Rozdział 57

W Hogwarcie zrobiło się głośno, kiedy wszyscy dowiedzieli się, o ironio, przez dekret Umbridge, o udzielonym przez Harry'ego wywiadzie do „Żonglera". Coraz więcej osób zaczynało wierzyć w powrót Lorda Voldemorta, a sam Harry stał się wśród rówieśników bardziej poważany. Nawet nauczyciele wyrażali swoje pozytywne zdanie co do owego wywiadu. Don słyszała niejednokrotnie, że Harry zdobywał po dwadzieścia punktów między innymi za to, że podawał zwykłą konewkę profesor Sprout.

Dni od śmierci babci Don, Arlene, strasznie się ciągnęły. Nie potrafiła na nowo tryskać energią, jak było to kiedyś, miała problemy ze snem i apetytem. Dawała radę tylko dzięki Adanowi, swoim przyjaciołom i, o zgrozo, nawet rodzicom.

Kilka dni po śmierci babci dostała bowiem kolejny list, w którym rodzice ją przepraszali. Okazało się, że dowiedzieli się prawdy o tym, co tak naprawdę się stało w dniu podpadnięcia Umbridge przez Don. Adan im o wszystkim opowiedział. Przeprosili i teraz wypisywali do niej co kilka dni z zapytaniami, jak się czuje.

Fred czekał cierpliwie, aż Don upora się z żałobą. Nie naciskał, był dla niej przyjacielem, choć zaczęli się zachowywać wobec siebie inaczej. Don coraz częściej przytulała się do Freda, kładła swoją dłoń na jego, a nawet zdarzało im się iść razem przez korytarz, trzymając się za ręce. Nie umknęło to uwadze George'a, Lee i Vickie, którzy przyglądali się temu wszystkiemu, nie wiedząc, co zrobić. George wielokrotnie wyglądał tak, jakby chciał zapytać, poruszyć ten temat, ale za każdym razem dostawał albo od Lee, albo od Vickie. Don szczerze była im za to wdzięczna. Nie czuła się jeszcze gotowa, aby zmierzyć się z własnymi uczuciami ze sobą, a co dopiero jeszcze z kimś innym.

Jedno było pewne. Zarówno Don, jak i Fred dawno przestali zachowywać się jak przyjaciele. I wszyscy to widzieli.

W Hogwarcie znowu stało się głośno, kiedy Umbridge próbowała wyrzucić z zamku Trelawney. Don nigdy nie przepadała za tą nauczycielką, ale jeszcze bardziej nienawidziła Umbridge. Na szczęście Dumbledore'owi udało się w porę zareagować, dzięki czemu Trelawney owszem, została zwolniona z pozycji nauczycielki wróżbiarstwa, ale mogła pozostać w zamku. Tymczasem tę posadę zajął centaur Firenzo, którego wyznaczył Dumbledore ku wściekłości Umbridge.

— Chyba zaczynam żałować, że nie zdałam suma z wróżbiarstwa — powiedziała pewnego dnia do Freda rozbawiona Don, kiedy razem szli przez korytarz w stronę sali zaklęć, a na ich widoku pojawił się Firenzo.

— Taa, i chcesz mi powiedzieć, że kontynuowałabyś wróżbiarstwo? — Fred uniósł z uśmieszkiem brwi.

— Pewnie nie.

Ostatnio skupienie Don także się zmieniło. Choć wcześniej nie poświęcała zbyt wiele czasu nauce, zwłaszcza na zajęciach, to teraz kompletnie odpływała. Jej myśli zaprzątał tylko Fred. Bez przerwy posyłali sobie spojrzenia, uśmiechy, splatali i rozplatali palce swoich dłoni. Don zaczynała czuć się coraz lepiej, dzięki tej bliskości Freda.

Zaczęły dobiegać urodziny Don, których wyjątkowo przez wzgląd na śmierć babci, Don nie chciała obchodzić, co wszyscy uszanowali. Bez żadnych imprez, świętowań, zabawy. Nawet nie chciała prezentów, które miała otrzymać dopiero w czasie wakacji. Pragnęła przeżyć ten dzień zwyczajnie. Przez większość dnia tak właśnie było. Dostała tylko życzenia, słowa wsparcia i masę uścisków. Była wzruszona tym, że wszyscy tak bardzo wzięli sobie jej prośbę do serca.

Większość urodzin więc spędziła na zwykłym spędzaniu czasu z bliskimi, pomaganiem bliźniakom w ukrytej przed Umbridge sprzedaży ich produktów oraz na wyjątkowym odrabianiu zaległych wypracowań, na co dostała nagłe natchnienie.

Dobiegała już noc, a Don zaczynała kłaść się powoli do łóżka, kiedy w drzwiach jej dormitorium stanęła Ginny.

— Dobrze, że jeszcze nie śpisz! — odetchnęła z ulgą, a Don spojrzała na nią z zaskoczeniem.

— Co się stało?

— Nic takiego, nie martw się. Fred kazał mi przekazać ci, że czeka na ciebie w pokoju wspólnym.

Don zmarszczyła brwi.

— Nie chciał nic więcej powiedzieć — dodał Ginny, ale jej uśmiech zdradził, że jednak wiedziała coś więcej.

Czując, że się właśnie zdradza, Ginny szybko się odwróciła i prędko odeszła, a Don narzuciła na siebie ubrania, zdjąwszy piżamę, i popędziła z ciekawością po schodach w stronę pokoju wspólnego.

Czekał na nią tuż pod schodami, tak że niemal na niego wpadła. Złapał ją za ramiona, przytrzymując przed upadkiem.

— Uważaj, niezdarno — zaśmiał się, chowając jej kosmyki jasnobrązowych włosów za ucho.

Mimochodem się zarumieniła. Tej jednej zmiany nienawidziła. Fred potrafił robić z niej pomidora samym swoim spojrzeniem.

— Coś ty wymyślił? — zapytała, odwracając wzrok.

— Wiem, że nie mieliśmy planować niczego wystrzałowego. I to też nie jest nic takiego, ale chciałem żebyś coś miała z tych urodzin, nawet jeśli tak skromnego.

— Tak? Twoje towarzystwo? — zapytała z politowaniem, na co Fred przybrał udawanie obrażoną minę.

— Moje towarzystwa nie należy do rzeczy skromnych — zauważył z taką powagą, że Don parsknęła śmiechem.

Fred nie chciał puścić farby, toteż razem wyszli z pokoju wspólnego i Don pozwoliła się zaprowadzić aż na szczyt Wieży Astronomicznej, gdzie czekały już rozłożone koce i masa poduszek, a na horyzoncie ciągnęło się gwiaździste niebo.

Oniemiała Don podeszła do balustrady, o którą się oparła, zadzierając głowę w idealnym momencie, aby dostrzec spadającą gwiazdę. Spojrzała na Freda, który podszedł i oparł się obok.

— Podsłuchałem jak profesor astronomii rozmawiała o tym, że dzisiejszej nocy na niebie mają pojawić się spadające gwiazdy. Zebrała wszystkich swoich uczniów i wyprowadziła na błonia, aby to zobaczyli. Ja też chciałem z tego skorzystać.

Serce załomotało w piersi Don. Nie potrafiła wykrztusić słowa.

— Pomyśl życzenie — poradził, wskazując na kolejną spadającą gwiazdę.

Don przymknęła oczy i pomyślała o swoim życzeniu. Kiedy je otworzyła, Fred spoglądał na nią z ciekawością.

— Czego sobie zażyczyłaś?

— Jak ci powiem, to się nie spełni.

Wpatrywali się w siebie przez długi moment. Don położyła dłoń na policzku Freda.

— Dobrze, że ja w to nie wierzę — dodała, całując go.

Fred wyraźnie się zaskoczył, kiedy już się od niego odsunęła.

— Widzisz? — zapytała Don. — Spełniło się.

— Bo dowiedziałem się w tej samej chwili, co się spełniało — wymamrotał, wciąż oniemiały, patrząc na Don z szeroko otwartymi oczami.

Pokręciła z rozbawieniem głową.

— Fred?

— Tak?

— Mógłbyś jednak dać mi mój prezent? — Widząc jego zaskoczenie, dodała: — Ja już cię pocałowałam dwa razy, a ty jeszcze mnie ani raz.

Zaśmiał się, ale szybko spoważniał.

— Jesteś pewna, że już jest w porządku? Że jesteś gotowa?

— W porządku nie będzie jeszcze przez długi czas — wyznała. — Ale czuję się gotowa na to... cokolwiek się dzieje.

Ponownie się zaśmiał, słysząc w głosie Don roztargnienie. Choć zdecydowanie był to śmiech podenerwowania. Don zorientowała się, że trochę stresował się przed pocałowaniem ją.

Pogładził Don po włosach, po czym nachylił się w jej stronę i powiedział:

— Wszystkiego najlepszego. — A następnie ich wargi ponownie się złączyły.

Następnego poranka Don obudziła się z motylkami w brzuchu. Uniosła głowę z piersi śpiącego Freda, mrużąc oczy przed promieniami słońca. Musieli zasnąć, kiedy tak leżeli wśród koców i przyglądali się nocnemu niebu. Nie planowali tego, zamierzali wrócić do swoich dormitoriów, ale zanim zdążyli się zebrać, zasnęli.

Podniosła się do pozycji siedzącej, przeciągając. Pierwszy raz od dawna się wyspała i czuła się po przebudzeniu tak dobrze, spokojnie. Chciała już wstać, kiedy poczuła dłonie oplątujące ją w talii i przyciągające z powrotem na podłogę.

— Gdzie się wybierasz, niezdaro? — zapytał zachrypniętym głosem Fred, chowając kosmyk jej włosów za ucho.

— Na śniadanie, bo nie raczyłeś mi go przynieść.

— Och, wybacz swemu niepokornemu słudze — odparł z sarkazmem.

Uśmiechnęła się, gładząc Freda po policzku. Jego wzrok przeniósł się w stronę nieba, a on nagle gwałtownie wstał, ciągnąc za nadgarstek zdumioną Don.

— Śniadanie? — powtórzył. — Raczej obiad.

Don odwróciła głowę w stronę nieba i zorientowała się, że słońce było u szczytu swojego górowania. Otworzyła usta. Nie mogła uwierzyć w to, że tak długo spali i przespali wszystkie przedpołudniowe lekcje.

Fred jednym machnięciem różdżki uprzątnął koce i poduszki, a następnie wraz z Don zaczął zbiegać po schodach wieży. Po pustej Wielkiej Sali i zupełnie pustych korytarzach zorientowali się, że już zaczęły się kolejne zajęcia, toteż po dowiedzeniu się, co teraz mają, popędzili na transmutację. Szczęście, że nie mieli teraz z Umbridge. Don czuła, że nie obyłoby się bez kolejnego szlabanu.

Otworzyli z rozmachem drzwi i zadyszani wpadli do środka, przykuwając wzrok McGonagall i wszystkich obecnych. Don z zakłopotaniem poprawiła swoje nieuczesane włosy.

— Dzień dobry — powiedziała, a McGonagall zmierzyła ją pełnym niezadowolenia spojrzeniem.

— Panno Dotson, panie Weasley, gdzieście się podziewali?

— To długa historia — wyjaśnił Fred. McGonagall nie wydawała się być usatysfakcjonowana tą wypowiedzią, ale nic więcej na ten temat nie powiedziała.

— Odejmuję dziesięć punktów Gryffindorowi, a teraz siadajcie, proszę.

Don i Fred wymienili się spojrzeniami, niemal wybuchając śmiechem, ale pośpiesznie podążyli do swoich ławek, siadając tuż obok George'a, Lee i Vickie.

— Ej, dobra. Co tutaj się dzieje? — zapytał George, ignorując kopnięcie Vickie. — Fred, nie było cię całą noc... Gdzie wy byliście przez wczorajszą noc i dzisiejsze przedpołudnie? O co chodzi?

— Później wam wyjaśnimy — odparł Fred, a Don puściła George'owi oko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top