Rozdział 6
Tematem i zadaniem głównym dla uczniów szóstego roku podczas zaklęć stały się zaklęcia niewerbalne. Flitwick kładł na nie spory nacisk, podkreślając, że jest to sztuka trudna, ale zarazem bardzo przydatna, aby nie wystawiać wszystko na jednej tacy swojemu przeciwnikowi.
Pochmurna pogoda za oknami sprawiała, że Don odechciewało się dosłownie wszystkiego, dlatego z niewielkim entuzjazmem ćwiczyła praktycznie bezskutecznie zaklęcia niewerbalne, ale przynajmniej się starała, prawda?
— Skup się — powiedział młodszy brat Don, gdy siedzieli razem wieczorem we wspólnym pokoju Gryffindoru, a Don próbowała właśnie za pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa wypowiedzianego w myślach, unieść podręcznik do transmutacji.
— Jestem skupiona — fuknęła, wytrzeszczając oczy i czerwieniąc z wysiłku na twarzy.
— Nie, nie jesteś.
— No nie jestem, i co z tego! — krzyknęła podirytowana ciągłymi porażkami. Wypuściła powietrze ustami, a na twarz powróciły naturalne kolory, gdy opadła z wycieńczenia na kanapę.
— Przecież to nie jest takie trudne — tłumaczył spokojnie Adan. — Wystarczy chcieć.
— Co ty wygadujesz, jesteś na piątym roku — przewróciła oczami Don i założyła na piersi ręce z bardzo niezadowoloną miną.
— Więc to doskonały argument, że nie jest to nic trudnego.
— A właśnie, że to kontrargument — oznajmiła oczywistym tonem. — Jesteś lepszy w te klocki niż ja, więc twierdzenie, że, jak ty to powiedziałeś... nie jest to nic trudnego... wykazuje twoją ignorancję.
— Po prostu chcę ci pomóc, to ty tutaj wykazujesz ignorancję — obruszył się.
— Ale ja nie potrafię, bo jestem beznadziejna... — Don rozłożyła bezradnie ręce, a potem walnęła się ręką w czoło i westchnęła głęboko.
— Siostra, jesteś beznadziejna w wielu rzeczach, ale jeśli chodzi o zaklęcia, to jest zupełnie odwrotnie. Dobrze ci idzie, jeśli jesteś tylko skupiona.
— Słabe pocieszenie, Addie — mruknęła, posyłając bratu pełne politowania spojrzenie.
Chłopak się uśmiechnął i wzruszył ramionami, a potem powiedział:
— Spróbujmy jeszcze raz, ale tym razem się postaraj. Nie ma sensu nad tym siedzieć drugą godzinę.
Don dołożyła wszelkich starań, aby oczyścić swój umysł. Przypomniały jej się monologi Trelawney, gdy jeszcze rok temu chodziła na wróżbiarstwo i ledwo powstrzymała śmiech na te wspomnienia. To były dopiero czasy...
Skupiła całą swoją siłę woli, kompletnie odsuwając swoje otoczenie na bok. Widziała jedynie książkę. Książkę do transmutacji. Zmrużyła oczy, brała miarowe oddechy. Nareszcie wypowiedziała w myślach powoli słowa zaklęcia, a podręcznik delikatnie drgnął i uniósł się zaledwie o kilka cali w górę. Don była tym tak podekscytowana, że wcześniejsze skupienie prysnęło, a wraz z nim opadła książka.
— Udało mi się! — zawołała na cały głos, nie zważając na pobliskie grupy osób.
— Udało ci się! O rany, jestem świetny! — powiedział z radością Adan.
— Ty?
— Ja cię tego nauczyłem! — odparł tak, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
— Aleś chełpliwy — przewróciła oczami, ale zaraz potem wyprostowała się, gdy zauważyła dwie rude postaci wchodzące do pomieszczenia. — Weasley, tutaj!
Fred i George spojrzeli w stronę Don i jak jeden mąż natychmiast ruszyli w jej stronę.
— Patrzcie, czego się nauczyłam! — zawołała Don, a potem ponownie skupiła się na książce, lecz tym razem ta ani drgnęła.
— Chodzi ci o ten wyraz twarzy, jakbyś miała zaraz wystrzelić w kosmos? — zapytał z rozbawieniem Fred i oparł się dłońmi o kanapę.
— To wygląda bardziej tak, jakby ktoś jej dosypał trutki na szczury do soku dyniowego — odparł George.
Don wypuściła powietrze ustami i dziko prychnęła.
— A niech to Snape trzaśnie! — przeklęła.
— Ja z chęcią mogę cię trzasnąć — zaoferował Fred i już miał zamiar się zamachnąć na czuprynę Don, gdy ta się schyliła.
— Miałam na myśli zaklęcia niewerbalne, ciołku!
— Wiem, ale bardzo miałem ochotę cię uderzyć — rzucił Fred z zawadiackim uśmiechem.
— Uważaj, braciszku, bo to podchodzi pod przemoc — ostrzegł George, a potem nachylił się w stronę bliźniaka. — Lepiej uderzać, gdy nikt nie patrzy, no wiesz, bez świadków...
Don posłała im znudzone spojrzenie, a potem odwróciła się do brata, który jednak siedział z morderczym wzrokiem wbitym w obu bliźniaków, za co dostał od siostry kuksańca w ramię.
— Ogarnij się — wyszeptała w jego kierunku.
Adan nie odpowiedział, ale prychnął pod nosem, a następnie odwrócił spojrzenie. Jego siostra pokręciła ze zdruzgotaniem głową i wstała z kanapy.
— Skończyłaś z tym czymś, cokolwiek to było? — zapytał George.
— Zależy — odpowiedziała enigmatycznie.
— Chcemy ci coś pokazać — wyjaśnił Fred.
Chwilę później szli już całą trójką przez korytarze Hogwartu. Prowadzili Fred i George do... Cóż, Don jeszcze nie wiedziała dokąd, bo nic nie chcieli powiedzieć. Stwierdzili, że gdy dotrą na wskazane miejsce, to przekona się sama.
Nie wiedziała, czy powinna była tak ufać bliźniakom, bo w końcu ich znała, a ten fakt wystarczał do braku zaufania, przynajmniej w tym przypadku. Często ich „chcemy ci coś pokazać" kończyły się niespodziewanymi wybuchami, jak na przykład w czasie eliksirów w ubiegłych latach.
Do dzisiejszego dnia Don doskonale pamiętała, jak substancja warząca się we wnętrzu kociołka pewnego dnia zaczęła wariować. Kociołek pękł na pół, na ławce wypaliła się dziura, a włosy bliźniaków po części były spalone - stało się to gdzieś na początku nauki w Hogwarcie, ale dziewczyna wciąż uwielbiała im to wytykać przy każdej sposobności.
Snape zresztą też.
Za oknami robiło się coraz bardziej ciemno, co oznaczało, że mieli niewiele czasu do rozpoczęcia patroli przez prefektów. Bliźniacy również zdawali się o tym doskonale wiedzieć, gdyż przyśpieszyli kroku.
Stanęli przed posągiem jakiegoś stworzenia. Don nigdy nie była dobra z opieki nad magicznymi stworzeniami - odróżniała jedynie feniksa od hipogryfa, więc nie potrafiła stwierdzić, czym był posąg. Ten drobny fakt nie okazał się jednak ważny, gdy Fred kilka razy stuknął w owy posąg, mrucząc pod nosem zaklęcie.
Zaledwie kilka uderzeń serca później zaczarowana rzeźba odskoczyła od swojego wcześniejszego miejsca i ukazała niewielkie wejście. Don weszła powoli do środka, a gdy rozświetliła wnętrze różdżką, zaniemówiła.
— O kurczę. — Nic więcej nie była w stanie powiedzieć.
— No wiemy! — zawołał podekscytowany George i przetarł z satysfakcją swoje ręce. — Wypas!
— Zaczynamy z naszą sprzedażą na pełnych obrotach, już dostaliśmy wiele zamówień, choć o produktach wie jedynie garstka najbliższych osób — powiedział zachwycony Fred.
Don westchnęła z wrażenia oraz weszła głębiej. Pomieszczenie było dosyć spore. Przez całą jego długość przechodził długi stół, na którym było pełno najróżniejszych produktów, takich jak lipne różdżki, pióra samoodpowiadające, zębate frysbi, uszy dalekiego zasięgu, gingantojęzyczne toffi czy jeszcze inne.
Oprócz samego stołu w kątach pomieszczenia znajdowały się liczne beczki z magicznymi produktami w środku. Całość oświetlały lewitujące kuleczki z pomarańczową poświatą.
— Może uda nam się nawet tym z Durmstrangu i Beauxbatons co nieco wcisnąć? — zaproponowała Don, spojrzawszy na bliźniaków.
— To jest myśl! — stwierdził Fred. — Zwłaszcza, że gdy dobrze nam pójdzie z pierwszym sklepem...
— To trzeba będzie zakupić drugi, najlepiej w innym państwie — dokończył George.
— A potem trzeci.
— I czwarty.
— Aż tak to się nie zagalopowujcie — zaśmiała się Don. — Najpierw musimy dopiąć na ostatni guzik pierwszy sklep.
Rozplanowanie wszystkiego w tym aspekcie było bardziej istotne, niż bliźniacy byliby w stanie przypuszczać, dlaczego właśnie to Don zajęła się tą sprawą. Od początku Hogwartu trzymali się ze sobą, a dziewczyna czynnie uczestniczyła w procesie tworzenia licznych magicznych gadżetów, spędzając zazwyczaj połowę wakacji u Weasleyów.
— Pokażcie tę swoją listę klientów, jestem ciekawa, kto się na niej znajduje — poprosiła Don, a George natychmiast rzucił w jej stronę zawinięty w rulon pergamin. Odwinęła go, szybko przeskakując wzrokiem po liście. — Ron? — zapytała z niedowierzaniem.
— My też gościa nie znamy — powiedział Fred.
— Ale nam zapłaci — stwierdził George.
— Wie o tym, że wam zapłaci? — zapytała.
— Chyba nie — odparł Fred i wzruszył ramionami.
Don pokręciła z rozbawieniem głową i oddała zwitek.
•
Zaklęcia niewerbalne nie były regularnie stosowane jedynie na zaklęciach, lecz również, jak Don mogła się na własnej skórze przekonać, na transmutacji i obronie. Nauczyciele nie dawali swoim podopiecznym wytchnienia, bez przerwy zaznaczając, że to już wysoki i ważny poziom w nauce każdego czarodzieja i czarownicy. Ogrom pracy domowej, nawet jeśli Don kontynuowała i właściwie zaliczyła jedynie cztery przedmioty, był druzgocący.
Zorientowała się jednak, że niepotrzebnie się tymi wypracowaniami tak przejmuje. Przecież i tak większości nie kończy, więc co za różnica?
Bardzo brakowało jej regularnych treningów quidditcha i zdrowej rywalizacji pomiędzy domami. Żałowała, że Turniej Trójmagiczny wszystko zniwelował, choć z drugiej strony, musiała przyznać, był dużo ciekawszą alternatywą.
Tematem głównym już od samego początku pomiędzy Don a Fredem i George'em stało się to, jak najdyskretniej i najlepiej oszukać niezależnego sędzię. Lee często przyłączał się do dyskusji. Widocznie również był zaoferowany w całą sprawę.
Don kończyła siedemnaście lat dopiero w następnym roku kalendarzowym, a bardzo chciała wziąć udział w tym turnieju. Oczyma wyobraźni widziała już swoje nazwisko wyczytane przy wszystkich podczas Nocy Duchów. Widziała siebie z Pucharem Turnieju Trójmagicznego, galeonami, które mogłaby przeznaczyć na sklep bliźniaków... Widziała siebie w blasku różdżek, okrzyków radości i podniecania, oraz licznych słów wyrażających gratulacje.
Aby skryte marzenie się spełniło, potrzebowała wynaleźć jakiś sposób, aby dostać się do turnieju. Pytanie tylko - jaki byłby najodpowiedniejszy i kim będzie owy „niezależny sędzia"?
Jedyne, co im pozostało, to oczekiwanie do przyjazdu uczniów dwóch największych zagranicznych szkół dla czarodziejów, którzy mieli odwiedzić mury Hogwartu już w październiku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top