Rozdział 61

Przegrana, remis... to teraz wygrana ze Szwecją, tak? TAK?!?! 

♥ Trzymajmy kciuki za naszych! ♥

Wpadli do pokoju wspólnego, wyglądając jakby zostali zaatakowani przez wściekłe osy. Fred był cały poczerwieniały z oburzenia, a kostki jego dłoni nieprzyjemnie posiniały. George wydawał się w ogóle nie ogarniać, co się stało, zaś Don miała wzrok jak pijana. Przeskakiwała nim po wszystkich w pokoju wspólnym, a kiedy dostrzegła swojego brata Adana, wyrwała się Fredowi i rzuciła w jego stronę.

— Oszalałeś?! — zawołała, chwytając go najpierw za ramiona, którymi potrząsnęła, a potem badając uważnie ręce. Choć szlaban dostał przecież dopiero przed momentem, to Don musiała się i tak upewnić, że ta wiedźma się doń nie dorwała.

— O czym ty mówisz? — wydusił zdumiony Adan. A potem jego wzrok padł na George'a. Wyraźnie uświadomił sobie, że już wszystko wiedziała.  — Zrobiłaś to samo, Don. 

— Ale... ty nie wiesz... — wymamrotała.

Puściła Adana, czując narastającą bezradność. Nie zważała na to, że co najmniej wszyscy obecni w pokoju wspólnym Gryfonów ich obserwowali. Załamała ręce.

— Nie pozwolę jej cię skrzywdzić!

— Don, to tylko szlaban... — Próbował uspokoić siostrę wciąż zdumiony tą aferą Adan. 

— To nie jest tylko szlaban — wyjąkała. — Twoje dormitorium jest puste? — Widząc niepewne skinięcie głową, powiedziała: — Chodź, musimy porozmawiać. 

Przechodząc obok Freda, ten ich zatrzymał.

— Nie. — Don pokręciła głową, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. — Dużo już zrobiłeś. Zobaczymy się potem. 

Skinął głową i wraz z George'em podszedł do Lee i Vickie, którzy wybałuszali na nich oczy odkąd tylko weszli i tylko czekali na solidne wyjaśnienia. Don i Adan skierowali się w stronę męskich dormitoriów.

W pokoju Adana faktycznie nikogo nie było, toteż zajęli miejsce na jednym z łóżek. Don zebrała w sobie resztki spokoju i opanowania, których niestety i tak było zbyt mało, aby ułożyć klarowne zdanie.

Kiedy z trudem wszystko rozjaśniła, Adan wydawał się być nieco bardziej pobladły. Niemniej zamiast przejąć się tym, co go czekało, podenerwował się czymś zupełnie innym.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

— Nie chciałam nikogo pakować w kłopoty. Umbridge ma poparcie ministerstwa. Nawet Dumbledore nic by tu nie zdziałał. Cóż, a teraz to nawet jego właściwie nie ma...

Adan zacisnął usta.

— Trudno — rzekł po chwili ciszy. — I tak nie żałuję swojej decyzji. Gdybym wiedział o tym wcześniej, zrobiłbym to samo. Ty też byś zrobiła.

Na twarzy Don pojawił się słaby uśmiech. Wiedziała, że miał rację. Ale nawet pomimo tego nie zamierzała pozwolić Umbridge skrzywdzić swojego brata. 

Zamykając z zamyśleniem drzwi pokoju Adana, ruszyła w stronę schodów. Nie zdążyła choćby zejść po pierwszym stopniu, kiedy czyjeś ręce złapały ją za ramię i mocno pociągnęły do tyłu. Chciała krzyknąć, ale z tego wszystkiego zabrakło jej powietrza w płucach. Została wciągnięta do dormitorium, a drzwi zamknęły się za nią z hukiem. Wyrwała się i gwałtownie odwróciła. 

— Na brodę Merlina! Zgłupieliście totalnie?! — krzyknęła, kładąc dłoń na piersi, gdzie rozdygotane serce waliło jak młotem. Spojrzała z zawiedzeniem na Freda, George'a, Lee i Vickie, którzy stali z głupimi minami.

— Och, nie marudź! — Machnęła dłonią Vickie. 

Don zaczęła uspokajać swój oddech i oparła się plecami o drzwi. 

— Fred i George coś wymyślili. W sprawie Adana, Umbridge... I nie tylko — dodała.

Zaskoczona Don spojrzała najpierw na Freda, a potem na George'a z nic nierozumiejącą miną.

— Co wymyśliliście?

— Don... — zaczął niepewnie Fred i podrapał się po karku.

— Ee... Pamiętasz naszą rozmowę podczas wakacji? Tę o... ee... możliwości niezakończenia szkoły — pośpieszył z pomocą George.

Możliwości. Mhm. Ja już poznałam tę możliwość. — Skrzyżowała ręce na piersi, obrzucając Freda znaczącym spojrzeniem. Uśmiechnął się niewinnie.

— Nie ma sensu dłużej tu zostawać. Dumbledore'a już nie ma... — powiedział Fred.

— Ta kwoka Umbridge klepie swoim dziobem na każdym kroku... — dodał George.

— Nawet z drużyny nas wyrzucili...

— Owutemów nam również nie trzeba, i tak otwieramy własny sklep...

— Chcecie przez to powiedzieć... — wtrąciła Don, ale zabrakło jej słów. Nagle poczuła, jak ciężar opada jej na ramiona, jakby mokry od deszczu płaszcz. 

— Don — powiedział cicho Fred. — Nie smuć się.

— Nie smucę.

— Widzę to po tobie. 

Przymknęła oczy, powstrzymując łzy. Nie miała w zamiarze jak jakieś dziecko się rozpłakać. Tym bardziej za jakimś durnym Fredem Weasleyem. Kiedyś wielokrotnie błagała, aby nie musiała dłużej go oglądać na oczy przez ich częste kłótnie, ale teraz... Teraz żałowała tego każdego razu, kiedy choćby przez sekundę o tym pomyślała. Nie chciała, aby ją opuszczał.

— Don. — Przez zamknięte powieki nie zorientowała się, kiedy Fred podszedł i ją z cichym westchnięciem do siebie przytulił. Sprawiło to, że pojedyncza łza spłynęła po policzku Gryfonki, więc ta szybko ją wytarła, zanim Fred zdążyłby zauważyć, że płacze. Przy okazji zaobserwowała, jak Lee daje pozostałym sygnał do wyjścia, a po chwili zostaje w dormitorium sama z Fredem.

— Po prostu... Dopiero zaczęliśmy być razem... — wybąkała niewyraźnie. 

— Wiem. Ty też wiesz, że...

— Nie mogę. Nie chcę zostawać Adana... I Lee. I Vickie. I pozostałych. 

— To też wiem. 

Odsunął się. Ujął twarz Don w dłonie i spojrzał dziewczynie w oczy.

— To zaledwie dwa miesiące. Z George'em dopniemy sprawy związane z naszym sklepem na ostatni guzik, a jak skończysz Hogwart, to do nas dołączysz. Będziemy czekać. Ja będę czekał. — Uśmiechnął się lekko.

Westchnęła ciężko, przymykając oczy. Wiedziała, że nie było sensu ich zatrzymywać. Poza tym nawet tego nie chciała. Postanowili. Objęła przyciśniętą do swojego policzka ciepłą dłoń Freda. 

— Jaki macie plan? — wyszeptała, otworzywszy oczy.

Stała na niemal pustym korytarzu (większość osób była o tej godzinie na obiedzie) i przyglądała się bliźniakom, którzy rozstawali fajerwerki. Ze stresu o to, aby nic nie wymknęło się spod kontroli, a Fred i George nie zostali wcześniej złapani przez Umbridge czy kogoś innego, obgryzała paznokcie. 

— Powinnaś już iść — powiedział George, prostując się. — Nie możesz być z tym wszystkim powiązana. Zrób sobie alibi, bo Umbridge na pewno się przyczepi i będzie niuchać. 

Don bardzo chciała zaprotestować, aby dorobić się jeszcze przynajmniej kilku cennych sekund niż rozstaną się na dwa miesiące, ale Fred poparł brata. 

Pokiwała więc głową. Przez chwilę ona i Fred tak stali i się w siebie wpatrywali. Don nienawidziła pożegnań jak niczego innego na całym świecie. No, może z wyjątkiem Umbridge. Jej nienawidziła jeszcze bardziej. Przybliżył się.

— Więc to będzie nasz ostatni kawał — powiedziała powoli Don, kiedy to wszystko do niej dotarło. Nie potrafiła w to uwierzyć. Ostatni kawał. Ostatni kawał w Hogwarcie. 

— Tak, chyba tak... — Fred zawiesił głowę i pogładził delikatnie jej plecy.

— I nasza ostatnia wspólna chwila, która... — Don odsunęła się od Freda i zamrugała kilka razy, aby pozbyć się łez z oczu — ...właściwie się już kończy.

— Na ten moment będzie to ostatni kawał... i ostatnia nasza chwila... — przyznał z zawahaniem. — Ale to wszystko tylko po to, aby za dwa miesiące nic nie musiało być ostatnie. Kiedy do nas... do mnie... dołączysz, wszystko będzie pierwsze. Nawet po wielu latach naszego życia. Każda czynność, jaką będę robił, będzie miała takie samo znaczenie, jak wtedy, gdy robiłem ją po raz pierwszy. Dzięki tobie.

Zaniemówiła. Jeszcze nigdy nie słyszała z ust Freda tak czułych słów. Ona nie potrafiła dobrać tak dobrze swoich. W ogóle nie potrafiła w tamtej chwili skleić zdania, więc powiedziała pierwsze, co przyszło jej na myśli. Coś, czego nigdy nie mówiła, a powinna była. 

— Dziękuję, Fred. Za te siedem lat. 

— Dziękuję, Don. — Przytulił ją. — Za te siedem lat. 

— Rany, jejuśku! — zawołał dramatycznie George i rzucił się w ich stronę. — A ja wam dziękuję, no! 

— Dziękuję, George — wyszeptała ze wzruszeniem Don, kiedy chłopcy zamknęli ją w uścisku. 

Kiedy się od siebie odsunęli, Fred ją pocałował. Don nie była mu dłużna. Wiedziała, że to była ich ostatnia chwila. 

— Nie zjedźcie się tylko — burknął George, z obrzydzeniem odwracając wzrok. — No, dobra, no, co? Dość tego obściskiwania. Mamy do wysadzenia szkołę, trzeba mieć priorytety, nie?

Fred i Don się zaśmiali, odsunąwszy się od siebie. Dziewczyna położyła dłoń na jego piersi, jeszcze ostatni raz wdychając znajomy zapach jabłka i mięty. 

— Jak będziesz tęsknić, zawsze możesz pochodzić w mojej bluzie — szepnął w jej stronę Fred tak, aby George nie usłyszał. — Tak, pamiętam, że mi jej wtedy nie oddałaś.

Policzki Don nieco się zaczerwieniły.

— A ty nic nie mówiłeś.

— Bo nie chciałem, żebyś ją oddawała — odparł. Smagnął palcem jej policzek.

— Poważnie, ruchy — popędzał George. — Bo zaraz jakiś Filch wyskoczy zza rogu czy ktoś z tej durnej Brygady Jak-Jej-Tam-Było.

Don odsunęła się wreszcie od Freda, a potem rzuciła na szyję George'owi, aby i jego też należycie wyściskać. Następnie ruszyła szybko w stronę Wielkiej Sali. Znikając za rogiem posłała Fredowi i George'owi ostatni uśmiech.

Bliźniacy odczekali jeszcze chwilę. Spokojnie mogła usiąść i zabrać się do jedzenia przy świadkach, kiedy podła zadrżała pod pobrzmiewającym echem: ŁUUUP! A przygotowane przez Freda i George'a fajerwerki zostały odpalone.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top