Rozdział 51

Długo siedziałam nad tym rozdziałem. Bardzo się starałam, aby każde zdanie było przemyślane i nie takie typowe, ani również nie jakieś przesadzone. Ostatecznie czuję zadowolenie. Mam nadzieję, że wam też się spodoba... O ile to może się spodobać... Bo... RACZEJ NIE 😈 Ale nic nie zdradzam.

Krótko po powrocie ze świąt do Hogwartu Umbridge nawaliła wszystkim tyle pracy domowej, że Don nie była pewna, iż wyrobi się z materiałem do końca roku szkolnego. Cieszyła się zaś z ponownego zobaczenia się z Vickie i Lee, którzy musieli być wstrząśnięci ich nagłym zniknięciem.

— Martwiliśmy się! — westchnęła Vickie i padła w objęcia najpierw Don, potem Freda i na końcu George'a. — Jak z tatą, Fred, George?

— Już dobrze — uspokoił ją George.

— Tata jest silny, wyjdzie z każdej opresji — dodał z uśmiechem Fred.

Lee z ulgą poklepał przyjaciół po ramionach.

— Byliśmy przerażeni. Ale najważniejsze, że już wszystko jest w porządku.

Przez przerwę świąteczną minęły, oprócz samych świąt, urodziny Vickie, która w styczniu skończyła osiemnastkę. Przyjęła z wdzięcznością życzenia, które jej złożyli, i opowiedziała o cudownej niespodziance, przygotowanej przez Lee.

— Uznał, że przed moim pierwszym meczem, dobrze byłoby podszlifować umiejętności latania — powiedziała. — Początkowo myślałam, że żartuje, ponieważ latanie po mugolskiej okolicy, nawet pustej jak jakaś dolina czy dzika łąka, może przysporzyć sporo problemów. Gdyby ktokolwiek nas zobaczył śmigających na miotłach... Mielibyśmy spore kłopoty. Wtedy...

— Wtedy powiedziałem — kontynuował Lee z szelmowskim uśmiechem, zarzucając rękę na ramię Vickie — że kogo jak kogo, ale mnie Vick nie musi pouczać o kłopotach.

Fred i George zaklaskali z uznaniem.

— Wciąż nie byłam przekonana, ponieważ moi rodzice są bardzo opiekuńczy, wręcz za bardzo — ciągnęła z małym uśmiechem Vickie. — Gdyby się dowiedzieli, to miałabym spore kłopoty, nawet przez fakt, że od roku jestem już dorosła i sama za siebie odpowiadam. Musiałabym wysłuchiwać płaczu mamy, jak bardzo się o mnie bała, choć o niczym nawet nie wiedziała... — Vickie zmarszczyła brwi i parsknęła.

— Ostatecznie dała się namówić. Wybrałem takie miejsce, że mało prawdopodobne byłoby, żeby jakiś mugol nas tam dostrzegł. Nie jestem przecież głupi... No przynajmniej nie aż tak bardzo... I chyba było warto...? — Spojrzał z nadzieją na Vickie.

— Było cudownie — przyznała i krótko pocałowała Lee w usta. — Słońce zachodziło, wiatr wiał nam we włosach, a my śmigaliśmy pomiędzy górami...

— Romantycznie — skomentowała z zaskoczeniem Don, spojrzawszy na Lee jak na kosmitę. — Ej, a pamiętasz, co mówiłeś mi na początku ubiegłego roku szkolnego, Jordan?

— Nie, co?

— To było przed zorganizowaniem eliksiru postarzającego. Vickie mnie wystroiła, aby przekonać Marco... — Don zaobserwowała kątem oka, jak Fred dziwnie drgnął na dźwięk tego imienia. — Powiedziałeś mi, że jak nie będę z Griffithem, to sam zaczniesz się ze mną umawiać. Wiesz, teraz ta propozycja brzmi zachęcająco, wnioskując po przygotowanej przez ciebie niespodziance — zaśmiała się, oczywiście żartując.

Vickie odsunęła się z uścisku Lee i spiorunowała go wzrokiem.

— Co mówiłeś?

— Żartowałem! — przeraził się Lee. — Don! Nie wyciąga się takich dawnych spraw przed dziewczyną twojego przyjaciela!

— Nie mów mi, jak mam żyć. — Don z wytworną miną wyprostowała się, odrzucając włosy na plecy, na co Lee i Vickie parsknęli śmiechem.

Vickie ponownie przysunęła się do Lee i wtuliła w jego bok.

— Nie jestem zła, spokojnie. Tak samo jak nie mam pretensji, że Lee wciąż zadaje się z Angeliną, choć mu się podobała. Ja sama mam kilku byłych, z którymi wciąż mam kontakt.

— Taa... — mruknął posępnie Lee, posyłając Don i bliźniakom tajne spojrzenie, które wyrażało jedno słowo: „niestety".

Korzystając okazji, że w pokoju wspólnym zaczęło zbierać się coraz więcej osób, Fred i George na chwilę ich opuścili i zaczęli reklamować swój najnowszy produkt — Bezgłowe Kapelusze, zachęcając wszystkich obecnych do zakupu. Don nie chciało się wstawać, więc tylko się temu przypatrywała. Z kpiącym uśmieszkiem obserwowała Freda, któremu przed chwilą, tuż po założeniu owego kapelusza, zniknęła cała głowa. Sam tułów wyglądał nie tyle przerażająco, co wręcz komicznie.

Kilka dni później w czasie śniadania w Wielkiej Sali przypatrywała się Adanowi i Amber, zastanawiając się, kiedy dziewczyna zamierzała powiedzieć przyjacielowi o swoim uczuciu. Zamyślenie Don przerwał krzyk Hermiony, który natychmiast przyciągnął jej uwagę. Dostrzegła, że młodsza Gryfonka trzymała w rękach egzemplarz „Proroka Codziennego" i wpatrywała się w gazetę wielkimi oczami.

Ciekawość znowu zwyciężyła. Don musiała wiedzieć, co się stało. Wstała, podeszła i przejrzała Proroka przez ramię Hermiony. Później tego pożałowała. Okazało się, że z Azkabanu masowo uciekło wiele więźniów, a ministerstwo dodatkowo obarcza winą Syriusza Blacka. Don zirytowała się.

Powracając na swoje miejsce, od razu podzieliła się tym, o czym się dowiedziała, z Fredem, George'em, Lee i Vickie, którzy słuchali tego w zdumieniu.

— To okropne — powiedziała Vickie, nagle tracąc apetyt. — A minister wciąż jest pewien, że to na pewno nie jest kwestią powrotu Sami-Wiecie-Kogo. Oskarża tego Blacka, który uciekł z Azkabanu jako pierwszy dwa lata temu. No nie wiem, czy by mu się uśmiechało ponownie wracać w to okropne miejsce... — Wzdrygnęła się na myśl o dementorach.

Don, Fred i George wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Cóż, oni byli pewni tego, że Syriusz za tym wszystkim nie stał.

Z satysfakcją Don przyuważyła, jak mina Umbridge była mętna w czasie reszty śniadania. I zresztą nie tylko w czasie śniadania. Nawet na lekcjach była jakaś taka zniesmaczona i zdecydowanie bardziej drażliwa, co miało fatalne skutki.

Dwie godziny obrony przed czarną magią z Umbridge było utrapieniem. Don tak potwornie się nudziła, że niemalże zasypiała. Od czasu do czasu korespondowała z siedzącymi nieopodal Fredem i George'em, ale nie miała zbyt wielu okazji do bardziej pasjonujących rozmów przez fakt, że sokoli wzrok Umbridge ciągle błądził po klasie.

Czepiała się najmniejszych szczegółów. Nawet nawrzeszczała na Ślizgona, a trzeba było wiedzieć, że Umbridge lubiła Ślizgonów. I to tylko przez fakt, że przez dwie sekundy patrzył się w okno.

W pewnej chwili jednak Umbridge już grubo przesadziła. Zaczęła wyładowywać swoją złość na Angelinie Johnson. Don wiedziała, że ta nie będzie się broniła przez obawę o stratę odznaki kapitana. Oprócz tego Don zdawała sobie również sprawę, że Umbridge także o tym wiedziała, dlatego wybrała na ofiarę właśnie Angelinę. Może nawet liczyła, że będzie w stanie znaleźć pretekst do zdyskwalifikowania kolejnego członka drużyny Gryffindoru?

— Panna Johnson ma problemy z czytaniem? — warknęła słodkim głosem Umbridge i uśmiechnęła się pobłażliwie. — Literki sprawiają ci taki problem na siódmym roku? To może powinnaś uczęszczać do mugolskiej szkoły? Może mugolskie nauki byłby dla ciebie bardziej przyswajalne? Pomyśleć, że jesteś czarownicą półkrwi! Nie nadajesz się do niczego, Johnson.

Ciało Angeliny cię napięło, ale dziewczyna nie dawała się wytrącić z równowagi. Wbijała natarczywie wzrok w ławkę, puszczając obraźliwe słowa mimo uszu, a Umbridge dalej nie odpuszczała.

— Twoje ostatnie wypracowanie nie było godne nawet moich łez, Johnson. Takich głupot to ja chyba nigdy nie czytałam. Będę musiała się zastanowić, czy na pewno tak niekompetentna osoba może mieć możliwość prowadzenia treningów drużyny quidditcha...

Don w końcu nie wytrzymała. Chciała już wstać, kiedy Fred złapał ją za ramię i spojrzał jej w oczy.

— Nie rób tego.

— Nie pozwolę jej tak traktować Angeliny! — syknęła. — Wie, że zależy jej na odznace kapitana! Wykorzystuje to perfidnie i wyżywa się za to, na co ani ona, ani nikt z nas nie miał wpływu!

Fred spojrzał na nią błagalnie i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy Don wstała.

— Czy mogłabym o coś zapytać? — powiedziała głośno, co przyciągnęło uwagę Umbridge.

— Uczeń, jeśli chce o coś zapytać, podnosi rękę, a nie wstaje — wyjaśniła jak dziecku z przesłodzonym uśmieszkiem. — Proszę usiąść, panno Dotson, i nie robić niepotrzebnego zamieszania.

— Podziękuję — odparła, na co twarz Umbridge się napięła. — Więc chciałam zapytać, co według pani mają stopnie do kompetencji w sporcie? O ile się nie mylę, ścigająca nie potrzebuje wiedzieć, jak obronić się przed Inferiusami, kiedy lata sobie beztrosko na boisku szkolnym. Czy może się mylę? Czy może jednak jestem za głupia, aby wysuwać takie wnioski?

Zaległa cisza. Każda para oczu zwrócona była w szoku w stronę albo Don, albo Umbridge. Don z pewnością wpatrywała się w oczy profesor, nawet przy tym nie mrugając. Dostrzegła, jak Angelina daje jej sygnał, aby nic więcej nie mówiła.

Rozległ się odgłos stukania obcasów. Umbridge podeszła do Don, śledzona przez czujne spojrzenia. Stanęła tak blisko, że Don była w stanie poczuć słodki zapach jej perfum. Uśmiech kobiety się powiększył.

— Owszem, wiedza jest istotna nawet w quidditchu — powiedziała powoli, tonem, który ostrzegał, że kolejny sprzeciw będzie ukarany. — Jako Wielka Inkwizytorka mam prawo i wręcz powinnam wymagać od ucznia, który jest kapitanem, odpowiedniego zachowania, w co wliczają się także umiejętności naukowe. Nie dziwię się jednak, że tego nie wiesz, panno Dotson. W końcu pani została wyrzucona z drużyny z powodu braku panowania nad własnymi emocjami, a tym samym niedojrzałość emocjonalną.

Znowu nastała napięta cisza. Don nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak Umbridge śmiał oceniać i jej dojrzałość. Tym razem to ona się uśmiechnęła. Przysunęła twarz do twarzy profesor i wyszeptała:

— Wolę być „niedojrzała emocjonalnie" niż tak tępa i pusta w środku jak ty.

W oczach Umbridge zapłonęły iskierki wściekłości. Don nie zorientowała się, kiedy dostała uderzenie w policzek. Fred i George natychmiast się podnieśli, a zaraz po nich Lee i Vickie.

— Uderzyła pani uczennicę! — ryknął Fred.

— Tak nie można! — pisnęła Vickie, w której oczach zaiskrzyły łzy.

— Jest pani nauczycielką! — zawył George.

Don uniosła podbródek, nawet nie zwracając najmniejszej uwagi na palący ból.

— I ty mi mówisz o dojrzałości emocjonalnej.

— Po pierwsze — warknęła Umbridge, która już się opanowała — nie jesteśmy na „ty". Po drugie, idziesz ze mną, Dotson.

— Don nigdzie nie idzie! — Fred stanął przed nią. — Nie z panią!

— Zejdźcie mi z drogi, panowie Weasley — wyspała, kiedy także George wyszedł przed Don.

— Nie — odpowiedzieli jednocześnie.

— Dość tego! Nie będę tolerowała takiego zachowania! Cała trójka za mną! NATYCHMIAST!

Lee otworzył usta, chcąc coś dopowiedzieć, ale wtedy Umbridge złapała Freda za jedno ramię, a za drugie Don i zaczęła za sobą ciągnąć. George ruszył natychmiast za nimi. Wyszli z klasy i zaczęli szybko pokonywać kolejne korytarze. Don czuła, jak palce Umbridge wżynają jej się w skórę. Umbridge była tak zbulwersowana, że z tego wszystkiego aż się trzęsła. Don wiedziała, że narobiła sobie sporych kłopotów, ale nie żałowała. Nie mogłaby żałować, że stanęła w obronie koleżanki.

Dotarli do gabinetu Umbridge, gdzie zostali niemal siłą popchnięci do środka. Wściekła kobieta podeszła do swojego biurka i zaczęła skrobać zdania na pergaminie.

— Na co to? — zapytała Don.

Umbridge nawet nie uniosła wzroku. Po zakończeniu pisania dość obszernego tekstu na pierwszym pergaminie, pochwyciła drugi, który zakończyła już znacznie szybciej i tym razem wręczyła go Don.

— To jakieś żarty! — zawołała z furią i rzuciła pergaminem, który opadł jak liść na podłogę, odsłaniając tekst.

Niniejszym uznaję, że panna Donna Dotson przez cały miesiąc, każdego dnia o godzinie dziewiętnastej, będzie odbywać szlaban w gabinecie Wielkiej Inkwizytorki, gdzie przemyśli swoje naganne zachowanie. Dodatkowo panna Dotson zostanie wydalona ze szkoły, jeśli uznam, że po tym miesiącu nie poprawiła swojego niedopuszczalnego zachowania.

Dolores Umbridge, Wielka Inkwizytorka Hogwartu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top