryźć jej krótkie, obwieszone pierścionkami paluchy. I Don udawała nawet przed Lee i Vickie, że to bynajmniej nie była ona. Pamiętała, co obiecała Fredowi i George'owi, ale nie potrafiła się powstrzymać, kiedy jakiś z młodszych uczniów wcisnął jej w dłonie niuchacza, którego skradł w czasie lekcji o magicznych stworzeniach. Sam, choć bardzo chciał, nie miał odwagi tego zrobić, ale z kolei Don z wielką chęcią poszczuła Umbridge w jego imieniu zachłannym niuchaczem.

Łajnobomby i feterokulki wybuchały na korytarzach tak często, że uczniowie rzucali na siebie zaklęcie Bąblogłowy, co zapewniało na jakiś czas zapas świeżego powietrza. Jedynym minusem było to, że wyglądali jak chodzące akwaria, ale czego się nie robi dla komfortu?

Filch grasował po korytarzach z nahajką w ręku, pragnąc za wszelką cenę przyłapać sabotażystów, lecz było ich tak wiele, że nie wiedział, w którą stronę się zwrócić. Z dnia na dzień tylko ich przybywało, ponieważ motywowani przez innych ci bardziej strachliwi uczniowie zaczynali przybierać na odwadze. Do tego stopnia, że Lee i Vickie przestali już powstrzymywać Don.

— Tylko nie przesadź — prosił zrezygnowany Lee. — Obiecałem Fredowi, że cię przypilnuję.

Obruszona Don prychnęła.

— Mnie nie trzeba pilnować.

— Owszem, trzeba — powiedział głośno i powoli, jakby mówił do dziecka.

Don posłała przyjacielowi obrażone spojrzenie. 

Nawet ze wspomagającą Umbridge Brygadą Inkwizycyjną zaczęły dziać się złe rzeczy. Przykładowo, dziewczynie o twarzy mopsa, zwanej Pansy Parkinson, wyrosły jelenie rogi, a z tego powodu nie przyszła na lekcję. Tak przynajmniej poinformowała Don usatysfakcjonowana tym Hermiona.

Przed opuszczeniem Hogwartu bliźniakom udało się sprzedać wiele Bombonierek Lesera, wobec czego za każdym razem, kiedy Umbridge ledwo co przekroczała próg klasy, wszyscy uczniowie jak jeden mąż mdleli, wymiotowali i dostawali wysokiej gorączki czy krwotoku z nosa. A te nagłe gorsze samopoczucie usilnie tłumaczyli rzekomą „umbrydżycą", wobec czego wrzeszcząca z wściekłości Umbridge była bezsilna. Nawet wówczas, kiedy ukarała cztery klasy szlabanem (w tym niestety klasę Don). Nawet pomimo tego nie udało jej się rozwiązać zagadki, toteż została zmuszona do poddania się i pozwalania na takie sposoby zwalniania się z jej lekcji.

To jednak Irytek stał się królem największych problemów. Widocznie głęboko wziął sobie do serca słowa Freda i ten pierwszy (zapewne też i ostatni) raz posłuchał się prośby kogokolwiek innego niż Dumbledore'a czy Krwawego Barona. Buszował po całej szkole, wylatywał nagle z tablicy, przewracał stoły, posągi i wazy. Rozbijał latarnie i gasił świece, żonglował płonącymi pochodniami nad głowami przerażonych uczniów, pozalewał całe drugie piętro, a podczas śniadania wrzucił do Wielkiej Sali worek pełny tarantul. Dwoma słowami: nie próżnował.

Wciśnięty do komody, w której wszystko znikało, Montague powrócił. Był jednak tak oszołomiony, że nie był w stanie powiedzieć, co takiego mu się stało, wobec czego Don przynajmniej chwilowo się upiekło. Nie brała udziału w wciśnięciu go do owej komody, ale przecież Umbridge wystarczyłaby sama jej obecność w pobliżu i brak reakcji. 

Lekcje nagle stały się znacznie przyjemniejsze, kiedy Don, Lee i Vickie zmywali się z każdej obrony przed czarną magią z Umbridge za pomocą bombonierek, albo kiedy McGonagall odwracała głowę, udając, że nie widzi, jak uczniowie w czasie jej lekcji przygotowują pociski łajnobomb.  

Przez te wszystkie dni od opuszczenia przez Freda i George'a Hogwartu, Don bez przerwy o nich myślała, a zwłaszcza o Fredzie. Kładąc się do łóżka, zastanawiała się, czy on też o niej myśli przed snem, czy też tak tęskni, jak ona. Nie sądziła, że tak będzie jej go brakować. I choć były to z pozoru tylko dwa miesiące, to Don każdego dnia usychała z braku możliwości przytulenia się do Freda.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top