Rozdział 52
Źle się ostatnio czuję. Ten rozdział z trudem pisałam przez kilka dni, sprawdzałam, i mam nadzieję, że fundamentalnie trzyma się kupy... 😅
•
Pergamin z zapisanym szlabanem Don zmuszona była zanieść McGonagall. Nie dało się podrobić tej autentycznej złości, która wymalowała się tego dnia na twarzy profesor transmutacji. I, o dziwo, wcale nie była to złość na swoją uczennicę.
Luty więc zapowiadał się dla Don bardzo optymistycznie. Niemal przez cały ów miesiąc miała mieć szlaban. Na Freda i George'a, którzy przed nią stanęli, spadł łut szczęścia i jakimś cudem przynajmniej oni nie dostali żadnej kary do odrobienia. McGonagall udało się trafnie zauważyć, że nie zrobili nic złego. Tymczasem Umbridge nie miała żadnych logicznych kontrargumentów. Lee, Vickie i Angelina, którzy także byli w to wszystko zamieszani, także wyszli cało, choć Angelina musiała od nowa napisać swoje wypracowanie.
Szlabany Don miała rozpocząć już jutrzejszego dnia o godzinie dziewiętnastej. Jako że nie był to pierwszy raz, kiedy miała odbyć karę, nie obawiała się, co na nią czekało. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że ten szlaban może być różny od poprzednich.
Don była tak wściekła na Umbridge, że nie omieszkała wrócić na drugą godzinę obrony. Została rozdzielona z Fredem i George'em, których profesor zawlekła z powrotem do klasy, podczas gdy ona musiała wówczas odwiedzić McGonagall.
Obrona była ostatnią poranną lekcją, więc po kilkuminutowym bezsensownym błąkaniu się po korytarzach Hogwartu, Don poszła wcześniej na obiad. Siedziała sama jedyna przy długim stole i rozglądała się po Wielkiej Sali. Chociaż chodziła już do tej szkoły siódmy rok, to dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak wielka była ta Wielka Sala. Przez zapełnienie aż po brzegi uczniami i nauczycielami dotąd przymykała na to oko.
Opierała podbródek na dłoni i z nadąsaną miną, myśląc o tym, jak bardzo nienawidzi Umbridge, czekała na resztę, która w końcu zaczęła się schodzić. Stoły Gryffindoru, Slytherinu, Ravenclawu i Hufflepuffu z minuty na minutę coraz bardziej się zapełniały, aż obok Don ktoś tak nagle usiadł, że aż drgnęła z zaskoczenia.
— Na Merlina, Don! — usłyszała westchnięcie przejętej Angeliny. — Nie musiałaś stawać w mojej obronie... Wiesz, jaka ona jest, teraz masz pewnie kłopoty...
— Angelino, nie ma o czym mówić — odparła Don, prostując się. — Ja i tak nie miałam nic do stracenia, a wiem, jak bardzo zależy ci na odznace kapitana. Poza tym jesteśmy na tym samym roku, ty dla mnie też wiele zrobiłaś. Nawet przed balem w czasie Turnieju Trójmagicznego zapytałaś się o mnie o zgodę na pójście z Fredem, zanim sama mu odpowiedziałaś. Solidarność za solidarność.
Angelina uśmiechnęła się smutno.
— Dzięki, ale to nie to samo.
Don chciała zaprzeczyć, aczkolwiek wtedy przed Angelinę wrył się się Fred, a George zajął jej drugą stronę. Lee i Vickie usiedli natomiast naprzeciwko.
— Fred i George powiedzieli nam o tym miesięcznym szlabanie... — podjął niepewnie Lee.
— I tej bezczelnej groźbie o wyrzuceniu! — Vickie zacisnęła usta, posyłając Umbridge siedzącej przy stole nauczycielskim wściekłe spojrzenie. — Ją chyba mocno pogrzało!
— Wyrzuceniu?! Możesz zostać za to wyrzucona?! — krzyknęła Angelina, otwierając szeroko usta.
— Co? Może faktycznie ją obraziłaś, ale to był jeden raz! Do tej pory oprócz incydentu na boisku, za który zostałaś już ukarana, nic nie robiłaś! Bez przesady, żeby od razu za to wyrzucać ze szkoły! — zdenerwowała się siedząca w pobliżu Alicja.
— Kto zostaje wyrzucony? — zapytał Ron, który właśnie usiadł przy stole wraz z Harrym i Hermioną.
— Nikt nie zostaje i nie zostanie — odpowiedział pewnie Fred.
— To o co chodzi?
— Nie interesuj się życiem starszych — powiedział George, na co Ron bąknął się pod nosem i rzucił bratu spojrzenie spode łba.
— Don! Słyszałem, co się stało! — Nagle znikąd pojawił się Adan.
Don miała już dosyć tych wszystkich głosów wokół siebie, a szczególnie bardzo nie chciała słuchać wykładu Adana na temat tego, jak źle postąpiła, choć sama uważała, że było zupełnie inaczej. Podniosła się z ławy i bez słowa odwróciła oraz zaczęta odchodzić. Straciła jakoś apetyt.
Skierowała się od razu w stronę Wieży Gryffindoru. Pragnęła teraz znaleźć się w swoim dormitorium i zakopać pod kołdrą. Była zrezygnowana, zmęczona i wściekła jak diabli. Miała nadzieję, że po Hogwarcie nie rozniesie się jakaś fałszywa plotka, że ma zostać wyrzucona.
Wiedziała, że najprawdopodobniej Fred i George zerwali się zaraz za nią, więc szybko wbiegła po schodach i schowała się za drzwiami dormitorium. Cieszyła się ten jedyny raz, że chłopcy nie mieli wstępu do damskich pokoi.
Kiedy Vickie przyszła sprawdzić, jak się czuje, Don udawała, że śpi. Nie miała ochoty na żadne rozmowy i zbędne pocieszanie. Nie potrzebowała być pocieszana, skoro nic takiego się przecież nie stało. Ciągłe łapała jakieś szlabany, a Umbridge na pewno chciała tylko ją postraszyć tym wydaleniem z Hogwartu... Na pewno... A jeśli nawet mówiła poważnie, to przecież i tak nic nie było już policzone.
Wydalenie z Hogwartu aż tak bardzo ją nie przerażało. Bardziej obawiała się reakcji rodziców, którzy pewnie przestaliby się do niej przyznawać.
•
Następnego dnia nastrój Don był już lepszy. Czekała tylko na Adana, który jej go zepsuje swoimi reprymendami, ale z jakiegoś względu nie zagadał do niej nawet w czasie posiłku, kiedy siedzieli niedaleko siebie. Zdawał się wręcz ją ignorować, nawet nie patrzył w stronę swojej starszej siostry. Don zaczynała już się nawet martwić, że aż tak się zdenerwował, że się obraził jak jakieś małe dziecko.
Ona sama także do niego nie podchodziła. Nie zamierzała przepraszać za coś, czego w żadnym stopniu nie żałowała. Gdyby mogła jeszcze raz sprzeciwić się Umbridge i stanąć w obronie Angeliny, znając konsekwencje tego czynu, zrobiłaby to bez zawahania.
Zajęcia tego pierwszego dnia szlabanu jak na złość minęły Don w tak szybkim tempie, jaki chyba jeszcze w tym roku szkolnym nie zagościł ani jednego dnia. Tylko zielarstwo niewyobrażalnie się ciągnęło i ciągnęło. Vickie próbowała znowu Don pocieszać, co doprowadziło do tego, że została przez nią mocno okrzyczana.
Don zdawała sobie sprawę, że Vickie próbowała tylko ją wesprzeć, ale i tak się zdenerwowała i była szorstka dla dziewczyny do końca dnia. Natomiast od towarzystwa bliźniaków i Lee uciekała. Miała zły humor, którego nie potrafiła opanować i nieumyślnie wyładowywała się na swoich najbliższych.
Na kilka minut przed dziewiętnastą, specjalnie tak, aby się „buntowniczo" spóźnić, wyszła ze swojego dormitorium, w którym się dotąd chowała. Tylko tutaj Fred, George i Lee nie mogli jej dopaść, zaś Vickie wyraźnie już zorientowała się, że Don nie chciała z nią rozmawiać.
Z miną skazańca stanęła naprzeciwko drzwi do gabinetu Umbridge. Korzystając z resztek swojej kultury osobistej, zapukała. Usłyszała ciche i piskliwe zaproszenie, toteż pociągnęła za klamkę i weszła do środka.
Pierwsza myśl, jaka Don naszła, dotyczyła rażącego wystroju wnętrza. Kolorem dominującym był ewidentnie uwielbiany przez Umbridge róż. Na jednej ze ścian wisiały talerze z kotami. Centrum zajmowało biurko, za którym czekała już kobieta. Powoli podniosła swój wzrok na przybyłą i słodko się uśmiechnęła.
— Spóźniona.
Nie odpowiedziała, tylko usiadła na wskazanym miejscu. Z wyczekiwaniem wlepiła wzrok w Umbridge.
— Popiszemy. O, tym piórem. Tak, bez atramentu.
Popiszemy?, pomyślała z satysfakcją Don. Łatwizna. Ale potem przyswoiła ostatnie zdanie i pomyślała, że się przesłyszała. Jak można było pisać bez atramentu?
— Nie będę obrażać nauczycieli. Powiem, kiedy nadejdzie koniec — poleciła swoim słodkim głosem Umbridge, a następnie zajęła się swoimi sprawami.
Czy istniała jeszcze bardziej absurdalna metoda ukarania ucznia? Don szczerze w to wątpiła. Pisanie tego typu zdań tuż przed zakończeniem szkoły, w wieku niemal osiemnastu lat wydawało się komiczne.
Jednakże wzruszyła ramionami i bez większego przekonania chwyciła pióro i zaczęła, ku swojemu zdziwieniu, skrobać zdania na pergaminie. W pewnej chwili poczuła na dłoni nagłe pieczenie. Z zaskoczeniem przeniosła wzrok, a to, co tam dostrzegła, wryło ją w ziemię.
Nie będę obrażać nauczycieli — napisane jej własną krwią.
Nie podniosła wzroku. Wiedziała, że była uważnie obserwowana przez ciekawskie i usatysfakcjonowane oczy Umbridge. Z trudem zaciskała zęby i pisała zdanie za zdaniem. Pod koniec miała wrażenie, że straciła poniekąd czucie w miejscu, w którym znajdował się krwawy napis.
Uzyskawszy pozwolenie, natychmiast wstała i, wciąż nie patrząc w oczy Umbridge, szybko wyszła z gabinetu. Kiedy znalazła się wystarczająco daleko, przystanęła. Zdrową ręką chwyciła tę poranioną i przyjrzała jej się z bliska. W oczach poczuła piekące łzy spowodowane bólem, który wciąż odczuwała. Starła je pośpiesznie i wzięła kilka głębszych oddechów na uspokojenie.
To było chore. Umbridge była chora. Stosowanie kar cielesnych w Hogwarcie było niedopuszczalne.
Naciągając rękaw bluzy tak, aby zakryć ranę, powróciła do pokoju wspólnego. Nie zdążyła nawet dobrze stanąć w jego środku, kiedy przed nią pojawili się Fred, George i Lee.
— Przestań nas unikać, co my ci zrobiliśmy? — oburzył się George.
— Vick mi mówiła, że na nią naskoczyłaś — dodał Lee. — Don, wszyscy stanęliśmy w twojej obronie, a ty wyładowujesz na nas swoją złość!
Głos ugrzązł w gardle Don, która nie potrafiła nic wykrztusić. Mieli rację, nie powinna ich tak źle traktować.
Już otwierała usta, aby przerwać ciągnącą się napiętą ciszę, kiedy uprzedził ją dotąd milczący Fred:
— Co się stało?
Zamknęła z powrotem usta i spojrzała na Freda. Dostrzegła w jego oczach zaniepokojenie. Uważnie jej się przyglądał. Jakim cudem wyczuł, że coś było nie tak, skoro tak usilnie próbowała to ukryć?
— Nic.
— Przecież widzę, Don.
— Po prostu jestem zmęczona po szlabanie — rzuciła. — Umbridge wymyśliła sobie pisanie głupich zdań.
Cóż, a to poniekąd była prawda. Przynajmniej nie miała aż takich wyrzutów sumienia, że go okłamała. Bez słowa wyminęła bliźniaków i Lee, którzy więcej jej nie zatrzymali.
Zamierzała wyjaśnić z nimi tę dzisiejszą sprawę, ale na razie wolała samotnie otrząsnąć się z szoku spowodowanego techniką szlabanu.
Z jakichś względów wolała nie wspominać przyjaciołom o tym, co naprawdę się tam wydarzyło. Obawiała się, że znowu staną w jej obronie i narobią sobie kłopotów. Teraz była świadoma, że lepiej ich nie mieć, kiedy w Hogwarcie żerowała Umbridge.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top