Rozdział 55
Fred zerwał się na równe nogi, a wraz z nim wstali George, Lee i Vickie, którzy byli bladzi jak ściana i przerażeni reakcją Don. Żadne z nich nie wiedziało, co się stało. Fred chwycił list, który zostawiła i szybko przeleciał po nim wzrokiem. Teraz nieważne było to, że naruszał czyjąś prywatność. Musiał wiedzieć, jak jej pomóc.
Kiedy już zrozumiał, co się stało, nie próżnował. Zerwał się z miejsca. Słysząc za swoimi plecami odgłos tupania stóp George'a, Lee i Vickie, którzy także chcieli odnaleźć Don, zatrzymał się.
— Pozwolicie? — zapytał i się odwrócił w ich stronę.
George zmarszczył brwi z nic nierozumiejącą miną, podczas gdy Lee i Vickie wymienili się spojrzeniami.
— To też nasza przyjaciółka — zauważył z dozą zaskoczenia jego bliźniak.
— Skrępujemy ją, jeśli wszyscy za nią pójdziemy. Pozwólcie mi ją uspokoić. Przyjdźcie w czasie przerwy obiadowej.
George wciąż chciał protestować, ale Lee złapał go za ramię.
— On ma rację. Jeśli wszyscy za nią pójdziemy, schowa się w dormitorium. A teraz potrzebuje wsparcia.
Vickie skinęła potakująco głową, a wciąż nieprzekonany George pozwolił się jednak z powrotem usadowić przez Lee na ławie. Fred skinął do nich głową i rzucił się do wyjścia. Musiał jak najszybciej znaleźć Don.
•
Treść listu wstrząsnęła ją do tego stopnia, że nie widziała, gdzie biegła. Na ślepo przemierzała korytarz za korytarzem, schody za schodami, które były puste z powodu tego, iż dopiero co zaczęło się śniadanie w Wielkiej Sali.
Nie odwróciła się, kiedy usłyszała za plecami nawoływanie, lecz dalej brnęła przed siebie. Nie chciała, aby ktokolwiek widział ją w tym stanie, kiedy była tak załamana. Potrzebowała chwili, aby wziąć oddech, by przyjąć do wiadomości to, co się stało. Nie lubiła otwarcie przy kimś cierpieć, to było krępujące, nawet jeśli był to przyjaciel.
Została jednak zatrzymana. Dogonił ją, złapał za ramię, odwrócił w swoją stronę i tak mocno objął, że nie początkowo nie potrafiła zaczerpnąć tchu. Przyciskał jej głowę do klatki piersiowej, podczas gdy ona próbowała się wyrywać. Biła go pięściami, kopała, szarpała się... A przy tym nie potrafiła powstrzymać płaczu. W jednej chwili po prostu wszystko się skończyło, świat się zawalił.
— Zostaw mnie! — wrzeszczała.
— Nie.
W końcu zmęczyła się ciągłym wyrywaniem i poddała. Uścisk automatycznie zelżał do tego stopnia, że czuła się już w miarę swobodnie. Nie wykorzystała tego faktu na ucieczkę, już nie chciała. Miała dość. Teraz ta bliskość i fakt, że widział jaj rozpacz, przestało ją obchodzić. Teraz czuła się dobrze, wiedząc, że był przy niej. Był i dzisiaj i zawsze, kiedy go potrzebowała.
Stali tak w objęciach przez ciągnące się minuty, trudno było nawet oszacować, ile dokładnie. Don miała wrażenie, że trwało to całą wieczność. Z czasem zaczęła się coraz bardziej uspokajać. Opanowała swój wstrząsający całym ciałem płacz, ponownie równo oddychała i wzięła się w garść. Wyczuł to.
— Pójdziemy do pokoju wspólnego?
— A lekcje? — wyszeptała.
Odsunęła się i przetarła zaczerwienione i podkrążone oczy.
— Nie są ważne.
Skinęła głową oraz pozwoliła się zaprowadzić do pustego pokoju wspólnego. Usiedli na kanapie, naprzeciw kominka. Don oparła głowę o oparcie i przechyliła głowę w stronę wpatrzonego w igrające płomienie Freda.
— To, co dla mnie robisz od tych siedmiu lat... — zaczęła.
— Zależy mi na tobie — przerwał od razu Fred. Nie chciał słyszeć o tym, jak wiele dla niej robił, skoro było to dla niego czymś oczywistym. To, że ją wspierał.
Spojrzał w oczy Don, która na to oświadczenie się wyprostowała.
— Bo jestem twoją przyjaciółką...? — szepnęła.
Fred nie odwracał wzroku przez długą chwilę, ale ostatecznie ponownie spojrzał w płomienie. Zignorował dopytanie, jakby odpowiedzieć na nie było inna, co wywołało u Don przyśpieszone bicie serca.
— Wiesz, że ona nie umarła. To znaczy Arlene — powiedział nagle Fred.
— Co?
— Nie umarła. Już zawsze będzie żyć w naszych wspomnieniach. Jako wspaniała osobą, którą była. — Spojrzał przelotnie na Don, a w jego oczach błysnęła powaga i pewność co do własnych słów.
Na wspomnienie o śmierci babci w oczach Don ponownie nagromadziły się gwałtownie łzy, których nie potrafiła za nic w świecie powstrzymać. Zaczęła się cała trząść. Nie potrafiła i nie chciała uwierzyć w to, że Arlene nie żyła. Jedyna osoba z rodziny, która rozumiała Don, nie krytykowała i akceptowała taką, jaką była. Jedyna osoba, która była świadoma, że miała inne wartości, inne sprawy, które pozwalały jej żyć szczęśliwie. Jedyna osoba, która ją w pełni rozumiała i zawsze była w stanie wysłuchać. Nie żyła.
Fred przysunął się jeszcze bliżej i ponownie ją objął. Wypłakiwała mu się w ramię.
— Chcę, żeby to był koszmar — mamrotała. — Chcę się obudzić, być w stanie znowu napisać o naszych nowych produktach do babci i czytać jej odpowiedź... Chcę znowu zobaczyć jej uśmiech, przytulić ją i usłyszeć, jak mnie kocha...
— Rozumiem — wyszeptał z bólem Fred. — Rozumiem. Jestem przy tobie, razem damy radę, obiecuję.
Chciała w to wierzyć, naprawdę chciała, ale w tamtej chwili nie wyobrażała sobie takiego scenariusza. Nie wyobrażała sobie, że jeszcze kiedykolwiek będzie w pełni szczęśliwa, kiedy obok nie było babci. Jedynej osoby, która z całej rodziny ją akceptowała. Wcześniej tylko ona dodawała jej siły. Don nie wiedziała, jak teraz sobie poradzi. Była zbyt słaba...
Kolejne minuty upłynęły w ciszy. Don ponownie zdołała uspokoić swoje emocje, toteż siedzieli teraz z powrotem obok siebie, oparci o kanapę i wpatrzeni w różne elementy pokoju wspólnego. Od czasu do czasu do środka wchodziły czy wychodziły osoby, które miały teraz okienka.
— Dziękuję. Za wszystko — rzekła nagle słabym głosem Don.
— Nie ma za co.
— A właśnie, że jest — ciągnęła z ekspresją.
— Tak, w sumie to jest... — przytaknął Fred i spojrzał na Don ze znanym jej błyskiem rozbawienia w oku. — W końcu powinnaś po tym, jak mnie pobiłaś, zwyzywałaś, zadrapałaś...
Don się roześmiała, nagle choć na chwilę zyskując humor.
— Zagryzłaś...
— Hej! To akurat nieprawda! — zawołała i uderzyła Freda w ramię, który je rozmasował i wzruszył beztrosko ramionami.
— Musiało mi się w takim razie poprzewracać w głowie. Chyba dostałem wstrząśnienia mózgu po twoim wściekłym ataku.
Ponownie parsknęła śmiechem. Poczuła, że Fred na nią patrzy, co z jakiegoś powodu bardzo speszyło Don. Z zakłopotania odwróciła głowę.
— Zawsze, kiedy się śmiejesz — zaczął Fred — czuję, jakbym też się śmiał, czuję się tak samo rozbawiony, tak samo szczęśliwy, nawet kiedy sam jestem przytłoczony. I nawet wtedy, kiedy wyśmiewasz się złośliwie ze mnie.
Te słowa tak zaskoczyły Don, że spojrzała z szokiem w oczy Freda, przecierając dłonią zaczerwienioną od płaczu twarz. Nie wiedziała, jak skomentować to dziwne wyznanie, więc milczała.
— Kiedy mówiłem, że lubię, jak jesteś szczęśliwa, mówiłem poważnie. Teraz, kiedy cierpisz, twój smutek rozrywa mi serce. Bardzo chciałbym ci pomóc, powiedzieć coś, co sprawi, że będzie ci lżej. Chciałbym, gdybym tylko był w stanie, przejąć twój ból, żebyś ty nie musiała przez to przechodzić... Dobija mnie świadomość, że nie mogę tego zrobić, tylko muszę bezczynnie patrzeć... Dobija mnie świadomość, że nie wiem, jak ci pomóc, choć tak bardzo chcę.
— Bądź przy mnie — wyszeptała. — To jedyne, czego potrzebuję.
Skinął potakująco głową, a Don chwyciła jego dłoń i ścisnęła ją. Wzrok Freda powędrował w stronę ich złączonych palców, a potem z powrotem prosto w oczy Don. Przez kolejną długą chwilę tak się w siebie wpatrywali, aż Don z zaskoczeniem dostrzegła w oczach Freda dziwny smutny błysk.
— Don, ja tak nie mogę — wyznał nagle.
— Co się stało? — zaniepokoiła się.
Jak zahipnotyzowani dalej wpatrywali się sobie w oczy. Fred chciał odpowiedzieć, ale za każdym razem, kiedy otwierał usta, to zaraz je zamykał. Don czuła się zagubiona. Serce bębniło jej w piersi jak oszalałe, a dłonie zaczęły pocić, kiedy czuła na sobie intensywny wzrok Freda. To, jak na nią patrzył, powodowało ciarki na jej plecach. Jeszcze nigdy nie czuła się w ten sposób, jakby była kimś tak bardzo ważnym w czyimś życiu.
Nagle przypomniała sobie te wszystkie momenty, kiedy Fred przy niej był, kiedy ją wspierał. Przypomniała sobie wypłakiwanie się w jego ramionach i to, że był zawsze, zawsze, kiedy tylko go potrzebowała.
W ułamku sekundy rzuciła się na niego i pocałowała.
Fred zdecydowanie tego się nie spodziewał. Cały się spiął, lecz jego dłonie otoczyły ją i przyciągnęły do siebie. Wtedy nagle zamarł i gwałtownie ją od siebie odsunął. Nie zdążyła otworzyć ust, aby zapytać, co wyprawiał.
— Jesteś cała w emocjach — powiedział martwym tonem i spuścił wzrok. — Przed momentem dowiedziałaś się, że twoja babcia umarła. Ludzie w takich sytuacjach robią rzeczy, których normalnie by nie zrobili i później żałują, ponieważ było to pod wpływem impulsu i silnych emocji.
— Ja nie... — zaczęła, ale zaraz urwała. A co, jeśli tak? Fred musiał mieć poniekąd rację. Dopiero co jej babcia umarła, a ona rzuca mu się na szyję... Zorientowała się, że tak bardzo potrzebowała teraz czyjejś bliskości, że przekroczyła zdrową granicę. Nawet jeśli sama zdawała już sobie sprawę, że czuła coś do Freda, to teraz dała się najzwyczajniej w świecie ponieść emocjom.
Usiadła z powrotem, opierając się sztywno. Zażenowanie mieszało się ze złością na samą siebie. Co ona wyprawiała?
— Pójdę do dormitorium — wymamrotała i natychmiast wstała.
Nie zatrzymał jej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top